No piękny to on nie jest. Na bank nie uroda czyni z niego coś wyjątkowego.
Jakiś czas temu blogosferę opanowała sernikomania. A konkretnie obsesja na punkcie sernika baskijskiego. Był w tak nieoczekiwanych miejscach i w takiej ilości, że obawiałam natknąć się na niego w mojej lodówce.
Serniki nigdy mnie nie kręciły. A od czasu kiedy zasugerowano mi rezygnację z nabiału, udawałam z różnym skutkiem, że wszelkie camembery, brie, combocole, stiltony, buffale i gorgonzole nie istnieją. Cóż kiedy moim ulubionym śniadaniem była kroma z twarogiem i pomidorkiem czy kiełkami. Spróbujcie się przestawić na tofu czy hummus o poranku. Never!
Kocham oba ale nie przed południem. Poranek był zarezerwowany dla trwarożków, no może jeszcze dla jajeczka.
A tu taka historia: nie jemy od jutra serka. A co w takim razie jemy? Granolę z vege jogurtem. Lub owsiankę (tylko w miesiącach ciemnych), albo awokado z pomidorkiem (to był strzał w dziesiątkę).
Nawet nie przypuszczałam jak ciężko jest zmienić przyzwyczajenia. Czy ja byłam (lub jestem) nabiałoholikiem? Tęsknię za tym czego mi jeść nie wolno. Pociesza mnie myśl, że i tak jestem szczęściara bo poznałam ich smak i mogę się posiłkować wspomnieniem takiej na przykład kanapki zapieczonej pod grillem z kapiącym z niej cheddarem czy mozarelką. Oj grzeszne to myśli, grzeszne.
Powiem wam w sekrecie, że ta dieta bezmleczna nie jest zła. Jeśli do tego dodam, że czasem zanurzę palec w opakowaniu serka śniadaniowego lub skubnę parmezanu to przestaniecie mi współczuć.
I tu dochodzę do bohatera dzisiejszej notki. Do sernika baskijskiego.
Ciekawośc to pierwszy stopień do poznania. Co takiego jest w tej brzydkiej istocie, że zawędrowała aż z krainy Basków do Nowego Yorku a stamtąd zdobyła cały świat?
Kremowość, kremowość i jeszcze raz kremowość.
Podejrzewam, że miłośnicy tradycyjnych, stabilnych serników zmarszczą noski i powiedzą: never (wiem, wiem, powtarzam się).
To baskijskie cudo jest zaprzeczeniem sernika np (ha, ha, ha) sernika nowojorskiego. Może w tym tkwi sukces Baska w Wielkim Jabłku.
Spróbowałam. Każdy pretekst by oblizać serową łyżkę jest dobry. A jeśli na dodatek okraszę go badaniem naukowo kulinarnym czyli "o co w tym chodzi", to mamy sernik baskijski na tacy.
Ocena sernika: jest bardzo kremowy; bardziej przypomina deser niż ciasto. Jest przypieczony i podobno taki ma być. Dla celów poznawczych poświęciłam się i zjadłam kawałek.
Chcecie przepis? Proszę bardzo:)
Sernik baskijski
na spód sernika
100g ciastek typu digestive
1 łyżka płynnego masła
Ciastka doprowadzamy do okruchów np blenderem. Potem łączymy z roztopionym masłem. Formę o średnicy 18 cm wykładamy papierem. Wykładamy zarówno spód jak i boki. RTe drugie niech wystają ponad rant formy bo sernik sporo urośnie.
Rozgrzewamy piekarnik do 190 stopni i pieczemy 15 minut. Upieczony spód wyjmujemy i studzimy.
500 g serka philadelhia (można zastąpić każdym serkiem śmietankowym lub śniadaniowym np Piątnica, Twój Smak Aksamitny, Turek)
170 g gęstego jogurtu
150 g drobnego cukru
4 jajka
140 ml kremówki
ćwierć łyżeczki soli
1 łyżka esencji waniliowej
Podkręcamy temperaturę piekarnika do 220 stopni.
Jogurt kładziemy na gęstym sitku by jak najwięcej wody odsączyć.
Do misy miksera wkładamy ser, odsączony jogurt i cukier. Ubijamy do połączenia. Dodajemy po jednym jajka. Potem wlewamy kremówkę i dodajemy sól i wanilię.
Masa jest bardzo płynna.
Wlewamy ją do formy (pamiętajcie o wysokim kołnierzu z papieru) i pieczemy 30 minut. Góra sernika powinna wyglądać jak creme brulee a środek być rozchybotany jak most sznurkowy. Nie martwcie się półpłynnym środkiem. W miarę stygnięcia sernik będzie bardziej zwarty.