chyba mi jakichś witamin brak , albo przynajmniej porządnego wp..lu, bo jakoś mi tak dziwnie...
w każdym razie wczoraj bezmyślnie zakupiłem u mojego ulubionego fruttivendolo granata...
zasięgnąłem porady u wujka Google'a i doszedłem do wniosku, że mam go gdzieś...;)
zresztą już sam fakt, że przy przekrajaniu tego soczystego cuda natury
sobie świeżo zmieniony obrus ups.. upaćkałem znaczy już świętego
wyprowadziłby z równowagi...
jak już się z nim uporałem 1/2 przecisnąłem przez praskę do ziemniaków...znaczy coby sok pozyskać...
drobno posiekaną cebulę zeszkliłem na bardzo małym ogniu na oliwie...
dodałem pokrojone w paski prosciutto...zesmaczyłem..wrzuciłem i
stostowałem ryż...
i sruu bianco..:D
próbując oczywiście, coby nie zepsuć smaku potrawy...;)
jak już odparowało (duży płomień) podlałem wywarem z warzyw i miąchałem i
podlewałem..i miąchałem..jak ryż był już al dente wlałem sok i wsypałem
1/2 ziarenek...i miąchałem, miąchałem, a potem natka
pietruszki...pieprz, sól , starty ser, kawałek masła ..
i zostawiłem pod przykryciem na 5 minut...
znaczy musiałem zrozumieć lepiej kompozycję bianco...bo ja dociekliwy jestem...nieco trochę...;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twój komentarz jest wprawdzie moderowany, ale zawsze mile widziany...;))