Po wydaniu Mary Barton podjęła współpracę z
Dickensem w redagowanych przez niego pismach „Haousehold Words” i „All the Year
Round”. Tam właśnie ukazywały się jej ciepłe, pełne humoru opowiadania,
misterne jak staroświecka koronka, wydane później w książce pod tytułem „Cranford”
i uznane za jej najwybitniejsze dzieło pisarskie. Nie ono jednak przyniosło jej
sławę, lecz opublikowana po śmierci przyjaciółki „Biografia Charlotty Bronte”. 1
W krótkim
opisie pani Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej brakuje „Ruth”. Czyżby powieść
tak odważna, o kobiecie lekkich obyczajów, przeszła bez echa? Czyżby przyćmiły
ją „pełne humoru opowiadania, misterne jak staroświecka koronka”?2
W to nie
wierzę, jednak patrząc z perspektywy czasu na tę powieść, widać że nie miała
czym szokować, że jedyne co mogło wprawić w zdumienie krytyków, to temat.
Tytułowa bohaterka, Ruth Hilton, to młoda
dziewczyna, sierota, która zarabia na swe utrzymanie jako szwaczka. Kiedy traci
posadę i dach nad głową, oczarowany jej urodą i skromnością dżentelmen,
proponuje dziewczynie schronienie i pociechę. Szczęście nie trwa długo,
zdruzgotana i zhańbiona Ruth otrzymuje jednak szansę na nowe życie pośród
ludzi, którzy ofiarują jej miłość i szacunek.3
Temat jest
wszystkim, można powiedzieć. Wyobraźcie sobie te dystyngowane damy, którym dostarczają
tę powieść przed oblicza. Pani pastorowa napisała, książka musi być dobra.
Otwierają, a w środku czeka na nich kobieta
upadła. W dodatku, pani pastorowa
wcale jej nie potępia. Co prawda, w powieściach mamy różne spojrzenia na
problem, nie sposób określić, z którym bohaterem autorka może się utożsamiać.
Jednak owe damy, jak i współcześni czytelnicy, muszą widzieć, że pani Gaskell
było bliżej do postawy pana Bensona niż chociażby pana Bradshawa (którego, notabene,
z gracją i ironią opisała. W dodatku, udało jej się zachować do niego wielki
szacunek – cały czas zachodzę w głowę, jak to możliwe). I owe damy zapewne
podchodziły do tego z wielkim sceptyzmem.
W tych czasach
jednak, trudno zachwycić się, dostrzec tę świeżość spojrzenia, nawet ten szokujący
temat. Teraz Ruth i pan Bellingham zapewne zostali by określeni, jako para
żyjąca na kocią łapę. A dalszy ciąg mógłby być taki (przynajmniej ja ich sobie
tak wyobrażam):
Dlatego też w tych czasach, książka musi się
bronić czym innym. Nie szokującym tematem, tematem tabu, który aktualnie jest
na porządku dziennym w naszym kraju. Jednak broni się, zagarniając dla siebie
całą naszą uwagę, zabierając nasze myśli.
Zabiera je
bohaterami. Kreowanymi zamaszystym piórem, subtelnym, jednak ostrym w osądach.
Delikatnie wytykającym przywary, nigdy nie krytykującym. Bohaterami złożonymi i
rozłożonymi (na części pierwsze). Bohaterami, których się kocha, których się
nie lubi i którym przygląda się z przymrużeniem oka.
Zabiera je
akcją. Opisem, który pani Anna tak trafnie nazwała koronkowym, kolejnymi losami
młodej kobiety, która pokutuje za błąd z przeszłości, w świecie, który nie chce
się nauczyć przebaczać. Opisem, który
wciąga, którym można się zachwycać i który można łapczywie połykać.
Zabiera je
przesłaniem. Bo chociaż przykład już nie z tej epoki, to samo przesłanie, to
niektóre postawy są cały czas ważne w naszym świecie, i potrzebne również
teraz. Pani Gaskell przypomina, w swój, godny damy, sposób.
Pani
Gaskell snuje historię wciągającą. Snuje
ją w iście wiktoriańskim stylu.
Jednak gdy się
słucha tej historii, przynajmniej na samym początku nie można opędzić się od
porównań do dzieł jej przyjaciółki – Charlotty.
Niestety, to
ślepa uliczka, moi drodzy. Pani pastorowa co innego w życiu przeszła, inaczej
żyła pisząc te książki. Styl ma bardziej podobny do Anne niż impulsywnej
Charlotty. A Emily ze swoją uczuciowością i oschłymi zdaniami zostawia je
wszystkie daleko w tyle. Jednak styl pani Elizabeth również zachwyca, również
wciąga. W całkowicie inny sposób, spojrzenie na problem jest również od innej
strony.
W tej utkanej
przez autorkę koronce można się zakochać. Ona nie zszarzała pod ciężarem tylu
lat. Cały czas zachwyca. W iście wiktoriańskim stylu. Nie określę jej ulubioną
i nadzwyczajną. Jednak przeszywające spojrzenie pani Gaskell, usnuta przez nią
opowieść, sprawia, że jeszcze kiedyś do niej wrócę.
1 „Na plebanii w Haworth” A.Przedpełska-Trzeciakowska,
str.405
2 Tak teraz pomyślałam, że rozwiązanie może
być bardziej prozaiczne – w czasach, gdy po raz pierwszy wydawano „Na plebanii…”
w Polsce ukazała się jedynie „Mary Barton” i „Panie z Cranford”.
3 Okładka
"Ruth" E.Gaskell, wyd.MG, 2013, str.544
Za książkę dziękuję wydawnictwu MG