Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Książki historyczne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Książki historyczne. Pokaż wszystkie posty

17 listopada 2015

Słowiańska apokalipsa, odsłona pierwsza

Witold Jabłoński
Słowo i miecz
SuperNOWA, 2013

Historia Polski czasów Piastów należy do moich ulubionych okresów historycznych. Niemały wpływ na rozbudzenie tych zainteresowań miał cykl Karola Bunscha, w poruszający, choć mocno stronniczy sposób odmalowujący czas tworzenia się państwa polskiego, wprowadzanie i ugruntowywanie chrześcijaństwa na ziemiach podległych wcześniej Perunowi, Swarożycowi, Welesowi i wielu innym bóstwom. Bunsch jednak skupił się na walkach z zewnętrznymi wrogami, ze szczególnym naciskiem na Niemców, co nie dziwi, gdy wiemy, kiedy zaczął pisać cykl piastowski. Mniejsze znaczenie przypisywał dawnym wierzeniom ludności słowiańskiej, traktując ich wyrugowanie przez wyznawców Jezu Krysta jako konieczność polityczną i nieuchronny etap rozwoju cywilizowanego państwa. Również inni autorzy, opisujący ten czas, ukazywali w mniejszym lub większym zakresie znaczenie dawnej wiary i niezgodę na nowe, jednak potencjał, tkwiący w walce o korzenie, jaką podejmował Lud Słowa co jakiś czas, wykorzystał dopiero w pełni Witold Jabłoński w Słowie i mieczu, pierwszej części cyklu o wiele mówiącym tytule Słowiańska apokalipsa, urozmaicając akcję o liczne odniesienia historyczne i naleciałości współczesne.
Fabuła Słowa i miecza osnuta jest wokół osoby Miecława, wojewody mazowieckiego, księcia z rodu Liwów, i jego matki Dziewanny, zwanej potem Żywią, wyznawczyni dawnej wiary, która wychowała syna w poszanowaniu dziedzictwa i zaszczepiła pragnienie powrotu religii słowiańskich przodków. Postrzyżony Miecław nauki pobierał na dworze Bolesława Chrobrego, swego domniemanego ojca, nawiązując przyjaźń z jego synami. Wiele lat później, w czasie krótkiego panowania Bezpryma, ustanowiony jego następcą, potrafił nawet zachować dobre stosunki z Mieszkiem, który traktował go jak brata i wiernego druha. Wyraz tej przyjaźni dał Mieszko Lambert w swojej przedśmiertnej spowiedzi, uczynionej przed Miecławem, ukazując oblicze człowieka złamanego, najpierw przez własnego ojca, brutalnego, nieliczącego się z innymi władcę, potem przez wrogów, wykorzystujących słabość kraju, by uszczknąć coś dla siebie; oblicze króla tragicznego, który nie umie pogodzić się z wyrokami losu, rozpamiętuje porażki, wspomina swoją bezsiłę w zetknięciu z charyzmą Chrobrego i jawną przemocą Czechów. Pokazanie ludzkich słabości Mieszka i jego zależności od innych przybliża nam tego władcę, którego panowanie określane jest jako ciąg nieprzychylnych przeciwności, nieuniknionego splotu niekorzystnych wydarzeń. Zupełnie innym był jego ojciec, wielki książę, a w ostatnim roku życia król, Bolesław – silny, brutalny, narzucający swoją wolę, nieliczący się z nikim, każdego zdolny pokonać mieczem czy intrygą, przenikliwy i twardy, konsekwentnie umacniający władzę Piastów, która miała pokonać wolne plemiona. Jednak nawet najpotężniejsi nie żyją wiecznie i po śmierci Chrobrego krainy Polan i Mazowszan na powrót, na chwilę chociaż, stały się „kłodami ciśniętymi pod nogi zwycięskiego pochodu chrześcijaństwa” [s. 380], które znieśli dopiero walczący początkowo pod wodzą młodszego syna Bolesława, Ottona, potem Kazimierza Karola, rycerze Gladius Dei, organizacji skupiającej młodsze latorośle możnych rodów, w walce ze starym porządkiem zaspokajający żądzę zemsty, rekompensujący „poczucie niezawinionej krzywdy i odrzucenia, smutek wywołany głodem miłości” [s. 510].
Położenie głównego akcentu na próby utrzymania zwyczajów i wierzeń, na niepoddawanie się nowinkom napływającym wraz z głosicielami nowej religii, rzuca zupełnie nowe światło na historię tamtych lat i pokonaną kulturę, w pewnym zakresie na zawsze utraconą. Pozostały nam z niej tylko strzępy zwyczajów, te, które uchowały się tu i ówdzie, mimo starań najeźdźców, bądź przystosowane przez chrześcijański kult i przejęte przez kapłanów jako elementy nowego ceremoniału. W cień odeszły ze świadomości ludzi Jawia i Nawia, liczni bogowie i demony, kapłanki i guślarze, odprawiający malownicze, choć czasem krwawe obrzędy – cały ten niezwykle bogaty świat wierzeń, regulujących życie Ludu Słowa. Na szczęście do dyspozycji pozostaje też wyobraźnia Autora, który potrafi twórczo wykorzystać dostępne źródła, pięknie i z talentem opisując mitologię naszych przodków w powieści pełnej życia, emocji i zdarzeń, prawdopodobnych mimo towarzyszących im fantastycznych stworzeń. Jednocześnie przybliża Autor słowiańskie mity, baśniowo barwne, pełne przygód bogów i demonów, walk i sprytu, podstępów i nadludzkiej siły, maluje świat wierzeń bogaty, tłumaczący nieznane i niezrozumiałe w atrakcyjny dla prostego człowieka sposób, jakże różny od pełnego umartwień, smutnego i szarego oblicza chrześcijaństwa, wprowadzanego siłą przez nadgorliwców. Historia, opowiedziana z punktu widzenia starej wiary, zyskuje nowy wymiar, pełniejszy i inspirujący do samodzielnych poszukiwań, do zgłębienia tego, co przez wieki trwało w zapomnieniu. I do zachowania dystansu do prawd głoszonych z całym przekonaniem jako jedynie słuszne, bo „Każda wiara ma swoich magów i swoje demony.” [s. 230].
Powieść pisana jest jak najbardziej serio, a jednak wielokrotnie miałam wrażenie, że Autor puszcza do czytelnika oko, czy to powołując do życia bohaterów o kojarzących się współcześnie imionach (np. Gertyk z Poznania, rycerz o końskiej twarzy), czy budując sceny przypominające motywy znane z klasycznych dzieł fantasy (na poszukiwanie młota Swarożyca, dawno temu zaginionego, wyrusza drużyna, w której składzie są i potężny guślarz, i mieszkaniec lasu, długowieczny Boranin – obawiam się, że każda powieść, w której wystąpi taka para, będzie się kojarzyć z Tolkienem), a jednocześnie dostatecznie różniące się, by wnieść świeżość i oryginalne spojrzenie na pokonywanie życiowych przeszkód i ratowanie świata, ginącego pod mieczami nowej, silniejszej idei. Nie brakuje również innych wzmianek nawiązujących do współczesnej literatury (jak grupa badaczy reliktów bałwochwalstwa, o wiele mówiących mianach, w skład której weszli: „Sas Bunsch, ruski renegat Gołub i Pomorzanin Parnic” [s. 458], a także Kraszew i Rafał z Dębskiego) czy szeroko pojętej kultury (jak znane z filmów cytaty, np.: „Odwiecznym prawem natury.” [s. 414]). Dobrze wypadają wyraźnie i różnorodnie opisane postacie, kreujące historię, mające wpływ na wydarzenia; wśród nich nie brakuje niewiast, jak matka Miecława, zgrzytały mi jednak niektóre sformułowania, odnoszące się do zachowań bohaterów, na przykład zalotne spojrzenia kobiet, wymuszona kokieteria itp. – brzmiało to mocno nienaturalnie, jakby na siłę dopasowywane do wyobrażeń mężczyzny o psychice i reakcjach płci pięknej.
Nieco do życzenia pozostawia strona typograficzna wydania. Zastosowanie dość dużej czcionki przy stosunkowo wąskiej kolumnie powoduje, że odstępy między wyrazami są niekiedy zbyt duże, co jest niwelowane przez rozstrzelenie wszystkich znaków w danej linii – wygląda to brzydko i zaburza rytm czytania, niepotrzebnie zwracając uwagę na tekst tak wyróżniony. Drugą niedogodnością jest niefunkcjonalna żywa pagina – zwykle wiem, co czytam i nie trzeba mi na każdej rozkładówce przypominać autora i tytuł książki. Za to bardzo przydałyby się w tym miejscu tytuły rozdziałów wraz z czasem akcji, zwłaszcza że poskąpiono również spisu treści. Na akceptowalnych poziomie jest korekta, chociaż trafiła się garść błędów interpunkcyjnych i literówek, a nawet, o zgrozo, błąd ortograficzny.
(Ocena: 5/6)

8 czerwca 2015

Nowe spojrzenie na czasy dawne

Teodor Parnicki
Nowa baśń, t. 1: Robotnicy wezwani o XI
PIW, 1972

„Robotnicy wezwani o jedenastej”, pierwsza część cyklu Nową baśnią nazwanego, a przez Teodora Parnickiego napisanego, jest kontynuacją logiczną „Srebrnych orłów”, powieści o początkach chrześcijaństwa w państwie Polan opowiadającej, o budowaniu państwowości w oparciu o nową, prężnie rozwijającą się religię, ekspansywnie świat zdobywającą, wyznawców nakłaniającą do hołdowania swojemu Bogu jedynemu i swoim bożkom, świętymi zwanym.
Postacią scalającą fabułę w ciąg jeden jest Aron, były opat tyniecki, a teraz arcybiskup krakowski,  u wrót śmierci leżący i ostatnią spowiedź czyniący przed ludźmi, na których życie wpływ miał znaczący, nie wiedząc czasem nawet o tym. Przy nim to dwaj domniemani synowie Arona, czy też Bolesława Chrobrego, jak mówią inni, tajemnice odkrywają i nowe scenariusze wydarzeń byłych tworzą, dowiadując się istotnych dla przebiegu ich życia szczegółów, nie tylko nowe wciąż osoby, znaczące wiele w przebiegu losów, ale i miejsca myślą przebiegają, na kraj świata wędrując w poszukiwaniu Przeciwziemi do znanych sobie krajów, do państwa Atlantów, Toltekami zwanych, na Grenlandię czy inne antypody, nie mówiąc już o zwykłej wyprawie lądowo-morskiej ku wybrzeżom Anglii i Irlandii zielonej. Stamtąd ma się wieść ród Arona, co odkryje się w rozmowie jego z Łukaszem i Stanisławem, a i potem, po śmierci dostojnika kościelnego, z listów i zapisków osób pozornie niemających wpływu na losy bohaterów dialogu tego.
Wiele miejsc zresztą każe Autor wspominać bohaterom swoim, wiele mórz przemierzać, a i bogów innych poznawać, jako w Tollanie czczonych przez ofiary składane z żywych ludzi i serc ich, czy bogów tożsamych w wierze narratora, ale inaczej chwalonych pozornie, jak w Konstantynopolu, który już właśnie zmienia powoli oblicze chrześcijańskiej wspólnoty; w czasach odległych, od zdobycia Kijowa przez pierwszego króla polskiego, po kres panowania prawnuka jego, skróconego wyrokiem na krnąbrnego biskupa wydanym. Rozplątać próbuje mocno zagmatwaną historię, w skrytkach umysłów zachowane tajemnice odkrywa po trochu, kreśląc kolejne scenariusze możliwych wydarzeń, ojcostwa nie wyłączając domniemanego kolejnych bękartów, królom polskim Bolesławom przypisywanych, a to Chrobremu (jak Stanisław czy Łukasz), a to Śmiałemu znowu (jak syn Krystyny, Eryk, oficjalnie Gnupa Islandczyka dziecię). Niebagatelną rolę odgrywają też przedmioty cenne, jak pierścień, za który dziecię wykupione z niewoli zostało, czy zaginiony kielich Graalem zwany, którego rycerzy wielu szukało po świecie wędrując. Mieszają się w tyglu historii postacie z różnych stron świata, od Hamleta czy Artura legendarnego, po Eryka, biskupa Grenlandii pierwszego, w sekrety uwikłane, próbujące swoich interesów pilnować, a innym szkodzić, swoją władzę poszerzać, a innych do niej nie dopuścić: „Walczą ci i tamci – przeciw sobie – o to samo właściwie: o moc władzy i posiadanie.” (s. 214).
Tajemnice i sekrety, kolejno odkrywane, są osią tej opowieści z lat dawnych, nową baśnią snującą się po obrzeżach świadomości, co i raz jakąś drobinę nową podrzucając czytelnikowi, żądnemu wrażeń z czasów przeszłych, niewiele poznanych, a tak ciekawych. Formę Autor zachował dla siebie charakterystyczną, wielokrotnie złożoną, z dopowiedzeniami licznymi i wtrąceniami, wymagającą skupienia i uwagi czytelnika wiernego, dającą tym samym satysfakcję większą z lektury niebanalnej i nową jakość do chwil z książką spędzonych.
(Ocena: 5/6)

● ● ●

Nowa baśń obejmuje powieści:
1. Robotnicy wezwani o XI
2. Czas siania i czas zbierania
3. Labirynt
4. Gliniane dzbany
5. Wylęgarnie dziwów
6. Palec zagrożenia

20 kwietnia 2015

Klaudiusz Jąkała według Gravesa

Robert Graves
Ja, Klaudiusz (I, Claudius)
tłum. Stefan Essmanowski
PIW, 1982

Literatura opisująca historię starożytnego Rzymu zawsze należała do moich ulubionych, a czas budowania rozległego imperium i rodzenia się cesarstwa najbardziej wpasowywał się w zainteresowania. Tu na czoło wysuwają się powieści Roberta Gravesa o dynastii julijsko-klaudyjskiej. Świetnie oddany klimat dawnych czasów, rewelacyjnie opisane nie tylko osoby, biorące udział w grze o władzę, ale i emocje towarzyszące tejże, strach i uniesienie, lęk o życie przeplatający się z ekscytacją, chęć przeżycia tocząca spór z honorem, gdy trzeba umrzeć dla cesarza, za cesarza lub przez jego kaprys.
Ja, Klaudiusz to drobiazgowy zapis władzy kilku pokoleń cesarzy, złączonych więzami krwi bądź przez adopcję, od Oktawiana Augusta, przez Tyberiusza i Kaligulę, aż do wniesienia na tron Klaudiusza; dzieje intryg dworskich, wojen na granicach, wynoszonych na szczyty dostojników i upadających nadziei w osobach słabszych, zgnębionych, zaszczutych członków rodziny. Nad wszystkimi wydarzeniami unosi się duch i ręka Liwii, żony Oktawiana, kobiety żądnej władzy i potrafiącej kierować wydarzeniami tak, by spełniły się jej zamierzenia, niecofającej się przed żadną zbrodnią, najchętniej sięgającej po truciznę, sączącej jad w podatne uszy. W tym tyglu siedzi jąkała Klaudiusz, uważany za głupka i lekceważony, a w rzeczywistości boleśnie świadomy wszystkiego, co się wokół dzieje; stanie w cieniu pozwala mu przetrwać, nie narazić się, przeżyć. I opisać tę rodzinę tak, by przyszłe pokolenia czytelników mogły dotknąć smaku władzy i chcieć poznać więcej i lepiej ten czas. Świetna powieść.
(Ocena: 5/6)

Robert Graves
Klaudiusz i Messalina (Claudius the God)
tłum. Stefan Essmanowski
PIW, 1989

Druga część dziejów ostatniego przedstawiciela dynastii julijsko-klaudyjskiej, uzupełniona o życie kluczowej postaci, Heroda Agryppy, przyjaciela i powiernika Klaudiusza, jego zależności od Rzymu i kolejnych cesarzy; lojalność wobec własnego narodu i dążenia do zachowania resztek realnej władzy wprowadzają element niepewności do wzajemnych stosunków przyjaciół.
Forma pamiętnika pozwala na prześledzenie myśli Klaudiusza, zmiany w jego postrzeganiu świata, poddawanie się subtelnym manipulacjom otoczenia, zwłaszcza bliskich mu kobiet. Starzenie się tego mądrego i uczciwego człowieka, po uzyskaniu najwyższej władzy, stanowi interesujące studium narastającego spaczenia, rodzącego się okrucieństwa i nieczułości na krzywdę. Do zmiany doprowadza destrukcyjna miłość, zawód i zniechęcenie, prowadzące do pewnego marazmu i zrzucenia trudów rządzenia na barki najbliższych współpracowników, wygrywających swoje własne małe wojenki. Klaudiusz pozostał jednak historykiem i naukowcem, bliższe są mu relacje z wojen niż sama wojna, chociaż nie unika osobistego udziału w inwazji na Brytanię, bliższe rozważania o początkach chrześcijaństwa, dostrzeganie symptomów nadchodzących zmian niż same zmiany, bliższe konieczne reformy i przydatna Rzymowi działalność niż czerpanie doraźnych zysków ze sprawowania władzy. Doskonałe studium władzy i deprawacji z niej pochodzącej.
Na podstawie obydwu powieści nakręcono serial z Derekiem Jacobi w roli Klaudiusza. Oglądany dawno temu, w młodości, obraz ten wywarł znaczący wpływ na kierunek moich zainteresowań i popchnął w starożytność waleczną, choć nie zawsze chlubną.
(Ocena: 5/6)

20 listopada 2014

Trylogia antyczna Karola Bunscha

Olimpias, Nasza Księgarnia 1971, (Ocena: 5/6)
Parmenion, Nasza Księgarnia 1972, (Ocena: 5/6)
Aleksander, Nasza Księgarnia 1969, (Ocena: 5/6)

Aleksander Wielki, największy król Macedonii, niewielkiego państwa na obrzeżach Hellady, uważanego przez Greków za barbarzyńskie, podporządkował sobie nie tylko wszystkie państwa-miasta Hellady, ale i większość znanego wówczas świata, po Persję i Indie. Geniusz wojskowy, o wielkich aspiracjach i niepohamowanym pragnieniu sławy, jest największym zdobywcą starożytności, zwycięzcą bitew, pogromcą przeważających sił wrogów. W Trylogii antycznej opisał go Bunsch jako człowieka wyrastającego ponad przeciętność, lubianego przez rówieśników, chociaż nierozumianego przez starszych, wojujących jeszcze z Filipem, wodzów. Żył Aleksander krótko, ale intensywnie, bez chwili wytchnienia pokonując przeciwników, bez litości goniąc swoje wojsko przez Azję, po sławę wieczną.
Aleksander, od urodzenia przeznaczony na następcę tronu, piękny, jasnowłosy, rozumny, dostrzega to, co przed jego rówieśnikami zakryte, kojarzy szybciej i dogłębniej niż jego bliscy, myśli i wyciąga wnioski, dążąc do poznania istoty rzeczy, sprawdzając empirycznie swoje pomysły, z narażeniem życia chcąc dotknąć, by uwierzyć. Uczy się od innych, bardziej doświadczonych, ale robi po swojemu, inaczej, bardziej nowatorsko. I nawet jeśli starym wyjadaczom wydaje się, że pomysły młodego króla są kiepskie, Aleksandrowi zawsze udaje się zdobyć to, co zamierzał. Gna go pragnienie objęcia w posiadanie całego świata, po kres i ocean, czego nie dokonał przed nim nikt. Nie przyjmuje do wiadomości pragnień swoich wojaków, zmęczonych wieloletnim zdobywaniem, kolejnymi bitwami – zwycięstwa dają radość i poczucie spełnienia, jeśli czemuś służą, a Aleksander zdaje się mieć cel tak odległy, że nikt go nie dostrzega. Przymus podążania ciągle naprzód, dalej i dalej, sprawia wrażenie choroby, której nie można się oprzeć – największy zdobywca starożytności zachowuje się czasem jak opętany siłą, której nie jest w stanie się przeciwstawić.
Olimpias, żona Filipa II i matka Aleksandra Wielkiego, jako kobieta odsunięta od mężowskiego łoża, zdradzana i pomijana, zyskała większy wpływ na syna niż chciałby tego jego ojciec. Dlatego w chwili zachwiania równowagi politycznej i początku walki przyszłego zdobywcy świata z ojcem stanęła po stronie Aleksandra, wspomagając go politycznie i zbrojnie. Zazdrosna i dumna, w synu widzi nowe wcielenie Achillesa, dla niego knuje i jemu szykuje drogę do sławy i potęgi, w nim dostrzega zdolności, które przyćmią osiągnięcia macedońskich przodków.
Filip, król silny i wzbudzający respekt, wygrywający bitwy i wspaniałomyślny, gdy może to przynieść korzyści, mądry mądrością wodza, który zdolny jest wygrać bitwę, ale doskonale zna cenę każdego zwycięstwa i wie, że więcej wart jest pokój zawarty w odpowiednim momencie niż walka na wyniszczenie, kosztowna i bolesna. Prywatnie kobieciarz, nieliczący się z nikim, zmieniający kochanki i kochanków jak rękawiczki, zafascynowany własnym synem, ale i lękający się go, dostrzegający siłę Aleksandra i talent większy niż własny, zżerany zazdrością, że syn zepchnie go w cień, a jednocześnie pragnący takiego władcy dla Macedonii. Zazdrość i podziw dla tego chłopca walczą w nim, uniemożliwiając spokojne budowanie przyszłości państwa, które weszło na drogę podbojów, przeczuwając sławę syna większą od jakiejkolwiek znanej dotychczas.
Inni kreślący historię bohaterowie opisani są równie dokładnie, pełni emocji i namiętności towarzysze króla, od lat najmłodszych wierni mu niczym bóstwu. Parmenion, wódz Filipa jeszcze, również przy Aleksandrze znaczący, dowodził dużą częścią armii w pochodzie na wschód – zginął dopiero w Ekbatanie, pokonany nieufnością króla i wieścią o zdradzie syna. Antypater, również wiekowy wódz, pozostawiony w Macedonii, by rządzić w imieniu króla, powściągać intrygi Olimpias i wolnościowe zapędy Hellenów, twardy i sprawiedliwy, lojalny i prawy. Ciekawie przedstawieni są też przeciwnicy Aleksandra, Hellenowie bardziej i mniej znaczni, uczciwy i mądry Fokion, tchórzliwy i krzykliwy Demostenes, dzielny, choć zbyt dufny w swą armię Dariusz, władca Persji. Są i komiczne akcenty, zwłaszcza z udziałem Diogenesa, prowadzącego dysputy do stanu ogłupienia przeciwnika, pogodnego, sprawiającego wrażenie zawsze szczęśliwego i spokojnego mimo zmiennych kolei losu. Zdarzają się też poważne dyskusje, zwłaszcza z udziałem nauczyciela Aleksandrowego, Arystotelesa, wpajającego przyszłemu władcy zasady etyki, polityki i dialektyki, uczącego literatury i prowadzenia sporów.
Pierwsza część trylogii, Olimpias, opisuje życie Aleksandra Macedońskiego od narodzin, zbiegających się z czynem Herostratesa, żądnego sławy za wszelką cenę, przez burzliwą młodość, po śmierć jego ojca i objęcie tronu w Pelli. Druga, Parmenion, przybliża czas zdobyczy w Azji Mniejszej i Persji, aż po konflikt z dowódcami, w wyniku którego zginął syn Parmeniona, Filotas, oskarżony o zdradę, a potem sam zasłużony wódz. W trzeciej, zatytułowanej Aleksander, poznać można kres panowania króla i wydarzenia, jakie nastąpiły po jego śmierci, łącznie z walkami o spuściznę azjatycką. 
W pamięci pozostaną bitwy, jakie staczał i wygrywał Aleksander, od pierwszej z Hellenami, pod Cheroneą, przez kolejne w kampanii perskiej, nad Granikiem, pod Issos i Gaugamelą, po kampanię w Indiach, gdzie pokonał nawet armię z wyszkolonymi do walki słoniami. Niedługie życie wielkiego człowieka wpłynęło znacząco na kształt świata.

10 listopada 2014

Historyczności Pawła Jasienicy po raz drugi

Paweł Jasienica, Rzeczpospolita Obojga Narodów
Burzliwe dzieje Polski po Jagiellonach opisał Jasienica w trzech częściach, dzieląc je logicznie według panujących. Pierwsza część, Srebrny wiek, opisuje czasy od śmierci Zygmunta Augusta, przez pierwszych królów elekcyjnych, aż do wojny z Moskwą o Inflanty, kiedy to zarysował się początek końca Rzeczypospolitej. Polska jest jeszcze silna, jeszcze zwycięża, a nawet odnosi sukcesy na arenie międzynarodowej dzięki przywództwu Stefana Batorego. Znaczącą postacią jest w tym czasie Anna Jagiellonka (o której zresztą napisał Autor odrębną, bardzo interesującą opowieść, Ostatnia z rodu), łącząca ostatnią dynastię z elekcyjnymi królami. Kolejna część, Calamitatis regnum, opisuje panowanie dynastii Wazów, po kądzieli pochodzących z Jagiellonów i dlatego zaproszonych na tron Polski, oraz królów-Polaków, wybranych przez szlachtę, zmęczoną obcymi władcami, niedbającymi zbytnio o sprawy dla Polski kluczowe: Michała Korybuta Wiśniowieckiego i Jana III Sobieskiego. Wiek XVII to czas wojen, doskonale znany narodowi między innymi z trylogii Sienkiewicza (chociaż ciekawszy i lepiej napisany jest pięcioksiąg Korkozowicza o Sobieskim, Ostatni zwycięzca), z kulminacją pod Wiedniem w 1683 roku. Ostatni tom, Dzieje agonii, to równia pochyła naszych dziejów, od Sasów po kres panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego; coraz większe uzależnienie od Rosji, coraz mniejsza autonomia, osłabienie militarne, brak zdecydowania i ręki, która zdolna byłaby podnieść na czas ojczyznę z dna. Próby uczynienia tego pod koniec XVIII wieku podjęte były za późno, by mogły przynieść oczekiwane efekty.
Świetna analiza dziejów Polski, zapoczątkowana Polską Piastów i Polską Jagiellonów coraz bardziej wciąga, z tomu na tom robiąc się ciekawsza, o ile to możliwe, i bardziej inspirująca do dalszych poszukiwań. Podróż przez historię w wykonaniu Jasienicy czyta się jak dobrą powieść sensacyjną, a oparcie na faktach uwiarygodnia i czyni jeszcze bardziej interesującym. Połączenie faktów i barwnego, rzeczowego języka Autora sprawia, że od esejów trudno się oderwać, śledząc zmiany na arenie politycznej, przyczyny zdarzeń i skutki decyzji, podejmowanych w oparciu o nie zawsze solidne podstawy. Jasienica podkreśla wysoką pozycję Polski w pewnych okresach historii Europy, jej znaczący wpływ na politykę wielu państw, rozgałęzienie dynastii i powiązania z większością rodów panujących, a także kulturę szlachty, jej wiedzę i znajomość języków, orientację w nurtach kultury i nauki, wpływ na rozwój wiedzy w innych krajach. Nie unika też Autor tematu wad narodowych, nie podkreśla ich jednak jako czegoś wyjątkowego – raczej dostrzega ludzką stronę zagadnienia, zalety i słabości, jakie są w każdym ludzkim zbiorowisku – nie musimy mieć komplektu niższości z powodu ówczesnej nieudolności. Przestrzega też Jasienica przed zbyt kategorycznym ocenianiem postępowania ludzi dawnych wieków; występując z pozycji znających następstwa decyzji możemy łatwo krytykować podejmowane niegdyś błędne decyzje i autorytatywnie stwierdzać, co powinno było się zrobić wtedy – dla wówczas żyjących przyszłość była zakryta, a konsekwencje często nieoczywiste.
Zdecydowanie warto zapoznać się z całym pięcioksięgiem o dziejach Polski.
(Ocena: 5/6)


Paweł Jasienica, Polska anarchia
Zbiór esejów historycznych traktujących o zjawisku tak zwanej polskiej anarchii, czyli domniemanej cesze narodowej, prowadzącej do zniszczenia narodu, a mającej swój początek niemalże w czasach Piastów. Czasem kluczowym dla rozprzężenia narodowego miał być wiek XVII, kiedy każdy szlachcic mógł zawetować dowolną uchwałę sejmu, a czynił to, według stereotypowych przekonań, bez ładu i składu i żadnego uzasadnienia, dla poczucia władzy i zaakcentowania możliwości wpływania na bieg wydarzeń. Jasienica podkreśla, że coś takiego jak wady narodowe Polaków tak naprawdę nie istnieje, bo nie odbiegamy tu od średniej europejskiej, a błędne decyzje, jakie czasem są podejmowane, wynikają z rozeznania politycznego, aktualnej sytuacji historycznej i umiejętności analizowania przesłanek – wszystko razem dopiero daje określone efekty. Na posunięcia polityczne miała wszak wpływ również główna władza, czyli król i jego urzędnicy, i tam też trzeba szukać przyczyn takiej, a nie innej sytuacji, w jakiej znalazła się Polska pod koniec jej XVIII-wiecznego istnienia.
Warto przeczytać jako uzupełnienie do dziejów omówionych w Rzeczpospolitej Obojga Narodów, mimo że niektóre tezy Autor powtarza. Jest jednak trochę nowych myśli, uzupełniających obraz siedemnastowiecznej Polski, wyjaśniających motywy i przyczyny wydarzeń.
(Ocena: 4/6)

12 sierpnia 2014

O Petrku Właście i Jaksie z Komorowa

Józef Ignacy Kraszewski
Historia prawdziwa o Petrku Właście, 
palatynie, którego zwano Duninem
Wydawnictwo „Śląsk”, 1983

Po śmierci Bolesława Krzywoustego kraj podzielony został między jego synów, z najstarszym Władysławem jako seniorem, władającym krakowską stolicą. Władysław, drugi tego imienia, za namową żony Agnieszki, cesarskiej siostry, odmówił przyrodnim braciom praw do współrządzenia, a chcąc ich sobie podporządkować dążył do opanowania dzielnic młodszych książąt. Ci nie pozostali bierni; przy pomocy możnowładców i duchowieństwa, dla którego silna władza była zagrożeniem interesów, zdecydowali się stawić opór i zrzucić zwierzchność najstarszego brata.
Rozdrobnienie dzielnicowe po Krzywoustym to czas dla Polski trudny. Podupadający ród Piastów co i raz próbuje się wyrwać z okowów zależności politycznych, umocnić władzę książęcą i scalić państwo. Nie jest łatwo umniejszyć znaczenie duchowieństwa, które, nad wieloma słabymi panując, w siłę urosło i właściwy ster rządów przejęło, jednocześnie dobrocią i pokorą oczy naiwnych mydląc. Jednoznacznie przedstawia Kraszewski ustami jednego z bohaterów genezę rozdrobnienia, zgodnie z zasadą: komu korzyść, tego zbrodnia: „Gdy król nieboszczyk Krzywousty umierał, radzili mu biskupi i wymogli na nim, aby państwo swe na równi między synów podzielił. Jeden tylko Kazimierz został, któremu nie dano nic, Bogu go polecając. Nie sądzę ja pany nasze biskupy, ale bodaj podział ten dla nich bezpieczniejszym był, przeto go chcieli. Z jednym a potężnym panem twardo im szło, a tak każdy książę ma przy sobie biskupa, z którym władzę dzieli, i każdy biskup jednego pana pilnuje. Tym łacniej rządy swe duchowne sprawować mogą.” (s. 31). Tworzyło duchowieństwo znaczną siłę, wpływy mając i narzędzia, by lud w bojaźni trzymać i swoje racje wygrywać. Na rozgrywkach możnych tracił lud prosty, stopniowo popadający w coraz większe zależności i coraz więcej panów mający do wykarmienia: „...oni wszyscy do siebie podobni, ta tylko między nimi różnica, że jeden, co się objadł, odpoczywa, a ci, co głodni, więcej jedzą.” (s. 202); a i od swoich jak i najeźdźców najwięcej cierpiący, niesprawiedliwości znoszący: „Kto siłę ma, ten dusi; swat czy brat, choćby rodzony ojciec, jak się nie obroni, won iść musi!”.
Kraszewski na plan pierwszy wysunął dwie postacie: Marka Jaksę z Komorowa, młodego idealistę, prawego i honorowego, po świecie bywałego, i Petrka Własta, palatyna i wykonawcę testamentu Krzywoustego, a tym samym opiekuna młodszych książąt. Ten drugi, możny pan, bogaty i wiodący prym, był solą w oku głównego doradcy księżnej Agnieszki, Dobka. Uwięzienie Petrka stało się pierwszym krokiem ku tragicznemu końcowi władania Władysława. Nie pomogły wezwane do łupienia kraju posiłki ruskie i połowieckie, zaszkodziło nieliczenie się z siłą polityczną duchowieństwa, osłabiła ducha wojsk klątwa rzucona na seniora przez arcybiskupa Jakuba ze Żnina – Władysław II poniósł klęskę i musiał udać się na wygnanie. Niebagatelną rolę odegrała w tych wydarzeniach żona księcia, cesarska siostra, Agnieszka, główna winowajczyni, zły duch Władysława, namawiająca męża do dominacji, knująca intrygi i zwołująca wojska. Nie ma Autor dobrego zdania o niemieckiej królewnie: „Agnieszka należy do tych czarnych charakterów w dziejach, które do nas najczęściej z Niemiec przychodziły. Z Rusi szły posłuszne i ciche niewiasty, które pod płaszczem tuląc dzieci, modliły się i siedziały zamknięte w teremach – z Niemiec jechały królowe, które i mężom panować, i świata używać żądne były.” (s. 156). Nawet Władysław, z którym Kraszewski sympatyzuje, doceniając jego dążenia do zjednoczenia kraju, przedstawiony jest mdło i zniechęcająco, jako pan do rządzenia niechętny, zabawiający się łowami i ulegający łatwo wpływom.
Razi stereotypowość postaci, czarno-biały podział, powierzchowność i płytkość ich przedstawienia. Drażni język, stylizowany na średniowieczną polszczyznę, ale drętwy i męczący. Nie porywa też fabuła, nużąca i niewnosząca wiele do bagażu doświadczeń życiowych. Na plus trzeba jednak policzyć niezłe rozeznanie Autora w źródłach historycznych i przedstawienie wydarzeń zgodnie z Kroniką o Piotrze Właście. Obawiam się jednak, że to moja ostatnia już próba zmierzenia się z Kraszewskim, nie mam ochoty na więcej.
(Ocena: 3/6)

27 lutego 2014

Władysław Łokietek i Zakon Krzyżacki

Karol Bunsch
Przełom
Wydawnictwo Literackie, 1987

Ostatnie lata panowania Łokietka upłynęły na walkach z Zakonem Krzyżackim. Rycerze krzyżowi szerzący swoją wiarę nie cofali się przed żadnym środkiem, jaki umożliwiłby im zalegalizowanie pomorskich zdobyczy i wyszarpanie jak największego kawałka polskich ziem. Na porządku dziennym była u nich korupcja i przekupstwo, szantaż i porwania, przymuszanie i obietnice bez pokrycia. Ściągali z Europy rycerstwo żądne wrażeń, gotowe w imię krzewienia chrześcijaństwa grabić i zabijać, łudząc naiwnych obiecanymi nagrodami i zasługami położonymi w jedynie słusznej, jak im się zdawało, sprawie. Krzyżacy jednak dbali o źródło swoich doczesnych dochodów i nie plenili pogaństwa na Żmudzi i Litwie do końca, by mieć ciągle pretekst do łupienia i niewolenia mieszkańców sąsiednich ziem.
Nieustanne podgryzanie polskich ziem przez Zakon zmuszało Łokietka do wzmożonej uwagi i szukania sprzymierzeńców, mogących przybyć z pomocą w rozprawie z Krzyżakami, jaka musiała rozegrać się w niedalekiej przyszłości. Rozglądać się za nimi musiał i wśród swoich, schlebiając możnemu rodowi Nałęczów, rozplenionych w Wielkopolsce a niepewnych, bo za zachodnią granicą mających pociotków i silnemu królowi niechętnych, i wśród obcych, na przykład u węgierskiego zięcia. Wdrażał też do rządzenia syna, który wkrótce miał samodzielnie stawiać czoła wrogom, by utrzymać, co ojciec z trudem zespolił; zresztą Kazimierz inaczej patrzy na ustawiczne walki ojca i inną drogą podąży po ujęciu korony. Przy północnej granicy osadzał ludzi do pilnowania przejść, walecznych i silnych, z trudami oswojonych, a Krzyżaków bijących bez lęku – wśród nich jest i rodowiec Henryk z Rynarzewa, i Radocha, człek nowy i bez koligacji, obaj waleczni, prostolinijni i bez ogródek mówiący, co istotne. Tylko z Krzychem nie wyszło tak, jak powinno; przez własną porywczość napytawszy sobie biedy i naraziwszy się życzliwym mu ludziom, w niewolę się dostał i do Krzyżaków przystał, by jakoś winy odkupić i szukać możliwości powrotu do rodziny.
Poplątane losy Krzycha i Radochy, niespełnione marzenia, miłość i wierność ludziom i ideom nie mniej ważne były niż trudne życie Łokietka, walkami i polityką znaczone. Na przemian pokazał Bunsch to, co istotne było w czasach ustawicznych walk, tych jawnych i tych zakulisowych, intrygami stojących, opisując zmagania króla, na czele narodu stojącego, i poddanych, na samym dole walczących, w tym i upadłych, na zdradzie budujących swoje nadzieje. Niezwyciężony dotąd Zakon ma jednak słabości, które wyzyskać można dla własnych korzyści – nawet militarne zwycięstwo nad silnym przeciwnikiem jest możliwe, gdy wyzyska się sprzyjający teren i dostępne wojska.
Ostatnia powieść piastowska Bunscha jest zgrabnym ukoronowaniem cyklu, zamykając wielowiekowe zmagania z zachodnim przeciwnikiem bitwą pod Płowcami, która na długi czas osłabiła Zakon, przynosząc korzyść Polsce i prostując ścieżki niektórych jej obywateli.
(Ocena: 5/6)

● ● ●
„Każda wojna, nawet zwycięska, krew, pot i łzy wyciska. Wiem jednakowoż: mężowi nie litością się kierować, że ofiary z mienia i krwi żądać musi, by pokoleniom pokój, bezpieczeństwo i dostatek zapewnić. Nawet umierać lżej, gdy choć nadzieja przyświeca, że nie darmo, ale i grosza żal, gdy nic w zamian kromie strat. Nawet najemnikowi, który walczy dla zysku, nie zajedno, zali go wódz do zwycięstwa prowadzi lubo do klęski.” (s. 354)
„A krzyżacka gadzina zawżdy kąsać gotowa.” (s. 397)
● ● ●


Cykl Powieści Piastowskie obejmuje:
4. Bracia
15. Przełom

26 lutego 2014

Władysław Łokietek i korona

Karol Bunsch
Wywołańcy
Wydawnictwo Literackie, 1986

Z obrazu Jana Matejki spogląda król srogi i budzący respekt, znać, że Władysław Łokietek, choć nikczemnego wzrostu, potrafił znaleźć posłuch – bez niego nie zdołałby dokonać tak wiele. Na swój sukces musiał jednak ciężko pracować, nie patrząc własnych korzyści, ale myśląc o połataniu poszarpanego kraju i wzmocnieniu go, by był zdolny oprzeć się wrażym siłom. Wiele lat zajęły też zabiegi o pozwolenie na koronację kolejnego Piasta, wiele wysiłku i mądrości kosztowały działania dyplomatyczne i przeciwstawianie się wewnętrznym i zewnętrznym wrogom. Pomogło przyłączenie Wielkopolski, osłabionej buntem przeciw synom Henryka Głogowczyka, po zajęciu przez rycerzy sprzyjających Łokietkowi Poznania, bronionego przez mieszczan – książę był coraz silniejszym władcą i w nim co światlejsi upatrywali największą szansę na wzmocnienie Polski. Wsparciem mu była małżonka: „Jej wiara w męża była nie do zachwiania. Bóg go wyznaczył zjednoczycielem uciemiężonego narodu, zmarły Jakub upatrzył na wykonawcę swych myśli, musi mu wymodlić potrzebne do tego siły” (s. 219). I Łokietek wspinał się coraz wyżej i coraz mocniej trzymał uchwyconych ziem, lawirując i odbierając dawno zabrane, rozproszone, konsekwentnie i z uporem jednocząc kraj: „Jak łoza – przygięty odskakiwał, stratowany wstawał, ścięty odrastał” (s. 365).
Sukcesy w Wielkopolsce nie szły w parze z łagodzeniem konfliktu z Muskatą. Biskup krakowski zaczynał dopiero dostrzegać, ile złego wyrządził rozdźwięk między nim a księciem i doceniać to, co Łokietek robi. Niemały wpływ na to miał ostatni, przedśmiertny list od arcybiskupa Jakuba Świnki, człowieka światłego i przewidującego, umiejącego patrzeć w przód i widzieć korzyści dla kraju w wydarzeniach pozornie niesprzyjających. Konflikt z księciem pozwolił Muskacie poznać los wygnańca i petenta na europejskich dworach, gdzie człek bez pokaźnych funduszy nic zgoła nie znaczy, ułatwił dostrzeżenie, że więcej można wygrać wspólnym działaniem, że w jedności siła, obudził też wyrzuty sumienia, by jeszcze za życia mógł ten dostojnik uświadomić sobie własne przewiny, spowodowane pychą i wyniesieniem nad innych.
Polityka zagraniczna zdominowana była sporami z Zakonem Krzyżackim, zdobywaniem przewagi nad nim w stolicy papieskiej czy cesarskiej, usiłowaniami odzyskania Pomorza.  Sprawy wewnętrzne też nie szły dobrze: przez rozdrobnienie spadło znaczenie władzy książąt, a co za tym idzie zmniejszyła się skuteczność respektowania prawa; nawet Łokietek musiał liczyć się z możnymi rodami, pogłębiając krzywdę niesprawiedliwie potraktowanego człowieka, co sprowadza złą dolę na kolejne pokolenia; nawet najsilniejszy książę nie jest w stanie zawsze zapobiec złu. Przedstawiciele kościoła, miast wspomagać ubogich, zajmowali się gromadzeniem dóbr i szukaniem łatwych ofiar: na stosach ginęli niewinni, mający pecha narazić się komuś, oskarżeni o herezję, wyznający niepopularne, niezgodne z obowiązującą linią poglądy. W tym świetle budził nadzieję każdy przejaw sprawiedliwości dziejowej, gdy złych spotykała zasłużona kara, pokornych i nawróconych nagroda, a głupcy dostawali kolejną szansę, by odkupić winy.
Łokietek walczył o bezpieczniejszą przyszłość, ważąc dobre i złe czyny, dając i biorąc w miarę możliwości, karząc i nagradzając wedle win i zasług, lawirując, by zyskać jak najwięcej. Ostróżka z Braciszkiem wędrowali po świecie, ratując maluczkich, usiłując przeżyć i tęskniąc za Krakowem. Krzych dręczył się tym, co niemożliwe do spełnienia, żył jak we śnie, przeczuwając nieszczęście, nieświadom tego, co uczynił, krzywdząc czynem czy złym słowem kolejnych napotkanych na drodze ludzi, tych, którzy go po prostu kochali, i tych obcych, którzy mu z dobroci serca pomagali. Radocha chciał ułożyć sobie życie, osiąść spokojnie, gospodarzyć, a ciągle przychodziło mu wojować w towarzystwie Pizły, ponurego przyjaciela, bez którego nie umiał żyć. Kasztelanic Henryk, zaprzyjaźniony z Radochą, jedyny beztroski, jak się zdaje, rycerz, czerpiący z życia najlepsze, co ono może mu dać, wprowadził do powieści kilka weselszych akcentów, trafnie oceniając świat i ludzi wokół siebie, wywołując uśmiech na twarzach możnych i ubogich. Tacy są bohaterowie Wywołańców, w większości poszarpani przez życie i pragnący spokoju.
Środkowa część trylogii wieńczącej cykl o Piastach jest jedną z najlepszych. Ma zalety i wady pozostałych, ale potrafi też wzruszyć i rozbawić, skłonić do zadumy i dać punkt wyjścia do ogólnych rozważań o człowieku, roli władzy i prawa w codziennej egzystencji, sprawiedliwości i złudzie nagrody w innym życiu, konieczności podejmowania działań i motywacjach rządzących ludźmi, o dobrych i złych uczynkach, które odbijają się na całym życiu, a nawet na przyszłych pokoleniach.
(Ocena: 5,5/6)

● ● ●


Cykl Powieści Piastowskie obejmuje:
4. Bracia
14. Wywołańcy
15. Przełom

24 lutego 2014

Władysław Łokietek i Kraków

Karol Bunsch
Wawelskie wzgórze
Wydawnictwo Literackie, 1985

„Z wiosennej zieleni, przerywanej tu i ówdzie jasnymi zwierciadłami wody, wyłaniał się pierścień murów i częstokołów sadzony kamieniami baszt; szczerbate linie domów znaczyły kierunek ulic, a nad nimi jak lilie korony złociły się w słońcu strzeliste wieże kościołów. Daleko, na przeciwległym krańcu, zwarty na białej skale panował nad wszystkim wawelski gród.” (s. 563)
Miłość do miasta może się objawiać różnie, choćby zadedykowaniem mu powieści i uczynieniem głównym jej bohaterem. Bo w Wawelskim wzgórzu to właśnie Kraków wysuwa się na plan pierwszy; jako stolica poszarpanej rozdrobnieniem Polski jest terenem zabiegów kolejnych książąt, usiłujących zjednoczyć kraj albo przynajmniej uzyskać przewagę nad piastowskimi kuzynami i zebrać profity wynikające z dzierżenia tak znakomitego grodu. Bo Kraków jest nie tylko nominalną stolicą, ale symbolem silnej niegdyś Polski i nadzieją na powrót do dawnej świetności, dlatego o niego walczą polscy książęta i obcy królowie. Jednym z silniejszych kandydatów do obsadzenia wawelskiego stolca był na początku XIV wieku Włodzisław, ze względu na nikczemny wzrost Łokietkiem zwany, książę kujawski, sieradzki i sandomierski, któremu na drodze stanęło krakowskie mieszczaństwo z biskupem Janem Muskatą na czele, oglądające się na pomoc Niemców, Czechów i Ślązaków, dające poparcie czeskim Wacławom, roszczącym sobie prawa do polskiej korony. Z trudem zdobyty przez wojska Włodzisława zamek na Wawelu stał się dobrym punktem wyjściowym w staraniach o miasto – rajcy i Muskata czuli nad sobą groźną obecność Łokietka. Ale i książę związany był koniecznością dopilnowania krakowskich spraw, uważania na knowania biskupa, niedopuszczenia do ponownej utraty zamku. Dlatego nie mógł dopilnować innych części kraju, czego skutkiem była utrata Pomorza na rzecz Zakonu Krzyżackiego, podstępem zagarniającego coraz dalsze ziemie, z pogardą i butą depczącego polską ludność, zbierającego do własnej kiesy dochody z miast i wsi. Nie pomogły jednak mieszczaństwu knowania Krzyżaków, nie pomógł i bunt wójta Alberta, zgniótł Łokietek opór rajców krakowskich, przywrócił polski porządek w stolicy, zniósł miejskie przywileje i skonfiskował majątki.
Na tle tych wydarzeń toczą się losy książąt i poddanych; widoczna jest ciężka praca Łokietka, dążącego do scalenia tego, co rozbite, i wzmocnienia osłabionej władzy centralnej; knowania odwiecznych wrogów, Niemców, osiadłych w miastach i tworzących bogate, skrzętnie gromadzące dobra mieszczaństwo, i zaprzedanego obcym interesom duchowieństwa z biskupem Muskatą na czele. Oprócz wielkich i znacznych rodem czy bogactwem wielu było jednak przedstawicieli szlachty i niższych stanów, do znaczenia dochodzących, zaszczytów się dorabiających, walczących na co dzień z niesprawiedliwością i nędzą. Świetne są kontrastowo przedstawione postacie: z jednej strony zaprzedany obcym Muskata, z drugiej mądry i przewidujący arcybiskup Jakub Świnka, wspierający słuszne działania i nakłaniający do zgody, jeśli tylko stronom chęci nie brak. Wśród niższych stanem wyróżniają się przyjaciele, dobrani na zasadzie przyciągania się przeciwieństw: Ostróżka, młodzik krnąbrny i kolczasty, za nic mający władzę i zaszczyty, Braciszek, łagodny i rozsądny, kierujący się miłosierdziem i niełaknący dóbr doczesnych, przez co wciąż zadziera z duchowieństwem pyszniącym się władzą i majętnościami, i Krzych, skrzywdzony w zaraniu życia, niespokojny i chmurny, ze szlacheckiego rodu, pragnący intensywnego życia i potrafiący darzyć miłością, nawet jeśli niemożliwą do spełnienia. Wielu innych bohaterów przewija się przez karty powieści, a każdy inny, każdy wyrazisty i prawdziwy do bólu, realistycznie opisany.
Jak zawsze pięknie opisał Bunsch starania o kraj, o poprawę doli ludzi, walkę o silne, sprawiedliwe rządy rozsądnego księcia, któremu należy się posłuch, ale który i sam musi być gotów do służenia ojczyźnie. Jak zawsze doskonale wyważył Autor opisy spokojne i dynamiczne, prowadząc nas równym rytmem przez kilkaset stron, jak zawsze dobrze rozłożył akcenty ważne dla Polski z tymi, które są istotne dla poszczególnych bohaterów. Wawelskie wzgórze to pierwsza część trylogii kończącej cykl piastowski.
(Ocena: 5/6)

● ● ●
„Wżdy w złośliwą duszę nie wnijdzie mądrość, duch bowiem mądrości jest dobrotliwy.” (s. 202)
„Głupiego nie trzeba udawać, a mądrego się nie da. Bo mądrości się nie dziedziczy jako spadku po ojcach ani nie otrzymuje z pańskiego czy królewskiego nadania; ni ją za złoto kupić, ni mieczem zdobyć. Jako drogi w ciemności przez pustynię każdy jej sam szukać musi. Tedy nie brak głupców, choćby w infułach czy koronach...” (s. 202)
„Usta, które kłamią, zabijają duszę.” (s. 203)
„Śmiech jest jako sól; nie smakuje życie bez niego.” (s. 211)
● ● ●


Cykl Powieści Piastowskie obejmuje:
4. Bracia
13. Wawelskie wzgórze
14. Wywołańcy
15. Przełom

18 lutego 2014

„z końcem przyszedł straszny początek”

Szczepan Twardoch
Wieczny Grunwald
Wydawnictwo Literackie, 2013

Druga połowa XIV wieku, w Krakowie włada król Kazimierz, ostatni z dynastii Piastów. Jest nie tylko panem Polski, ale i ludu ją zamieszkującego, w szczególności kobiet niższych stanów, których używa w razie potrzeby bez oglądania się na jakiekolwiek względy. Tak też użył kupieckiej córki krakowskiego Niemca do spłodzenia nieślubnego syna, nie interesując się potem jej losem, nie pamiętając zgoła o jej istnieniu. A bastert królewski dorasta w domu publicznym, gdzie wylądowała jego maćka, życiem i złymi ludźmi doświadczona. W domu, w którym dorośli i dzieci nie mieli przed sobą tajemnic ciała, razem mieszkając i rosnąc, w nieprzesadnej delikatności stosunków międzyludzkich. Delikatność ta przejawiała się co najwyżej tym, że „matki mojej machlerz nie bił przy mnie, w końcu nie z kamienia miał serce, bił ją, kiedy nie patrzyłem” (s. 18).
Paszko Bękart, pogrobowiec króla Kazimierza, urodził się w latach siedemdziesiątych XIV wieku a zginął w bitwie pod Grunwaldem, żyjąc i umierając od tej pory po wielekroć w zmieniającym się strumieniu istnienia, w różnych rzeczywistościach i odmiennych wcieleniach, „w miriadach wątków i czasów” (s. 38). Przeżywał kolejne życia jako rycerz, żołnierz, najemnik, zawsze gotowy do walki, zawsze przygotowany na śmierć, a nawet czekający jej jak zbawienia, zmęczony niekiedy, bez sił – dla niego „zabijanie i umieranie to zwykła sprawa” (s. 41). Wędruje Paszko po krajach matki i ojca, szukając swego miejsca, samotny i rozdarty, bez przynależności, bez domu, bez akceptacji u ludzi napotkanych, pogardzany jako kurwi syn, nieuznany w swej godności królewskiego potomka, niezwiązany z nikim, choć tak łaknący zrozumienia. Miota się w tym wędrowaniu i szuka swojego świata, chociaż powinien zażywać spokojności jako i inni nieślubni synowie króla Kazimierza zażywają, przenosi się tu i tam w poszukiwaniu życia, a w końcu i prawdziwej śmierci, bo ma już dosyć przedwiecznego istnienia, wszechbycia i wszechumierania: „A ja nie chcę. Nie chciałem i teraz też nie chcę, marzyłem tylko o tym, żeby nie być, żeby mnie nie było, a teraz jestem, wszechjestem...” (s. 157).
Wieczny Grunwald to powieść wyjątkowa. Nie na darmo cytowane są na okładce słowa Dukaja o rozmachu godnym Parnickiego, o człowieczeństwie tak zagmatwanym przez (nie)przynależność do dwóch światów, dwóch kultur (aż chce się po Twardochu po tego Parnickiego sięgnąć, by znowu smakować skomplikowane dzieje niełatwym opisane językiem). Zderzenie kultur, rozdarcie między od wieków walczącymi sąsiednimi krajami, rodzi w umyśle Paszka schizofreniczne wizje, które przenoszą i jego, i nas, w różne czasy, historycznie udokumentowane i fantastycznie nieznane. Jest tu jednocześnie średniowiecznie Piastowo i Jagiellonowo, współcześnie i przyszłościowo, niemiecko i polsko, chociaż trochę bardziej polsko, a może tylko tak się wydaje, bo częściej Paszko o Matce Polsce wspomina. I jest całkiem niełatwo, bo trzeba wysilić uwagę, nie stracić wątku, czasem leniwie się snującego, a czasem biegnącego wartko, bez oglądania się na zapóźnionego, śpiącego czytelnika. Ale jest też pobudzająco, do myślenia i do czucia, do rozważania tego, co było, być mogło, a pewnie i będzie. Bo warto wrócić za jakiś czas do Wiecznego Grunwaldu, jak wracał do życia Paszko, by poczuć to, co on mógł czuć, i zanurzyć się znowu w otchłań czasu i przestrzeni, pływać w niej i przedzierać się pokonując przeszkody.
(Ocena: 5/6)

● ● ●

„z końcem przyszedł straszny początek” (s. 35)
„Pewnie dlatego, że tak się tego zabijania i umierania boicie, to lubicie o nim słuchać i czytać, i je oglądać, prawda? No więc będę o tym mówił, bez obaw. Ale i tak nie zrozumiecie tego, co najprostsze i najważniejsze. Zabijanie jest zwykłe. Czy chodzi o kurę na obiad (zabiliście kiedyś przynajmniej kurę?), czy o całe narody, czy o jednego człowieka. [...] krew to krew, ból to ból, kurzy czy ludzki.” (s. 38)
„[...] przemoc może być i barbarzyńska, i cywilizowana, tak jak barbarzyńskie i cywilizowane mogą być obyczaje kulinarne, erotyczne i wszystkie inne. A mężczyźni ćwiczący się w walce, według spisanych, ustalonych reguł, to jest właśnie wstęp do przemocy cywilizowanej, do wojny. Bo kiedy dzikus napada na dzikusa, to jeszcze nie jest wojna – wojna jest wtedy, kiedy jest rozkaz, obowiązek, odpowiedzialność, odwaga i tchórzostwo.” (s. 69)
„[...] da się milczeć bardziej, da się milczeć ciszą śmiertelną, w takiej ciszy bardziej słychać, jak powiedziałby to byle klecha, jęki potępionych.” (s. 157)

2 lutego 2014

Fortuna kołem się toczy

Jerzy Piechowski
Czas minął imperatorze
PAX, 1999

Właśnie z zadowoleniem przekonałam się, że nie należy oceniać twórczości autora po jednej powieści. Przeczytana wcześniej Zemsta bogini Isztar nie zrobiła na mnie wrażenia, natomiast drugie spotkanie z Piechowskim wypadło bardzo dobrze i dało nadzieję na kolejne owocne lektury.
Gordian III, cesarz chylącego się ku upadkowi Imperium Rzymskiego, jak wielu przed nim traci władzę i głowę. Kilkuletnie rządy Gordiana zakończył bunt pretorianów pod dowództwem Filipa Araba, który wydał był rozkaz zgładzenia dziewiętnastoletniego władcy i sam obwołał się cesarzem. Ten moment historii wybrał Piechowski, by pokazać prawdę o człowieku dawnym i dzisiejszym, na motywie rzekomej śmierci cesarza budując kanwę swojej powieści. Według koncepcji autora bowiem Gordian nie zginął – zamiast niego zabity został sobowtór, a cesarz na polecenie dowódcy pretorianów stał się niewolnikiem, sprzedanym wkrótce gdzieś w Azji Mniejszej. Powieść tworzą zapiski Ulfili, germańskiego niewolnika, potem wyzwoleńca, którym stał się Gordian. Zachowanie tożsamości w tajemnicy jest nieco utrudnione ze względu na podobieństwo do twarzy cesarza widocznej na monetach, którymi posługują się wszyscy w państwie, jednak tłumaczyć to można istnieniem licznych synów z nieprawego łoża, jakich mogli mieć ojciec i dziad Gordiana.
Wykształcony Ulfila wędruje ze swoimi panami najpierw do Aleksandrii, potem na Rodos, wykorzystując wiedzę o literaturze i sztuce i wyjątkowe jak na niewolnika umiejętności, by uchronić życie i poprawić swój los. Pomaga mu znajomość mechanizmów władzy i niechęć do walki o nią – rezygnuje z odzyskania tytułu cesarskiego, bo nie chce działać jak kupczyk, lichwiarz czy pustynny opryszek, bo wie, że zwycięża silniejszy i sprytniejszy, a nie mądrzejszy czy bardziej godny zaszczytów. Ważny i droższy od życia jest dla niego honor, nawet jeśli trzymanie się godności i zaniechanie nieprawych działań prowadzi do śmierci. Z godnością też przyjmuje i akceptuje los niewolnika i pozostaje lojalny wobec swojego pana, nie kuszą go chwała i wielkość cesarska, które na wielu działają jak opium, nie pociągają okrzyki ludu i żołnierzy deklarujące poparcie, potrafi oprzeć się mamiącej pokusie. Gordian, doświadczony przez los, szybko dorasta, obserwując zmienne zakręty historii, snuje refleksje nad sensem życia, prawdą i miłością. Wciąż się uczy, świadomy roli wykształcenia, które może uratować życie czy chociaż poprawić egzystencję, jeśli się wie, jak go użyć.
Mimo chwilami refleksyjnego nastroju, jakim bije z kart powieści, Piechowski nie nudzi czytelnika, zachowując dostatecznie dynamiczne tempo wydarzeń. Akcja jest zresztą na poły sensacyjna, zwłaszcza początkowo, zanim życie Gordiana ustabilizuje się pod pieczą ostatniego właściciela. Również sugestywnie przedstawione są realia historyczne czasów, w których można było już dostrzec początki upadku imperium, ten klimat starożytności, który tak lubię. We wspomnieniach Gordiana żywe są też postacie poprzednich cesarzy, znanych mi z innych powieści, na przykład Ewy Nowackiej: Heliogabal, wnuk Mezy, Maksymin Trak – takie nawiązania pozwalają umiejscowić akcję we właściwym, poznanym wcześniej miejscu, co na pewno wpływa pozytywnie na odbiór.
(Ocena: 5,5/6)

20 stycznia 2014

Bolesław Wstydliwy i rozbicie dzielnicowe

Karol Bunsch
Powrotna droga
Wydawnictwo Literackie, 1984

182 lata trwało w Polsce rozbicie dzielnicowe, zapoczątkowane testamentem Krzywoustego w 1138 roku a zakończone koronacją Łokietka w 1320. Coraz bardziej rozrastający się ród Piastów, zmiany granic dzielnic poszczególnych książąt, mariaże i porozumienia stworzyły bardzo skomplikowany obraz niegdyś silnej Polski. Do tego wojny z sąsiadami, najazdy Tatarów, biorących ludzi w jasyr, coraz większe znaczenie polityczne kościoła i coraz słabsza władza świecka były powodem rozgoryczenia niższych warstw społecznych, czujących się niepewnie i niepotrafiących obronić się samodzielnie.
W takim kraju i takich czasach przyszło władać Bolesławowi Wstydliwemu, synowi Leszka Białego, z małopolskiej linii Piastów. Jako książę krakowski i sandomierski Bolesław postawił na wzrost miast i rozwój gospodarczy przez lokacje i reformy żup solnych. Zmagał się też z książętami czyniącymi zakusy na jego dziedzictwo, głównie z Konradem Mazowieckim, i z obcymi najazdami, niszczącymi ziemię i ludność. Jeszcze kraj nie podniósł się po ostatnim najeździe, w którym pod Legnicą życie postradał Henryk Pobożny, a już kolejna rejza ze wschodu nawiedziła ziemię sandomierską. Oblegany Sandomierz nie mógł się długo opierać, ale zatrzymał obce wojska na tyle chociaż, by kraj przygotował się do obrony. Zginęli wszyscy mieszkańcy, mężczyźni, kobiety i dzieci, cudem uratowało się troje młodych: Sławka i Pietrek, dzieci Zbygniewa z Krępy, i ich wybawca, obrotny wyrostek Jasiek Główka.
W trudnym czasie wikłają się losy ludzkie. Główka, po zbyt dużym zaangażowaniu się w obronę Sławki i jej brata i działaniu pod wpływem impulsu musi kryć się w lasach. Tam spotyka Wojana, tajemniczego zbiega, nieufnego i radzącego sobie samotnie, bez nadziei na odmianę losu w przyszłości, bez pomysłu na zmianę w życiu. Taka egzystencja nie jest jednak dobra dla młodego Jaśka, który ma swój cel, ma miłość i nadzieję, zrobi więc wszystko, by wrócić do praworządnego życia i spełnić marzenia. Sprzyjają mu wydarzenia na granicy litewskiej, gdzie do najazdu szykuje się wódz Jadźwingów Komiat.
Powrotna droga to jedna z krótszych powieści Bunscha. Zawarte w niej myśli są jednak ważkie, wskazują na błędną drogę, jaką poszła polska polityka, powodując patową, tragiczną w skutkach sytuację: „Rozkład postępował, powaga i władza książąt malały. Siły i zasoby, których nie stało na obronę kraju, trwonili na walki między sobą lub dla obcych celów.” (s. 86). Wzrost potęgi możnych i kościoła uniemożliwiał sensowne działania, zabierał dochody, które mogły służyć obronie i bogaceniu kraju, wiązał ręce księcia osłabiając jego znaczenie i ograniczając możliwości rządzenia, zmuszając do liczenia się z coraz liczniejszą grupą możnowładców: „Za Chrobrego dwunastu jeno było dostojników, a państwo od Dniepru po Salę. Ninie każde książątko, co mu dziedzinę bez mała pies zadkiem przysiądzie, dostojników nakociło, że nie spluniesz, byś którego nie opluł. I nie oni jego, jeno on ich słuchać musi, a nie, to go strącą, a innego posadzą.” (s. 198). Przykład idzie z góry, bo i sami książęta przeciw sobie stawali, by jak największy kawałek Polski pod swoją władzę zagarnąć: „...rozkład postępuje z każdym pokoleniem, rozrodzeni Piastowicze nie uznają już nad sobą nikogo, zaś senioracka stolica — ostatni ślad jedności — stała się jedynie kością niezgody między nimi” (s. 254-255). Nic dziwnego, że i pomniejsi znaczeniem nie ułatwiali książęciu władania, okazując krnąbrność, praw nie słuchając, po swojemu działając, własnego interesu jeno pilnując i za nic mając wspólne dobro: „Najgorsze zaś, że ci, którzy oparcie mają w rodzie i w majętności, nie uznają niczyjej powagi, ni kościelnej, ni książęcej.” (s. 229). W takiej sytuacji cieszyć się trzeba, że zdarzały się jeszcze zrywy szlachetne, bitwy wygrane, możliwe dzięki porozumieniu choć kilku książąt, potrafiących silną rękę i wspaniałomyślność okazać, by porwać za sobą nawet wywołańców, dotychczas samopas po lasach kłusujących, wyznających zasadę, że „człek jeno wtedy wolny, gdy nikomu nic nie powinien i od nikogo nic nie chce” (s. 110). Taki obraz Polski, rozdartej i biedniejącej ukazał Autor, bez uładzania pisząc o bolączkach, dając jednak nadzieję, że z tej drogi można zawrócić, że jest możliwość naprawienia krzywd, przebaczenia win i spokojnego życia dla wszystkich, którzy zechcą wysilić się dla dobra ogółu, że kiedyś wzmocni się władza na tyle, by sprawiedliwie nagradzać przydatnych, a karać winnych i nieszanujących praw.
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●


Cykl Powieści Piastowskie obejmuje:
4. Bracia
12. Powrotna droga
13. Wawelskie wzgórze
14. Wywołańcy
15. Przełom

8 stycznia 2014

Galicyjskie wspomnienia

Alfred Fiderkiewicz
Wspomnienia znad „płonącego jaru”
Iskry, 1955

Surowa, oszczędną kreską malowana okładka przywodzi na myśl wojaka Szwejka i jego czasy. To dobry trop, bo wspomnienia Fiderkiewicza przenoszą czytelnika do Galicji, dzielnicy, która w I i III rozbiorze Polski przypadła Austrii, kraju rolniczego, biednego i zacofanego. Tam, w Horodence, urodził się i dorastał Alfred Fiderkiewicz, mało znany autor bardzo ciekawie napisanych wspomnień, późniejszy działacz robotniczy, chirurg, dyplomata, poseł na sejm w II Rzeczypospolitej i prezydent Krakowa. Wspomnienia znad „płonącego jaru” obejmują lata przełomu XIX i XX wieku, do ukończenia przez autora lat siedemnastu, kiedy to wyjechał do Ameryki w poszukiwaniu pracy i chleba. Wspomnienia to niebanalne, przenoszące czytelnika w czasie i przestrzeni na Pokucie pod zaborami, do miejscowości niedaleko Kołomyi i do Stanisławowa koło Lwowa. Wspomnienia lat dziecinnych i młodości gimnazjalnej, lat biedy i borykania się z niełatwą codziennością, ale i zabaw niewinnych, radości z atrakcji przybywających do wsi i miasteczek.
Dużo pisze Fiderkiewicz o rodzącym się ruchu socjalistycznym. Dążenia do wyrównania jakości życia wynikały z biedy robotników, rzemieślników i chłopów, nierzadko krańcowej, prowadzącej do wyniszczenia, chorób i śmierci dzieci i dorosłych. Brak środków do życia, brak pieniędzy na pochówek, a jednocześnie szastanie guldenami przez obszarników i księży musiały doprowadzić zrozpaczone masy do posunięć radykalnych. Fiderkiewicz z dużym wyczuciem opisał to, co widział młody chłopak, ciekawy świata i podatny jeszcze na wpływy przekonujących argumentów, dając szeroki obraz społeczeństwa od najniższych warstw po właścicieli ziemskich setek hektarów, nie pomijając wędrownych kuglarzy, aktorów i osobliwości wszelkiej maści. Pełno tu ludzi z krwi i kości, bardzo prawdziwych i wyrazistych, i scen, które zapadają w pamięć, pięknie namalowane – miał Fiderkiewicz talent do pisania, miał też zmysł obserwacji wyczulony na to, co istotne i znaczące, aż zadziwiający u tak młodego chłopca. Nie wahał się też pisać wprost, celnie godząc w niesprawiedliwości społeczne i zmurszały system polityczny czy religijny: „Tatusiu, ja na księdza nie pójdę, nie chcę być pasibrzuchem!” (s. 95); „Miejsc wolnych w seminarium [nauczycielskim] nie brakowało, nikogo bowiem nie nęciła kariera nauczyciela, ponieważ nauczyciele otrzymywali tak głodowe pensje, że niemal przysłowiem stała się zagadka na ich temat: «Kto to jest? Nie je, nie pije, a chodzi i bije?».” (s. 169).
Wiele opisał wydarzeń smutnych, jak zaraza dziesiątkująca najbiedniejszych, ale nie omijająca też bogatych, nie zabrakło jednak w dzieciństwie zdarzeń radosnych, pełnych wesołości, zabawnych przerywników codziennego trudu. Do tych ostatnich należały regularne wizyty różnych dziwności ze świata – raz był to Hucuł z tańczącym niedźwiedziem, innym razem człowiek z balonem, którym za kilka centów można było wzlecieć sto metrów w górę i obejrzeć świat z podniebnej perspektywy, kiedy indziej znów wizyta trupy teatralnej, wystawiającej komedie ku ogólnej radości tych, których stać było na bilet. Ciekawy to obraz, w kilkunastu rozdziałach pokazujący całokształt bytowania ludzi, będących częścią narodu uciskanego i zbiedniałego, ale twardego i dążącego do zmian. Współistniał ten naród mimo różnorodności etnicznej, pospołu Polacy, Ukraińcy i Żydzi, nie dając się austriackim urzędnikom i opierając twardej ręce zaborcy. Warto poznać spojrzenie człowieka, który tam żył.
(Ocena: 5/6)