Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cytryny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cytryny. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 maja 2023

Ślimak w wodzie i wiosenny tort z wiśnią, cytryną i śmietaną



Może to wyglądać na przynudzanie lub obesyjne trzymanie się jednego tematu ale muszę to powiedzieć. 

Nasza chata za wsią lubi sprawiać niespodzianki. W zeszłym roku wszelkie plany odleciały z majowym kwieciem, bo sufit spadł nam na glowę. I  nie jest to poetycka przenośnia. Gruz i pył powitały nas zamiast ptasząt. 

Kto by o tym pamiętał rok później? 

Gdyby się zastanowić nad klęskami wszelkimi, które dane nam były przez ostatnie lata na otwarcie sezonu wiosennego, to nie powinnam się nieczemu dziwić. 

Nietoperz? Był.

Pęknięta rura? A jakże.

Włamanie? Uf, dawno temu.

Kuna i jej potomstwo? Oj, była.

Zrujnowana łazienka? Wolę zapomnieć.

Sufit w okolicach podłogi? Całkiem nadawno.

Kiedy z ciekawością otwieraliśmy drzwi w tym roku, żadne z nas nie spodziewało się tego, co tym razem nas czekało. 

Czekało cierpliwie, w spokoju i bez jakichkolwiek symptomów. Tylko trawa rosła z niespotykaną intensywnością.

Najpierw MMŻ obszedł włości dookoła. Jak wiadomo, dziczyzna działała pełną mocą więc na pewno będzie co robić. 

Potem ja obcięłam maliny i wyplewiłam grządkę. 

Po tak dobrze rozpoczętym dniu zachciało nam się herbaty. Kto by pomyślał, że ta fanaberia okaże się klęską?

By napełnić czajnik trzeba wpełznąć półtorej metra pod ziemię i odkręcić zawór wody. Łatwizna. 

Ha, niestety, wpełznięcie nie wchodziło w grę. Zanurkowanie owszem, gdyby nie martwy ślimak na powierzchni. Nasze wodne podziemie stało się studnią, wypełnioną po brzegi wodą. Gdzieś tam, półtorej metra niżej majaczyły zawory. Te, od których zależała nasza herbata. Popatrzyliśmy, pokiwaliśmy głowami a potem szlag nas trafił. 

Po co nam to wszystko? Po co nam co roku ta sama rosyjska ruletka. 

Tylko ileż można się wkurzać na wodę? Albo na siły natury? 

Trzy dni póżniej, o parę tysiący złotych ubożsi i bogatsi o ileś metrów błota zamiast trawnika oraz nową studzienkę mogliśmy się w końcu napić herbaty. Ale nam się odechciało.  

Potem już było lepiej choć nie idealnie. Po drugiej stronie drogi, po naszej stronie drogi i trawnika wciąż pietrzą się sąsiedzkie zwały ziemi i piasku. Uwielbiam nasze: "szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie" oraz "moje jest mojsze". I zamiast przyjść z flaszką wina i uśmiechem na twarzy mówiąc: "sorry, że to tak długo trwa i  nieco zdewastowaliśmy wasz kawałek podłogi..." sąsiedzi strzelili focha i przestali się kłaniać. 

Czyżby mieli pretensje, że my mamy pretensje?

Dziwni jesteśmy jako gatunek.

Podsumowując: woda jest, prąd jest, nieproszonych gości, zarówno skrzydlatych jak  pierzastych nie zauważyliśmy, nic nam się nie usunęło z pod nóg i  nic nam nie zleciało na głowy. Wiosna ma się dobrze, dziury w drodze jeszcze lepiej.

Na szczęście wiosna to taki moment kiedy prasują się wszelkie zagniecenia. Kwitnący sad i kicające szaraki skutecznie odwracają myśli od średnio atrakcyjnego widoku z tarasu. Będzie dobrze, jeśli nie jutro, to na pewno kiedyś. I tego się trzymajmy.

Na dobry humor ciasto jak wiosna a w cieście: wiśnie, lemon curd, śmietana, brownie




 Ciasto:

Wyjęłam z zamrażarki. To rewelacyjny sposób na zrobienie szybkiego ciasta. 

Jeśli upieczecie kiedyś za dużo ciasta, obojętnie jakiego, zostanie wam np górka, albo jeden blat, owińcie te resztki folią spożywczą, włóżcie do torebki na mrożonki i schowajcie do zamrożenia. Kiedy przyjdzie wam ochota na zrobienie tortu, to jeden blat już macie. A jeśli zamroziliście wcześniej różne blaty, to tym lepiej. Tort będzie wyglądał jakbyście spędzili na jego tworzeniu długie godziny. Następnym razem pokażę wam tort zrobiony z zielonego i czekoladowego ciasta. 

Dziś jednak jest czas ciasta adekwatnego do kwitnącego sadu, różowego, żółtego, białego.



Zapraszam na tort wiśniowo, cytrynowo śmietankowy na czekoladowym spodzie.

Wszystkie części ciasta są typowymi resztkami, wymiecionymi z lodówki i zamrażarki.

Część czekoladowa:

Jeśli nie macie zachomikowanego mrożonego ciasta weźcie:

1 szklankę czekoladowych  oreo

2 łyżki stopionego masła

W blenderze zmieszajcie okruchy ciastek i masło i wyłóżcie nimi okrągłą formę o średnicy 18 cm. Dodatkowo wykładam boki formy foliowym rantem. Bardzo ułatwia on eleganckie wyjęcie ciasta z formy. 

Formę z okruchami wkładamy do lodówki i zajmujemy się musami.

Mus wiśniowy:

1 szklanka wiśni mrożonych

2 łyżki cukru

1 galaretka wiśniowa

0,5 szklanki kremówki

Podgrzewamy wiśnie z cukrem. Kiedy cukier się rozpuści blendujemy wiśnie i wlewamy z powrotem do rondelka. Zagotowujemy. Zdejmujemy z pieca i wsypujemy galaretkę. Dokładnie mieszamy by się rozpuściła. Studzimy.

Ubijamy kremówkę i łączymy jedną łyżkę wiśni ze śmietaną. Niech się zapoznają.

Potem delikatnie łączymy obie części. Wylewamy na wyjęte z lodówki ciasto i ponownie schładzamy.

Czas na mus cytrynowy:

3/4 szklanki lemon curd (tutaj przepis)

3/4 szklanki kremówki

2 czubate łyżki mascarpone

1 łyżka cukru (jeśli lubicie bardziej na słodko)

2 łyżeczki żelatyny

4 łyżeczki wody do zalania żelatyny 

Żelatynę zalewamy wodą by napęczniała. Wstawiamy do miski z zagotowaną (ale nie gotującą się wodą!). Niech się rozpuści. I zostanie gorąca.

Ubijamy kremówkę z mascarpone i cukrem. Kiedy ubiją się na krem dodajemy po łyżce lemon curd. 

Do miseczki z żelatyną wkładamy łyżkę musu cytrynowego by się zahartował. Potem dodajemy drugą łyżkę a na naszych oczach i ku naszemu przerażeniu wszystko razem przypomina nieforemnego gluta. 

Spokojnie, bez paniki.

Macie jeszcze gorącą wodę, w której rozpuszczaliście żelatynę? Teraz będzie jej wielkie entree. Do miski z gorącą wodą wkładamy miskę z glutem i cierpliwie mieszamy. Po minucie wszystko razem odzyska aksamitną postać. I ten aksamit wlewamy do naszego musu. Krótko miksujemy i piękny cytrynowy mus wlewamy na wiśniowy mus, który zdążył już zastygnąć w lodówce. I znów wszystko ląduje w lodówce.

Po kwadransie chłodzenia możemy zająć się ostatnią warstwą ciasta.

Krem śmietanowy:

3/4 szklanki kremówki

3 łyżki mascarpone

1 łyżka cukru pudru

Ubijamy wszystko na krem i wykładamy na mus cytrynowy. 

Robimy widelcem esy floresy i schładzamy kilka godzin.

Smacznego

Tyle. Pisania dużo, roboty mało. Polecam.

I pięknej kolejnej soboty i niedzieli w tym tygodniu




A poniżej cały przepis bez zbaczania z głównej drogi.

część czekoladowa:

Jeśli nie macie zachomikowanego mrożonego ciasta weźcie:

1 szklankę czekoladowych  oreo

2 łyżki stopionego masła

mus wiśniowy:

1 szklanka wiśni mrożonych

2 łyżki cukru

1 galaretka wiśniowa

0,5 szklanki kremówki

mus cytrynowy:

3/4 szklanki lemon curd (tutaj przepis)

3/4 szklanki kremówki

2 czubate łyżki mascarpone

1 łyżka cukru (jeśli lubicie bardziej na słodko)

2 łyżeczki żelatyny

4 łyżeczki wody do zalania żelatyny 

krem śmietanowy:

3/4 szklanki kremówki

3 łyżki mascarpone

1 łyżka cukru pudru

smacznego


Na ostatnim zdjęciu załapał się jeden z bohaterów kolejnej opowieści.

sobota, 23 kwietnia 2016

Sukienkowa pułapka i kakaowe ciasto z kremem cytrynowym, frużeliną jagodową i limoncello





















Wybieraliśmy się wczoraj z MMŻ na imprezę. Wiadomo, piątek, koniec tygodnia. Coś się człowiekowi należy.
MMŻ wychodził na swoją, ja na swoją.
Traf chciał, że ja byłam pierwsza.
Oko namalowane, obcas wybrany, sukienka na wieszaku czekała na swoją kolej.
Wskoczyłam w ciuszek, poprosiłam MMŻ o zapięcie zamka na plecach i w oparach wód pachnących, uzbrojona w imprezowy humor wypłynęłam w świat.
Było super, czas płynął, ani mi było w głowie zastanawiać się jak się miewa mój ukochany.
Nawet nie podejrzewałam, że czeka mnie na koniec dnia ogromna dawka tęsknoty.
Wróciłam do domku nie prowokująco późno. Mam taką świetną książkę do czytania, że chyba tylko pojawienie się Marlona Brando mogłoby mnie przykuć do imprezy. On, niestety, nie żyje, więc żadne kajdany i uzależnienia mi nie groziły.
Z ulgą pozbyłam się obuwia, poczochrałam kota i popłynęłam do łazienki, próbując pozbyć się sukienki.
I tu zaczęła się gimnastyczno rozrywkowa część mojego piątkowego wieczora.
Sukienka ma zapięcie na plecach. Długie jest to zapięcie. Sukienka jest z gatunku druga skóra. Nie posiada żadnego marginesu by ją podciągnąć czy przesunąć.
Dziewczyny, wiecie o co chodzi?
Jak zdjąć sukienkę, której nie jesteście w stanie rozpiąć? Kto rozpina sukienki Claire Underwood, kiedy Franka nie ma w pobliżu?
Stałam w przedpokoju wyginając prawą rękę pod absolutnie nieludzkim kątem.
Sukces! Udało się z górną częścią zamka. Lewa ręka powędrowała za plecy ale okolice obojczyka były mi całkowicie niedostępne.
Odsapnęłam chwilkę i próbowałam podciągnąć kieckę. Ale sukienka typu futerał to pułapka.
Pozycja, jaką przybrałam, żeby się z tego nieszczęsnego ciucha wydostać wprawiła w zadumę mojego kota.
Gnojek jeden, zamiast mi pomóc, patrzy tymi swoimi ślepiami z wyższością.
Czas leciał, a ja posunęłam się o jakieś 12 centymetrów. Po głębszym namyśle, doszłam do wniosku, że przede mną jeszcze 40.
Ludzie! Jakbym jakiś Everest zdobywała! Pierwsza baza zaliczona. Co dalej?
Może jeśli się położę, to sukienka się odpręży i jakoś da się przechytrzyć.
Zległam w przedpokoju, przed totalnie zaciekawionym kotem.
Leżąc na brzuchu i mając do dyspozycji dość ograniczone ruchowo dwie ręce, zerknęłam w lustro. I to był koniec. Widok dość elegancko ubranej kobiety, miotającej się jak krab po podłodze w przedpokoju i mającej przed twarzą spokojnie siedzące zwierzę był tak abstrakcyjny, że umarłam ze śmiechu.
Potem z godnością wstałam, doprowadziłam do porządku swoje oblicze, wypiłam herbatę i poszłam spać w nadziei, że kiedyś przybędzie MMŻ i mnie uratuje.


Kilka godzin później:
MMŻ – Słonko, widzę, że impreza się udała wyjątkowo. Nawet nie miałaś siły szatki zrzucić.
Ja – Rozepnij mnie proszę, bo ja w tym pancerzu spać nie umiem.
MMŻ – Trzeba było jeansy ubrać a nie udawać Anję Rubik. I po co? Zarówno w jeansach jak i bez jesteś od niej ładniejsza.

Warto było poczekać





























Biszkopt kakaowy z kremem cytrynowym, jagodową frużeliną i limocello
(forma o średnicy 18 cm)

ciasto:

2 jajka
2 łyżki cukru
2 łyżki mąki pszennej
1 łyżka kakao

krem cytrynowy*:

sok z jednej cytryny
skórka z otartej jednej cytryny
1/4 szklanki cukru
2 żółtka
80 g masła
200 ml kremówki

limoncello do nasączenia

krem z białej czekolady na górę ciasta:

100 g białej czekolady
250 ml kremówki

frużelina jagodowa:

1 szklanka jagód (moje były mrożone ale w sezonie letnim wybiorę świeże)
1 łyżka cukru
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka żelatyny
pół łyżeczki soku z cytryny

Włączamy piekarnik i rozgrzewamy do 170 stopni.
Dno formy wykładamy papierem do pieczenia.

Ciasto:
Ubijamy białka na pianę. Dodajemy cukier ciągle ubijając. Wlewamy żółtka i ubijamy aż chwilkę aż otrzymamy kremowo żółtą pianę.
Wyłączamy mikser. Przesiewamy mąkę z kakao. Delikatnie mieszamy z pianą z jajek.
Przekładamy masę do formy, wyrównujemy powierzchnię i wkładamy do piekarnika. Pieczemy 25-30 minut.
Wystudzony biszkopt przekrawamy na dwie części (najlepiej to zrobić następnego dnia).

Krem z białej czekolady.
Zagotowujemy kremówkę. Do miski wrzucamy połamaną białą czekoladę. Wlewamy do niej gorącą kremówkę. Mieszamy do rozpuszczenia się czekolady. Studzimy. Przykrywamy folią i wstawiamy na noc do lodówki.
Następnego dnia ubijamy aż zgęstnieje.

Krem cytrynowy:
Do rondelka wlewamy sok z cytryny i połowę cukru. Podgrzewamy do rozpuszczenia się cukru. Zagotowujemy. Drugą połowę cukru ubijamy z żółtkami na jasny krem. Do kremu jajecznego wlewamy wąską strużką gorący sok z cukrem.
Przelewamy całość do rondla z grubym dnem i zagotowujemy. Nie zostawiajcie rondla samego. Pamiętajcie, że są w nim żółtka. Mieszamy jak szaleni by uniknąć przypalenia masy jajecznej. Kiedy masa się zagotuje i zacznie bulgotać jak budyń, zdejmujemy garnek z ognia.
Gorącą przelewamy do misy i ubijamy aż podwoi swoją masę. W tym czasie powinna też wystygnąć. Do wciąż ubijanej, ale już chłodnej masy, dodajemy otartą skórkę i po łyżeczce masło. Ubijamy ze dwie minutki i przykrywamy masę folią.

Ubijamy kremówkę i delikatnie łączymy z masą cytrynową.

*Cała ta kombinacja przy robieniu kremu może spokojnie być zastąpiona innym rodzajem kremu cytrynowego. Mianowicie kremem powstałym z połączenia lemon curd z ubitą kremówką lub mascarpone. No, ale w tym przypadku musicie zrobić lemon curd. Wy wybieracie.

Frużelina jagodowa:
Połowę jagód sypiemy do rondelka, wlewamy sok z cytryny, wsypujemy cukier. Włączamy ogień i zagotowujemy jagody.
Żelatynę namaczamy odrobiną wody. Kiedy napęcznieje, stawiamy miseczkę na garnuszku z gorącą wodą by się żelatyna rozpuściła.
Łyżeczkę mąki ziemniaczanej mieszamy z 4 łyżkami wody. Wlewamy do jagód i mieszamy do zagotowania się. Zdejmujemy z ognia i dolewamy płynną żelatynę. Mieszamy i studzimy. Kiedy wystygnie, delikatnie łączymy z resztą jagód. Ta sztuczka uda się tylko w przypadku użycia świeżych jagód lub borówek amerykańskich. Zależy jaką wersję zrobimy: letnią czy zimową.

Składamy ciasto:
Jedną część biszkoptu nasączamy limoncello. Wykładamy cały krem cytrynowy i przykrywamy drugą częścią ciasta. Znów skrapiamy go limoncello i smarujemy grubą warstwą kremu z białej czekolady.
Wstawiamy do lodówki na kilka godzin.
Wyjmujemy ciasto z lodówki. Na górę, na środek kładziemy kilka łyżek frużeliny i posypujemy świeżymi jagodami lub borówkami.




Smacznego

wtorek, 26 sierpnia 2014

Szary ortalion i słoneczna nalewka cytrynowa























Mój bunt przeciwko naturze jest pozbawiony wszelkiego sensu. W żaden sposób nie wpłynę na pogodę, nawet gdybym bardzo chciała. Gdybym się obróciła tyłem do okna, to i tak szarość w pokoju szturchała by mnie w ramię.
W domu senna atmosfera. Wszystkie futra zakopane w koszach, kocach a niektórzy przytuleni do komina na strychu. Sama najchętniej zakopałabym się pod kołdrą.
Tylko moja Mama, dzielna kobieta, uzbrojona w kalosze i płaszcz przeciwdeszczowy z kolekcji włoskiej „lato 1959” błądzi między drzewami z koszykiem. Płaszcz przeciwdeszczowy, który wydobyłyśmy z przedpotopowej walizy był jakiś czas temu ostatnim krzykiem mody. Jakiś czas temu...czyli w latach pięćdziesiątych. Pamiętam mojego dumnego Tatę na zdjęciach z Rucianego. „Robił” w tym płaszczu za gwiazdę.
Niezniszczalny ortalion. Fotografie pamiątki. Porządki w szafie.
Szara pogoda jest idealna na grzyby, wspomnienia, porządki.
Mamie zakręciła się łza w oku, bo to przede wszystkim jej wspomnienia. Ja, nieśmiertelny ortalion znam tylko ze zdjęć.
Mama nie miała żadnych wątpliwości, żeby się w niego ubrać. Czy szukała w nim wspomnień? Czy może zapachu tamtego deszczowego, mazurskiego lata? Myślę, że znalezienie tego płaszcza było jak podróż w czasie.
Widzę ją z okna jak schyla się po maślaki i od czasu do czasu poprawia ortalionowy kołnierz. I widzę, że nie przeszkadzają jej wpadające za kołnierz krople. Poszła na grzyby, a tak naprawdę poszła pobyć sam na sam ze swoimi wspomnieniami. A wszystko przez jeden stary ortalion.

Ja dzisiaj powspominam czasy zupełnie nieodległe. Wakacyjne, włoskie i aromatyczne.
Pokazałam wam nalewkę laurową, którą nastawiłam w Toskanii. Oprócz niej, wykorzystałam również miejscowe cytryny. I zrobiłam cytrynową nalewkę.
Obie butelki stoją na parapecie i już niedługo nastąpi drugi akt tworzenia. Dzisiaj musicie tylko kupić cytryny, porządnie je umyć i sparzyć wrzątkiem.



Nalewka cytrynowa

1 kg cytrynowego
pół litra spirytusu

oraz 2 miesiące później

300 g cukru
pół litra wody

Cytryny bardzo dokładnie myjemy, szorujemy szczotką, aby pozbyć się środków konserwujących. Potem parzymy cytryny wrzątkiem i wyjmujemy. Obieraczką do warzyw ścinamy z nich skórkę. Tylko część żółtą. Biała jest gorzka.
Wsypujemy skórki do wyparzonego wrzątkiem słoika i zalewamy spirytusem.
Odstawiamy na dwa miesiące, nie zapominając o codziennym potrząsaniu butelką.
Po dwóch miesiącach zagotowujemy cukier z wodą i studzimy. Przecedzamy skórki łączymy nalew cytrynowy z syropem cukrowym. Zakręcamy słoik i odstawiamy w ciemne miejsce na minimum 2 miesiące.
Potem powinniśmy znaleźć w butelce pierwszorzędne limoncello hand made.
Czy tak będzie?
Powiem wam pod koniec listopada. Ale co wam szkodzi spróbować?
W walce z szarością za oknem na pewno pomoże.
















































Smacznego

środa, 27 marca 2013

Lemon curd dla Majki





Od rana próbowałam spełnić obietnicę daną Majce.  Ale ja swoje a rzeczywistość swoje. Najpierw okazało się, że gdzieś przepadł drobny cukier. Coś go wchłonęło i na pewno nie byłam to ja. Aż takiego przerobu cukru nie mam.

Potem pilna potrzeba odwiedzenia znajomych odsunęła w czasie moje zobowiązanie. W okolicach południowych czas zajęła mi ryba w soli. 
Potem powrót MMŻ do domu przewrócił moje planowanie do góry nogami. Wiedziałam, że póki nie pozbędę się MMŻ, to zamiary spokojnego mieszania jajek z sokiem cytrynowym w ogóle nie wchodzą w grę.
Sprytnym wybiegiem powierzyłam mu odpowiedzialne zadanie wyprawy do myjni.  To dałoby mi godzinkę, która powinna wystarczyć, żeby krem cytrynowy stał się rzeczywistością.
I wtedy nastąpiła katastrofa w postaci brudnej smużki wody leniwie wypływającej spod pieca.
Akcja rozpoznawczo ratunkowa została rozpoczęta natychmiast a wyjazd MMŻ do myjni odroczony w czasie.  Nie ma to jak chłop w domu. Opanował sytuację w oka mgnieniu. Wbrew moim obawom nie nastąpiła w kuchni kanalizacyjna katastrofa.
Mogłam w końcu zabrać się za cytryny i jajka. 
W międzyczasie światło sobie poszło a dzień nieoczekiwanie przeszedł w wieczór. Dobrze, że utalentowane Dziecko było pod ręką. Zdjęcia wyszły smaczne.


Majka, ten lemon curd jest dla ciebie.

wg BBC
2 jajka
2 żółtka
100 g cukru
70 g zimnego masła, pokrojonego na małe kawałki
3 wyszorowane cytryny (sok z 3,  skórka starta z 2)

Na piecu stawiamy garnek z wodą do ¼ wysokości garnka. Włączamy ogień i zagotowujemy wodę. Niech sobie wesoło pyrka.
W szklanej misce mieszamy ze sobą jajka i żółtka. Dosypujemy cukier. Mieszamy kilka sekund. Dodajemy sok i startą skórkę a na koniec pokrojone na kawałeczki masło. Miskę stawiamy na garnku z lekko gotującą się wodą. Mieszamy drewnianą łyżką aż całe masło się rozpuści. Potem drewnianą łyżkę zastępujemy trzepaczką. Nie ubijamy tylko mieszamy. Kremu nie trzeba napowietrzać. Mieszamy około 10 minut, dopóki krem się wyraźnie nie zagęści. Trzepaczka powinna w kremie zostawiać ślad. Wtedy zdejmujemy miskę z garnka. Nie przesadźcie z zagęszczaniem, żeby nie zrobić jajecznicy. Krem stygnąc, będzie dalej gęstniał.


Z podanych składników wyszło mi 440 ml kremu.
Mam nadzieję, że nie spóźniłam się z przepisem.


Udanego środowego wieczoru i smacznego

P.S.
Kurczaczkami, mieszaniem i zdjęciami zajęła się MidnightCookie.

środa, 8 lutego 2012

Kiszone cytryny czyli jedno oko na Maroko



Ten bardzo charakterystyczny dla kuchni północnej Afryki dodatek do potraw pojawił się w moim życiu lata świetlne temu. Kiedy w naszym kraju szalała kolejna zima stulecia, babska strona naszej rodziny zrobiła sobie wakacje i wyruszyła do Tunezji. MMŻ, gaszący kolejny światowy pożar, w przeddzień wyjazdu powiedział wakacjom "nie". Zła jak diabli, z dwójką dzieci uwieszonych na walizkach, z Mamą, która najdalej była nad morzem, wyruszyłam w podróż. Jeszcze w samolocie pomstowałam na cały ród męski.
A potem zapomniałam nie tylko o rozczarowaniu, ale o zimie, szarości i co najgorsze o powrocie do domu. Ilość atrakcji tak skutecznie oderwała mnie od myśli o powrocie, że szczerze się zdziwiłam, kiedy trzeba było pakować walizki. Ogromną zasługę w moim zapomnieniu miała  kuchnia. Rano po śniadaniu już czekałam na następny posiłek. Karmili nie dość, że obficie, to na dodatek smacznie. I tu pojawiają się kiszone cytryny. Pierwsze spotkanie trzeciego stopnia było niewinne. Oliwki, papryczka i żółte kawałki czegoś, co wyglądało jak zwiędła cytryna. Ale jak smakowało! Dodanie kiszonej cytryny do oliwek jest pomysłem nieprawdopodobnie prostym a jak trafionym.
Wspomnienie tego smaku zabrałam ze sobą do domu. Wydawało mi się, że tylko w kraju posiadającym pustynię można zakisić cytrusy. I trwałam w tym mniemaniu długi czas.
Jak się okazało, trzeba wyjść  poza stereotypy. Kiszenie to nie tylko poczciwa kapusta i swojskie ogórki. Na dodatek, ten rodzaj egzotyki nie wymagał żadnej egzotyki! Wystarczy cytryna, sól i jakieś przyprawy.



kiszone cytryny
(podaję ilość, którą ja zastosowałam, wy możecie ukisić np dwie cytryny)

9 cytryn (do zakiszenia)
4-5 cytryn do wyciśnięcia soku
szklanka gruboziarnistej soli
przyprawy: laska cynamonu
                  liść laurowy
                  kilka ziaren pieprzu
                  kilka ziaren kolendry
                  4-5 goździków
                  łyżeczka płatków chili

Musimy bardzo dokładnie wyszorować cytryny. Czyściutkie przekładamy do jakiejś miski i zalewamy wrzątkiem. Zostawiamy je na 4 godziny. Przygotowujemy słój, który pomieści nasze skarby. Na dno sypiemy pół szklanki soli.
Cytryny po wymoczeniu wyciągamy z wody i rozcinamy na czworo, tak jednak, aby nie przeciąć ich do końca. Posypujemy je od środka solą i wkładamy do słoja. To samo robimy z resztą cytrusów. Starajmy się je układać ciasno. Pomiędzy cytryny wkładamy przyprawy. Kiedy wszystkie sztuki są już na swoich miejscach, sypiemy resztę soli i wlewamy wyciśnięty sok z pozostałych cytryn. Wszystkie cytrusy muszą być przykryte płynem. Możecie dodać kolejną porcję soku lub uzupełnić słój odrobiną przegotowanej wody. Zakręcamy słoik i odstawiamy na minimum dwa tygodnie.
Potem kombinujemy jak je spożytkować. Ale wierzcie mi, tadżin czy schlada (to takie mrokańskie gazpacho) z cytryną smakuje zupełnie inaczej. Możecie piekąc kurczaka włożyć jedną żółtą ślicznotkę do jego środka. Pamiętajcie tylko, że ich ostatnim środowiskiem naturalnym był roztwór soli. Więc ostrożnie z soleniem.

A dlaczego napisałam w tytule o Maroko skoro rzecz działa się w Tunezji? Otóż dlatego, że z perspektywy domu oba te kraje kojarzą mi się z podobnymi smakami i zapachami. Ale do Maroka jeszcze pojadę.



Kłaniam się i życzę udanych cytrusowych eksperymentów.

Ten wpis bierze udział z akcji  http://durszlak.pl/akcje-kulinarne/ii-festiwal-kuchni-arabskiej

wtorek, 7 lutego 2012

Ryba, kiszone cytryny i co z tego wynikło.



Wdech, wydech. Wdech, wydech. W ciągu ostatnich dwóch tygodni powtarzałam to sobie przynajmniej raz dziennie. Ty się, Kobieto, nie ekscytuj. Poczekaj. To tylko czternaście dni. Cierpliwość jest w niektórych przypadkach towarem deficytowym. Niestety, pewne procesy muszą się odbywać w swoim tempie. Moje niecierpliwe dreptanie, podglądanie, wstrząsanie nic nie zmieniły. Dwa tygodnie to dwa tygodnie i kropka.
Czego tak z utęsknieniem oczekiwałam? Kiszonych cytryn. Wsadziłam do słoja dziewięć (tyle się zmieściło) pięknych okazów i już oczami wyobraźni widziałam tę kuchenną żonglerkę z ich udziałem.
Dziś nadszedł moment próby. Ile ja miałam pomysłów w ciągu ich dojrzewania w słoju! Zrobiłam sobie prywatny ranking potraw. Po burzliwej dyskusji z samą sobą padło na rybę. Przepis jest inspirowany kuchnią marokańską (jakże by inaczej). Dużo w niej dzisiejszej głównej bohaterki i kopru włoskiego.

ryba w sosie z kiszonych cytryn 
(dla dwóch osób)

płat dorsza ze skórą (bez ości i łusek), lub innej białej ryby
1 łyżeczka przyprawy ras-el-hanout
pół łyżeczki kopru włoskiego, zmielonego
starta skórka z jednej cytryny

Oczyszczoną, umytą i osuszoną rybę smarujemy mieszanką przypraw i odstawiamy na godzinę. Jeśli zrobimy to wieczorem dnia poprzedniego, to tym lepiej dla ryby.

Rozgrzewamy piekarnik do 180'

3 duże cebule, pokrojone w piórka
pół łyżeczki kopru włoskiego, w całości
1 kiszona cytryna, pokrojona w kosteczkę
oliwa, pieprz

Rozgrzewamy na patelni oliwę i wsypujemy koper. Kiedy zapachnie w kuchni przyprawą, dodajemy cebulę i lekko ją przysmażamy. Przekładamy do żaroodpornego naczynia i posypujemy pokrojoną cytryną.

Na patelni znów rozgrzewamy oliwę i kładziemy na niej płaty ryby, skórką do dołu. Smażymy aż będą chrupkie i przewracamy rybę. Smażymy jeszcze minutę i przekładamy na podsmażoną cebulę z cytryną i koprem.



sos cytrynowy

1 łyżka masła
1 łyżka miodu
pół kiszonej cytryny
pół łyżeczki mielonego kopru włoskiego
1 szklanka kremówki
pieprz

Topimy masło w rondelku i dodajemy miód, pokrojoną cytrynę i koper. Gotujemy przez chwilkę i wlewamy kremówkę. Po trzech minutach sos jest gotowy. Trzeba go tylko zmiksować i dodać do niego świeżo zmielony pieprz.

Połową sosu polewamy rybę, czekającą w naczyniu do zapiekania. Wstawiamy ją do piekarnika na 20 minut.
Po wyjęciu ryby z pieca, a przed podaniem na stół, polewamy całość resztą sosu.



Zauważcie, że w całym przepisie nie ma najmniejszej wzmianki o soli. Absolutnie jej nie potrzebujemy. Kiszone cytryny radzą sobie bez niej.

MMŻ stwierdził, że możemy to danie wpisać do naszej domowej kuchni. Jest intrygujące w smaku, lekko wytrawne i bardzo cytrynowe. I nie mam na myśli tylko kwaśności ale przede wszystkim aromat.
Jeśli boicie się gorzkości cytrynowego albedo, to mogę was uspokoić. Nie pozostało po nim śladu. Chemia nigdy  nie była moją mocną stroną, ale fachowcy na pewno znaleźli by wytłumaczenie tego zjawiska.

Do dania rybnego zrobiłam szybką sałatkę ziemniaczaną

kilka ziemniaków ugotowanych w mundurkach
pół szklanki jogurtu greckiego
2 łyżki kwaśnej śmietany
3 ząbki czosnku (przeciśnięte przez praskę)
kilka liści mięty (nie miałam ani świeżej ani suszonej, ale miałam herbatę miętową, więc jej użyłam)
1 łyżeczka zmielonej kolendry
sól, pieprz
pieprz

Mieszamy ze sobą składniki sosu.
Ugotowane ziemniaki obieramy, kroimy i jeszcze ciepłe mieszamy z sosem. Dekorujemy miętą (kategorycznie nie torebką miętową) lub listkiem kolendry.
Okazało się, że sałatka bardzo dobrze skomponowała się cytrynową rybą.



Czasem warto poczekać. Ciekawe jak zagospodaruję pozostałe siedem cytryn?
A jeśli jesteście ciekawi przepisu na kiszone cytryny, to zajrzyjcie tu jutro.

Dzień był długi i ciekawy. Odkryłam nowe smaki a wieczór spędziłam muzycznie. Było bosko.
Życzę spokojnej nocy i jak zwykle smacznego

Ten wpis bierze udział w akcji http://durszlak.pl/akcje-kulinarne/ii-festiwal-kuchni-arabskiej