Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tolkien J.R.R.. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tolkien J.R.R.. Pokaż wszystkie posty

Inspiratorzy 2014

Tik-tak! Tik-tak!
2013 zegar tego świata to już przeszłość. Mogę tylko spoglądać tęsknie, jednak wszystko zostało gdzieś za mną, zostawiając czasem magiczny pył osiadający na mojej lampie, czasem słowo zapisane w kolorowym notesie, czasem marzenie dopisane do długiej listy. Jednak rok 2013,będący rokiem van Gogha i Astrid Lindgren skończył się.

Nie byłam dobrym poszukiwaczem, nie zawsze udawało mi się rzucić na głęboką wodę, nie zawsze zrealizować wszystko. Ale tak miało być. To nie było wyzwanie, ja nie zapisałam żadnych zobowiązań. Po tej dwójce został zachwyt w sercu. Długo zastanawiałam się, czy w ogóle wybierać kolejną dwójkę, jeśli ten rok jedynie obudził moją ciekawość i cały czas jestem w trakcie czytania kolejnej książki Astrid, a listy Vincenta do brata czekają na półce. Wiem, że zegar 2014 będzie tykał w rytmie tych postaci. Jednak postanowiłam, że warto, warto wchodzić w kolejne światy, poznawać kolejne kultury, kolejne osoby.

* * *
Najpierw jednak o tym, co pozostawił w sercu van Gogh - mój nowy Przyjaciel, który okazał się Marzycielem, wytrwałym włóczęgą, nigdy nie tracącym pasji. Zapamiętałam jego myśl ubraną w słowa Irvinga Stona, zapamiętałam jego bardziej artystyczne odkrycia, które odmalował mi w opowieściach Zły Ludź. Van Gogh jest dla mnie teraz Marzycielem i Wzorem z cudownym spojrzeniem. Nie pisałam o nim dużo, więcej udało mi się okryć. Jednak pojawiły się też teksty. Tutaj można przeczytać.

Astrid Lindgren odkryłam na nowo. Złapałam jej smutne spojrzenia do filiżanek po herbacie, uśmiechy chwyciłam za rybi ogon. Odkryłam jej klatkę, miłość, słabość i śmiech. Nie została tylko Babcią skaczącą po drzewach, stała się Człowiekiem Ukochanym. Łapałam kiedyś w Szwecji jej ślady obecności. Kiedyś muszę tam wrócić... Teksty o Astrid

* * *
Jednak nowy rok, nowa dwójka, której chciała bym jeszcze więcej czasu poświęcić. Mówię dwójka, a ta dwójka nie taka spersonifikowana.

Pierwsze bowiem będą Włochy. Kraj, którego historia fascynuje, którego artyści oszałamiają, którego kultura kusi i woła. Nie byłam tam nigdy. W tym roku wakacje zapewne spędzę też nie tam. Jednak chociaż duchowo poprzez kulturę, literaturę, sztukę się tam znaleźć. Chcę przemierzać uliczki, zaglądać do zapomnianych wiejskich chatek, odpoczywać w palącym słońcu.

Drugi Inspirator to J.R.R.Tolkien. Musiało tak się stać. Bo to będzie rok ostatniej części Hobbita, to będzie rok, na który mam plany związane z Tolkienem i chcę, by dopełnieniem tego były jego książki, jego przyjaciele, jego świat, jego język. Nie chcę nic więcej mówić, na razie, chcę się tym po prostu cieszyć, tym się zachwycać i inspirować przez długi czas...

* * *
Dobre wybory? Inspirujące? Czas pokaże. Na razie, na spotkanie z nimi się po prostu cieszę...

Tam i z powrotem, czyli opowieść hobbita

W kominku trzaskał ogień, za oknem ciemność, gdzieś w kącie świeciły lampki, ludzie rozmawiali, ktoś grał, ktoś czytał. Po prostu, było miło.
Potem przyszedł on, zapukał, został całkiem uprzejmie, choć niepewnie przyjęty. Bo on chciał, żebyśmy ruszyli w drogę! W drogę, gdy jest ciepło przy kominku, w drogę, gdy tu czujemy się bezpiecznie? Jednak chyba każdy w pewnej chwili chce w drogę ruszyć, ciekawość pcha do przodu. Więc ruszyliśmy, hobbit, 13 krasnoludów, czarodziej i ja.

Ruszyliśmy szlakami znanymi, choć jeszcze nie do końca przetartymi. Przez Śródziemie, zaznaczając na mapie kolejne miasteczka, domy, puszcze. Czasem było strasznie, czasem było zabawnie, czasem bardzo ludzko. Bo tak zazwyczaj jest, że nie tylko człowieki dziwnie myślą i dziwne głupoty robią. Krasnoludom też się zdarza, zdarza się i hobbitom. No, czarodzieje są na bardziej uprzywilejowanej pozycji. Jednak i w ich towarzystwie można czuć się spokojnie.

Problem tej wędrówki był jeden - ja Tolkiena już troszkę znam i już troszkę kocham. I przez Śródziemie zazwyczaj wędruję z uśmiechem na ustach. Jednak, gdyby nie? Gdybym nie przeżyła kiedyś przygód, towarzysząc Frodowi, Legolasowi i Boromirowi? Bo prawda jest taka, że Gandalf już dużo wcześniej zapraszał mnie do ruszenia w drogę. Kilka lat temu. I nie raz, a trzy razy. I za każdym razem, nie docierałam daleko. Bo było tyle innych, piękniejszych krain! Tyle ciekawszych osób!

Tym razem dotarłam do końca, podobało mi się całkiem, jednak ta książka niknie w porównaniu z moim ukochanym Władcą. Tylko ze względu na przyjaźń i przywiązanie, jakimi darzę postacie, całe Śródziemie i autora, szłam dalej. I z nimi była to podróż piękna, nie zaprzeczam.

Było trochę magicznych stworów, był ukochany przez Tolkiena motyw drogi, byliśmy my wszyscy, była przygoda. Nie wiem, co by było, gdybym dotarła tam, przed spotkaniem z Władcą. Może też by się spodobało? Nie zachwyciło, ale chociaż spodobało? Bo Tolkien ma wyobraźnię, pomysły, umie wykonać wszystko dokładnie i tak, by przekonać czytelnika, a przede wszystkim, by zarazić go swoją pasją. W "Hobbicie" czasem brakuje szybszej akcji, czasem zbudowania napięcia i ja, przyzwyczajona do innej literatury, nie umiałam go pokochać.

Teraz go kocham, naprawdę. Tylko cały czas, jest to miłość, która dużo czerpie z mojego uwielbienia do Władcy Pierścieni, a nie sama z siebie. I gdybym miała polecać, mimo wszystko przeczytajcie najpierw Władcę.

"Hobbit, czyli tam i z powrotem" J.R.R.Tolkien, ISKRY, 1997, tł.M.Skibniewska
PS. Niestety, takiego wydawniczego niechlujstwa nie spodziewałam się ze strony ISKIER, korekta żadna.

Podróż przez Śródziemie

Pięknie wyszedł Peterowi Jacksonowi Władca Pierścieni, dlatego też tego samego fani spodziewali się po Hobbicie. Z lepszymi efektami specjalnymi, z bardziej rozwiniętą fabułą i podoczepianymi wątkami, jednak Hobbita, który pozwala po raz kolejny przespacerować się po lasach i nizinach Śródziemia, uśmiechnąć się do znanych wszystkim postaci, po raz kolejny wyruszyć z nimi w niebezpieczną i jednocześnie pełną radości podróż.


Pierwsza część może nie była idealna, jednak bardzo dobra. A co najważniejsze dla fanów, ściśle związana z książką. Druga spacerowała sobie frywolnie przez piękne tolkienowskie ziemie, błądząc, tam, gdzie nas jeszcze nikt nie prowadził i przedstawiając tych, których w planach nie było. Jednak nie trudno zauważyć, że była to część filmowo dużo lepsza - akcja żwawa, ciągłe zmiany krajobrazu i otaczających nas twarzy, wspaniałe efekty (3D w pierwszej części to nieporozumienie, tutaj coś wspaniałego) i lubiane postacie (plus kilka, które dopiero się polubi).  Stracił na tym wdzięk opowieści, która wcześniej była snuta powoli, z uśmiechem (ale kompletnie nie tak, jak wymagają tego standardy kina). Słowem, Młody (znający jedynie filmowe wersje) był wręcz zachwycony. 

Trudniej było przystosować się Złemu Ludziowi i mi, mającym w pamięci przebieg wydarzeń w książce czy po prostu, osobom znającym (nawet nie mówię wielbiącym) jakiekolwiek dzieła Tolkiena. 

Jednak też spacerowałyśmy sobie (a większość filmu uciekałyśmy) potykając się czy towarzysząc kolejnym postaciom. Thranduil - zimny elf, Bilbo - świetny Martin Freeman czy Bard - zaginiony brat Legolasa po metamorfozie, są po prostu znakomicie dobrani i trudno nam teraz wyobrazić sobie podróż bez nich.  Jackson co prawda, czasem dorabia im nowe twarze, może czasem nie zgadzają się z naszymi wyobrażeniami, jednak w większości są to trafione obrazy.
No i Samug. Pierwszy tak ludzki smok w historii, z charakterystycznymi rysami i głosem, który chyba większości kojarzy się bardzo miło. Nawet pomijając fakt, że gra go Benedict, smok jest świetny i pokazywany w pewien sposób osobowo, co zapewne przełoży się na wielkie uwielbienie u jeszcze nie przekonanych.

Najbardziej newralgicznym punktem było oczywiście pojawienie się dodatkowej elfki i Legolasa oraz łańcuszek miłosny ciągnący się za nimi, rodem z Hollywood - stworzenie postaci kobiecej z niczego nie było może złym wyborem, jednak dopasowana do niej historia przypomina raczej te znane nam z podrzędnych książek młodzieżowych, a nie pięknych opowieści Tolkiena. I to chyba najsłabsza część tego filmu, ale..
Ale elfy tak fajowo sobie walczyły i skakały i zabijały i uciekały, że z miejsca wybaczało się Legolasowi, że wygląda jak Wiedźmin bez brody, a nie Legolas. Poza tym, Kili bez elfki byłby troszkę za bardzo zapomniany, a Peter Jackson wreszcie wyjaśnił, dlaczego jeden krasnolud jest tak bardzo człowieczy i przystojny. Zostaje jeszcze kwestia jego brata, jednak tutaj zapewne człowieczeństwo i przystojność można wyjaśnić tylko tym, że po prostu niesprawiedliwie by było, dawać jednego brzydkiego, a drugiego ładnego (z elfką na dodatek).


Akcja zmieniona, jednak cały czas, co najważniejsze, brnąca w stronę odbicia złota, nie ważne, ile orków, elfów i ludziów trzeba pokonać czy wytrzymać. Szybsza, co mogło się podobać, straszna, co mogło się podobać, z zahaczeniem o takie miejsca jak Miasto na Jeziorze, co podobać się musiało, zakończona w momencie okropnym, co tylko złość wywołało. 
Poza tym, akcja okraszona humorem. Co prawda, zaśmiewałam czy uśmiechałam się w innych momentach niż większość, jednak zawsze (duża tu zasługa Freemana).

Zostaje jeszcze wystrój - dawno opuściliśmy Shire, jednak podróże przez Śródziemie miłe są zawsze. Przedzieramy się przez mroczne ziemie, gdzie jedynym ratunkiem jest wejście na najwyższe drzewo i wygonienie stamtąd chmary motyli. Klimatyczne, swoją drogą. Szczególnie, że poza tym akcentem trzy godziny będą mroczne, jeszcze nam nieznane.

Film jest bardzo dobry. Zgubiono po części klimat Tolkiena, jednak dziwnym trafem, to nie przekreśla jego szans. Czujemy raczej jak wchodzimy do Śródziemia Jacksona. Samo doświadczenie, po części denerwujące, po części ciekawe. Zgubne może być przywiązanie do pierwowzoru, a jeżeli już je się zostawi, podróż będzie ciekawa, i tylko czasem kilka mniejszych szczegółów i kilka postaci będzie nas denerwować.

A piosenka na koniec nas uspokoi:

O miłości, humorze i przeznaczeniu...


Nie tak wyobrażałam sobie zakończenie całego wyzwania, jednak jak się okazało, troszkę przeceniłam swoje siły i zapomniałam o moim tempie pisania, słowem zostało jeszcze kilka książek, o których nie udało mi się wspomnieć, a które powinny zagościć. Wiadomo, modelacja i panowanie nad czasem, to nie jest umiejętność posiadana przez wszystkich.

"Rasmus i włóczęga" A.Lingren
Dziewięcioletni Rasmus z domu dziecka marzy, że znajdzie kogoś, kto go pokocha i ofiaruje mu prawdziwy, ciepły dom rodzinny. Pewnego szczególnie pechowego dnia nieszczęśliwy i samotny Rasmus podejmuje decyzję o ucieczce. Po nocy spędzonej w szopie spotyka Oskara - włóczęgę. Razem wyruszają na wędrówkę. Czeka ich długa i niebezpieczna droga. [źródło]

Jedna z tych mniej smutnych i melancholijnych książek Lindgren, w której jak zawsze wylewa się dziecięca miłość i brak odzewu ze strony dorosłych. Mamy prosty opis sierocińca, troszkę przygód, dużo ciepła i humoru. No i oczywiście, mamy bułeczki cynamonowe z mlekiem - najlepszą rzecz na świecie!

"Rasmus, rycerz Białej Róży" A.Lindgren
Kalle Blomkvist jest postrachem złoczyńców w całej Szwecji. Nie znajdzie się nigdzie drugiego detektywa tak spostrzegawczego i odważnego jak on. Nieustraszony śledczy popada jednak w kłopoty, kiedy na jego oczach zostaje uprowadzony mały Rasmus. Wraz z niezawodnymi przyjaciółmi Kalle wyrusza w pościg za kidnaperami, choć dręczą go wątpliwości. Problem polega na tym, że ma dopiero piętnaście lat...[źródło]

Nie przepadam za Lindgren w tym wydaniu. Co prawda, Rasmus jest rozczulający poprzez wieczny słowotok, co prawda, jest dużo emocji przy pościgach i wreszcie są kidnaperzy w krzywym zwierciadle, jednak podobnie jak Michael Blomkvist nigdy nie mogłam polubić Kallego. 
Tylko ta Wojna Róż - zaraz przypominają się wakacje...

"Brat" E.Kiereś
Pewnej księżycowej nocy dwaj bracia wyruszają na łowy, ale nieświadomie popełniona wina sprowadza na nich gniew tajemniczych i groźnych potęg. Wbrew zaklętemu losowi bracia będą próbowali odnaleźć się nawzajem w świecie, który dotąd znali tylko z gawęd snutych przy domowym ognisku. Czy im się to uda? I za jaką cenę? Czy poznają tajemnicę, od której ich wędrówka się rozpoczęła? A rozpoczęła się znacznie dawniej niż mogliby przypuścić.[źródło]

Lubię panią Emilię w tym ludowo-baśnowym wydaniu. Spokojna, po części mroczna książka o poszukiwaniach, uczuciach. Jedna z tych, które można włożyć między inne cudowne zbiory baśni. Jedna z tych, w których odnajduje się jakieś kawałki siebie. Co prawda, nie urzekła mnie tak, jak "Łowy", jednak zasługuje na uwagę.

"Rudy Dżil i jego pies. Kowal z Polesia większego" J.R.R. Tolkien
Giles, spokojny gospodarz z Ham, nie grzeszy odwagą. Przypadek sprawia, że zostaje Bohaterem Okolicy. Otrzymuje od Króla sławny miecz, szczególnie zasłużony w zabijaniu smoków. Kiedy więc pojawia się smok, zadanie zabicia potwora spada na niechętne temu brzemieniu barki Gilesa. Lecz oto smok odmawia walki... 
Przylesie Wielkie słynie z biegłych w swoim zawodzie rzemieślników i ze znakomitej kuchni. Pewnego razu urzędujący Mistrz Kucharski wyrusza w drogę, nie wiadomo dokąd. Wraca z czeladnikiem. Nie jest to jednak zwyczajny uczeń. To król czarodziejskiego ludu. Ma on do wypełnienia misję, która zmieni losy pewnego chłopca.[źródło]

Pierwsze opowiadanie to karykaturalny obraz rycerstwa. Giles jest miły i przeciętny. Sławę zyskuje dzięki tylko i wyłącznie szczęściu. Jak się okazuje, wielkie czyny nie muszą iść za wielką odwagą. Miło, zwiewnie, zdecydowanie po tolkienowsku i z przymrużeniem oka.
Drugie opowiadanie bardziej baśniowe, też troszkę dowcipne, jednak przede wszystkim bardziej zahaczające o ludowe wierzenia. No i jeszcze jedno - ciekawsze.  Obydwa proste i kunsztowne za razem - po prostu Tolkien.

Na nocnym stoliku, czyli dzisiaj cały świat czyta Tolkiena

   Wreszcie Gandalf zatrzymał się i skinął na towarzyszy. Przed nimi mgła się rozwiała, świeciło blade słońce. Minęło już południe. Stanęli u bramy Isenegardu. 
Ale brama leżała na ziemi, wyłamana, pogięta. Wszędzie wokół, rozrzucone w szerokim promieniu lub zwalone na bezładne kopce, poniewierały się kamienie, strzaskane i połupane w drzazgi. Ogromny sklepiony łuk trzymał się jeszcze, lecz za nim otwierała się nienakryta już stropem jama; tunel był odsłonięty, a po obu stronach bramy w urwistych ścianach ziały ogromne wyłomy i szerokie szpary. Baszty zmieniły się w kupy gruzu. Gdyby Wielkie Morze uniosło się gniewem i runęło z burzą na ścianę gór, nie dokonałoby większego spustoszenia.   Cały wewnętrzny krąg, zalany bulgocącą wodą, wyglądał jak kocioł pełen wrzątku, w którym kołysały się i miotały przeróżne szczątki, belki, słupy, skrzynie, beczki i rozbite narzędzia. Pogięte, wyłamane filary sterczały rozszczepionymi głowicami z topieli, lecz drogi były pod wodą. Na pół przesłonięta oparami skalista wysepka majaczyła jakby w wielkiej dali. Wciąż jeszcze czarna i smukła wieża Orthank stała nietknięta przez burzę. Jasna fala lizała jej podnóża.
   Król i jego towarzysze patrzyli na to w osłupieniu. Rozumieli już, że potęga Sarumana legła w gruzach, lecz nie mogli pojąć, jak to się stało. Kiedy po chwili odwrócili wzrok ku sklepieniu nad rozbitą bramą, zobaczylu tuż obok olbrzymie rumowisko, a na nim dwie drobne figurki, wyciągnięte w swobodnych pozach, w szarych płaszczach, ledwie widoczne na kamieniach. Przy nich  stały butelki, miski i talerze, jak gdyby dopiero co zjedli obfity posiłek i teraz odpoczywali po trudzie. Jeden, jak się zdawało, spał, drugi, oparty plecami o skalny złom, założywszy nogę na nogę, a ręce pod głowę, wydmuchiwał z ust długie pasma i małe pierścionki lekkiego niebieskiego dymu.

 "Władca Pierścieni" J.R.R.Tolkien, wyd.Muza, 2012, tł.Maria Skibniewska

Światowy dzień czytania Tolkiena.
Przykładny Książkoholik, Czytelnik bądź zwykły Zainteresowany Książkami pamięta o 25 marca. Ja wyciągnęłam mojego "Władcę Pierścieni" by wprowadzić was w jeden ze śmieszniejszych momentów (uwielbiam tę chwilę, która zaraz nadejdzie. Wielki szok wędrowców, ich miny musiały być na prawdę bezcenne. I Pippin z Merrym siedzący na ruinach. Coś wspaniałego!). Sama mam w planach na dzisiejszy wieczór "Listy",  które przybliżam sobie po kawałeczku od dłuższego czasu. Cudowna lektura!
A wy czytacie dzisiaj Tolkiena?

Książka miesiąca - styczeń

Przyznam szczerze, że chociaż wszelkie statystyki uwielbiam tworzyć i przeglądać, to jednak nigdy nie decydowałam się, by  takie publikować na blogu. Ze względu na wasze zdrowie i czas, który możecie przeznaczyć na ciekawsze czynności. [słowem, bezczelnie i mętnie się tłumaczę chcąc wyjaśnić, dlaczego nie ma nic nowego w Krainie Andersena], ze względu na moje lenistwo i pytanie: a kogo może interesować, ile ja książek przeczytałam? [wreszcie kawałek prawdy], ze względu na to, że zazwyczaj wtedy wpadam w stan omatkojakmisięniechce...[przyznanie do błędu]
W zamian za brak owych podsumowań proponuję, (prawie)podsumowujący  nowy cykl:
Książka miesiąca
Będzie o najlepszej książce przeczytanej przeze mnie w danym miesiącu, książce, którą powinien przeczytać każdy, książce na poziomie i z klasą. W następnym miesiącu (czyli w tym wypadku, w lutym) będzie coś o autorze książki, będą wypowiedzi bloggerów i ciekawe nawiązania.

W styczniu, chociaż  żadna książka nie odstawała poziomem i 6 z 8 przeczytanych trafiło na listę ulubionych (!) wybór może być tylko jeden: Władca Pierścieni J.R.R.Tolkiena. Moją (co prawda subiektywną i emocjonalną) opinię, a raczej zlepek myśli można przeczytać tutaj.

W 1954 roku książka była już w księgarniach, ale o ogromnej sławie nie było jeszcze mowy. Nie brakowało oczywiście zachwytów, ale odzywały się także głosy krytyki. Sam Rayner Unwin (pamiętacie, recenzował "Hobbita" jako 10-letni brzdąc), który kierował wydawnictwem, uważał, że książka jest świetna, ale się nie sprzeda. Wszyscy mieli trudności z jej zakwalifikowaniem. Dla dzieci – za brutalna, dla dorosłych – zbyt bajkowa.*
Słowem, w sam raz dla ludzi mojego pokroju, dla tych dorosłych, którzy cały czas mają coś z dzieci oraz dla dzieci,  które wcale nie muszą mieć nic z dorosłych.

Potem był oczywiście wielki boom, pieniądze i osamotnienie (umierają kolejne ważne osoby w jego życiu).
Tak wkroczyliśmy w lata 60. - w czas wolnej miłości i hippisów. Dla tego pokolenia Tolkien był niemal Bogiem. Studenci spacerowali wtedy po uczelniach z dwiema książkami: tybetańską Księgą Zmarłych lub "Władcą Pierścieni". W 1965 wydana zostaje bezprawnie kieszonkowa wersja książki Tolkiena. Wydawnictwo Unwin kieruje sprawę do sądu i wygrywa sprawę. To tanie broszurowe wydawnictwo wywołuje niezwykłą eksplozję zainteresowania książką i samym Tolkienem. W 1966 roku w Ameryce powstaje Stowarzyszenie Tolkienowskie.
Po śmierci Tolkiena spuściznę przejął Christopher. W 1977 roku ukazał się "Silmarillion", a potem kolejne opowieści ze Śródziemia. Po śmierci Tolkiena ukazało się znacznie więcej jego tekstów literackich niż za jego życia. Duża część z nich jest dostępna w polskich tłumaczeniach.

Spokojnie przygotowuję teraz trzy wpisy na temat Profesora, których jak już mówiłam, będzie można spodziewać się w lutym, jednak jeżeli nie czytaliście książki, nawet nie zaglądajcie, nie oglądajcie się, tylko czytajcie.

 cytaty pochodzą ze strony: http://wladca-pierscieni.stopklatka.pl

O ulubionej... ("Władca Pierścieni" J.R.R.Tolkien)

Tej książki, tego postu, tych słów, tych myśli nagromadzonych nie powinno tutaj być. Są bowiem dzieła o których na blogach już się nie pisze, o których recenzje kusili się tylko ci pierwsi, zaraz na samym początku, nie wiedząc co ich czeka, czego mogą się spodziewać. Ja wiedziałam, że mierzę się z czymś co pozyskało serca milionów, co przytłacza swoją objętością i w tych zabieganych czasach jest wielkim wyzwaniem.

"Władca pierścieni". Czy jest jeszcze jakiś mól książkowy, który nie zna tej książki? Co ja mówię, raczej księgi, wielkiej, epickiej, oszołamiającej stylem, bohaterami i akcją? Zapewne. Jednak ze swojej strony chciałabym teraz do tych niepewnych, niezdecydowanych, wiecznie zabieganych, zaczytanych w innych książkach szepnąć słówko: Nie czekajcie, nie zwlekajcie. Ta wspaniała książka. A jeśli jeszcze się wahacie... Cóż, wierzę, że ta księga na was poczeka.

Lecz co ona robi tutaj? W skromnej Krainie Andersena, trochę speszonej wizytą takiego gościa? Chciałam po prostu by pozostał jakiś ślad po mojej pierwszej wyprawie do Śródziemia. Po przeprawach przez góry i doliny, błądzeniach w Mordorze, wizytach w Rivendell.

Jest to bowiem jedna z tych książek, których już się nie zapomina, do których teraz się wraca, odwiedza i czerpie z nich wszystkiego co najlepsze. Pełna przepychu słownego, misternie utkanego obrazu świata, wspaniałych postaci i przygód.
Dziękuję za tak piękną książkę, za ulubionego Pippina i wspaniałego Aragorna. Za ukochanego Gandalfa i Froda. Za całą Drużynę pierścienia. Za entów, których wielbię chyba nawet bardziej niż elfów (a na pewno wielbię inaczej i za co innego), piosenki i najeżoną niebezpieczeństwami drogę.

Dobrze, że był ktoś taki jak Tolkien.
Dobrze, że istnieje takie miejsce jak Shire i Lórien.
Dobrze, że istnieje Śródziemie.
Dobrze, że historia Jedynego Pierścienia ze wszystkimi pieśniami, opisami, bohaterami i przygodami czeka na mnie cały czas i wciąż mogę odkrywać ją na nowo...

Bo...
"Dla nas, żyjących w paskudnym, zmaterializowanym i pozbawionym romantyzmu świecie  możliwość powrotu do czasów heroicznych przygód, barwnych, przepysznych i wręcz bezwstydnie pięknych opowieści jest czymś niezwykle ważnym" 
C.S.Lewis

"Władca Pierścieni" J.R.R.Tolkien, wyd.Muza (wydanie trzytomowe), 2002, tł.Maria Skibniewska