Pokazywanie postów oznaczonych etykietą różowy barwnik. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą różowy barwnik. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 marca 2015

Mały różowy drobiazg czyli różane makaroniki

























To się dopiero nazywa zaskoczenie. Pamiętam taką bajkę Magdaleny Samozwaniec.
"Ach Kasiu! -  krzyknął Stach
Za drzwiami stoi strach

Po czym go poznałeś, po czym?
Po tym, że ma wielkie oczy.

Są takie potrawy, które cieszą się opinią wyjątkowo trudnych. Składniki, techniki przygotowania lub po prostu ilość czasu, wymaganego do osiągnięcia idealnego efektu skutecznie zniechęcają nawet najbardziej wytrwałych.
Nie ma w kuchni nic bardziej dołującego niż przepaść między tym co nam się wymarzyło a tym co mamy przed sobą na talerzu.
Pierwsze chleby, pierwsza beza, próby upieczenia fileta z ryby w soli, racuchy drożdżowe, które skończyły jako twarde, małe pączki. I gwiazda gwiazd czyli moje „słynne” buraczki na kwaśno z dodatkiem vegety. Oj, mogłabym tak wymieniać i wymieniać.
I już wiem, że nie należy się bać kuchni. Każda próba prowadzi do wyciągania wniosków.
Do makaroników nawet nie podchodziłam. Nie urodził mi się dotychczas w głowie pomysł aby się z nimi zmierzyć.
Do dziś. Wszystkiemu winne resztki.
Do malakoffa zużyłam 3 żółtka. Zostały 3 białka. Miałam do wyboru bezę albo... bezy.
I z początku poszłam na łatwiznę. Zrobię bezy.
Ale czas mijał a słoiczek z białkami stał jak wyrzut sumienia. Ja omijałam go wzrokiem.
Dziś machnęłam ręką na wątpliwości. W końcu nikt mnie nie będzie oceniał. Jeżeli zrobię gniota, nikt się o tym nie dowie.
Chodzi mi po głowie pewne perwersyjne połączenie czekolady i róż. Małe migdałowe ciasteczka są maleńką przymiarką do większego projektu.
Zanim zanurzę się w czekoladzie sprawdzę jak sprawuje się konfitura różana w kremie.Tym oto sposobem wlałam białka do misy i zaczęłam swoją przygodę z makaronikami.

Kochani nie bójcie się makaroników. Są urocze, są przesłodkie i nie są niemożliwe do zrobienia. Nawet jeżeli nie są idealne (moim sporo do ideału brakuje), to i tak radość z udanej koronki dookoła ciastka jest bezcenna.



Makaroniki różane

80 g białek (u mnie były to białka z 3 jajek) w temperaturze pokojowej
100 g cukru pudru
30 g drobnego cukru
100 g mielonych migdałów
szczypta soli
odrobina różowego barwnika w żelu

krem różany

180 g kremowego serka (typu philadelphia)
2 łyżki cukru pudru
2 łyżki konfitury różanej
odrobina różowego barwnika

Nie wiem czy moja metoda robienia makaroników znalazła by uznanie u cukierników ale ciasteczka wyszły cudne.

Przesiewamy cukier puder i mielone migdały przez sito. Jeżeli zostaną drobiny migdałów, trzeba je zmielić i znów przesiać. Mieszamy migdały z cukrem

Białka ze szczyptą soli ubijamy na sztywno i miksujemy z drobnym cukrem.Dodajemy barwnik.
Łączymy bez użycia miksera ubite białka z mieszanką cukru i migdałów.
Nie wsypujemy wszystkiego naraz. Wsypujemy po łyżce. Mieszamy delikatnie do połączenia się składników.
Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia i wyciskamy ciasto. Zostawiamy miejsce między ciastkami bo urosną.
Włączamy piekarnik i nastawiamy temperaturę na 160 stopni.
W czasie kiedy piekarnik się rozgrzewa, ciasteczka niech sobie leżą w spokojnym miejscu. Powinny się nieco wysuszyć.
Czasami trwa to pół godziny, czasami 10 minut. Wczoraj było piękne słońce i makaroniki wyschły szybciutko. Jeżeli macie wątpliwości dotknijcie ich wierzchu opuszką palca. Nie lepią się? To znaczy, że można je wsadzać do piekarnika.
W piekarniku powinny siedzieć około 20 minut. Ale zależy to od wielkości ciastek i kaprysów piekarnika.
Po 15 minutach sprawdźcie czy wszystko przebiega zgodnie z planem.
Upieczone makaroniki wyjmujemy z pieca, studzimy.
Wystudzone zdejmujemy z blachy i przekładamy do zamykanego pojemniczka.

Na początku wydawało mi się, że poniosłam porażkę. Makaroniki świeżo zdjęte z blachy były twarde jak kość. Kiedy wystygły przełożyłam je bez przekonania kremem i zamknęłam w pudełku.
Pomyślałam, że przynajmniej ładnie wyglądają.
Wieczorem przeprowadziłam eksperyment na MMŻ. Dwa niewinne różówiątka wylądowały na talerzyku.
I tu niespodzianka. MMŻ zażądał więcej. Troszkę mu nie wierzyłam, bo wiadomo co robi mąż by zadowolić swoją drugą połówkę. Nawet zakalec wsunie.
Ale okazało się, że ciasta są akurat takie jak powinny być. Z zewnątrz kruche a w środku miękkie.
I są naprawdę urocze.
Już wiem, że moje plany, zakrojone na szeroką urodzinową skalę, wezmą pod uwagę różowe makaroniki.







Smacznego