Witam wszystkich w ten majówkowy, deszczowy weekend. Jak Wam mija sobota? Czy deszcz powstrzymuje Was przed wychodzeniem z domu? Czy może zakładacie kalosze, palto i dawaj w las?😁
Ja siedzę w domku, oglądam anime i czytam mangi i powiem Wam, że całkiem mi z tym dobrze😎
Czy pamiętacie jeszcze, że piszę fanfiction? Oto kolejny rozdział, mam nadzieję, że się spodoba i zmobilizujecie mnie do częstrzego pisania:) Miłej lektury❤
ROZDZIAŁ III
Przez następne pięć kilometrów jechali w milczeniu. Trudno było cokolwiek powiedzieć w sytuacji, kiedy dwoje ludzi jest sobie całkiem obcych. Patrycja była w emocjonalnym szoku, zdając sobie sprawę z tego, że chłopak, z którym jedzie samochodem nie jest tym samym, którego poznała w parafii Grastensholm. Być może z jakiegoś powodu przypomina jej Artura, ale to zdecydowanie nie może być on! Ten styl ubioru, sposób wysławiania się, grubiańskie maniery...zapach tytoniu i benzyny zamiast woni lasu i ogniska. Kiedy zrozumiała, że nie ma pojęcia gdzie jest, ani dokąd zmierza ogarnął ją lęk. Co ona najlepszego zrobiła? Wsiadła obcemu facetowi do samochodu pchana jakimś irracjonalnym przekonaniem, że postępuje dobrze. Chyba już całkiem oszalała.
- Powiesz mi wreszcie, gdzie cię wysadzić?
Na dźwięk jego głosu Patrycja podskoczyła na fotelu jak poparzona. Zaczerwieniła się, zdając sobie sprawę z tego, że od dłuższego czasu patrzy na niego niemal bez mrugania.
- Nie wiem - odpowiedziała po chwili namysłu, na co mężczyzna spojrzał na nią unosząc brwi...zupełnie jak Artur.
- Gdzie właściwie jesteśmy? - Zapytała ponownie speszona, śledząc tym razem widok za oknem.
- Tak myślałem...zgubiłaś się. Już na peronie byłem pewny, że wysiadłaś nie na tej stacji, co trzeba.
Podśmiewał się z niej otwarcie. Jego beztroski ton irytował dziewczynę.
Wskazał na tabliczkę na poboczu.
- Minęliśmy Aros. Jeśli chcesz wrócić na dworzec, to za niedługo będziemy mijać przystanek autobusowy, z którego tam dojedziesz.
Sytuacja wydawała się Patrycji jasna. Zaraz wysiądzie z samochodu, poczeka na autobus, pojedzie na dworzec skąd ruszy w dalszą podróż do Engene, gdzie czeka na nią prom płynący prosto do Włoch...ale nie do domu. Jej dom jest w drugą stronę. W Grastensholm.
Łup!
Coś niewielkiego uderzyło w bok samochodu.
- Co to było? - zapytała przestraszona Patrycja, próbując zobaczyć coś w bocznym lusterku.
Mężczyzna zatrzymał samochód na poboczu, wyłączył silnik i schował kluczyki do kieszeni.
- Nie wiem, idę zobaczyć.
- Idę z tobą.
Wysiedli i ruszyli wąską, żwirowaną drogą. Po obydwu stronach rósł las, oddzielony od jezdni niewielkim rowem.
- O boże - szepnęła Patrycja, kiedy zobaczyła pod nogami kropelki krwi.
W rowie leżała niewielka sarna. Nie wyglądała na poważnie ranną, kiedy się zbliżyli uniosła wysoko głowę i próbowała się podnieść, ale nie dała rady ustać na skaleczonej nodze.
- Zostań czy niej, ale jej nie dotykaj. Idę po apteczkę.
Patrycję uspokoił nieco jego pewny ton głosu. Miała nadzieję, że zwierzątku nic poważnego się nie stało. Kucnęła obok niego i spojrzała w duże, czarne i błyszczące oko.
Nie bój się, pomożemy ci.
Nie boję się. Jesteście dobrymi ludźmi. Zdawały się mówić jej oczy.
Ściągnęła z siebie sweter i przyłożyła sarnie do nóżki, chcąc zatamować krwawienie do czasu, aż jej towarzysz przyniesie opatrunek. Zwierzątko było bardzo spokojne, zdawało się, że wcale nie odczuwa lęku. Dziewczyna z całego serca życzyła mu, aby wyzdrowiało i mogło nadal biegać wesoło po lesie. Chciała przekazać całą swoją wolę życia, ciepło i troskę...
- Jak tam? - zapytał "Nie Artur" kładąc przed nią otwartą apteczkę. Sprawnie wyciągnął potrzebne rzeczy, z których chciał zrobić opatrunek.
- Chyba w porządku, zdaje się, że nie jest mocno ranna.
Odsunęła się od zwierzątka, aby zrobić miejsce mężczyźnie. Okazało się jednak, że rana...zniknęła.
Patrzyli w osłupieniu jak sarenka wstaje i jednym susem znika w gęstym lesie.
Czas jakby się zatrzymał.
Gdyby ktoś jechał teraz drogą, to zobaczyłby dwoje ludzi, stojących niczym słupy soli, jakby zobaczyli co najmniej ducha.
Patrycja zrozumiała pierwsza i przeszedł ją dreszcz. Ręce jej się trzęsły, więc schowała je do kieszeni.
- Widocznie nie była tak ranna, jak się nam wydawało - powiedziała śmiejąc się trochę nerwowo. Miała nadzieję, że jej towarzysz nie będzie tej sytuacji drążyć.
- Najwidoczniej - powiedział oschle, co ją nieco zirytowało. Mógłby okazać trochę więcej radości z faktu, że sarenka wyszła cało z tego wypadku. Najwyraźniej jednak irytowało go, bo nie mógł logicznie wyjaśnić tej sytuacji. Wrzucił bandaż do apteczki, zatrzasnął ją i ruszył do samochodu.
Patrycja poszła za nim, ale on zamiast wsiąść do samochodu odwrócił się nagle i stanął z nią twarzą w twarz.
- Kim ty jesteś?
- Nazywam się Patrycja - odpowiedziała chociaż czuła, że nie o to pyta.
- Nie pytam o twoje imię. Pytam kim jesteś?
- Nie rozumiem...
Mężczyzna podszedł do samochodu, otworzył drzwi jakby chciał wsiąść, a potem znowu je zamknął. Chwilę stał w miejscu patrząc gdzieś w głąb lasu. Patrycja nie miała odwagi ruszyć się z miejsca, taka biła od niego irytacja pomieszana z niezdecydowaniem. W końcu odetchnął i podszedł do niej już uspokojony. Mimo to ona nie uspokoiła się ani trochę. Puls swojego serca czuła niemal w gardle.
- Muszę ci coś pokazać - wyszeptał, jakby bał się, że ktoś oprócz niej go usłyszy - inaczej mi nie uwierzysz w to, co chce ci powiedzieć.
Patrycja patrzyła mu prosto w oczy, chcąc w ten sposób dojrzeć wszystkie jego złe zamiary. On wytrzymał to spojrzenie, chociaż nie przychodziło mu to łatwo. Robił coś wbrew sobie. Tak na prawdę, to miał zamiar odjechać stąd bez niej, oszczędzając sobie tym samym niejednego kłopotu. Nie zrobił tego jednak. Czuł, że jak odjedzie, będzie tego żałować do końca swoich dni.
- Jak masz na imię? - Zapytała, chcąc przełamać tą dziwaczną atmosferę, która nad nimi zawisła. Miała nadzieję, że jak pozna jego imię, to będzie jej łatwiej iść na autobus i zakończyć tą dziwaczną i nieodpowiedzialną podróż. A potem łatwiej go wspominać, jako krótką, nietypową przygodę.
Myliła się.
- Nazywam się Artur.
Poprzednie rozdziały i części znajdziecie TUTAJ