Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zysk i S-ka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zysk i S-ka. Pokaż wszystkie posty

Tylko kilka słów, bo się nie mieszczą ("Szklany klosz" S.Plath)

źródło
Pozbierałam wszystkie słowa do jednego słoika, starałam się zamknąć, ale się nie mieściły... Chyba dlatego, że tak mało było ich w samej książce.

Wiecie jak to jest, gdy emocje i legendy narastają wokół danego tytułu. I potem w jak dziwny sposób owe powieści się bronią. "Szklany klosz" zrzucił z siebie wszystkie słowa, którymi zwykli śmiertelnicy określają samotność, depresję, obłęd, chorobę psychiczną, zagubienie, niezrozumienie... Długo mogę wymieniać ja, długo możesz wymieniać i ty, dobrze o tym wiemy. Sylvia Plath tego nie robi.

Sylvia Plath opowiada. W przejmującej pierwszej osobie. O zwykłych czynnościach ambitnej dziewczyny, która z prowincji trafia do Nowego Jorku i która kok po kroku wpada w depresję co kończy się próbą samobójczą. Zresztą, to wiemy.
Zaskakują nas te proste zdania i proste czynności opisywane w książce. Zaskakują i wręcz bolą nas kolejne przemyślenia. Sama częste przerywanie lektury zrzucałam na karb e-booka, jednak z perspektywy czasu widać, jak po prostu czasem bolały myśli i słowa, by kontynuować lekturę.

A żeby ją ocenić, chociaż w jakimś stopniu? Pierwsze czytanie siłą rzeczy pociągnie za sobą drugie, tego jestem pewna. Na razie trawię, potem będę rozkładała, po raz kolejny ważyła i przekładała te słowa, których zabrakło i których było za dużo. I zapewne nigdy nie uda mi się napisać nic więcej.

Bo teraz już nie jest ważne, czy ja polecam, czy jak na mnie oddziałuje ta książka. Jestem pewna, że niektórzy nie wytrzymają, przejdą obojętnie czy podobnie jak ja, będą ważyć wszystko w sercu. I więcej słów nie potrzeba w tym momencie...

"Szklany klosz" S.Plath, Zysk i S-ka, 1995, M.Michałowska


Już się starzeję? Czy to świat podąża w dziwnym kierunku? ("Matylda" R.Dahl)

Klasyka dziecięca, wspaniały francuski pisarz…

Nie wiem, ile razy te słowa rozbrzmiewały w mojej głowie. Nie wiem, ile osób gdzieś mimochodem mi o nim wspominało. Przyznaję ze skruchą, jeśli chodzi o klasykę dziecięcą, jestem osobą strasznie ulegającą wpływom. Więc co miałam robić? Sięgnęłam po „Matyldę”.

Pierwsze wrażenie: szok, dezorientacja. Zachowanie rodziców i  dyrektorki określę jakże popularnym ostatnio słowem masakra. Wychowana na książeczkach w których niektórzy byli mili, inni trochę mniej, w których mama była oparciem, a jak nie, to zawsze był ktoś do kogo można było się zwrócić, czytałam coś co napawało mnie strachem. Taki twór jak dyrektorka szkoły przeraził mnie nie na żarty. Znałam już seryjnych morderców, płatnych zabójców, pedofilów, jednak nic nie wywołało we mnie takich uczuć jako owo monstrum.
Podobne zdanie mam o rodzicach, których brak czasu przyprawiał mnie o przewroty w żołądku.

I wreszcie pojawiło się pytani: Jestem już tak stara? Żadnego poczucia humoru, żadnego przymrużenia oka, żadnego zrozumienia dla książki, która bądź co bądź, jest klasyką?
Nie oszukujmy się, nie zrozumiałam tej książki. Co prawda, przekaz jest dla mnie jasny (dobro wygrywające ze złem), jednak trzeba od razu uciekać się do tak drastycznych środków? Trzeba wszelkie postacie przerysowywać aż do bólu? Czemu ma to służyć?

No i Matylda. Genialne dziecko. Nie polubiłam jej, w dodatku nabawiłam się kompleksów (i tak już nabluzgałam, więc co mi zależy, będę brnęła dalej), bo Hemingwaya zaczęłam czytać jakiej siedem lat później niż ona. Ale nic, powiedzmy, że tę, jak dla mnie niezbyt przekonywującą bohaterkę, wybaczam.

Niestety, najchętniej teraz wystosowałabym kolejne zarzuty, jednak resztką sił się powstrzymam i  przejdę do sedna. Chciałabym zauważyć jedno: zabierając Matyldzie wszelakie zdolności nadprzyrodzone i oznaki geniuszu, a rodzicom oraz dyrektorce chociaż połowę ich negatywnych cech (delikatnie powiedziane), otrzymujemy banalną historię, w której nie znajdziemy  żadnego wątku nam nieznanego. To wszystko w różnych konfiguracjach spotykamy w baśniach, bajkach nie tylko u współczesnych pisarzy, ale i klasyków. Bo, jak wiadomo, motyw walki dobra ze złem jest znany od zarania dziejów.

Dlaczego więc, ta książka jest tak uwielbiana? Czy opakowanie motywu walki dobra i zła w papierek genialności dziecka i nieludzkich uczuć dorosłych wystarcza do miana klasyki? Widocznie tak…

A, że mi zawsze opakowania Andersena, braci Grimm czy Lewisa bardziej do gustu przypadały, to zostanę przy nich.

"Matylda", R.Dahl, wyd. Zysk i S-ka, 2002,
"Klasyka młodego czytelnika"