I już. Znów mamy czyste konto.
Wystarczyło dotrwać do północy, trochę powrzeszczeć, wypić
szampana, poprzytulać się z tym i tamtym i pewną ręką skreślić
krótki numer 2015.
Po tych symbolicznych czynnościach
możemy się poczuć rześko, świeżo i całkiem niewinnie. Przecież
zaczynamy wszystko na nowo. Stare grzechy się nie liczą.
Niespełnione obietnice odchodzą do lamusa. Niespłacone kredyty do
pierwszego ponaglenia nie istnieją. Cieszymy się naszym entuzjazmem
i nowymi zobowiązaniami, w których realizację święcie wierzymy.
Mijające lata niczego nas nie uczą.
Pierwszego stycznia powinien mieć drugą nazwę: „ dzień
świstaka”. Nie macie uczucia deja vu? Nie mówcie, że nie
idziecie co roku tą samą ścieżką. Impreza, suknia, oko, szampan,
balonik, „ona tańczy dla mnie”, cmoki, życzenia, lekki szumek w
głowie rankiem.
U mnie było nieco inaczej. Wpłynęłam
w nowy rok na kanapie, w ciepłych skarpetkach i z MMŻ obok. I
wybraliśmy ten sposób najzupełniej świadomie. Zero spinania się
i przymuszania do czegokolwiek. Zrobiliśmy przegląd Sylwestrów
Naszego Życia i doszliśmy do wniosku, że czas spróbować czegoś
innego.
Nagadaliśmy się jak rzadko,
pochyliliśmy się nad tłumem (podglądniętym za pomocą TV)
marznącym pod Spodkiem i obsłuchaliśmy się muzyki samodzielnie
tego wieczoru wybranej przez nas samych.
O północy wypiliśmy po szklance wody
mineralnej, bo cały gin wypiliśmy wcześniej a na szampana nie
mieliśmy ochoty. Niczego nie porzucaliśmy ani niczego nie
przyrzekaliśmy.
Prawie jak co dzień.
Potem grzecznie poszliśmy do łóżeczka
by jeszcze przez kwadrans poczytać książki. Rankiem obudziliśmy
się jak skowronki.
Na śniadanie zafundowaliśmy sobie
wycieczkę do lasu. Nie było fajnie, bo aby było fajnie musiałabym
oślepnąć. Ale o tym następnym razem.
Jutro z trudem trzeba będzie wrócić
do normalnego trybu. Ale tylko na dwa dni.
Prawdziwe życie zacznie się dopiero
11 stycznia.
Dziś życzę wszystkim łagodnego
przejścia z imprezy do pracy. Dla tych, którzy się martwią, mam
dobrą wiadomość. Do wiosny już tylko 79 dni i z każdym dniem ta
liczba się zmniejsza.
Po drodze mamy mnóstwo okazji do świętowania:
jest dzień Babci 21 stycznia i Dzień Dziadka dzień później,
Jest "śledź" 9 lutego, są 13 lutego
Walentynki. W międzyczasie 11 stycznia zaliczymy Dzień Sprzątania
Biurka. 25 wypijemy za powodzenie Kryptologii, 27 wstrzemięźliwie
odniesiemy się do Dnia Dialogu z Islamem a 31 z radością oddamy
się Dniu Przytulania się. Dzień ten możemy połączyć z Dniem
Narodzin Rosyjskiej Wódki.
Drugiego lutego przyda nam się Dzień
Pozytywnego Myślenia. Potem mamy jeszcze Dzień Kota i Dzień
Wieloryba przeplatane Dniem Pizzy i Dniem Nutelli.
Krótko mówiąc, nie jest źle. Świąt
przed nami bezliku.
Życzę również mocnych nerwów,
cierpliwości i podchodzenia do życia z przymrużeniem oka.
Przynajmniej od czasu do czasu.
Flan
karmelowy
na około 4 foremki
3 jajka
1 żółtko
1 szklanka zgęszczonego mleka
pół szklanki kremówki
1 łyżeczka wanilii
karmel
pół szklanki cukru
1/3 szklanki wody
Na patelnię z grubym dnem wsypujemy
cukier i wlewamy wodę. Obracamy patelnią aby woda dotarła do
wszystkich zakamarków cukru. Włączamy ogień pod patelnią i nie
mieszając topimy cukier. Możemy obracać patelnią ale wszelkie
urządzenia do mieszania odkładamy do szuflady.
Jeśli nie mamy termometru
cukierniczego, musimy zdać się na intuicję i sprawne oko. Cukier
najpierw stanie się przeźroczysty a z upływem minut będzie
przyjmował kolor od słomkowego do złotego. Dalsza przemiana cukru
nas nie interesuje więc zdejmujemy patelnię z ognia.
Wlewamy karmel do foremek, w których
mamy zamiar zrobić flan.
Jajka miksujemy z wanilią, mlekiem i
śmietanką. Wlewamy masę jajeczną do foremek.
Rozgrzewamy piekarnik do 175 stopni.
Do naczynia np. prostokątnej formy do
ciasta wlewamy gorącą wodę i wstawiamy foremki z flanem.
Ostrożnie wkładamy do piekarnika i
pieczemy w kąpieli wodnej 45 minut.
Po upieczeniu studzimy deser i chłodny
wstawiamy na kilka godzin do lodówki.
Potem wyjmujemy, odwracamy do góry
dnem i podajemy na dobry początek nowych planów.
Szczęśliwego Nowego Roku i smacznego