Maryse
Condé
Ja, Tituba, czarownica z Salem
WAB,
2007
Tituba
żyła spokojnie na uboczu, w skleconej przez siebie chatce, korzystając z wiedzy
o ziołach, lecząc ludzi, pomagając w miarę swoich umiejętności. Do dnia, w
którym poznała Johna Indiena i postanowiła się z nim związać, kosztem własnej
wolności. Zauroczenie i namiętność spowodowały, że wkroczyła na równię pochyłą.
Tituba w chwili zamieszkania z Johnem jeszcze tego nie wie, ale czytelnik,
czerpiąc z innych lektur, jest świadomy jej przyszłego losu, tak jak znają go
duchy przodkiń czarnoskórej „czarownicy”.
Wyjazd z rodzinnego Barbadosu z rodziną wielebnego
Samuela Parrisa dał jej okazję do poznania świata, o jakiego istnieniu
wcześniej nie wiedziała, świata chrześcijan w jego skrajnej odmianie –
purytańskiej. Na plan pierwszy wysuwały się w oczach Tituby uciążliwe cechy tej
społeczności: ignorancja, nadmierna surowość wychowania przez zastraszanie i
pomniejszanie wartości człowieka, przenoszenie winy ze sprawcy na ofiarę,
obłuda, mściwość, małostkowość (drażniło mnie to już wcześniej podczas czytania
Szkarłatnej litery Hawthorne’a) –
Maryse Condé opisuje purytan w bardzo obrazowy sposób, ciekawie i wciągająco.
Coś lub ktoś sprawia, że córka Parrisa zaczyna
odgrywać nawiedzoną przez szatana. Gdy dołączają do niej inne dziewczynki, zabawa
w opętanie przeradza się w niedającą się powstrzymać lawinę oskarżeń o czary,
igranie z ogniem przynosi krwawy plon – proces musi się odbyć, skazani muszą
ponieść karę. Ale przesłanie jest jasne: niech świadectwo udręczonych kobiet,
mężczyzn i dzieci, zakuwanych w kajdany, torturowanych i katowanych, będzie
miarą człowieczeństwa ich sędziów. Jakimż cierpieniem jest okupiona
przynależność „do rzeszy wykorzystywanych, upokarzanych, do tych, którym narzuca
się nazwisko, język, wierzenia, ach, co za męka!” (s. 191). Czy życie w takim
społeczeństwie rzeczywiście jest darem?
W tej niewielkiej objętościowo powieści Maryse
Condé poruszyła wiele ciągle aktualnych problemów, z których najważniejszymi
zdają się być różnice w traktowaniu ludzi różnych płci, kolorów skóry czy
wyznań. Zaślepienie przedstawicieli społeczeństwa siedemnastowiecznego, ich
uporczywe i dosłowne opieranie się na narzędziach udostępnianych przez religię,
egoistyczne wykorzystywanie tych narzędzi do prześladowania bliźnich,
zatruwanie im życia i uśmiercanie w imię poronionych idei tak naprawdę przecież
nie ustało, ciągle trwa, jeszcze teraz, w XXI wieku. Czy powieść o Titubie może
coś zmienić? Czy spełni się marzenie bohaterki: „Życzę przyszłym pokoleniom,
aby żyły w czasach, gdy państwo będzie opiekuńcze i będzie się starało zapewnić
dobrobyt swoim obywatelom.” (s. 188)?
(Ocena: 4,5/6)