31 stycznia 2013

styczeń 2013 – podsumowanie

Rok czytelniczy zaczął mi się bardzo udanie, bo od Pana Lodowego Ogrodu – musiałam sobie odświeżyć trzy pierwsze tomy przed czwartym, który dostałam w prezencie. Dobry początek pociągnął za sobą całkiem udany miesiąc.
Jak zwykle lista przeczytanych książek, uzupełniana na bieżąco, jest po prawej, w zakładce „przeczytane w 2013”.

● ● ●

Jarosław Grzędowicz, Pan Lodowego Ogrodu, t. 1-4 (powtórka t. 1-3)
(Ocena: t. 1-3 – 5,5/6, t. 4 – 5/6)

Janusz Kasza, Duchy dżungli. Opowieść o Yanomami, ostatnich wolnych Indianach Amazonii
(Ocena: 4,5/6)

Kazimierz Korkozowicz, Przyłbice i kaptury, Nagie ostrza (powtórka)
(Ocena: 5/6)

Janusz Kasza, Korrida: Taniec i krew
Jakoś nie pociąga mnie zabawa z bykami, nawet jeśli jest bezkrwawa. Drażnienie zwierząt dla wykazania się odwagą to nie jest to, o czym lubię czytać. Znać jednak w książce pasję autora, jego zaangażowanie, chęć dogłębnego poznania zagadnienia, przystępnie opisane techniki walki, na pewno ciekawe dla zainteresowanych. Książka zupełnie nie dla mnie, ale amatorzy sportów ekstremalnych na pewno przeczytają i skorzystają z wiadomości w niej zawartych. Pięknie też pisze o „okolicznościach przyrody”, mijanych w drodze z jednej korridy na drugą, o jedzeniu i winach. Gdyby kiedyś pan Kasza napisał ciekawą książkę o kotach, chętnie przeczytam. ;)
(Ocena: 3/6)

Magdalena Kozak, Fiolet
Pierwsza myśl – Dzień tryfidów. To skojarzenie rzuca się w oczy przez rozsiewające się zarodniki nieznanej rośliny, rosnącej w szybkim tempie, trudnej do wytępienia i trującej wszystkich wokół przy pomocy cyjanku. Niewidoczna śmierć przychodzi nagle. Walkę z nią podejmują różne uprawnione do tego instytucje, z mniej lub bardziej widocznymi efektami. Do tego dochodzi polityka, szabrownictwo, kumoterstwo, wygrywanie własnych interesów przy okazji klęski, czyli normalne życie w stresie kataklizmu na Ziemi. Niezłe czytadło, chociaż chwilami nieco chaotyczne i zbyt hermetyczne – środowisko spadochroniarzy wygląda na dość specyficzne.
(Ocena: 4,5/6)

Kazimierz Korkozowicz, Powrót Czarnego, Synowie Czarnego (powtórka)
(Ocena: 4,5/6)

Guy Gavriel Kay, Letnie drzewo, Wędrujący ogień, Najmroczniejsza droga
(Ocena: 4/6)

Thomas Mann, Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●

Statystyki:
W sumie (w miesiącu/w roku): 15/15
Powtórki: 7 (Grzędowicz x 3, Korkozowicz x 4)
Cykle zakończone: 3 (Pan Lodowego Ogrodu, Czarny, Fionavarski gobelin)
Autorzy polscy: 11 (Grzędowicz x 4, Korkozowicz x 4, Kasza x 2, Kozak)
Autorzy obcy: 4 (Kay x 3, Mann)
Średnia ocen: 4,6

Realizacja projektów:
Książki historyczne – 4 (Korkozowicz x 4)
Nobliści – 1 (Mann) 
Z półki (nowe [powtórki]/razem w roku [z powtórkami]/cel) –  (razem: 6[7]/6[13]/31)
Wyczekane – 4 (Grzędowicz – t. 4, Kay x 3)
Trójka e-pik – 1. książka, której wątek oparty jest na autentycznych wydarzeniach: J. Kasza, Duchy dżungli, J. Kasza, Korrida 2. powieść, której akcja dzieje się w polskim mieście: K. Korkozowicz, Przyłbice i kaptury, Nagie ostrza, Powrót Czarnego, Synowie Czarnego 3. książka, która jest częścią serii (może być to część pierwsza, albo kolejna): J. Grzędowicz, Pan Lodowego Ogrodu, t. 1-4, G.G. Kay, Fionavarski gobelin, t. 1-3
Z literą w tle – 10 (Korkozowicz x 4, Kasza x 2, Kay x 3, Kozak)
Wojna i... literatura – 4 (Korkozowicz x 4)
Czytam fantastykę – 7 (J. Grzędowicz, Pan Lodowego Ogrodu, t. 1-4, G.G. Kay, Fionavarski gobelin, t. 1-3)
Pod hasłem – 1 (imię: Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla)
Wyzwanie miejskie – 3 (książka, której fabuła toczy się w jednym z miast w województwach nadmorskich: Przyłbice i kaptury, Powrót Czarnego, Synowie Czarnego)

30 stycznia 2013

Świat jest pełen hochsztaplerów

Tomasz Mann
Wyznania hochsztaplera Felixa Krulla
(Die Bekenntnisse des Hochstaplers Felix Krull)
tłum. Andrzej Rybicki
LSW, 1987
s. 382

Wyznania hochsztaplera Felixa Krulla napisał Mann pod koniec życia, jako zwieńczenie swojej twórczości, i uznał za dzieło najdoskonalsze, najlepiej oddające poglądy autora, najpełniejsze. Przyznam, że miałam wątpliwości, czy może być coś lepszego od Buddenbrooków, którzy poza tym, że podobają mi się najbardziej z twórczości tego autora, to figurują też jako oficjalne uzasadnienie werdyktu komitetu noblowskiego. I słusznie – pierwsza powieść Manna pozostanie dla mnie tą najlepszą. Wyznania nie są złe, jednak nie pochłonęły mnie aż tak mocno.
Felix Krull był kuglarzem. Nie w sensie scenicznym, ale prozaicznie życiowym. Kształtował swój wizerunek w sposób zręczny i wyrachowany, grał i czarował, tłumaczył mimowolne odruchy celowością, poddawał się fali, łapał okazje, nie stroniąc nawet od kradzieży, usprawiedliwiając takie podejście do cudzej własności przez umniejszenie znaczenia aktu zawłaszczenia. Przez wyjawienie niezbyt chlubnych incydentów z przeszłości chciał być widzianym jako człowiek szczery, wiarygodny i prawdomówny, jednak przedstawiając swoje życie nie unikał podkreślania, jaki to jest zdolny, urodziwy, podziwiany, sprytny, pełen zalet i wiary we własne możliwości. Z pozoru jest to opowieść o przygodach drobnego oszusta, który miał swoje pięć minut w Paryżu i dobrze je wykorzystał. Nie jest jednak powieścią tylko ludyczną, napisaną przez Manna pod koniec życia ku rozrywce czytelników. Zawiera wiele trafnych spostrzeżeń dotyczących zagadnień społecznych i gospodarczych, snując ustami głównego bohatera rozważania nad nierównością wśród ludzi, jej przyczynami i możliwościami zmiany, „albowiem arystokracja pieniądza jest arystokracją równie przypadkową, jak zamienną”. Urozmaicone życie Felixa Krulla jest tak naprawdę dość zwyczajne, a mimo to niesie na tyle dużo treści, że skutecznie utrzymuje uwagę czytelnika. Sporą w tym rolę odgrywają zawarte w powieści dywagacje na tematy filozoficzne, socjologiczne, antropologiczne, a nawet dotyczące całego wszechświata – można sobie to i owo przemyśleć.
Wyznania hochsztaplera Felixa Krulla to powieść napisana nie tylko pięknie, jak inne dzieła docenionego pisarza, ale i dość obszerna i poruszająca wiele tematów, przemycająca sprawy przyziemne, z pozoru nieciekawe, w sposób zajmujący i dający do myślenia, pozwalająca spojrzeć na świat i życie także ironicznie, z lekkim przymrużeniem oka. Warto przeczytać, chociaż peanów wznosić nie będę. Moim numerem pierwszym pozostają Buddenbrookowie.
(Ocena: 4,5/6)

29 stycznia 2013

Fionavarski gobelin

Guy Gavriel Kay
Letnie drzewo (The Summer Tree)
Wędrujący ogień (The Wandering Fire)
Najmroczniejsza droga (The Darkest Road)
tłum. t. 1 i 3: Dorota Żywno, 
t. 2: Michał Jakuszewski
Zysk i S-ka, 1995, s. 1150

Zaczyna się współcześnie. Piątka przyjaciół zostaje namówiona przez nieznajomego na skok w inną rzeczywistość. Czy to przez brak rozwagi, pragnienie przygód, naiwność młodości – zgadzają się i trafiają do Fionavaru (motywacja bohaterów i ich zadziwiająca akceptacja nadchodzącego losu jest słabą stroną powieści). Tu zaczynają poznawać rzeczywistość: zagrożone królestwa, plemiona ludzi (wśród których są Jeźdźcy), alfarów, krasnoludów. Alfarowie dzielą się na lios alfarów – to ci dobrzy i piękni, i svart alfarów – brzydcy i źli. W dodatku budzi się z okowów ten główny zły, uwięziony dotąd pod Górą, trzymany w ryzach przez zaklęte klejnoty, w czym sporą rolę grają magiczne pierścienie. Są i inne tajemnicze artefakty, jakieś bransolety ochronne, sztylety dawnych władców. Jest też główny mag, który, a jakże, potajemnie sprzyja mocom ciemności, a na obrzeżach prerii stoi mroczny las, niegościnny i wrogi, nie wypuszczający już tych, którzy weń wstępują. Przybysze z naszego świata mają w jakiś sposób pomóc mieszkańcom Fionavaru. Brzmi znajomo, prawda? Nawet nazwy krain i plemion mają melodię jak z Władcy Pierścieni – to pewnie pokłosie pracy nad Silmarillionem, w opracowaniu którego Kay pomagał Christopherowi Tolkienowi. W tej sytuacji nie dziwią sugestywne napisy na okładkach wszystkich części, porównujące Fionavarski gobelin do powieści Tolkiena, co ma zapewne jakoś usprawiedliwić wtórność wizji Kaya.
Oprócz powyższych nawiązań są też zwykłe kulturowe naleciałości, jakie tkwią w każdym z nas i muszą czasem ujawnić się na kartach powieści. Chociażby ofiara z człowieka, umierającego na drzewie przez trzy dni dla odkupienia cudzych win i przy okazji sprowadzenia deszczu. Pojawia się również w pewnym momencie potrzeba obudzenia śpiących przedwiecznych. Albo pokazania Jeźdźców, przypominających nieco wyglądem i sposobem życia Indian północnoamerykańskich. Pojawiają się też znani legendarni bohaterowie: Pendragon i król Artur oraz pewien niechciany, posiadający moc syn, a nawet giganci czy odpowiedniki herosów z mitologii. No i mroźna zima, niczym w Narnii, skuwa lodem ziemię dotychczas urodzajną i rządzącą się zwykłymi porami roku. Wiem, że w każdej powieści znajdzie się coś z kultury, sztuki, historii, ale czy musi to być podane tak nachalnie i dosłownie? Oczywiście, oprócz wielu naleciałości, jest też sporo pomysłów Kaya, wyglądających na dość świeże. Jest jednak w tej trylogii takie nagromadzenie dziwności, wszystkiego, co tylko można wymyślić, że sprawia niestety wrażenie nadmiaru (a ja myślałam, że Grzędowicz trochę przesadził). Za dużo, za bogato, zbyt dziwnie.
Wcześniej przeczytałam wszystkie inne powieści Kaya i chociaż wiedziałam, że ta trylogia była jego pierwszym dziełem, przyznam, że spodziewałam się czegoś lepszego. Owszem, nawet ładnie to napisane, nieco poetycko, baśniowo, jak z legendy, ale do późniejszych powieści tego autora jednak trochę brakuje. Niemniej warto przeczytać, jeśli ktoś chce poznać początek drogi rozwoju jednego z lepszych współczesnych pisarzy fantasy albo jest zagorzałym fanem tego gatunku lub też nie może żyć bez czytania o elfach i krasnoludach. Pozostali mogą sobie odpuścić. Przy drugim tomie miałam już liczne chwile zwątpienia, ale niezła końcówka skłoniła mnie do czytania dalej. Gdybym jednak wzięła się za Fionavarski gobelin jakieś 18 lat temu, gdy ukazał się w Polsce, na pewno spodobałby mi się bardziej. Chociaż wtedy mogłyby mnie zniechęcić paskudne okładki. ;)
(Ocena: 4/6)

27 stycznia 2013

I po Grunwaldzie – 20 lat później

Kazimierz Korkozowicz
Powrót Czarnego
Synowie Czarnego
Wydawnictwo MON, 1989-1990
s. 716



Czteroczęściowy cykl Kazimierza Korkozowicza najlepiej czytać bez dłuższych przerw. Trzeci i czwarty tom bezpośrednio nawiązuje do poprzednich, chociaż główne wydarzenia rozgrywają się po mniej więcej dwudziestu latach od zwycięskiej bitwy z Zakonem. Czarny i Jaksa, nagrodzeni po Grunwaldzie, osiadają w swoich majętnościach, gospodarując, mnożąc dobra, dochowując się dzieci. Spokojne życie kończy się, gdy na horyzoncie pojawia się zapowiedź kolejnego konfliktu i nasi bohaterowie muszą znowu stać się postrzegaczami w służbie Korony i Litwy. Bez protestów zamieniają wygodne i nudne życie na pełne niebezpieczeństw trudy, poddając się rozkazom proboszcza Andrzeja i ruszając na szlak, by uniemożliwić knowania wrażych sił.
Polska i Litwa wciąż odczuwają skutki niedostatecznego wykorzystania przewagi spod Grunwaldu na polu politycznym – wprawdzie Zakon Krzyżacki stracił impet, z jakim podążał na wschód, ale ciągle jest dość silny, żeby zagrażać i mącić wśród sąsiadów, pomagając królowi niemieckiemu, a potem cesarzowi Zygmuntowi. Plan Luksemburczyka jest prosty: skłócić Jagiełłę z Witoldem ofiarowując księciu litewskiemu koronę królewską wraz ze swym poparciem. Skutkiem miałoby być trwałe oderwanie Litwy od Korony, a co za tym idzie osłabienie Polski, którą można by podzielić między sąsiadów, do czego Zygmunt pospołu z Zakonem dążył od lat – silna Polska była solą w oku Niemców i Krzyżaków od czasu jej zjednoczenia przez Łokietka, które utrudniało korzystanie z łupieżczych wypraw w imię nawracania i krzewienia wiary. Jednak Litwa jako królestwo na dłuższą metę mogłaby nie przetrwać, pozbawiona wsparcia Korony, i z tego Witold zdawał sobie doskonale sprawę, początkowo nie akceptując propozycji Zygmunta bezkrytycznie. Przychylał się do niej natomiast sam Jagiełło, pod koniec życia pragnący zobaczyć ukochaną Litwę w większej chwale, choćby pod berłem brata i ze szkodą dla Polski. Korkozowicz przytacza w Powrocie Czarnego kilka źródeł, mających świadczyć o takim podejściu władców do ewentualnej koronacji litewskiego księcia. Mącenie Zygmunta prowadzi do kolejnej wojny po śmierci Witolda.
W tych tomach więcej jest wgłębiania się w politykę, bardziej szczegółowo przedstawione zostały motywy kierujące graczami politycznej sceny i korzyści, jakie każdy z nich mógłby odnieść ze zwycięstwa swojej opcji. Jeśli ktoś nie lubi nadmiaru polityki, może mu to przeszkadzać. Ale jest też dostateczna ilość mocnych akcji, skutecznego przeszkadzania w knowaniach, rejterad i uwalniania uwięzionych, żeby trzymać w napięciu. Są też ciż sami bohaterowie, ciągle nieskalanie dobrzy nasi i brzydcy obcy. Można się do tego przyzwyczaić, w czwartym tomie przestaje razić. Ale potem lepiej wziąć coś ambitniejszego, dla odtrucia. ;)
(Ocena: 4,5/6)

25 stycznia 2013

Pan Lodowego Ogrodu

Jarosław Grzędowicz
Pan Lodowego Ogrodu, t. 1-4
Fabryka Słów, 2005-2012
s. 2530

Długo przyszło nam czekać na czwarty tom Pana Lodowego Ogrodu. Tak długo, że zaszła konieczność przypomnienia sobie poprzednich części przed zatopieniem się w finalną rozgrywkę na Midgaardzie. Dwa tygodnie spędzone na odległej planecie, zamieszkałej przez humanoidów, trochę tylko różniących się od homo sapiens, były czasem nieustającej przygody, obrazów podsuwanych przez wyobraźnię, karmioną zgrabnie zestawionymi słowami.
Midgaard jest planetą, którą przed rozwojem technologii chronią pieśni bogów i ludzi, ustanawiając granicę zaawansowania na poziomie kuszy i smoka bojowego, dopuszczając jednocześnie użycie magii, planetą, na której nie działa ziemska elektronika, ale człowiek może zyskać przewagę dzięki wzmacnianym tu zdolnościom magicznym. Jarosław Grzędowicz przez ponad 2500 stron podsuwa nam co i raz mocniejsze przeżycia, dostępne dla każdego, kto zechce wtopić się w akcję i wczuć w zakręty losu bohaterów. Bohaterów, których nie sposób nie polubić.
Vuco Drakkainen przybył na Midgaard z misją ratunkową, by ocalić i zabrać do domu ośmioro naukowców, prowadzących tu badania. Usunąć z obcego im świata, zatrzeć ślady pobytu, posprzątać. Obowiązuje przecież zasada nieingerencji w rozwój innej rasy. W trakcie poszukiwań Vuco musi stać się zwiadowcą, komandosem, wybawicielem, strategiem, taktykiem, a w końcu i generałem. Dysponuje specjalnym wyposażeniem i wspomaganiem bojowym w postaci wszczepki w mózgu, które pod wpływem miejscowej magii zmienia się w żywą Cyfral, ukazującą się jako Dzwoneczek – latająca, pyskująca, mądrząca się wróżka ze skrzydełkami i błyszczącym pyłem wokół. Przyznam, że przy pierwszym czytaniu ten pomysł bardzo mi się nie podobał, dopiero potem się przyzwyczaiłam. Drogę Drakkainena w poszukiwaniu niedobitków, uczenie się nowego świata, zawieranie przyjaźni i zdobywanie wrogów obserwujemy naprzemiennie z drogą do dorosłości i odnalezienia przeznaczenia drugiego głównego bohatera, Terkeja Tendżaruka, następcy Tygrysiego Tronu, przyszłego cesarza Amitraju, Nosiciela Losu. Oczywiste jest, że obaj bohaterowie muszą się w którymś momencie spotkać, że ich los jest powiązany – pozostaje tylko czekać, kiedy to nastąpi.
Grzędowicz czerpie garściami z wielu ziemskich kultur i przetwarza je twórczo ku radości czytelników. Dodając do znanych nam wzorów szczyptę magii (do dobra, raczej wiadro) tworzy nowy, ciekawy świat, bogaty w wydarzenia, pełen zawiłości polityki, walki zła i dobra, nienawiści i miłości, kuszący władzą i prostym życiem. Tworzy kompletną wizję świata innego, ale w gruncie rzeczy podobnego do znanej nam Ziemi. Ukazuje mechanizmy dochodzenia do władzy: agresywny przez siłę i manipulacyjny przez religię – ludzie oczadziali ideologią lub wiarą (co w zasadzie na jedno wychodzi) poddają się sile charyzmatycznego przywódcy i robią rzeczy, których, kierując się rozumem, nigdy by nie zrobili.
Czytając Pana Lodowego Ogrodu nie można się nudzić. Właściwie w czwartym tomie są małe dłużyzny, niepotrzebne opisy, fragmenty, które lepiej pasowałyby do akcji tomu trzeciego, ale nie bądźmy drobiazgowi – akcja jest bardzo dynamiczna, a bohaterowie odmalowani plastycznie, zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Świat Midgaardu też jest bardzo bogaty i zróżnicowany, dopracowany w szczegółach, pełny i konsekwentny. Chociaż czasem nadmiar wytworów wyobraźni przeszkadza – można tu sparafrazować słowa samego Grzędowicza z tomu trzeciego: takie nagromadzenie dziwolągów w jednej książce, chociażby czterotomowej, sprawia, że trudno czytać bez bólu (s. 444). Jak zbyt kolorowy, zbyt wieloelementowy patchwork – razi i bije po wyobraźni nadmiarem bodźców. I nie pomaga świadomość, że to inny świat, inna magia, że tu wolno to, co nie przeszłoby na naszej zwykłej, prozaicznej Ziemi. Szufladka fantasy jest pojemna i bardzo wygodna, i właśnie dlatego należy jej używać z dużym wyczuciem, żeby nie przesadzić, nie przebogacić.
Ilość błędów i literówek jak na tak grube książki jest znośna, ale jeden błąd w ostatnim tomie przyprawił mnie niemal o zawał: „żekłem” (s. 624). Ciekawie też wygląda przestawienie dwóch rozkładówek na stronach 390-393: pagina jest dobra, a zawartość kolumn tekstu zamieniona – żeby uzyskać taki efekt w TeX-u musiałabym specjalnie wykonać kilka ruchów mieczami, a tu wygląda, że składaczowi jakoś mimochodem tak wyszło. Trochę szkoda, ale może zostanie to poprawione w następnych wydaniach.
(Ocena: t. 1-3 – 5,5/6, t. 4 – 5/6)

22 stycznia 2013

Kolejny sweterek dziecięcy

Następny ciuszek dla Madzi skończony. Tym razem ciepły sweterek bordowo-różowy z kieszonkami. Robiony lubianą przeze mnie metodą na prosty kardigan opisaną ładnie przez Hadę tutaj. Wcześniej robiłam mniejszy sweterek według tego opisu. I pewnie kiedyś jeszcze powyższy sposób wykorzystam, bo dobrze się robi i, mam nadzieję, dobrze nosi.


Zużyłam 20 dag włóczki Himalaya Nadide, 369 m/100 g i 10 dag Elysee Laine, 150 m/50 g. Obie włóczki to 100 % akrylu, robiłam podwójną nitką, żeby było cieplej. Druty 5 mm, kieszonki pojedynczą nitką na 3,5 mm. Kieszonki są jedynym elementem przyszywanym, reszta jest całkowicie bezszwowa.


Wzór też nie jest nowy, robię nim od lat, co jakiś czas przypominając sobie, jak to się robiło. Pierwszy raz użyłam go w sweterku dla mojej córy, ponad 12 lat temu. Jest bardzo prosty, na bazie ryżu:
rz. 1. 1 o.p., 1 o.l. - powtarzać
rz. 2. tak, jak schodzi z drutu
rz. 3. i 4. wszystkie prawe
rz. 5. 1 o.l., 1 o.p. - powtarzać
rz. 6. tak, jak schodzi z drutu
rz. 7. i 8. wszystkie prawe
Powtarzać rzędy 1-8.

Rękawy dżersejem prawym (różowe) i francuskim (bordowe), kieszonki też dżersejem z wykończeniem francuskim. Guziczki nie są najlepiej dobrane, ale nie było akurat nic lepszego w pasmanterii, początek roku nie sprzyja dużemu asortymentowi. ;)

Wymiary: długość 41 cm, szerokość: góra 26 cm, dół 33 cm, rękawy u nasady szerokość 15 cm, na dole 9 cm, długość po wewnętrznej: 28 cm.

18 stycznia 2013

Risotto dyniowe

Delikatny, aksamitny ryż otoczony zmiksowaną dynią, podkreślony aromatem delikatnych ziół, lekko podostrzony przyprawami. Podczas konsumpcji powoduje okrzyk: „Mamuś, to dobre jest”. ;)

składniki na dwa średnio głodne osobniki:
● średnia cebula
● szklanka ryżu dobrego do risotto, np. arborio
● ok. 1-1,5 szklanki wody lub bulionu, jeśli mamy
● półtorej szklanki zmiksowej dyni
● masło klarowane do smażenia
● przyprawy i zioła wg upodobania (czubryca, rozmaryn, mięta, pieprz ziołowy, pieprz czarny, sól)
● kilka łyżek startego żółtego sera

sposób przygotowania:
1. Na maśle przesmażyć pokrojoną cebulę, dodać ryż, smażyć chwilę do zeszklenia. Zalać gorącą dynią i częścią wody, doprawić pieprzem, solą, czubrycą. I mieszać. Koniecznie, bo lubi się przypalać.
2. Gdy płyn się wchłonie, sprawdzić, czy ryż jest miękki, w razie potrzeby dolać wody. I mieszać.
3. Pod koniec gotowania dosmaczyć szczyptą rozmarynu i mięty – nie za dużo, żeby nie przedobrzyć.
4. Wymieszać z serem, podawać na miseczkach. Dobrze smakuje z czerwonym winem (moje ulubione to Sutter Home).

Smacznego!

Przepis, na którym się wzorowałam, pochodzi od Grzegorza. Kiedyś robiłam według jego przepisu, z czasem jednak niektóre składniki wyewoluowały w inne i powstało coś równie dobrego, a nieco innego. Zachęcam do wypróbowania obu wersji. :)

15 stycznia 2013

Jak to przed Grunwaldem było

Kazimierz Korkozowicz
Przyłbice i kaptury
Nagie ostrza
Wydawnictwo MON, 1985







Kazimierz Korkozowicz znany jest głównie z kryminałów, popularnych w zamierzchłych czasach drugiej połowy XX wieku, i czterotomowego cyklu o Czarnym, którego dwie pierwsze części przeniósł na ekran w 1985 roku Marek Piestrak. Dziewięcioodcinkowy serial z Rochem Siemianowskim w roli Huberta „Czarnego” z Borów jest jedną z lepszych polskich adaptacji powieści historycznych (o których nie mam najlepszego zdania).
Akcja Przyłbic i kapturów i Nagich ostrzy obejmuje lata 1409-1410. Był to trudny czas przepychanek z Zakonem Krzyżackim, rozmów dyplomatycznych, interwencji rozjemczych, podchodów i szpiegowania, zakończonych wypowiedzeniem wojny i wielką bitwą pod Grunwaldem, która do dzisiaj jest powodem do dumy z jednego z największych zwycięstw oręża polskiego w historii. Wydarzenia przedstawione są z kilku perspektyw: polskiego wywiadu, kierowanego przez księdza Andrzeja, mającego na swoje usługi dobrze zorganizowaną siatkę szpiegowską, dworu króla Władysława z jego doradcami i bratem Witoldem i z zamku w Malborku, gdzie rozsiadł się dumnie Wielki Mistrz Krzyżacki. Najwięcej miejsca poświęcił Korkozowicz akcjom szpiegowskim – postrzegacze księdza Andrzeja są w wielu kluczowych miejscach, sami z siebie zbierają informacje, wykazują inicjatywę (zwłaszcza Czarny), a jednocześnie są posłuszni i przedkładają interes kraju nad własny. Oczywiście wpadają w zasadzki, ale zawsze po wielu perypetiach zdołają się uwolnić, nawet jeśli wrogi postrzegacz odniesie chwilową przewagę, a takie nie do końca udane akcje okazują się potem brzemienne w skutkach, umożliwiając przeżywanie kolejnych mrożących krew w żyłach przygód.
Trochę przeszkadza czarno-białe przedstawienie bohaterów. Krzyżacy, Niemcy, przedstawiani zawsze jako wrogowie, są źli, nieuczciwi, chciwi i niehonorowi (wyjąwszy zwyczaje rycerskie) – imają się każdego fortelu, żeby pognębić znienawidzonych Polaków, oszukać ich, pokonać, zabić. Wszelkimi sposobami dążą do zniszczenia naszego państwa, nie stronią od oszustw, przekupstw, zabójstw, żeby tylko dopiąć swego, zagarnąć kolejne ziemie, zniewolić następny naród. Za to Polacy to ludzie uczciwi i prawi, nie wadzący nikomu, broniący się tylko przed nastającymi na nich wrogami, a jeśli zdarzy im się używać sposobów nie do końca honorowych, to przecież tylko z konieczności, dla dobra sprawy, z patriotycznego obowiązku, by ocalić ojczyznę, króla i bliskich. Na końcu dobro i uczciwość zawsze są nagrodzone, a zło ukarane, ze szczególnym uwzględnieniem najbardziej zawziętego osobnika, którego spotyka paskudny koniec zadany psimi kłami.
Jeśli jednak przymkniemy oko na te niedoskonałości rysu bohaterów i damy się wciągnąć w wartką, dynamiczną fabułę, szybkie zwroty akcji, porwania, pościgi, intrygi, walki wręcz i bitwy, będziemy mogli przeżyć szpiegowską przygodę, trzymającą w napięciu od początku do końca, niepozwalającą odłożyć książki przed odwróceniem ostatnich stron. I śmiem twierdzić, że znacznie ciekawszą od Krzyżaków Sienkiewicza, bardziej trzymającą w napięciu i bogatszą w zdarzenia. Niezłym uzupełnieniem tetralogii Korkozowicza mogą być Królewskie sny Józefa Hena, opisujące ostatnie lata panowania Jagiełły. A może znacie jeszcze jakieś ciekawe powieści o tym okresie?
(Ocena: 5/6)

12 stycznia 2013

Yanomami

Janusz Kasza
Duchy dżungli. Opowieść o Yanomami, ostatnich wolnych Indianach Amazonii
Wydawnictwo Otwarte na świat, 2010
(ebook z woblinka)

„Każdy ma swój sposób poznawania świata. Jedni mają pasję odkrywania, drudzy wolą go oglądać oczami innych w telewizyjnych reportażach. Ja chyba zawsze będę się zastanawiał, co jest za kolejnym pagórkiem.
Liczy się tylko droga...”

Wyprawa do południowej Wenezueli, do dżungli, w której żyje najbardziej prymitywne plemię na świecie, Yanomami, musi być ekscytującą przygodą i dla jej uczestników, i dla czytelników, z ciekawością zagłębiających się w relację z pierwszej ręki. Wędrując z Januszem Kaszą i jego przyjaciółmi mamy okazję poznać amazońską dżunglę, jej mieszkańców, roślinność i zwierzęta, w tym niezmiernie bogaty świat owadów: motyli, komarów, muszek, przed którymi trudno się ochronić i które nie sposób pokonać. Autor jest entomologiem, więc często wyrusza na łowy z siatką na motyle, żeby wzbogacić swoją kolekcję o egzotyczne okazy. A jest co oglądać – teren, po którym się przemieszczają, ze względu na bogactwo żyjących tu okazów i niebezpieczeństwo ich wymarcia, objęty jest ochroną rezerwatową UNESCO.
W pobliżu rzek i posterunków wojskowych, sprawdzających każdego przepływającego podróżnika, funkcjonują wioski Indian żyjących z tego, co dadzą im turyści, strojących się do zdjęć, zapominających pomału o życiu swoich przodków. Żeby poznać mieszkańców nieskażonych merkantylizmem, nie szukających kontaktu z cywilizacją, trzeba wyruszyć dalej, w głąb lądu, najpierw rzeką, potem pieszo, przedzierając się przez trudno dostępne tereny. Indianie, rdzenni mieszkańcy Amazonii, żyjący z dala od miast, mających być wyznacznikiem cywilizacji, czerpią z otoczenia to, co im potrzebne do życia, polują przy pomocy strzałek z kurarą, bronią się skutecznie przed atakami groźnych dzikich kotów, łowią kajmany i piranie, potrafią doskonale odnajdywać w dżungli ścieżki, bez kompasu czy GPS-a, ciągle zachowują kontakt z naturą, rozumieją ją, współżyją z nią. Wśród nich są Yanomami, plemię o tajemniczym pochodzeniu, żyjące w izolacji, w miejscach, do których trudno dotrzeć.
Po drodze, na każdym postoju, autor zajmował się, oprócz łowienia i fotografowania owadów, również opisywaniem kolejnych etapów wędrówki. Dzięki niemu możemy rozkoszować się malowniczymi przeszkodami na trasie łódek, poczuć zapach wilgotnego lasu, usłyszeć plusk rzeki, a po przebudzeniu od razu zagłębić się w gęstwinę: „Dżungla jest jak kapryśna kobieta. Wstaje o świcie ubrana jedynie w opadające mgły, z kroplami rosy we włosach. Przeciągając się leniwie, zastanawia się, w jakim dziś będzie humorze. Wędrowca wabi bogactwem swojego wnętrza.”. Łatwo dać się pochłonąć takiej damie, zachwycić zachodem słońca nad dżunglą, posłuchać nocnych śpiewów szamanów Yanomami, obserwować zdziwienie Indian pierwszy raz oglądających białego człowieka.
Początek relacji z wyprawy do Amazonii – przygotowania, zakupy, trudności z uzyskaniem pozwoleń – wydał mi się nieco nudnawy. Na szczęście autor ubarwia opowiadanie licznymi cytatami, m.in. z podróży Aleksandra Humboldta, Konstantego Jelskiego, Alberta Camusa, które, opisując Orinoko i okolice, pozwalają poznać i porównać dawne i dzisiejsze amazońskie realia. Gdy jednak zaczyna się właściwa część wyprawy – podróż w górę rzeki, pokonywanie kolejnych przeszkód i wodospadów, rozbijanie obozowisk, łowienie piranii – robi się znacznie ciekawiej. Ale najpiękniej jest, gdy wędrowcy przemierzają dżunglę i poznają Indian – dla tych stron warto przemęczyć początek. Życie Yanomami w ich wiosce (szabono), jakie przybliża nam autor, jest ciągłą walką o przetrwanie, na którą składa się zbieranie owoców, uprawa warzyw i bawełny, polowania, wyprawy wojenne na sąsiednie wioski (często w celu porwania kobiet, których jest mniej niż mężczyzn), ale i tańce i zabawy, śmiech i śpiewy. Jak każdy naród i Yanomami mają swoje legendy i mity, poddają życie rytuałom i ceremoniom, odpowiednim na różne okazje, przestrzegają zwyczajów utrwalonych przez pokolenia.
Oprócz głównej części, opisującej wyprawę, w książce jest wiele pożytecznych informacji, jak chociażby „ABC dżunglowego survivalu” czy spis interesujących lektur do zapoznania się przed wyruszeniem do zielonego piekła oraz wiele zdjęć.
(Ocena: 4,5/6)

8 stycznia 2013

Drożdżowe ciasteczka

Mam zapisane, że przepis na te ciasteczka znalazłam kiedyś w otchłaniach internetu. Znając siebie, coś tam w nim pewnie zmieniłam. W każdym razie są to dobre, mało słodkie ciasteczka do podgryzania przy lekturze ciekawej książki.

składniki:
2,5 dag świeżych drożdży
4-5 łyżek ciepłego mleka
1 łyżeczka cukru
2 1/4 szklanki mąki
15 dag zimnego masła
szczypta soli
brązowy cukier do posypania (można użyć słodkiego krokantu)

sposób przygotowania:
1. Do miski wsypać mąkę, uformować dołek. Wkruszyć do niego drożdże, zasypać cukrem, zalać mlekiem i delikatnie wymieszać. Odstawić w ciepłe miejsce.
2. Po wyrośnięciu drożdży dodać masło i sól, posiekać wszystko i wyrobić z rozczynem.
3. Uformować kulę, włożyć do zimnej wody, czekać, aż wypłynie (zwykle 20-40 minut).
4. Wyrobić ponownie, rozwałkować na grubość 5 mm (w razie potrzeby podsypać odrobiną mąki), posypać obficie i równomiernie brązowym cukrem, lekko wcisnąć cukier wałkiem. Wykrawać szklanką księżyce albo radełkiem czy nożem kwadraciki itp. Zostawić na kilka minut do wyrośnięcia.
5. Piec na papierze do pieczenia około 20 minut w temperaturze 190-200°C do uzyskania złotego koloru.

Proste, prawda? Lubimy je. :)

5 stycznia 2013

Kolorowa spódniczka

Kolorowa, wesoła spódniczka dla dziewczynki do biegania po domu czy po podwórku. Zrobiona z nieznanych resztek włóczek, rzędami skróconymi.
Długość na 50 oczek (nabrałam na szydełko, można tak albo tak, żeby potem połączyć bez widocznego szwu), potem rzędami skróconymi. Robiłam od boku, z białej włóczki to 4 rzędy (na prawej stronie dżersej lewy), kolorowe (dżersej prawy): najpierw jeden rząd pełny, drugi skrócony na 40 o., kolejne skrócone po 30 i po 15 o., ostatni rząd cały i znowu zmiana na białą włóczkę. U góry jest: 4 rz. białe, 2 kolorowe, na dole: 4 rz. białe, 8 kolorowych. Rzędy skrócone można obejrzeć tutaj.
Można dopasować sobie dowolne kolory. Pasek ściągaczem, podwójny, można wciągnąć gumkę albo sznureczek (lub oba), na drutach mniejszych o 1,5 mm. Dół podwinięty, bo ładniej się układa. Wymiary: góra 27 cm, dół 53 cm, długość 28 cm.

 

Mam nadzieję, że w późniejszym czasie dołożę zdjęcie na pięknej modelce. :)