"Ach Kasiu! - krzyknął Stach
Za drzwiami stoi strach
Po czym go poznałeś, po czym?
Po tym, że ma wielkie oczy.”
Są takie potrawy, które cieszą się
opinią wyjątkowo trudnych. Składniki, techniki przygotowania lub
po prostu ilość czasu, wymaganego do osiągnięcia idealnego efektu
skutecznie zniechęcają nawet najbardziej wytrwałych.
Nie ma w kuchni nic bardziej dołującego
niż przepaść między tym co nam się wymarzyło a tym co mamy
przed sobą na talerzu.
Pierwsze chleby, pierwsza beza, próby
upieczenia fileta z ryby w soli, racuchy drożdżowe, które
skończyły jako twarde, małe pączki. I gwiazda gwiazd czyli moje
„słynne” buraczki na kwaśno z dodatkiem vegety. Oj, mogłabym
tak wymieniać i wymieniać.
I już wiem, że nie należy się bać
kuchni. Każda próba prowadzi do wyciągania wniosków.
Do makaroników nawet nie podchodziłam.
Nie urodził mi się dotychczas w głowie pomysł aby się z nimi
zmierzyć.
Do dziś. Wszystkiemu winne resztki.
Do malakoffa zużyłam 3 żółtka.
Zostały 3 białka. Miałam do wyboru bezę albo... bezy.
I z początku poszłam na łatwiznę.
Zrobię bezy.
Ale czas mijał a słoiczek z białkami
stał jak wyrzut sumienia. Ja omijałam go wzrokiem.
Dziś machnęłam ręką na
wątpliwości. W końcu nikt mnie nie będzie oceniał. Jeżeli
zrobię gniota, nikt się o tym nie dowie.
Chodzi mi po głowie pewne perwersyjne
połączenie czekolady i róż. Małe migdałowe ciasteczka są
maleńką przymiarką do większego projektu.
Zanim zanurzę się w czekoladzie
sprawdzę jak sprawuje się konfitura różana w kremie.Tym oto
sposobem wlałam białka do misy i zaczęłam swoją przygodę z
makaronikami.
Kochani nie bójcie się makaroników.
Są urocze, są przesłodkie i nie są niemożliwe do zrobienia.
Nawet jeżeli nie są idealne (moim sporo do ideału brakuje), to i
tak radość z udanej koronki dookoła ciastka jest bezcenna.
Makaroniki różane
80 g białek (u mnie były to białka z
3 jajek) w temperaturze pokojowej
100 g cukru pudru
30 g drobnego cukru
100 g mielonych migdałów
szczypta soli
odrobina różowego barwnika w żelu
krem różany
180 g kremowego serka (typu
philadelphia)
2 łyżki cukru pudru
2 łyżki konfitury różanej
odrobina różowego barwnika
Nie wiem czy moja metoda robienia
makaroników znalazła by uznanie u cukierników ale ciasteczka
wyszły cudne.
Przesiewamy cukier puder i mielone
migdały przez sito. Jeżeli zostaną drobiny migdałów, trzeba je
zmielić i znów przesiać. Mieszamy migdały z cukrem
Białka ze szczyptą soli ubijamy na
sztywno i miksujemy z drobnym cukrem.Dodajemy barwnik.
Łączymy bez użycia miksera ubite
białka z mieszanką cukru i migdałów.
Nie wsypujemy wszystkiego naraz.
Wsypujemy po łyżce. Mieszamy delikatnie do połączenia się
składników.
Blaszkę wykładamy papierem do
pieczenia i wyciskamy ciasto. Zostawiamy miejsce między ciastkami bo
urosną.
Włączamy piekarnik i nastawiamy
temperaturę na 160 stopni.
W czasie kiedy piekarnik się
rozgrzewa, ciasteczka niech sobie leżą w spokojnym miejscu. Powinny
się nieco wysuszyć.
Czasami trwa to pół godziny, czasami
10 minut. Wczoraj było piękne słońce i makaroniki wyschły
szybciutko. Jeżeli macie wątpliwości dotknijcie ich wierzchu
opuszką palca. Nie lepią się? To znaczy, że można je wsadzać do
piekarnika.
W piekarniku powinny siedzieć około
20 minut. Ale zależy to od wielkości ciastek i kaprysów
piekarnika.
Po 15 minutach sprawdźcie czy wszystko
przebiega zgodnie z planem.
Upieczone makaroniki wyjmujemy z pieca,
studzimy.
Wystudzone zdejmujemy z blachy i
przekładamy do zamykanego pojemniczka.
Na początku wydawało mi się, że
poniosłam porażkę. Makaroniki świeżo zdjęte z blachy były
twarde jak kość. Kiedy wystygły przełożyłam je bez przekonania
kremem i zamknęłam w pudełku.
Pomyślałam, że przynajmniej ładnie
wyglądają.
Wieczorem przeprowadziłam eksperyment
na MMŻ. Dwa niewinne różówiątka wylądowały na talerzyku.
I tu niespodzianka. MMŻ zażądał
więcej. Troszkę mu nie wierzyłam, bo wiadomo co robi mąż by
zadowolić swoją drugą połówkę. Nawet zakalec wsunie.
Ale okazało się, że ciasta są
akurat takie jak powinny być. Z zewnątrz kruche a w środku
miękkie.
I są naprawdę urocze.
Smacznego