Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andrzej Pilipiuk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andrzej Pilipiuk. Pokaż wszystkie posty

13 marca 2013

Dzień Wskrzeszenia

Andrzej Pilipiuk
Operacja „Dzień Wskrzeszenia”
Fabryka Słów, 2006
s. 491

Wiele jest powieści wykorzystujących motyw podróży w czasie. Podróże podejmuje się, by naprawić błędy przeszłości czy zlikwidować przyszłego mordercę, a przy okazji pozyskać materiał do badań historycznych na żywym materiale. Do tej kategorii należy też Operacja „Dzień Wskrzeszenia”, która w lekki i przystępny sposób przybliża czytelnikowi problemy wiążące się z takimi podróżami, jak i epoki, do których trafiają czasonauci.
Świat po wojnie atomowej nie jest przyjemnym miejscem do życia. Z wielomiliardowej ludzkości pozostały nędzne resztki, ale utrzymuje się władza w poszczególnych krajach i prowadzone są badania nad poprawą losu ocalałych. Wśród jednostek prowadzących takie badania jest tajny Instytut Fizyki Doświadczalnej w Warszawie, w którym testuje się moduł do przemieszczania się w czasie. Jako króliki doświadczalne używani są coraz młodsi uczestnicy, spełniający określone warunki psychofizyczne, trenowani i przystosowywani do radzenia sobie w zmieniających się realiach historii dawno przeszłej.
Powieść Pilipiuka jest trzymającą w napięciu, wartko prowadzoną, dynamiczną historią fantastyczną. I to w zasadzie wszystkie jej zalety. No dobrze, trochę lepiej wyjaśnia istotę podróży w czasie, paradoks dziadka i efekt motyla niż na przykład Marcin Ciszewski w swoich powieściach z cyklu www, traktując te ograniczenia z większym szacunkiem dla możliwych skutków. Jest jednak bardziej powierzchowna, jakby autorowi nie chciało się dopracować niektórych szczegółów. Wprawdzie ładnie zostały przedstawione realia dziewiętnastowiecznej Warszawy, ale nie do końca czuje się jej ducha – nie sposób zapomnieć, że czyta się powieść lekką i nieskomplikowaną. Podobnie, a nawet jakby mocniej i to nie tylko przez czas, jaki dzieli nas od tej epoki, oddaleni jesteśmy od Polski siedemnastowiecznej, z epidemią dżumy zbierającą krwawe żniwo (taka zaraza, tyle że średniowieczna, lepiej pokazana została w Księdze Sądu Ostatecznego Connie Willis). Instytut sprawia wrażenie kierowanego jakby nie do końca z głową, szkolenie nowych podróżników wydaje się mocno niedopracowane, a przypadków i niespodzianek jest jakby trochę za dużo – gdyby ktoś chwilę pomyślał, mógłby sporą ich część wyeliminować. Bohaterowie też nie wypadają najlepiej: wielokrotnie musiałam się cofnąć, żeby sprawdzić, kto daną kwestię wypowiada, bo charaktery są za mało zindywidualizowane i w mowie, i w rysunku postaci, przez co trudno ich rozpoznać przy normalnym, płynnym czytaniu.
Mimo powyższych niedociągnięć powieść można przeczytać, jak już wpadnie w ręce. Nie jest gruba, chociaż sprawia takie wrażenie przez dość dużą czcionkę i ładne, słusznych rozmiarów marginesy, ale staranne wydanie jest dodatkową jej zaletą, zwłaszcza że korekta tym razem się postarała, bo oprócz „za wyjątkiem” i złego przeniesienia „in-aczej” nie zauważyłam błędów (mogła na to wprawdzie wpłynąć szybkość czytania, ale nie bądźmy drobiazgowi). Lektura na weekend, lekka, łatwa i przyjemna, niewnosząca nic do życia, ot, zapewniająca spędzenie wolnego czasu na ulubionej czynności.
(Ocena: 4,5/6)

2 stycznia 2012

Trylogia o kuzynkach

Próbowałam kiedyś czytać Andrzeja Pilipiuka którąś powieść o Wędrowyczu, ale nieszczególnie mi podeszła. Widocznie postać zapijaczonego egzorcysty nie współgrała z moimi ówczesnymi potrzebami czytelniczymi. Sięgając od niechcenia po Kuzynki, nie robiłam sobie szczególnych nadziei, że się spodobają. A tu niespodzianka – nie tylko pierwsza część trylogii, ale i kolejne podobały mi się bardzo, dając sporą porcję rozrywki. Bo nie oszukujmy się – to jest literatura lekka, łatwa i przyjemna. Oczywiście coś tam sobie przemyca, ale tak bokiem, mimochodem i nieznacznie. ;)

● ● ●

Kuzynki to historia znajomości trzech wyjątkowych kobiet. Stanisława Kruszewska była uczennicą Michała Sędziwoja z Sanoka, alchemika, który poznał sekret zamiany ołowiu w złoto i opracował receptę na eliksir wiecznej młodości; do tej tajemnicy dopuścił kilku swoich uczniów. Po wiekach na trop ciągle młodej prababki wpada Katarzyna Kruszewska, nader zdolna informatyczka pracująca w agencji rządowej. Na ich drodze pojawi się Monika Stiepankowic, księżniczka z bizantyjskiego rodu posiadająca niecodzienne zdolności. Więcej nie zdradzę, żeby nie psuć przyjemności czytania.
Najbardziej podobały mi się Kuzynki, ale Księżniczka była niemal równie dobra. Najsłabiej wypadły Dziedziczki, chociaż oceniłam je równie wysoko, na co mogła mieć wpływ zakamuflowana w mojej podświadomości tęsknota za spokojnym miejscem gdzieś poza miastem, z rozległą przestrzenią, drewnianym domem, spokojem i realizowaniem się przy kuchennym blacie – takie życie wybierają trzy przyjaciółki odzyskując dawny majątek Kruszewskich. Po drodze dokonują wielu spektakularnych czynów, rozwiązując zagadki, pokonując złych i wrednych, zabijając najgorszych. Nie obyło się bez ofiar po stronie dobra, ale dzięki temu trylogia jest znacznie ciekawsza.
Można przeczytać tylko jedną część, można nawet wybrać środkową, chociaż to niezbyt rozsądne, ale najlepiej poznać całość, bo dopiero w Dziedziczkach następuje rozwiązanie spraw rozpoczętych w Kuzynkach. Zachęcam do poznania całej historii – przyjemna lektura na kilka wieczorów, doskonała do odstresowania i odpoczynku po ambitniejszych tytułach, dostatecznie trzymająca w napięciu, żeby zaciekawić, i dość dobrze napisana, żeby dawała komfort czytania. Czytadło bardzo dobre w swojej klasie.
(Ocena: Kuzynki, Księżniczka, Dziedziczki – 5/6)