Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chmielewska Joanna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chmielewska Joanna. Pokaż wszystkie posty

Szkorbut szkorbutem, a Chmielewska w ulubionej odsłonie.

Nie pamiętam, co wtedy robił, jakiś konkurs, czy kurię biskupią w Kielcach, w każdym razie gdzieś w okolicy owych zmagań pojawił się „Szkorbut”.
Najpierw co parę dni, potem codziennie, potem nawet po parę razy w ciągu dnia dzwonił telefon i męski albo damski głos pytał w napięciu:
– Szkorbut? Szkorbut?
Z początku tak Jadwiga, jak i Andrzej grzecznie odpowiadali, że pomyłka. Potem zaczęło ich to denerwować i odzywali się mniej uprzejmie, albo od razu odkładali słuchawkę. Potem przystąpili do karczemnych awantur. Nie pomagało, szkorbut dobijał się do nich nadal. Któregoś dnia śmiertelnie zmęczony Andrzej podniósł słuchawkę.
– Szkorbut? – spytała facetka z tamtej strony.
– Tak, szkorbut – zgodził się Andrzej, bo już nie miał siły się kłócić.
– Kto mówi?
– Władysław Jagiełło.
– Panie Władeczku! — krzyknęła na to dama. – Tu Jadwiga! Ja się muszę z panem zobaczyć!
Ustrzeliła go dokładnie. Nieco z tego zbaraniał.
– Sami rozumiecie – mówił do nas później. – Dzwoni do mnie królowa Jadwiga, chce się ze mną spotkać, jak ja mogę odmawiać monarchini...
"Autobiografia" J.Chmielewska 
Źródło: Zacofany w lekturze 


Od tego właśnie wydarzenia opisanego w "Autobiografii" Joanny Chmielewskiej początek wzięła akcja Szkorbut wpleciona w akcję "Klinu" - debiutanckiej powieści polskiej pisarki. Szkorbut zagnieździł się tam na dobre, jednak jak wiemy, sama książka zaczyna się od czegoś innego.

W Klinie na początku pewna pani architekt Joanna, ładna, bystra i inteligentna zniża się do tych najgorszych zachowań w których skład wchodzi przede wszystkim wyczekiwanie na telefon od ukochanego. Ukochany owy jest już w Warszawie, jednak wcale nie kwapi się, by zadzwonić. Nie dzwoni dlatego, że ma kogoś innego, czy może pracuje ciężko? Oczywiście, pani architekt Joanna nie może zadzwonić sama, bo jeszcze wyjdzie, że jej zależy, bo jeszcze się okaże, że mu nie zależy.  Trzeba wymyślić więc coś innego. Zadzwonić może przyjaciółka z dziwnym pytaniem do właśnie tego pokoju, zadzwonić może przypadkowo podsłuchujący rozmowy pan. Pan ma ładny głos, przyjaciółka się denerwuje. I tu zaczyna się zabawa.

Bo pan zadzwonił, ukochany wydaje się niewierny, więc trzeba szybko zapomnieć. Klin klinem w końcu! Tylko gdzieś przez przypadek telefony zaczynają się pojawiać, gdzieś przebłyskują dziwne skojarzenia, no i ten przeklęty szkorbut! Dawny ukochany zostaje zapomniany, bo przypadkowo podsłuchujący pan staje się coraz bardziej tajemniczy a w tle czai się przekręt na skalę ogólnopolską. I tak z nieszczęśliwej miłości, która zajęła jedynie kilka pierwszych stron, zrobiła nam się afera ze śledztwem, szajką i znikającym radiowcem.

Jednak przede wszystkim to magiczne wyczucie, połączone z absurdem, poczuciem humoru i groteską. Lekkie zestawianie najbardziej nieprawdopodobnych sytuacji, by wyciągnąć z nich esencję, czasem na granicy.

Klin jest jedną z przyjemniejszych lektur, jakie czytałam przy nawale nauki. Co prawda, trzeba wziąć pod uwagę sam styl pani Joanny, jej poczucie humoru, zestawienie literek, bezpretensjonalność i lukę w jaką wpasowują się jej książki - zabawna literatura, która może niewiele ze sobą niesie, jednak zestawienie sytuacji, absurd, groteska i pewien niewerbalny rodzaj szczęścia, jaki z tych książek wypływa, sprawia, że te powieści cały czas są czytane, wznawiane i lubiane. Chociaż jak stwierdziłoby wielu, jest to literatura najniższej próby.

Sam "Klin" jest taki jak inne książki autorki. Co prawda, jako debiut, nie jest może aż tak dynamiczny, zwarty i dobrze napisany. Zapewne też nie wszystkim ten rodzaj humoru pasuje. I może na początek Chmielewskiej lepsze by było "Wszystko czerwone". Jednak rok rocznie ja w najcięższych chwilach i przy czytelniczych kryzysach sięgam, za każdym razem się zachwycając na nowo.

Zwariowany dwupak, czyli Chmielewska po raz kolejny ("Romans wszech czasów"&"Wszystko czerwone" J.Chmielewska)

No i się zaczęło. Co? Otóż dopadła mnie… obsesja.
Nie chodzę często do biblioteki. Aktualnie kupuję nałogowo, a następnie ustawiam na półkach i podłogach. Oczywiście, gdy średnio w miesiącu przybywa 10 nowych książek (albo więcej), to z czytaniem się nie wyrabiam. Jednak mimo, że dziesiątki tytułów zalegają, to i tak przynajmniej raz w miesiącu muszę wybrać się do biblioteki. Chodzę bo mam manię dotykania, poznawania nowych książek. A gdy już jestem w tejże bibliotece (gdzie idę ze ściśle określoną listą, która i tak zazwyczaj na nic się nie przydaje) to zawsze wypożyczam… Chmielewską. Ten absurdalny humor i niepodważalne wariactwo głównej bohaterki uzależniło mnie. O ile nie mam czasu na czytanie cięższych, bardziej wymagających tomiszczów (po przyswojeniu sobie wszelakich dziwactw związanych z językiem niemieckim czy fizyką, kto by miał?) to na przygody pani Joanny czas zawsze się znajdzie.

Dzisiaj będzie dwa w jednym, w dodatku na świetnym poziomie. Otóż, zaczęło się od zepsutego auta i chęci pomocy zakochanemu szaleńcowi. Zresztą, co ja piszę, poczytajcie sami:

"Za drzwiami stał obcy człowiek, wyglądający dość gburowato. - Są tu kury? - spytał niegrzecznym tonem. Szaleństwo zakotłowało się we mnie. Co za bydlę jakieś, budzi mnie o wpół do szóstej rano, żeby pytać o kury!!! - Nie warknęłam, usiłując zamknąć drzwi. Facet je przytrzymał. - A co? - spytał niecierpliwie. - Krokodyle - odparłam bez namysłu, bliska uduszenia go gołymi rękami. Antypatyczny gbur jakby się zawahał. - Angorskie? - spytał nieufnie. Tego było dla mnie doprawdy za wiele. O wpół do szóstej rano angorskie krokodyle...!!! - Angorskie - przyświadczyłam z furią. - Wyją do księżyca. - Marchew jedzą? - Nie, nie jedzą! Trą na tarce! O co, u diabła, panu chodzi?"


Nie żebym ja coś zdradzała. Przytaczam jedynie opis z okładki. A zanim Wam go przytoczyłam, sama przeczytałam. Najpierw opis, potem całość. I po raz kolejny przepadłam. Bo jak to się mówi, wariat z wariatem zawsze się dogada.  O ile ja nie czuję potrzeby  pomagania nieszczęśliwie zakochanym sierotom, to pani Joanna czuje. Tak się więc zastanawiam, jeśli wszelkie dobre uczynki tak przyjemnie się kończą, to może i ja powinnam zacząć pałać do wielu osobników chociaż szczątkowymi uczuciami. Coś na kształt empatii czy chociażby sympatii?  Mniejsza o to, że w międzyczasie główna bohaterka zaplątała się w grubszą aferę (coś na skalę europejską). Jednak mimo wszystko dobrze się kończy, czyż nie? I jeszcze, jak zwykle zresztą, mamy dawkę cudownego, komicznego i groteskowego humoru.

Lecz jak to niestety bywa, przyszło i poszło. Problemy samochodowe się skończyły, przystojniak się ostał, bandyci… a o tych, przecież żadna szanująca osoba nie powie, bo zdradzi zakończenie. Słowem, ja też zamilczę, ale dla ciekawych, oczywiście wszystko się rozwiązało.

Na szczęście, pani Chmielewska ma w dorobku tyle pozycji, że nie było problemu, sięgnęłam po kolejną. A że kolejną było Wszystko czerwone, to już inna sprawa…

Otóż, tym razem nasza kochana Joanna wybrała się do Danii, gdzie czekała na nią Alicja i masa niespodziewanych gości. Oczywiście, czekało też morderstwo (jakże by inaczej) i… tego chyba nie spodziewał się nikt. Czekał również duński milicjant mówiący piękną polszczyzną! A jakże bogatą polszczyzną!  Próbka dla ciekawych:
- Kogo zewłoka pani życzy sobie tu? - spytał bardzo uprzejmie i równie stanowczo, na nowo otwierając swój notes - Ucho moje słyszało. Jakiego zewłoka, pragnie wiedzieć. Bez zwłoki. Zewłoka bez zwłoki - powtórzył z pewnym trudem i wyraźnym upodobaniem, najwidoczniej delektując się bogactwem subtelności polskiego języka.

Dalej znajdziemy kolejne trupy, które trupami się jednak nie okazują, czerwoną poświatę i zagadkę do rozwiązania.
Jednak jak to bywa u tej autorki, nie kryminał jest tu najważniejszy, bo dziecko by lepszą intrygę wymyśliło, a humor, dynamika akcji, groteska, przekoloryzowane postacie. Zarówno w „Romansie wszech czasów” jak i „Wszystkim czerwonym” znajdziemy kwintesencję tego wszystkiego. Obydwie książki, chociaż jako rasowy kryminał powinny znaleźć się gdzieś pod koniec zestawienia (o ile w ogóle by się tam znalazły) to  na liście odprężających i świetnie napisanych lektur powinny być w czołówce. A w moim zestawieniu czytadeł to wyżej wywindować ich chyba się nie da.


"Romans wszech czasów" J.Chmielewska, wyd.Alfa, 1990; "Wszystko czerwone" J.Chmielewska, wyd. Kobra Media, 2001

Nieszczęśliwa miłość, przestępstwo i cele charytatywne w PRL-u, czyli Chmielewska dla młodzieży ("Zwyczajne życie" J.Chmielewska)

Królowa polskiego kryminału. Kto? Joanna Chmielewska. Chociaż na rynku pojawiają się kolejni autorzy, to właśnie ta pani od lat bawi czytelników małych i dużych. Urodzona w 1932 roku w Warszawie, zadebiutowała powieścią „Klin” trzydzieści dwa lata później. Potem było „Całe zdanie nieboszczyka”, „Wszyscy jesteśmy podejrzani”, czy „Lesio”. Wtedy pani Irena (bo tak brzmi prawdziwe imię  autorki) postanowiła stworzyć coś dla młodszych odbiorców. Architekt Joannę (bohaterkę wyżej wymienionych powieści) zastąpiła duetem dwóch szesnastolatek – Tereski i Okrętki, które, jak się potem okazało, miały zabawiać młodzież przez cały szaro-bury PRL, a nawet dłużej.

Tereskę poznajemy w jakże trudnym dla niej okresie. Tereska czeka. Na co?  Na telefon, odwiedziny, list, cokolwiek! Byle tylko autorem którejś z tych prób nawiązania kontaktu był Bodzio – przystojny dziewiętnastolatek, kolega z obozu. Pierwsza wielka miłość Tereski.  

Wydaje się, że bardziej szablonowej fabuły nie można stworzyć. Jednak nigdy nie spisujmy pani Joanny na straty. Tereska jest nieszczęśliwie zakochana, lecz nigdy historia nieszczęśliwej miłości nie była tak śmieszna i nigdy aż tak powiązana z innymi, o wiele ciekawszymi.
Prócz podkochiwania się w Bodziu, ta piękna dziewczyna zobowiązała się zdobyć tysiąc drzewek dla szkoły. Wraz z Okrętką. I nie byłoby w tym nic interesującego, gdyby nie fakt, że dwie „panienki” wpadają na trop przestępców…

Akcja zaczyna się rozkręcać, przygody komplikować, a my z coraz większym zainteresowaniem śledzimy kolejne poczynania bohaterek.

Po raz kolejny okazuje się, że autorce na pewno nie brakuje dwóch rzeczy – niebywałych pomysłów i poczucia humoru. Właśnie tym podbija ona serca czytelników. Zwyczajne życie, zwykłe historie (z domieszką niezwykłości) stają się w naszych oczach prześmiewcze, a wręcz absurdalne.

Sprawczyniami tego absurdu są dwie bohaterki. A raczej jedna z nich. Okrętce nic zarzucić nie możemy (no, chyba, że chwilową histerię). Za to Tereska… Niezłe ziółko, jakby to powiedziano w czasach współczesnych dla postaci. Roztrzepana, chętna do wszystkiego i szalenie wczuwająca się w rolę. To z niej wyrosła Joanna Chmielewska – pani architekt zamieszana w akcję „szkorbut”.  Jestem pewna.

Sama akcja – ciekawa. Jakże różna od tej do której przyzwyczaiły nas dzisiejsze młodzieżówki! Nie powiem, że wszystko pędzi na łeb na szyję. Raczej, że za każdym zakrętem wygląda coś nowego i czytelnik nie wie, czego może się spodziewać. Dzięki temu, chociaż „Zwyczajne życie” bawi od pięćdziesięciu lat, to do aktualnej literatury młodzieżowej wnosi powiew świeżości (większość amerykańskich czytadeł to w ogóle powinna się nie pokazywać).

Dla jednych wspomnienia, dla innych nowość. Jednak każdy z Was powinien dać tej książce szansę.


"Zwyczajne życie", Joanna Chmielewska, 1974 (pierwsze), 2009, wyd.Kobra Media

"Wszyscy jesteśmy podejrzani" J.Chmielewska


Autor: Joanna Chmielewska
Wydawnictwo: Kobra Media
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 292


Wyobraźnia to bardzo pożądana rzecz, acz w nadmiarze niebezpieczna.
Gdybyśmy na przykład pracując nad nową powieścią osadzoną w naszym miejscu pracy postanowili, że kolego z biura umrze uduszony paskiem damskiego fartucha i jak gdyby nigdy nic za chwilę okazało się to prawdą? Lepiej nie myśleć…

Jednak fakty są niepodważalne. W sali konferencyjnej leży we własnej osobie Tadeusz Stolarek, na szyi zaciśnięty ma pasek i zdecydowanie nie oddycha. Cały zespół zatrudniony w Pracowni Projektowej zebrany ciasno wokół niego dokonuje najdziwniejszych czynności. Jedni płaczą, inni mdleją, niektórzy śpią, a nieliczni po prostu krzyczą. Jak tu można funkcjonować, gdy jeszcze przed chwilą wszyscy pomagali Joannie ustalić kto zabił Tadeusza, nawet domniemany nieboszczyk brał udział w spekulacjach, a niedługo potem okazuje się, że niewinna zabawa przenosi się do świata realnego?
Najgorsze jest jednak to, że między jedenastą a pierwszą nikt do biura nie wchodził, więc morderca jest wśród pracowników…

Fabuła jak widać niecodzienna, trochę absurdalna, groteskowa, dlatego bardzo nęcąca. Krąg podejrzanych mamy ograniczony do dwudziestu czterech osób, z których każda może być zabójcą. Swoje śledztwo prowadzą władze, jednak jak to zwykle bywa na własną rękę działa również Joanna – główna bohaterka i oczywiście autorka cudownego pomysłu z zabiciem Tadeusza, niedoszła pisarka.  Podczas poszukiwań winnego na jaw wychodzą coraz to ciekawsze wiadomości na temat nieboszczyka. Okazuje się, że praktycznie całe biuro miało motyw by go zabić…

Najmocniejszą stroną powieści jest humor. Nie tak przesadzony jaki znamy z „Dzikiego białka”, tylko bezpośredni, zmuszający do wybuchów śmiechu. Chmielewska popisała się tu naprawdę. Swoim stylem pisania zachęca, absorbuje. W dodatku robi to z niebywałą łatwością i przymrużeniem oka. Czasem wydaje się, że na twarzy autorki widzimy kpiący uśmiech opisujący perypetie poszczególnych pracowników.  W tym względzie wręcz arcydzieło.
Przy kwestii humoru trzeba wspomnieć o diable. Moim ukochanym bohaterze (którego bliżej poznajemy w kolejnych tomach). Nęcący, ironiczny, złośliwy przedstawiciel sił nieczystych jest główną zaletą tej książki.

Nie można pominąć zarówno miejsca jak i czasu akcji. Rzecz dzieje się w latach 60 ubiegłego stulecia, czyli władza prowadząca śledztwo to oczywiście milicja, a że większość pracowników ma na koncie niezbyt czyste interesy, kontakty (kto wtedy nie miał?) to na przesłuchaniach za dużo nie można zdradzić.
Całość rozgrywa się tylko i wyłącznie w biurze, co nie oznacza porażki, nudy. Wręcz przeciwnie. Chmielewska bawi, wciąga nas w życie pracowni, pokazuje zwariowanych i sympatycznych ludzi. Stwarza świetną atmosferę, przez co czytelnik może się odprężyć.
                                                                                                                             
Jedynym mankamentem były fragmenty gdzieś w środku, gdy czasem humoru brakowało. Na szczęście zdarzało się to sporadycznie i nie przeszkadzało w dalszym odbiorze lektury.

„Wszyscy jesteśmy podejrzani” to książka raczej działająca jako niezawodny rozweselacz, niż mrożący krew w żyłach kryminał. Czasem nawet nie zwracałam uwagi na to jak toczy się śledztwo, interesowały mnie za to perypetie bohaterów i cudowny klimat PRLu opisany z przymrużeniem oka. Podsumowując – ciekawa lektura na jeden wieczór. Najlepiej ten gorszy, gdy wszystko nas denerwuje.

Baza recenzji syndykatu ZwB