......muffinki czekoladowe udało mi się dziś upiec.
Są bezglutenowe, szybko się robią, są mocno, mocno czekoladowe
i po upieczeniu w środku wilgotne a nie jak większość muffinek nieco
suche.
Znalazłam kilka dni temu przepis w sieci, nieco go zmodyfikowałam
i z duszą na ramieniu- upiekłam.
Wpierw zaglądałam nerwowo do piekarnika, co oczywiście zaraz
uwieczniłam na zdjęciu:
no pieką się, pieką, ale jakie będą????
I wreszcie już się studzą:
i tak się prezentują. Są naprawdę b. b. smaczne.
Jutro robię następną partię, bo większość dziś powędrowała do córki.
A tu podaję przepis:
Do miski wsypujemy:
niepełną szklankę mąki ryżowej, (1,5 cm wolnego miejsca do jej brzegu)
1/2 szklanki wiórków kokosowych,
1 szklankę mielonych orzechów laskowych, lub migdałów
1/2 szklanki prawdziwego kakao,
1/2 szklanki nierafinowanego cukru trzcinowego,
1 i 1/2 łyżeczki bezglutenowego proszku do pieczenia,
1/2 łyżeczki sody,
1 łyżeczkę prawdziwego cukru waniliowego
4 drobno pokrojone kostki gorzkiej czekolady 80 lub 85 % kakao
i wszystko razem starannie mieszamy.
W tym momencie włączamy piekarnik ustawiając temp. 170 stopni
Do drugiej miski lub garnuszka wlewamy:
200 ml gęstego jogurtu , (u mnie był to jogurt kokosowy)
100 ml wody o temp. pokojowej,
2 całe jajka,
1/2 szklanki oleju kokosowego w postaci płynnej
i wszystko razem dobrze mieszamy trzepaczką lub mikserem.
Teraz do miski z sypkimi składnikami wlewamy płynną zawartość
i dokladnie mieszamy, najlepiej szpatułką silikonową.
Napełniamy papilotki muffinkowe niemal do pełna, ciasto jest ciężkie, nie
urośnie za bardzo.
Pieczemy 17 -20 minut.
Wyłączamy piekarnik i pozostawiamy w nim blaszkę z muffinkami
na 15 minut.
Po tym czasie wyjmujemy blaszkę i studzimy muffinki na kratce.
A potem się zajadamy nimi nieprzytomnie.
P.S.
Jestem wredna babcia- upiekłam muffiny czekoladowe a dzieci nie lubią
ciasta czekoladowego, ale wszyscy dorośli w tej rodzinie lubią;)))))
drewniana rzezba
środa, 31 października 2018
wtorek, 30 października 2018
Nic się nie dzieje.......
.....nudno jak na działkach pod Warszawą.
Wczoraj zmarzłam w łepetynę - było +5 stopni pana Celsjusza, wiał
wiatr i łepetyna mi zmarzła.
Ponieważ czapki to mam na ogół b. ciepłe, takie "na minusy" to w drodze
do domu postanowiłam zrobić sobie nową czapkę - z microfibry.
Zasiadłam z szydełkiem w garści i zaczęłam knocić - pierwszy urobek
sprułam niemal do zera, drugi przypomina nieco czepek pływacki, no
ale jakoś da się to nosić:
Trudno się tym zachwycić, ale "obleci". Włóczkę miałam z odzysku.
Ponieważ pod koniec już miałam nieco dość tego heklowania to do
szydełkowego ściegu strukturalnego dorobiłam lamówkę na drutach.
Ale nic nie ma lekko, jak mówi przysłowie, dziś wiem, że posiadam
prawy nadgarstek - spuchnięty po zewnętrznej stronie i boli.
Nie mam bladego pojęcia co mnie dziś obudziło o wpół do trzeciej w nocy.
Obudziłam się "trzeżwa jak świnia" i za nic w świecie nie mogłam zasnąć.
Zastanawiałam się nawet, czy może wstać i zająć się czymś pożytecznym.
Odebrałam maila od koleżanki (nadanego 2 godziny wcześniej) i zupełnie
niepotrzebnie wpędziłam się w wyrzuty sumienia - bo jakoś tak mi się
przypomniało, że mam bardzo, bardzo dużo różnych nie ukończonych
robótek biżuteryjnych, niektóre są już zapewne w wieku szkolnym i
wielce cierpliwie czekają aż je dokończę lub przerobię.
Zaduma nad moim paskudnym brakiem wytrwałości i bałaganiarstwem,
w końcu mnie jednak uśpiła.
Wczoraj zmarzłam, a dziś ma być tu +19 stopni. No normalnie świruje ta
pogoda. Aktualnie świeci słońce i jest +14.
Ale nie jest to coś nadzwyczajnego pamiętam jesienie gdy 1 listopada
pływałam żaglówką po Wiśle i siedziałam na burcie w T-shircie, a pamiętam
i takie dni, gdy 1 listopada brnęłam na cmentarzu w śniegu po kostki, otulona
futrem. I wcale nie było mi za ciepło.
Miałam szczery zamiar pojechać dziś do Charlottenburga by pozachwycać się
przypałacowym parkiem, ale mój mąż nie miał na to ochoty, więc skończyło
się na krążeniu po okolicy.
Przy okazji zrobiłam portret platana, który jest jednym z czterech rosnących
na dużym podwórku okolonym kamienicami.
Oto on, pamiętający jeszcze początek dwudziestego stulecia:
Niestety nie udało mi się sfotografować go w całości. Ten duży trawnik jest
ogródkiem dla kilku dzikich królików i jest ogrodzony by żaden pies nie mógł
uprzykrzać życia królikom.W lecie gdy były takie upały króliki miały
serwowaną zieloną sałatę i świeżą wodę.
A niedaleko jest ulica bardzo typowa dla wielu dawnych uliczek Berlina-
środkiem ulicy ciągnie się szeroki , porośnięty drzewami i krzewami trawnik,
co wymusza jednokierunkowy ruch samochodów.
Uliczka to "Zaułek Wilhelma". Nie wiem niestety którego, nie napisali.
Podoba mi się ten budynek stojący na narożniku Zaułku Wilhelma, zawsze
gdy go mijam uśmiecham się - jest jakiś taki wesoły.
A na drugim narożniku orgia nowoczesności - lustro dla tego wesołego
domu.
Jak widać można "obżenić" tradycję z nowoczesnością.
Wczoraj zmarzłam w łepetynę - było +5 stopni pana Celsjusza, wiał
wiatr i łepetyna mi zmarzła.
Ponieważ czapki to mam na ogół b. ciepłe, takie "na minusy" to w drodze
do domu postanowiłam zrobić sobie nową czapkę - z microfibry.
Zasiadłam z szydełkiem w garści i zaczęłam knocić - pierwszy urobek
sprułam niemal do zera, drugi przypomina nieco czepek pływacki, no
ale jakoś da się to nosić:
Trudno się tym zachwycić, ale "obleci". Włóczkę miałam z odzysku.
Ponieważ pod koniec już miałam nieco dość tego heklowania to do
szydełkowego ściegu strukturalnego dorobiłam lamówkę na drutach.
Ale nic nie ma lekko, jak mówi przysłowie, dziś wiem, że posiadam
prawy nadgarstek - spuchnięty po zewnętrznej stronie i boli.
Nie mam bladego pojęcia co mnie dziś obudziło o wpół do trzeciej w nocy.
Obudziłam się "trzeżwa jak świnia" i za nic w świecie nie mogłam zasnąć.
Zastanawiałam się nawet, czy może wstać i zająć się czymś pożytecznym.
Odebrałam maila od koleżanki (nadanego 2 godziny wcześniej) i zupełnie
niepotrzebnie wpędziłam się w wyrzuty sumienia - bo jakoś tak mi się
przypomniało, że mam bardzo, bardzo dużo różnych nie ukończonych
robótek biżuteryjnych, niektóre są już zapewne w wieku szkolnym i
wielce cierpliwie czekają aż je dokończę lub przerobię.
Zaduma nad moim paskudnym brakiem wytrwałości i bałaganiarstwem,
w końcu mnie jednak uśpiła.
Wczoraj zmarzłam, a dziś ma być tu +19 stopni. No normalnie świruje ta
pogoda. Aktualnie świeci słońce i jest +14.
Ale nie jest to coś nadzwyczajnego pamiętam jesienie gdy 1 listopada
pływałam żaglówką po Wiśle i siedziałam na burcie w T-shircie, a pamiętam
i takie dni, gdy 1 listopada brnęłam na cmentarzu w śniegu po kostki, otulona
futrem. I wcale nie było mi za ciepło.
Miałam szczery zamiar pojechać dziś do Charlottenburga by pozachwycać się
przypałacowym parkiem, ale mój mąż nie miał na to ochoty, więc skończyło
się na krążeniu po okolicy.
Przy okazji zrobiłam portret platana, który jest jednym z czterech rosnących
na dużym podwórku okolonym kamienicami.
Oto on, pamiętający jeszcze początek dwudziestego stulecia:
Niestety nie udało mi się sfotografować go w całości. Ten duży trawnik jest
ogródkiem dla kilku dzikich królików i jest ogrodzony by żaden pies nie mógł
uprzykrzać życia królikom.W lecie gdy były takie upały króliki miały
serwowaną zieloną sałatę i świeżą wodę.
A niedaleko jest ulica bardzo typowa dla wielu dawnych uliczek Berlina-
środkiem ulicy ciągnie się szeroki , porośnięty drzewami i krzewami trawnik,
co wymusza jednokierunkowy ruch samochodów.
Uliczka to "Zaułek Wilhelma". Nie wiem niestety którego, nie napisali.
Podoba mi się ten budynek stojący na narożniku Zaułku Wilhelma, zawsze
gdy go mijam uśmiecham się - jest jakiś taki wesoły.
A na drugim narożniku orgia nowoczesności - lustro dla tego wesołego
domu.
Jak widać można "obżenić" tradycję z nowoczesnością.
środa, 24 października 2018
Ferie wykopkowe
Od poniedziałku są jesienne ferie - to relikt dawnych czasów, gdy dzieci miały
ferie bo musiały pomagać rodzicom w wykopkach kartofli.
W poniedziałek dzieciaczki siedziały u nas od 15,00 do wieczora i zażyczyły
sobie powtórki wczoraj, niemal od rana do 15,00.
Bo bycie u dziadków to możliwość włączenia sobie któregoś z programów
dziecięcych TV i babcia pozwala pograć na kompie, choć jest paskudną
babcią, bo nie daje pograć w jakieś zombi i bicie łącznie z kopaniem.
Wczoraj siedzieli we dwóch przy kompie, starszy wynalazł grę dla dwojga
i nawet nie wiedziałam, że są dzieci w domu.
Starszy pokazywał młodszemu jak grać, czasami grali na zmianę. Żadnych
kłótni, pełna zgoda. Zresztą oni się nie kłócą. Ze trzy lata temu nieco mniej
zgodnie się bawili, ale teraz wszystko jest w porządku.
Między nimi jest równo 2 lata i 40 dni różnicy- starszy jest ze stycznia 2009r,
młodszy z lutego 2011r.
Córka nawet chciała by każdy miał własny pokój, ale oni nie chcą, wolą
mieszkać w jednym. Pokój duży, drobne 30 metrów, więc krzywdy nie mają.
Babcia-wariatka, gdy tylko dzieci przyszły, natychmiast pognała do kuchni
i usmażyła jogurtowe racuszki z jabłkami.
Wystarczy mieć 250 ml gęstego jogurtu (u mnie waniliowy), dodać do niego
2 jajka, 2 łyżki stołowe mąki (u mnie kokosowa), 2 opakowania budyniu
śmietankowego bez cukru. Jabłka starłam na tarce z dużymi oczkami.
Wszystko razem mieszamy, smażymy na rumiano, można potem delikatnie
posypać cukrem pudrem.
Cały duży talerz racuszków ułożonych " w kwiatek" zniknął w zabójczym
tempie, a ja awansowałam na nadworną babcię racuszkową.
Wczoraj wieczorem dzieci wraz z rodzicami wyjechały do Szwecji, a my
w związku z tym też mamy ferie.
Pogoda na szczęście się poprawiła, słońce od rana świeci, wiatr wieje, jest tylko
+11 stopni, no ale najważniejsze, że nie pada, bo w poniedziałek i wtorek było
paskudnie- wiało i padało i było bardzo zimno.
Nie wiem jeszcze jak spędzimy te "wykopkowe ferie", ale raczej nie na
wykopkach kartofli.
Może zwiedzimy pałac w Charlottenburgu? A może wybierzemy się przejść
po dawnym Wschodnim Berlinie? Albo wybierzemy się do Muzeum Techniki?
Możliwości sporo, oby tylko chęci nie zabrakło;))
ferie bo musiały pomagać rodzicom w wykopkach kartofli.
W poniedziałek dzieciaczki siedziały u nas od 15,00 do wieczora i zażyczyły
sobie powtórki wczoraj, niemal od rana do 15,00.
Bo bycie u dziadków to możliwość włączenia sobie któregoś z programów
dziecięcych TV i babcia pozwala pograć na kompie, choć jest paskudną
babcią, bo nie daje pograć w jakieś zombi i bicie łącznie z kopaniem.
Wczoraj siedzieli we dwóch przy kompie, starszy wynalazł grę dla dwojga
i nawet nie wiedziałam, że są dzieci w domu.
Starszy pokazywał młodszemu jak grać, czasami grali na zmianę. Żadnych
kłótni, pełna zgoda. Zresztą oni się nie kłócą. Ze trzy lata temu nieco mniej
zgodnie się bawili, ale teraz wszystko jest w porządku.
Między nimi jest równo 2 lata i 40 dni różnicy- starszy jest ze stycznia 2009r,
młodszy z lutego 2011r.
Córka nawet chciała by każdy miał własny pokój, ale oni nie chcą, wolą
mieszkać w jednym. Pokój duży, drobne 30 metrów, więc krzywdy nie mają.
Babcia-wariatka, gdy tylko dzieci przyszły, natychmiast pognała do kuchni
i usmażyła jogurtowe racuszki z jabłkami.
Wystarczy mieć 250 ml gęstego jogurtu (u mnie waniliowy), dodać do niego
2 jajka, 2 łyżki stołowe mąki (u mnie kokosowa), 2 opakowania budyniu
śmietankowego bez cukru. Jabłka starłam na tarce z dużymi oczkami.
Wszystko razem mieszamy, smażymy na rumiano, można potem delikatnie
posypać cukrem pudrem.
Cały duży talerz racuszków ułożonych " w kwiatek" zniknął w zabójczym
tempie, a ja awansowałam na nadworną babcię racuszkową.
Wczoraj wieczorem dzieci wraz z rodzicami wyjechały do Szwecji, a my
w związku z tym też mamy ferie.
Pogoda na szczęście się poprawiła, słońce od rana świeci, wiatr wieje, jest tylko
+11 stopni, no ale najważniejsze, że nie pada, bo w poniedziałek i wtorek było
paskudnie- wiało i padało i było bardzo zimno.
Nie wiem jeszcze jak spędzimy te "wykopkowe ferie", ale raczej nie na
wykopkach kartofli.
Może zwiedzimy pałac w Charlottenburgu? A może wybierzemy się przejść
po dawnym Wschodnim Berlinie? Albo wybierzemy się do Muzeum Techniki?
Możliwości sporo, oby tylko chęci nie zabrakło;))
sobota, 20 października 2018
Rocznicowe muffinki
Równo rok temu przyjechaliśmy z całym niemal dobytkiem do Berlina.
I z tej okazji, jako wielce leniwa osoba, zamiast tortu upiekłam muffinki.
Bezglutenowe.
A "rocznicowe muffinki" , zaraz po wyjęciu z blachy wyglądają tak:
Jak smakują jeszcze nie wiem, bo są jeszcze gorące.
Lubię piec muffinki, bo nie muszę potem szorować blachy.
Zrobienie ciasta to też żadna filozofia ani wysiłek.
Teraz jest sezon na dynie, więc muffinki są dyniowe, wystarczy zrobić
wcześniej pure z dyni. Mam zamiar zrobić kilka słoików pure i je zamrozić.
Przepis na muffinki jest prosty niczym budowa cepa:
Składniki:
1 szklanka pure z dyni,**
6 jajek (dałam 5, bo więcej nie miałam)
1/3 szklanki ksylitolu, czyli cukru brzozowego,
2 łyżki płynnego oleju kokosowego,
3/4 szklanki mąki kokosowej, świeżo przesianej
1 łyżeczka sody
1 łyżka cynamonu,
szczypta mielonych gozdzików.
1 łyżka domowego octu jabłkowego
optymalnie- garść rodzynek lub suszonej żurawiny, u mnie suszone wiśnie,
nowość Bakalandu
Wykonanie:
Zaczynamy od ubicia mikserem całych jajek z ksylitolem. Dodajemy pozostałe
składniki, cały czas miksując. Mąkę kokosową należy koniecznie przesiać nad
miską, bo ma tendencję do zbijania się w grudki, czasem całkiem duże.
Nakładamy ciasto do 12 papilotek, prawie do pełna.
Wstawiamy do piecyka nagrzanego do 175 stopni, pieczemy 4o miniut. Przed
wyjęciem sprawdzamy drewnianym patyczkiem czy muffinki już się upiekły.
Patyczek ma być suchy.
Gdy muffinki ostygną można je albo polukrować albo potraktować polewą
czekoladową.
Jak widzicie to nie jest trudne ciasto.
Zostało mi jeszcze pure, chyba muszę jeszcze coś z niego jutro zmajstrować.
**najprościej jest zrobić pure w piekarniku- myjemy dynię, osuszamy,
przekrawamy na pół, usuwamy łyżką środek z pestkami,układamy na blasze
miąższem do góry. Miąższ smarujemy oliwą lub olejem by w czasie pieczenia
dynia nie wyschła za bardzo. pieczemy w temp. 180 stopni do chwili aż widelec
bez trudu wejdzie w miąższ. Najczęściej trwa to 45 minut.
Miąższ wybieramy łyżką.
Można też umytą i pozbawioną pestek dynię ugotować do miękkości na parze,
ale trzeba pamiętać by potem zdjąć z niej skórkę.
I z tej okazji, jako wielce leniwa osoba, zamiast tortu upiekłam muffinki.
Bezglutenowe.
A "rocznicowe muffinki" , zaraz po wyjęciu z blachy wyglądają tak:
Jak smakują jeszcze nie wiem, bo są jeszcze gorące.
Lubię piec muffinki, bo nie muszę potem szorować blachy.
Zrobienie ciasta to też żadna filozofia ani wysiłek.
Teraz jest sezon na dynie, więc muffinki są dyniowe, wystarczy zrobić
wcześniej pure z dyni. Mam zamiar zrobić kilka słoików pure i je zamrozić.
Przepis na muffinki jest prosty niczym budowa cepa:
Składniki:
1 szklanka pure z dyni,**
6 jajek (dałam 5, bo więcej nie miałam)
1/3 szklanki ksylitolu, czyli cukru brzozowego,
2 łyżki płynnego oleju kokosowego,
3/4 szklanki mąki kokosowej, świeżo przesianej
1 łyżeczka sody
1 łyżka cynamonu,
szczypta mielonych gozdzików.
1 łyżka domowego octu jabłkowego
optymalnie- garść rodzynek lub suszonej żurawiny, u mnie suszone wiśnie,
nowość Bakalandu
Wykonanie:
Zaczynamy od ubicia mikserem całych jajek z ksylitolem. Dodajemy pozostałe
składniki, cały czas miksując. Mąkę kokosową należy koniecznie przesiać nad
miską, bo ma tendencję do zbijania się w grudki, czasem całkiem duże.
Nakładamy ciasto do 12 papilotek, prawie do pełna.
Wstawiamy do piecyka nagrzanego do 175 stopni, pieczemy 4o miniut. Przed
wyjęciem sprawdzamy drewnianym patyczkiem czy muffinki już się upiekły.
Patyczek ma być suchy.
Gdy muffinki ostygną można je albo polukrować albo potraktować polewą
czekoladową.
Jak widzicie to nie jest trudne ciasto.
Zostało mi jeszcze pure, chyba muszę jeszcze coś z niego jutro zmajstrować.
**najprościej jest zrobić pure w piekarniku- myjemy dynię, osuszamy,
przekrawamy na pół, usuwamy łyżką środek z pestkami,układamy na blasze
miąższem do góry. Miąższ smarujemy oliwą lub olejem by w czasie pieczenia
dynia nie wyschła za bardzo. pieczemy w temp. 180 stopni do chwili aż widelec
bez trudu wejdzie w miąższ. Najczęściej trwa to 45 minut.
Miąższ wybieramy łyżką.
Można też umytą i pozbawioną pestek dynię ugotować do miękkości na parze,
ale trzeba pamiętać by potem zdjąć z niej skórkę.
piątek, 19 października 2018
Moje bezglutenowe owsianki.....
......czyli co jadam ostatnio na lunch.
Pani doktor "od serca" kazała mojemu mężowi włączyć do diety
płatki owsiane, bo obniżają poziom cholesterolu.
Równie dobrze mogła powiedzieć, że powinien jeść błoto . Protest
był wielki, znowu padło sakramentalne u niego "na coś trzeba
umrzeć".
I musiałam obmyślić sposób by jednak te płatki wcinał. Tym sposobem
jadamy na lunch owsiane ciasteczka, a ja mam więcej zajęć w kuchni.
Ciasteczka są oczywiście bezglutenowe, no ale to mu nie przeszkadza.
Więc co drugi dzień wyciągam miskę i sypię do niej:
8 kopiastych łyżek płatków owsianych,
4 płaskie łyżki mielonych orzechów (włoskie, laskowe lub migdały)
6 suszonych bio moreli, pokrojonych w drobną kostkę,
2 jabłka soczyste, starte na tarce o dużych oczkach, albo trzy średnie
marchewki starte na drobnych oczkach,
2 łyżki płynnego miodu (prawdziwego),
1 łyżeczkę sody czyszczonej,
2 łyżki gęstego jogurtu greckiego
2 jajka.
Wszystko razem starannie mieszam widelcem, blachę wykładam papierem
do pieczenia i łyżką układam na papierze porcje, lekko je rozpłaszczam.
Wkładam do nagrzanego piekarnika, 180 stopni, grzanie góra-dół, na
środkowym miejscu. Piekę 15-do 20 minut, wyjmuję gdy widzę,
że się już przypiekają brzeżki ciastek.
Można je jeść na ciepło lub zimno, wierzch i spód są chrupkie, w środku
miękkie.
Można również urozmaicić je dodaniem do masy płatkowej małych
kosteczek czekolady o zawartości kakao powyżej 70%
Ciekawa jestem jak Wam będą smakowały.
Nie tuczą, jem je codziennie i ani deka nie przybrałam na wadze.
Miłego weekendu Wszystkim!!!
Pani doktor "od serca" kazała mojemu mężowi włączyć do diety
płatki owsiane, bo obniżają poziom cholesterolu.
Równie dobrze mogła powiedzieć, że powinien jeść błoto . Protest
był wielki, znowu padło sakramentalne u niego "na coś trzeba
umrzeć".
I musiałam obmyślić sposób by jednak te płatki wcinał. Tym sposobem
jadamy na lunch owsiane ciasteczka, a ja mam więcej zajęć w kuchni.
Ciasteczka są oczywiście bezglutenowe, no ale to mu nie przeszkadza.
Więc co drugi dzień wyciągam miskę i sypię do niej:
8 kopiastych łyżek płatków owsianych,
4 płaskie łyżki mielonych orzechów (włoskie, laskowe lub migdały)
6 suszonych bio moreli, pokrojonych w drobną kostkę,
2 jabłka soczyste, starte na tarce o dużych oczkach, albo trzy średnie
marchewki starte na drobnych oczkach,
2 łyżki płynnego miodu (prawdziwego),
1 łyżeczkę sody czyszczonej,
2 łyżki gęstego jogurtu greckiego
2 jajka.
Wszystko razem starannie mieszam widelcem, blachę wykładam papierem
do pieczenia i łyżką układam na papierze porcje, lekko je rozpłaszczam.
Wkładam do nagrzanego piekarnika, 180 stopni, grzanie góra-dół, na
środkowym miejscu. Piekę 15-do 20 minut, wyjmuję gdy widzę,
że się już przypiekają brzeżki ciastek.
Można je jeść na ciepło lub zimno, wierzch i spód są chrupkie, w środku
miękkie.
Można również urozmaicić je dodaniem do masy płatkowej małych
kosteczek czekolady o zawartości kakao powyżej 70%
Ciekawa jestem jak Wam będą smakowały.
Nie tuczą, jem je codziennie i ani deka nie przybrałam na wadze.
Miłego weekendu Wszystkim!!!
wtorek, 16 października 2018
Zwykłe, babcine popołudnie
Dziś wtorek a wtorek to znaczy, że odbieramy dziecko ze szkoły, idziemy z nim
na obiad, na który dziecko zjada frytki, popija je sokiem bananowym i zagryza
"żelkami", które są dodatkiem do porcji dziecięcej.
Po obiedzie odwozimy dziecię na basen i mamy dla siebie tak około 1,5 godziny-
najczęściej gdy jest pogoda to spacerujemy po terenie kompleksu sportowego na
którym znajduje się basen.
A dziś przytomnie nawet zrobiłam kilka "zdjątek", bo wreszcie drzewa zaczęły
się od siebie różnić.
A więc zapraszam:
Jak widać wreszcie można odróżnić krzaczory od drzew i drzewa
już nie są jedną, zieloną masą.
Jedno z boisk dla przyszłych Lewandowskich lub Milików
A tu- niespodzianka! Już czynne jest lodowisko. Znaczy, co mają
dobre systemy chłodzące, bo w chwili gdy robiłam zdjęcie było +20.
I jeszcze jeden rzut oka na lodowisko -tu, po prawej stronie na dole
widać wyjścia z szatni na taflę lodowiska. Część środkowa jest areną
do jazdy figurowej, wokoło jest tor do jazdy szybkiej.
To kawałek bieżni stadionu lekkoatletycznego, na którym nic się
akurat nie działo, ale uwiodły mnie te pomarańczowe liście na skarpie
Jedna z alejek pomiędzy różnymi obiektami, a poniżej coś dla oka,
czyli czerwone liście są piękne.
No i oczywiście samochody - czasami naprawdę nie ma gdzie stanąć,parking
mały i drogi, ale głównie chciałam pokazać ten dąb, ma takie ładne, brązowe
liście.
Ale nie wiem zupełnie czemu zrobiłam to zdjęcie przez szybę samochodu,
chyba przez gapiostwo.
Tuż obok tego kompleksu sportowego powstało nowe osiedle -całkiem sporo
bloków. Miejsce niezłe, bo teren kompleksu sportowego służyrównocześnie
mieszkańcom za park. Tyle tylko, że brak w nim ławek. Ale z boku budynku,
w którym jest basen czeka całkiem miła kawiarnia z ogródkiem.
I, jak zauważyłam, ma spore powodzenie.
To tylko niewielki fragment tego kompleksu sportowego, to co jest najbliżej
basenu.
Są jeszcze specjalne boiska do trenowania rzutów, zapewniające bezpieczeństwo
osobom przebywającym na terenie kompleksu, są korty ziemne i są również
korty kryte, czynne cały rok. Są również hale sportowe.
Basen jest czynny od rana do godz. 22,00 od poniedziałku do piątku, tylko dla
szkół oraz dla członków klubu pływackiego.
na obiad, na który dziecko zjada frytki, popija je sokiem bananowym i zagryza
"żelkami", które są dodatkiem do porcji dziecięcej.
Po obiedzie odwozimy dziecię na basen i mamy dla siebie tak około 1,5 godziny-
najczęściej gdy jest pogoda to spacerujemy po terenie kompleksu sportowego na
którym znajduje się basen.
A dziś przytomnie nawet zrobiłam kilka "zdjątek", bo wreszcie drzewa zaczęły
się od siebie różnić.
A więc zapraszam:
Jak widać wreszcie można odróżnić krzaczory od drzew i drzewa
już nie są jedną, zieloną masą.
Jedno z boisk dla przyszłych Lewandowskich lub Milików
A tu- niespodzianka! Już czynne jest lodowisko. Znaczy, co mają
dobre systemy chłodzące, bo w chwili gdy robiłam zdjęcie było +20.
I jeszcze jeden rzut oka na lodowisko -tu, po prawej stronie na dole
widać wyjścia z szatni na taflę lodowiska. Część środkowa jest areną
do jazdy figurowej, wokoło jest tor do jazdy szybkiej.
To kawałek bieżni stadionu lekkoatletycznego, na którym nic się
akurat nie działo, ale uwiodły mnie te pomarańczowe liście na skarpie
Jedna z alejek pomiędzy różnymi obiektami, a poniżej coś dla oka,
czyli czerwone liście są piękne.
No i oczywiście samochody - czasami naprawdę nie ma gdzie stanąć,parking
mały i drogi, ale głównie chciałam pokazać ten dąb, ma takie ładne, brązowe
liście.
Ale nie wiem zupełnie czemu zrobiłam to zdjęcie przez szybę samochodu,
chyba przez gapiostwo.
Tuż obok tego kompleksu sportowego powstało nowe osiedle -całkiem sporo
bloków. Miejsce niezłe, bo teren kompleksu sportowego służyrównocześnie
mieszkańcom za park. Tyle tylko, że brak w nim ławek. Ale z boku budynku,
w którym jest basen czeka całkiem miła kawiarnia z ogródkiem.
I, jak zauważyłam, ma spore powodzenie.
To tylko niewielki fragment tego kompleksu sportowego, to co jest najbliżej
basenu.
Są jeszcze specjalne boiska do trenowania rzutów, zapewniające bezpieczeństwo
osobom przebywającym na terenie kompleksu, są korty ziemne i są również
korty kryte, czynne cały rok. Są również hale sportowe.
Basen jest czynny od rana do godz. 22,00 od poniedziałku do piątku, tylko dla
szkół oraz dla członków klubu pływackiego.
piątek, 12 października 2018
Zapraszam do "Botanika"
Wiem, jestem świrnięta, ale jest tak pięknie, że mimo wszystko musiałam wywlec
się do Ogrodu Botanicznego.
Było cudownie- cichutko, tylko słychać szum spryskiwaczy i świergot ptaków.
Na niewielkiej przestrzeni naliczyłam 20 osób personelu- ogród pomału szykuje
się do zimy.
Błękitne niebo, słońce, łagodne świeże powietrze- tak chyba było w raju,
zakładając że istniał.
Pomiędzy jednym a drugim jękiem z gatunku "ooo, jak pięknie" pstrykałam
zdjęcia.
Wiem, nie wszyscy lubią stos zdjęć, więc już w tym miejscu mogą zakończyć
wizytę na moim blogu. Rozumiem i nie obrażę się.
To tylko taka zwykła pergola z winobluszczu, za to dekoracyjna
Poniżej nieco jeszcze kwitnących roślinek:
Pod szklarnią już nie ma kaktusów ale rośnie i kwitnie "to coś". Niestety
nie było tabliczki co to. Dzięki Jaskółce już wiem, że to jest TRYTOMA
GRONIASTA, bylina, poczytałam też opis na necie.
Ale niżej bez trudu rozpoznacie co jeszcze kwitnie:
Te zielone wiechy to amarantus-wygląda jak jakiś chwast
Tu - kwiatuszek rodem z Alp
I nieco widoków ogólnych:
I nieco zbliżeń:
i wizyta u kaktusów , które rok w rok spędzają zimę w gruncie. otulone
troskliwie zimowymi szatkami:
I jeszcze kilka jesiennych odsłon, ale nie znam tych roślinek:
A to jest taka długaśna szyszka, która została przekrojona i tak się
śmiesznie dała wygiąć
W sklepiku z pamiątkami można nabyć różne dziwne owoce lub nasiona.
Miałam nawet ochotę by tę dziwną szyszkę nabyć, kosztowała raptem 2€,
ale górę wziął zdrowy rozsądek - żadnych durnostojek, kobieto, żadnych.
się do Ogrodu Botanicznego.
Było cudownie- cichutko, tylko słychać szum spryskiwaczy i świergot ptaków.
Na niewielkiej przestrzeni naliczyłam 20 osób personelu- ogród pomału szykuje
się do zimy.
Błękitne niebo, słońce, łagodne świeże powietrze- tak chyba było w raju,
zakładając że istniał.
Pomiędzy jednym a drugim jękiem z gatunku "ooo, jak pięknie" pstrykałam
zdjęcia.
Wiem, nie wszyscy lubią stos zdjęć, więc już w tym miejscu mogą zakończyć
wizytę na moim blogu. Rozumiem i nie obrażę się.
To tylko taka zwykła pergola z winobluszczu, za to dekoracyjna
Poniżej nieco jeszcze kwitnących roślinek:
Pod szklarnią już nie ma kaktusów ale rośnie i kwitnie "to coś". Niestety
nie było tabliczki co to. Dzięki Jaskółce już wiem, że to jest TRYTOMA
GRONIASTA, bylina, poczytałam też opis na necie.
Ale niżej bez trudu rozpoznacie co jeszcze kwitnie:
Fuksja w formie drzewka |
Te zielone wiechy to amarantus-wygląda jak jakiś chwast
Tu - kwiatuszek rodem z Alp
Ostatnie kwitnące róże |
To owocuje i kwitnie równoczesnie |
I nieco widoków ogólnych:
I nieco zbliżeń:
Nagietki |
Bardzo dziwny iglak ze zwisającymi gałęziami |
i wizyta u kaktusów , które rok w rok spędzają zimę w gruncie. otulone
troskliwie zimowymi szatkami:
a to zbliżenie owocującej opuncji |
I jeszcze kilka jesiennych odsłon, ale nie znam tych roślinek:
To jest zimowit, nieomylny znak jesieni |
Chyba dziewanna |
A to jest taka długaśna szyszka, która została przekrojona i tak się
śmiesznie dała wygiąć
W sklepiku z pamiątkami można nabyć różne dziwne owoce lub nasiona.
Miałam nawet ochotę by tę dziwną szyszkę nabyć, kosztowała raptem 2€,
ale górę wziął zdrowy rozsądek - żadnych durnostojek, kobieto, żadnych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)