Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiśnie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiśnie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 maja 2023

Ślimak w wodzie i wiosenny tort z wiśnią, cytryną i śmietaną



Może to wyglądać na przynudzanie lub obesyjne trzymanie się jednego tematu ale muszę to powiedzieć. 

Nasza chata za wsią lubi sprawiać niespodzianki. W zeszłym roku wszelkie plany odleciały z majowym kwieciem, bo sufit spadł nam na glowę. I  nie jest to poetycka przenośnia. Gruz i pył powitały nas zamiast ptasząt. 

Kto by o tym pamiętał rok później? 

Gdyby się zastanowić nad klęskami wszelkimi, które dane nam były przez ostatnie lata na otwarcie sezonu wiosennego, to nie powinnam się nieczemu dziwić. 

Nietoperz? Był.

Pęknięta rura? A jakże.

Włamanie? Uf, dawno temu.

Kuna i jej potomstwo? Oj, była.

Zrujnowana łazienka? Wolę zapomnieć.

Sufit w okolicach podłogi? Całkiem nadawno.

Kiedy z ciekawością otwieraliśmy drzwi w tym roku, żadne z nas nie spodziewało się tego, co tym razem nas czekało. 

Czekało cierpliwie, w spokoju i bez jakichkolwiek symptomów. Tylko trawa rosła z niespotykaną intensywnością.

Najpierw MMŻ obszedł włości dookoła. Jak wiadomo, dziczyzna działała pełną mocą więc na pewno będzie co robić. 

Potem ja obcięłam maliny i wyplewiłam grządkę. 

Po tak dobrze rozpoczętym dniu zachciało nam się herbaty. Kto by pomyślał, że ta fanaberia okaże się klęską?

By napełnić czajnik trzeba wpełznąć półtorej metra pod ziemię i odkręcić zawór wody. Łatwizna. 

Ha, niestety, wpełznięcie nie wchodziło w grę. Zanurkowanie owszem, gdyby nie martwy ślimak na powierzchni. Nasze wodne podziemie stało się studnią, wypełnioną po brzegi wodą. Gdzieś tam, półtorej metra niżej majaczyły zawory. Te, od których zależała nasza herbata. Popatrzyliśmy, pokiwaliśmy głowami a potem szlag nas trafił. 

Po co nam to wszystko? Po co nam co roku ta sama rosyjska ruletka. 

Tylko ileż można się wkurzać na wodę? Albo na siły natury? 

Trzy dni póżniej, o parę tysiący złotych ubożsi i bogatsi o ileś metrów błota zamiast trawnika oraz nową studzienkę mogliśmy się w końcu napić herbaty. Ale nam się odechciało.  

Potem już było lepiej choć nie idealnie. Po drugiej stronie drogi, po naszej stronie drogi i trawnika wciąż pietrzą się sąsiedzkie zwały ziemi i piasku. Uwielbiam nasze: "szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie" oraz "moje jest mojsze". I zamiast przyjść z flaszką wina i uśmiechem na twarzy mówiąc: "sorry, że to tak długo trwa i  nieco zdewastowaliśmy wasz kawałek podłogi..." sąsiedzi strzelili focha i przestali się kłaniać. 

Czyżby mieli pretensje, że my mamy pretensje?

Dziwni jesteśmy jako gatunek.

Podsumowując: woda jest, prąd jest, nieproszonych gości, zarówno skrzydlatych jak  pierzastych nie zauważyliśmy, nic nam się nie usunęło z pod nóg i  nic nam nie zleciało na głowy. Wiosna ma się dobrze, dziury w drodze jeszcze lepiej.

Na szczęście wiosna to taki moment kiedy prasują się wszelkie zagniecenia. Kwitnący sad i kicające szaraki skutecznie odwracają myśli od średnio atrakcyjnego widoku z tarasu. Będzie dobrze, jeśli nie jutro, to na pewno kiedyś. I tego się trzymajmy.

Na dobry humor ciasto jak wiosna a w cieście: wiśnie, lemon curd, śmietana, brownie




 Ciasto:

Wyjęłam z zamrażarki. To rewelacyjny sposób na zrobienie szybkiego ciasta. 

Jeśli upieczecie kiedyś za dużo ciasta, obojętnie jakiego, zostanie wam np górka, albo jeden blat, owińcie te resztki folią spożywczą, włóżcie do torebki na mrożonki i schowajcie do zamrożenia. Kiedy przyjdzie wam ochota na zrobienie tortu, to jeden blat już macie. A jeśli zamroziliście wcześniej różne blaty, to tym lepiej. Tort będzie wyglądał jakbyście spędzili na jego tworzeniu długie godziny. Następnym razem pokażę wam tort zrobiony z zielonego i czekoladowego ciasta. 

Dziś jednak jest czas ciasta adekwatnego do kwitnącego sadu, różowego, żółtego, białego.



Zapraszam na tort wiśniowo, cytrynowo śmietankowy na czekoladowym spodzie.

Wszystkie części ciasta są typowymi resztkami, wymiecionymi z lodówki i zamrażarki.

Część czekoladowa:

Jeśli nie macie zachomikowanego mrożonego ciasta weźcie:

1 szklankę czekoladowych  oreo

2 łyżki stopionego masła

W blenderze zmieszajcie okruchy ciastek i masło i wyłóżcie nimi okrągłą formę o średnicy 18 cm. Dodatkowo wykładam boki formy foliowym rantem. Bardzo ułatwia on eleganckie wyjęcie ciasta z formy. 

Formę z okruchami wkładamy do lodówki i zajmujemy się musami.

Mus wiśniowy:

1 szklanka wiśni mrożonych

2 łyżki cukru

1 galaretka wiśniowa

0,5 szklanki kremówki

Podgrzewamy wiśnie z cukrem. Kiedy cukier się rozpuści blendujemy wiśnie i wlewamy z powrotem do rondelka. Zagotowujemy. Zdejmujemy z pieca i wsypujemy galaretkę. Dokładnie mieszamy by się rozpuściła. Studzimy.

Ubijamy kremówkę i łączymy jedną łyżkę wiśni ze śmietaną. Niech się zapoznają.

Potem delikatnie łączymy obie części. Wylewamy na wyjęte z lodówki ciasto i ponownie schładzamy.

Czas na mus cytrynowy:

3/4 szklanki lemon curd (tutaj przepis)

3/4 szklanki kremówki

2 czubate łyżki mascarpone

1 łyżka cukru (jeśli lubicie bardziej na słodko)

2 łyżeczki żelatyny

4 łyżeczki wody do zalania żelatyny 

Żelatynę zalewamy wodą by napęczniała. Wstawiamy do miski z zagotowaną (ale nie gotującą się wodą!). Niech się rozpuści. I zostanie gorąca.

Ubijamy kremówkę z mascarpone i cukrem. Kiedy ubiją się na krem dodajemy po łyżce lemon curd. 

Do miseczki z żelatyną wkładamy łyżkę musu cytrynowego by się zahartował. Potem dodajemy drugą łyżkę a na naszych oczach i ku naszemu przerażeniu wszystko razem przypomina nieforemnego gluta. 

Spokojnie, bez paniki.

Macie jeszcze gorącą wodę, w której rozpuszczaliście żelatynę? Teraz będzie jej wielkie entree. Do miski z gorącą wodą wkładamy miskę z glutem i cierpliwie mieszamy. Po minucie wszystko razem odzyska aksamitną postać. I ten aksamit wlewamy do naszego musu. Krótko miksujemy i piękny cytrynowy mus wlewamy na wiśniowy mus, który zdążył już zastygnąć w lodówce. I znów wszystko ląduje w lodówce.

Po kwadransie chłodzenia możemy zająć się ostatnią warstwą ciasta.

Krem śmietanowy:

3/4 szklanki kremówki

3 łyżki mascarpone

1 łyżka cukru pudru

Ubijamy wszystko na krem i wykładamy na mus cytrynowy. 

Robimy widelcem esy floresy i schładzamy kilka godzin.

Smacznego

Tyle. Pisania dużo, roboty mało. Polecam.

I pięknej kolejnej soboty i niedzieli w tym tygodniu




A poniżej cały przepis bez zbaczania z głównej drogi.

część czekoladowa:

Jeśli nie macie zachomikowanego mrożonego ciasta weźcie:

1 szklankę czekoladowych  oreo

2 łyżki stopionego masła

mus wiśniowy:

1 szklanka wiśni mrożonych

2 łyżki cukru

1 galaretka wiśniowa

0,5 szklanki kremówki

mus cytrynowy:

3/4 szklanki lemon curd (tutaj przepis)

3/4 szklanki kremówki

2 czubate łyżki mascarpone

1 łyżka cukru (jeśli lubicie bardziej na słodko)

2 łyżeczki żelatyny

4 łyżeczki wody do zalania żelatyny 

krem śmietanowy:

3/4 szklanki kremówki

3 łyżki mascarpone

1 łyżka cukru pudru

smacznego


Na ostatnim zdjęciu załapał się jeden z bohaterów kolejnej opowieści.

sobota, 20 czerwca 2020

Ciasto czekoladowe z musem wiśniowym czyli ptaszęta niebieskie




Aby zrobić zdjęcie do dzisiejszego wpisu, musiałam zaliczyć dziś wyprawę na targ.
Czereśnie były mi potrzebne. Co prawda ciasto jest z musem wiśniowym, ale kto by tam zwracał uwagę na takie niuanse, tym bardziej, że wiśnie póki co jeszcze w powijakach.

Czereśnie zatem miały pełnić rolę wiśni.
Wczoraj wieczorem wszystko sobie zaplanowałam (należę do tych, co zawsze muszą mieć plan). Czereśnie różowiły się na drzewkach; dużo ich nie było ale by pełnić rolę ozdóbki w zupełności by wystarczyło. Nie miałam zamiaru napełniać nimi słoików.

Deszcz lał zupełnie obojętny na moje plany i pomyślałam sobie, że w takich warunkach wodnych czereśnie są zupełnie bezpieczne. Co może im zagrozić? Huragan? Nagłe oblodzenie? Piorun z jasnego nieba?
Przecież nawet łasy na sąsiedzkie dobroci sąsiad siedzi w domu i zagryza palce ze złości.
Jednego nie wzięłam pod uwagę: ptasząt niebieskich. Im deszcze, susze, moje modły i zaklęcia są najzupełniej obojętne. One nie czekają aż czereśnia z rumieńca przejdzie w zaawansowany pąs. One są żarłoczne jak szarańcza. One zostawiają po sobie "spaloną ziemię i kości" czytaj gołe gałęzie i pestki na ziemi.
Między jedną chmurą a drugą postałam przed drzewkami dziś z rana jak żona Lota. Obrazek pod tytułem "widok na zeżarte marzenia"rozciągał się przede mną w romantycznej mgiełce.
Ciasto było gotowe. Tylko przysłowiowej wisienki mi brakowało. A ta wraz ze świtem zniknęła w jakiejś sójkowej czy kosowej paszczy.
Nie miałam w planach wędrówki na targ. A już na pewno nie w deszczu i okolicach godziny 10.00. O tej porze na targu następuje koncentracja całej okolicy. I czy wirus czy deszcz, ludziska tłoczą się zarówno przy stoiskach ze skarpetkami jak oglądając kojce z ptactwem.
Truskawki wyrywano sobie jak karpie przed wigilią  w latach 80-tych. Parasol obijał się o parasol, maseczki gremialnie zostały w domach, a kultura osobista wyparowała wraz z  ostatnią paróweczką hrabiego Barry Kenta. Oszołomy żądne wymiany poglądów głośno akcentowały swoje uwielbienie bądź pogardę do poszczególnych kandydatów na...
Całkiem wesoło się zrobiło. Powietrze mokre, twarze nieosłonięte, dyskusje na granicy wrzenia.
Nie wybrzydzałam, w dyskusjach ludowych nie chciałam brać udziału  a nagłego rzucenia sobie w ramiona przedstawicieli dwóch wrogich obozów nie podejrzewałam. Już raczej do gardeł. Pierwsze wiśnie z brzegu zapakowałam do torby i wróciłam do domu.

Ciasto zostało skończone. Moja próżność zaspokojona. MMŻ przysięga, że czy z wisienką, czy z czereśnią, czy bez którejkolwiek z niej, ciasto i tak jest świetne.
Jeśli macie w zasięgu czereśnie lub wiśnie i nie dybią na nie żadne pierzaste harpie, korzystajcie z nich i upieczcie ciasto z kremem wiśniowym.
A jeżeli macie podobne do moich problemy w najeźdźcami, kupcie czereśnie na targu, lub (co najbezpieczniejsze) kupcie woreczek wiśni mrożonych.




CZEKOLADOWE CIASTO Z MUSEM WIŚNIOWYM

1/3 szklanki oleju słonecznikowego
1/4 szklanki wody
pół szklanki cukru
2 łyżki kakao
Wszystkie składniki umieszczamy w rondelku. Mieszamy, zagotowujemy i odstawiamy do wystudzenia.
Następnie po wystudzeniu dodajemy:
3 jajka, osobno białka, osobno żółtka
1/4 szklanki drobnego cukru
3/4 szklanki mąki pszennej
pół łyżeczki proszku do pieczenia
pół łyżeczki sody oczyszczonej
Ubijamy białka jak na bezę. Dosypujemy, wciąż ubijając, cukier. Potem dodajemy żółtka, ciągle ubijając.
Masa powinna trzykrotnie powiększyc swoją objętość. Teraz wąską strużką wlewamy do napowietrzonej masy wystudzoną część kakaową. Mieszamy dokładnie. Przesianą mąkę z sodą i proszkiem wsypujemy do masy jajeczno kakaowej. Delikatnie, ale dokładnie łączymy obie części.
Formę wykładamy papierem do pieczenia i wlewamy do niej ciasto.
Pieczemy w 180 stopniach około 40 minut lub do suchego patyczka.
Wystudzone ciasto kroimy na dwa blaty.
MUS WIŚNIOWY (czereśniowy, jagodowy, truskawkowy...)
800 g wiśni
6 łyżek brązowego cukru
1 łyżka soku z cytryny
1 galaretka wiśniowa lub adekwatna do smaku owoców
150 g mascarpone
100 ml kremówki

Wiśnie zagotowujemy z cukrem. Zdejmujemy z ognia i wsypujemy galaretkę. Dobrze mieszamy by galaretka się rozpuściła. Studzimy i miksujemy z grubsza. Kawałki owoców są mile widziane.
Wystudzoną galaretkę owocową umieszczamy w lodówce by nieco stężała.
Ubijamy śmietanę z mascarpone. Dodajemy lekko tężejącą galaretkę wiśniową. Miksujemy do połączenia się składników.
Dolny blat ciasta nasączamy likierem wiśniowym. Wykładamy cały mus i przykrywamy drugim blatem ciasta. Wkładamy do lodówki.
Przygotowujmy czekoladową polewę:
100 g deserowej czekolady
100 ml kremówki.
Mocno podgrzewamy kremówkę. Zdejmujemy z pieca i wrzucamy do śmietany połamaną czekoladę. Po 5 minutach mieszamy do otrzymania gładkiej polewy czekoladowej.
Wylewamy na ciasto, wyrównujemy powierzchnię i ponownie wkładamy do lodówki.
Do dekoracji używamy wiśni lub czereśni. Byle nie z narażeniem zdrowia bądź życia.

Smacznego



sobota, 11 lipca 2015

Gdzie jest ziemia obiecana czyli letnie ciasto z kremem waniliowym i wiśniami
























Jakie piękne słońce świeci. Jakie piękne 14 stopni pokazuje termometr. Tydzień temu przemilczałam upały ale koniec tego dobrego. Jak dziesiątego lipca może być siedem stopni o poranku?
Już wolę milczeć o upałach niż z przerażeniem szukać szalika w lipcu.

Zagrzebałam się w mapach. Czas rozpracować trasę wycieczkową, zaplanowaną na koniec miesiąca.
Z grubsza wiem dokąd jadę i jakie chcę miejsca odwiedzić, jednak pomiędzy Białowieżą i Lublinem jest jakieś 240 km i pewnie niejedno do obejrzenia.
Jak mało człowiek wie o tym, co za miedzą.
Jeździłam oglądać jakieś stare kamienie na krańcu świata a nigdy nie wpadło mi do głowy, żeby pojechać w Polskę. A może to tak działa? Żeby zatęsknić za tym, co mamy na wyciągnięcie ręki, trzeba spojrzeć na to z daleka?
Ktoś kiedyś powiedział, że ziemia obiecana jest zawsze po drugiej stronie pustyni.

Tym razem padło na Ścianę Wschodnią. Dla mnie to egzotyka porównywalna do wycieczki na Islandię.

Ludzie wymieniają się planami wakacyjnymi. Ci jadą na Sardynię, inni do Turcji, kolejni planują włóczęgę po Chorwacji. Na szczęście wszyscy nasi znajomi wykazali się zdrowym rozsądkiem i ani im w głowach Tunezje i Egipty. Nawet nasza zagorzała fanka egipskich plaż, słodka Agnieszka, w tym roku powiedziała „nie” faraonom. Mądra dziewczyna.
Jak co roku, część naszych znajomych martwi się pogodą nad Bałtykiem. Jeśli macie skłonności do hazardu, to możecie próbować obstawiać ilość ciepłych dni w lipcu nad morzem.
Wiecie, że w Toskanii można znaleźć agroturismo w cenie porównywalnej do kwatery w Jastarni?

Pewnie większość ma już bardzo sprecyzowane plany na spędzenie urlopu. Może ktoś się wybiera pod koniec miesiąca do Białowieży? Może spotkam po drodze kogoś znajomego? Lub może ktoś ma w planach Roztocze?
Moja wędrówka będzie nieco chaotyczna i dyktowana oczami. Jedziemy gdzie oczy poniosą.
Tak jeszcze nie podróżowałam ale jestem przekonana, że będzie niecodziennie.
Na razie jednak studiuję mapy, bo spontan spontanem, ale mapę mieć trzeba.

Na mroźną lipcową sobotę mam ciasto obłędnie letnie. Wiśnie teraz smakują niezależnie od słupka rtęci. Są soczyste i aromatyczne. Kilogram mieszka już w słoiku razem ze spirytusem .
Te co zostały na drzewku, wykorzystałam do ciasta.
Zapraszam




Kruche ciasto z kremem waniliowym i frużeliną wiśniową

ciasto:
2 szklanki pszennej mąki
1/4 kostki masła
2 łyżki smalcu
1 żółtko
1 łyżka cukru pudru
3 łyżki lodowatej wody
szczypta soli

Szybciutko siekamy składniki. Potem jeszcze szybciej zagniatamy składniki i formujemy kulę. Przekładamy ciasto do folii, rozpłaszczamy dłonią (łatwiej się potem rozwałkuje) i wkładamy do lodówki na minimum godzinę.

W czasie kiedy ciasto się chłodzi, przygotowujemy krem waniliowy.

krem waniliowy:
pół litra mleka
1 laska wanilii
5 żółtek
1/4 szklanki drobnego cukru
2 łyżki (płaskie) mąki pszennej
1,5 łyżki mąki kukurydzianej

Żółtka ucieramy z cukrem na jasną masę a potem mieszamy z mąkami. Mleko zagotowujemy i powoli wlewamy do masy jajecznej. Mieszamy i stawiamy na malutkim ogniu. Mieszamy aż masa zacznie się gotować (delikatnie). Gotujemy jeszcze minutę ciągle mieszając.
Zdejmujemy garnek z pieca i przykrywamy krem folią spożywczą by nie zrobił się kożuch. Lekko studzimy.
Wyjmujemy spód ciasta z lodówki i wylewamy na niego krem waniliowy.
Studzimy ciasto i na masę waniliową wykładamy frużelinę wiśniową.

frużelina wiśniowa:
2 szklanki wydrylowanych wiśni
pół szklanki cukru
1,5 łyżeczki żelatyny
2 łyżeczki mąki ziemniaczanej

Wiśnie zasypujemy cukrem i zostawiamy na kwadrans. Po kwadransie zagotowujemy je na małym ogniu. W szklance mieszamy odrobinę wody z mąką ziemniaczaną i wlewamy do gotujących się wiśni. Mieszamy by masa zgęstniała i po jej zagotowaniu zdejmujemy z pieca. Do gorącej masy wlewamy rozpuszczoną żelatynę i dokładnie mieszamy.
Studzimy frużelinę ( może być ciepła ale nie gorąca) i wylewamy na krem waniliowy.

Komu mało atrakcji może każdą porcję udekorować łyżką bitej śmietany.
Ale pycha!






















Smacznego

sobota, 7 marca 2015

Ograniczone zaufanie i tort szwardzwaldzki





















Nie wierzcie przepisom. Albo raczej zachowajcie czujność, bo przepis nie oznacza gwarancji sukcesu.
Czasami mam wrażenie, że niektóre przepisy są czysto teoretyczne. Jakby ich autor coś tam sobie wymyślił, lub gdzieś przeczytał, ale sam nie sprawdził.
Zdarzyło mi się parokrotnie wyrzucić efekt takiego wiernego trzymania się instrukcji. Przygotowując przekładańca łososiowo szpinakowego, ciasto wg przepisu oczywiście, wyszło mi twardsze niż kruche a powinno być biszkoptowe. Innym razem robiąc na wielkanoc zaparzaną babkę drożdżową ktoś zapomniał dodać, że zaparzanie wymaga energicznego mieszania, bo inaczej grudy zostaną raz na wieki. Z racuchów, smażonych jakże by inaczej wg przepisu na blogu, upiekłam ciasto drożdżowe bo konsystencja była chlebowa.
Z kremami bywa inaczej bo są kapryśne, ale ciasto podstawowe nie powinno sprawiać niespodzianek.
A przede wszystkim wysyłany w świat przepis powinien być sprawdzony na własnej skórze.
Książki wcale nie są lepsze od blogów. Wydawałoby się, że słowo pisane na papierze jest bardziej wiarygodne. Nic bardziej mylnego. Tyle razy zdarzyły mi się zaskakujące niespodzianki, że do książek też podchodzę z rezerwą.
Jest taka książka, która bije rekordy nieprecyzyjności. Trzy razy korzystałam z jej zasobów i trzy razy moje próby kończyły się fiaskiem.
Mam zwyczaj opisywania na marginesie swoich wrażeń. Oto jeden z cytatów: „ciasto kruche z tego przepisu jest pomyłką!”, albo „kto da radę zamieszać te składniki! Chyba tylko betoniarka!”
Tort szwardzwaldzki był trzecią i przysięgam, ostatnią próbą.
Ten, który opisuję dzisiaj jest efektem drugiego podejścia. Jest sprawdzony i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zrobiłam go własnymi rękami. Wersja, zrobiona wg książki Czekolada Rosalby Gioffe wylądowała w koszu na śmieci.

Kilka słów o torcie.
Jest doskonały. Co mam na myśli? Jest niezbyt pracochłonny, efektowny, nieciężki i pięknie łączący smaki owoców, śmietany i czekolady.
Jest tak doskonały, że aż....nudny.
Szukałam powodu dlaczego nie robiłam go wcześniej. I już wiem. Wydawał mi się nudny. Nie ma w nim nic zaskakujacego. Jest jak ciepłe kapcie po powrocie do domu. Kojarzy mi się z wakacjami spędzanymi zawsze pod tą samą gruszą.
Jest jak stary przebój, do którego wracamy po wysłuchaniu nowej modnej płyty.
Czyli jest dobry. Jest w nim sama swojskość. Nie kojarzy się z niczym niebezpiecznym. Nic w nim nie może się zepsuć. Chyba, że skorzystacie z trefnego przepisu na ciasto.
Czyli co? Podsumowując, jest doskonały.
Przepraszam cię torcie, że miałam o tobie takie niskie zdanie.




Tort szwardzwaldzki

forma o średnicy 19 cm

ciasto:
4 jajka
100 g cukru
50 g mąki
3 łyżki kakao
50 g mielonych migdałów
30 g stopionego i wystudzonego masła
pół łyżeczki proszku do pieczenia

do przełożenia:
400 ml kremówki
pół kilograma wiśni (mrożonych lub z kompotu)
2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
4 łyżki cukru

do nasączenia:
1/3 szklanki wody
2 łyżeczki cukru
4 łyżki wiśniówki

tarta gorzka czekolada i kilka wiśni do dekoracji

Włączamy piec, ustawiając temperaturę na 180 stopni. Dno formy wykładamy papierem do pieczenia.

W rondelku, na małym ogniu podgrzewamy wiśnie z cukrem. Mrożone gotujemy 5 minut, kompot tylko pdgrzewamy. Odlewamy 1/3 szklanki soku z wiśni i odkładamy kilka wiśni do dekoracji. Studzimy odlaną część soku i mieszamy z mąką ziemniaczaną. Potem wlewamy do lekko gotujących się wiśni. Mieszamy, by nie było grudek, do zagęszczenia się soku. Powinniśmy otrzymać sos podobny do kisielu.
Zdejmujemy garnek z pieca i studzimy wiśnie.

Oddzielamy białka od żółtek i ubijamy białka na sztywną pianę. Odstawiamy na bok.
Ubijamy na puch żółtka z cukrem. Mieszamy z mielonymi migdałami. Dodajemy przesianą mąkę z proszkiem i kakao. Mieszamy do połączenia się składników.
Wlewamy chłodne masło i znów mieszamy.
Na koniec delikatnie łączymy z ubitymi białkami.
Ciasto wykładamy do formy i pieczemy 40 minut (do suchego patyczka). Potem wyjmujemy i studzimy.
Wystudzone kroimy na dwa lub trzy blaty.

Mieszamy składniki ponczu.
Ubijamy śmietanę. Jeżeli nie ufacie śmietanie i boicie się, że podejdzie wodą, połączcie ubitą śmietanę z dwiema łyżkami rozpuszczonej i wystudzonej żelatyny. Lub użyjcie zagęstnika do bitej śmietany.

Składamy ciasto.
Na płaskiej powierzchni kładziemy dolny plat. Nasączamy go ponczem wiśniowym i wykładamy połowę masy wiśniowej. Na wiśnie nakładamy warstwę śmietany.
Przykrywamy drugim blatem ciasta, lekko przyciskamy go i powtarzamy poprzednie czynności czyli: nasączamy, kładziemy resztę wiśni, potem śmietanę.
Znów kładziemy blat (ostatni) ciasta i znów nasączamy. Ty razem jednak resztą śmietany dekorujemy całe ciasto.
Boki obsypujemy tartą czekoladą według uznania.
Górę tortu ozdabiamy pozostawionymi wiśniami, choć przyznam, że użycie takich zwiędłych owoców jest średniej urody ozdobą.
Gdybyście pytali co to za pestka jest zostawiona w wiśniach, to odpowiadam, że to mój patent, by nieco przywrócić wiśniom ich pierwotny wygląd. Nafaszerowałam środki tych omdlałych wisienek kuleczkami z marcepanu. Wyglądają nieco lepiej niż te wyjęte z kompotu.






Smacznego i wiosennej niedzieli

poniedziałek, 24 marca 2014

Spóźnione ciasto z kremem migdałowym i wiśniami



























Kolejny raz spóźniona. Żeby tylko ten nawyk nie zadomowił się u mnie na dobre.
Nie lubię się spóźniać. Nie lubię nie dotrzymywać słowa.
Z niedzieli zrobił się poniedziałek. Przepis miał być wczoraj, ale niedziela okazała się dniem wcale nie świętym. W sobotę przysięgałam sobie, że palcem nie ruszę. I co z tego wynikło?
Róże pozostały głuche na brak liści na brzozach. Brzmi nieco mgliście?
Już wyjaśniam. Podobno róże przycina się po zimie, kiedy zaczynają się zielenić brzozy.
Cóż kiedy brzozy swoje, czyli zero liści a róże swoje, czyli trzy centymetrowe listeczki. Trzy dni obchodziłam krzaki bokiem nie podejmując działań. Wczoraj po prostu wzięłam sekator i zrobiłam małą różaną masakrę. Teraz poczekamy na rezultaty. Po różach przyszła kolej na maliny, potem jaśmin i hortensje.
Niech ktoś zabierze tej kobiecie ostre narzędzie z ręki!!!
Na szczęście dla okolicznych krzaków potem zaczął padać deszcz. I pada do dzisiaj.
Ciasta trochę zostało, a co jak co, ciasto w taką pogodę wsuwa się bez problemów.




Czekoladowe ciasto z migdałowym kremem i frużeliną wiśniową

100 g masła
100 g czekolady
pół szklanki drobnego cukru
1 łyżka kakao
1,5 szklanki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
4 jajka

krem migdałowy
250 g mascarpone
100 ml kremówki
4 łyżki cukru pudru
2 łyżki amaretto

oraz
1,5 szklanki frużeliny wiśniowej

Zaczynamy od stopienia czekolady z masłem. Do miseczki wkładamy połamaną czekoladę i pokrojone na kawałki masło. Stawiamy miskę na garnku z gotującą się wodą. Mieszamy od czasu do czasu aż oba składniki się rozpuszczą. Do płynnej czekoladowej masy wsypujemy cukier. Zdejmujemy miskę z garnka i odstawiamy do wystygnięcia.
Do letniej masy wbijamy kolejno jajka i miksujemy.
Osobno mieszamy mąkę z kakao i proszkiem do pieczenia. Przesianą przez sito mąkę dodajemy do masy czekoladowo jajecznej.
Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia i wylewamy ciasto. Pieczemy ciasto 45 minut w temperaturze 170 stopni.
Po wystudzeniu przekrawamy ciasto na dwie części.

Robimy krem. Mascarpone i kremówkę wyjmujemy z lodówki i ubijamy mikserem (pamiętajmy by oba składniki były w tej samej temperaturze). Miksujemy do połączenia się składników. Dodajemy cukier puder i likier.

Dolną cześć ciasta skrapiamy amaretto. Wykładamy całą frużelinę i krem, i przykrywamy drugą częścią ciasta.
Na górę planowałam polewę czekoladową ale brakło na nią i czasu i czekolady. Musiał wystarczyć cukier puder.


Ciasto jest wilgotne, o lekkim aromacie migdałów. Lubię frużelinę bardziej niż galaretki na cieście. W całości ciasto smakowało jak kuzyn „black forest”.  
























Bardzo smacznego życzę bo deszcz wciąż pada

wtorek, 31 grudnia 2013

Ruchome urodziny i sernik z polewą z wina grzanego i wiśniami



Gdybym miała wybierać datę swoich urodzin to padło by na 21 maja. Rok pominę, bo dżentelmeni o latach nie rozmawiają.
Niestety nie miałam nic do powiedzenia jeżeli chodzi o datę moich urodzin. Czas mojego pojawienia się na świecie zaplanowano na 31 grudnia i nie miałam wtedy nic do powiedzenia. Urodziłam się po jedenastej rano, zakłócając coroczny rytuał obchodów urodzinowych mojego Dziadka.
To był pierwszy dzień moich połowicznych urodzin.
Wszyscy bardzo ekscytują się swoimi urodzinami. Ja nie. Nie można się cieszyć, kiedy wiadomo, że po godzinie 14-ej w dniu twoich urodzin każdy będzie patrzył na zegarek. Urodziny na czas? Dziękuję bardzo.
Od rana 31 grudnia mam urodziny ale tylko do czternastej. Potem zaczyna się nerwowe przygotowywanie do Sylwestra.
Jak sięgam pamięcią nie lubiłam swoich urodzin. Gdyby to zależało ode mnie, zrezygnowałabym z nich i nie czułabym ich braku.
Skoro i tak cały świat jest zaabsorbowany żegnaniem i witaniem to po co mu zawracać głowę urodzinami?
Reakcja na pytanie „data urodzenia” jest zawsze taka sama: ” ale ma Pani fajną datę urodzin”. Jasne. Gorzej to chyba mają tylko ci, urodzeni w wigilię Bożego Narodzenia.
W tym roku postanowiłam podjąć męską decyzję i cieszyć się całą dobą urodzin. Przeniosłam swoje urodziny na 30 grudnia.
I to była decyzja równie ważna dla mnie jak wymyślenie koła dla ludzkości. Epokowa.
Po pierwsze nie stresuję się swoimi urodzinami. Po drugie czas nie ma znaczenia. Budzę się i zasypiam ciągle będąc solenizantem. Po trzecie nie dzielę się dniem, który powinien należeć tylko do mnie a nie do 7 miliardów ludzi. Same plusy.
Wczoraj miałam urodziny i dziś też mam urodziny. Że też nie wpadłam na ten pomysł kilkanaście lat temu!
A na dodatek będę się cieszyć Sylwestrem bez pretensji do całego świata, że lekceważy mój dzień urodzin. W przyszłym roku zarządzę urodziny 17 października. Na przykład.
Jako dodatek urodzinowy i sylwestrowy mam dla was sernik z polewą z wina grzanego i wiśniami.



spód:

8 ciastek Oreo
2 łyżki stopionego i wystudzonego masła
Miksujemy wszystko na piasek i wykładamy dno formy (moja ma 18 cm). Wkładamy do lodówki na godzinę.

masa serowa:

600 g sera śmietankowego
pół szklanki słodkiego mleka skondensowanego
3 jajka
2 łyżki mąki pszennej
1 łyżeczka esencji waniliowej
skórka otarta z jednej pomarańczy

Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni. Przygotowujemy formę nieco większą od tej, w której upieczemy sernik.
Miksujemy wszystkie składniki razem do momentu połączenia się składników. Wyjmujemy formę z lodówki i owijamy ją szczelnie folią aluminiową. Wlewamy sernik i wstawiamy do większej formy. Zagotowujemy wodę i wlewamy ja do większej miski, która będzie robiła nam za saunę dla sernika. Ostrożnie wstawiamy sernik do piekarnika i pieczemy około godziny. Studzimy w wyłączonym piekarniku.

polewa:

1 szklanka wina grzanego
1 łyżeczka mąki kukurydzianej
2 łyżki wiśni z nalewki

Wino grzane podgrzewamy. W szklance mieszamy 3 łyżki wina z mąką kukurydzianą. Wlewamy do gotującego się wina, żeby je zagęścić. Wyłączamy ogień i dorzucamy wiśnie do wina.
Studzimy i wykładamy na sernik.



Bawcie się dobrze i zacznijcie Nowy Rok bez postanowień ale za to z optymizmem.

Wszystkiego najpiękniejszego wam życzę i zmykam na lotnisko.

wtorek, 17 grudnia 2013

King Crimbo Cake czyli co Robert Fripp piecze na święta



Po raz pierwszy w życiu zdarzyło się tak, że MMŻ przyszedł do mnie z przepisem i powiedział: „a może zrobiłabyś to...” Prawie zaniemówiłam z wrażenia.
MMŻ kocha jedzenie ale z praktycznej jego strony. Teoria nie interesuje go w najmniejszym stopniu. Sugerowanie mi czegokolwiek w kuchni nie zdarzyło się chyba dotąd ani razu.
Moje zdziwienie jest więc zrozumiałe. Zagadka wyjaśniła się w momencie, kiedy rzuciłam okiem na źródło inspiracji. MMŻ trzymał w ręce swoje ulubione czasopismo. Czasopismo muzyczne. Ha! To dopiero zagadka!
Czasopismo nazywa się Prog. Pojawia się w naszej skrzynce co miesiąc i przynosi najświeższe wiadomości na temat muzyki progresywnej. Jest pochłaniane przez MMŻ w całości i bez ociągania.
Numer grudniowy, oprócz wiadomości wiadomych czyli na temat, zawierał też na ostatniej stronie przepis na ulubione świąteczne ciasto ulubionego (a właściwie najulubieńszego) muzyka MMŻ – Roberta Frippa.
Mistrz, uchylający rąbka tajemnicy świątecznej uruchomił lawinę zdarzeń, której efektem jest dzisiejsze ciasto.
Co prawda w zeszłym roku piekłam prawie takie samo ciasto, ale nie było naznaczone ręką Mistrza, więc się nie liczy.




King Crimbo Cake

225 g czarnej porzeczki
85 g rodzynków sułtańskich
85 g rodzynków
50 g wiśni
25 g skórki z pomarańczy i cytryny kandyzowanej
85 g kandyzowanego imbiru
3 łyżki brandy
112 g masła
112 g brązowego cukru
2 duże jajka
112 g mąki
1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
1/2 łyżeczki przyprawy piernikowej
25 g posiekanych migdałów
starta skórka z pomarańczy i cytryny
1 łyżeczka melasy
papier do pieczenia

Moczymy owoce w brandy: porzeczki, rodzynki, wiśnie, skórki pomarańczowa i cytrynowa przez noc.
Formę wykładamy papierem. Do 140 stopni nagrzewamy piekarnik.

Miękkie masło miksujemy z cukrem na puszystą masę. Roztrzepujemy jajka i dodajemy po trochu do masła. Miksujemy. Potem dodajemy mąkę, gałkę, przyprawy. Miksujmy ponownie, żeby napowietrzyć masę. Dodać owoce i migdały oraz skórki i melasę. Mieszamy i przełożyć do formy. Z góry przykrywamy podwójnym papierem z dziurką wielkości złotówki. Kładziemy formę na najniższej półce piekarnika i pieczemy 4, 4. 45 godziny. Sprawdzamy palcem sprężystość. Ciasto nie może się kleić.

Po upieczeniu zostawiamy 30 minut w wyłączonym piekarniku.
Nie możemy zapomnieć o dokarmianiu ciasta przed świętami. Robimy w nim dziurki (np. widelcem) i wlewamy brandy.





Do świąt jeszcze zostało kilka dni i po codziennym dokarmianiu, ciasto będzie spożywalne tylko przez pełnoletnich. Dzieci muszą się zadowolić sernikiem.
P.S.
Ciasto przykryłam cienką warstwą marcepana, w którym powycinałam wzorki.


Smacznego i ciekawych inspiracji

czwartek, 28 listopada 2013

Kruche pomarańczowe babeczki z korzennym nadzieniem czyli mincepies



Słowo się rzekło. W zeszłym tygodniu postanowiłam zrobić przymiarkę do pierwszych świątecznych pomysłów. Zbieram od początków listopada bakalie wszelakie i suszone owoce, bo jestem ich zimowym wyznawcą. Wieczór z książką i suszonymi śliwkami to dla mnie jeden z symboli zimy. Pomysł by moczyć je w alkoholu a potem dodawać do ciasta powinien zostać upamiętniony specjalnym dniem. Na przykład 26 listopada mógłby być w kalendarzu zaznaczony jako Dzień Podchmielonych Owoców.
W tym roku wzięłam się za robienie kruchych pomarańczowych babeczek z bakaliowo korzennym nadzieniem.
Trzy tygodnie temu wszystkie odwiedzone przeze mnie londyńskie sklepy oferowały takie ciasteczka. W sporych słojach można też było kupić samo nadzienie czyli mincemeat. Ja chciałam zrobić je sama. Zwróciłam się do źródeł z prośbą o zrobienie wywiadu u autochtonów na dany temat. Poprosiłam o wypróbowany przepis. Kto jak kto ale Oni będą wiedzieć.
Ha, ha, ha. Najpierw po drugiej stronie zaległa cisza. Długa cisza. Wywnioskowałam, że poszukiwania przepisu weszły w fazę selekcji. Potem dostałam odpowiedź: nikt nie robi mincepies'ów domowym sposobem. Te sklepowe też są dobre. Po drugie dookoła mam Estonkę, Czeszkę, Szweda, Włocha, Norweżkę i Rumuna. Co oni wiedzą o mincepies'ach?
No masz, człowieku. Czy w tym Londynie mieszkają jacyś Anglicy? Ja wiem o jednym na pewno, ale on jest Korwalijczykiem, więc nie wiem czy to się liczy.
Porzuciłam poszukiwania za kanałem i wróciłam do książek. Jak zwykle niezastąpiona Nigella okazała się deską ratunkową. Mroki niewiedzy mi się rozjaśniły. Można zabrać się za pieczenie.





Kruche ciasto do mincepies'ów

100 g zimnego masła
200 g mąki
otarta skórka z jednej pomarańczy
1 żółtko
50 g cukru pudru
szczypta soli
1-3 łyżki kwaśnej śmietany

Kruche ciasto lubi pośpiech. Wszystko szybko zagniatamy i chłodzimy godzinę w lodówce. Potem rozwałkowujemy cienko ciasto i wylepiamy nim wnętrze malutkich foremek. Znów chłodzimy pół godziny a potem nadziewamy mincemeat'em. Z reszty ciasta robimy wieczka, którymi przykrywamy nadzienie. Mocno sklejamy i dla pewności oklejamy wałeczkiem ciasta brzegi foremek.
Pieczemy w temperaturze 180 stopni przez 15 minut.


nadzienie czyli mincemeat

pół szklanki rodzynków jasnych, sułtanek
ćwierć szklanki rodzynków ciemnych, koryntek
pół szklanki suszonej żurawiny
pół szklanki suszonych wiśni
2 łyżki kandyzowanej skórki pomarańczowej
1 łyżka kandyzowanego imbiru
3 łyżki suszonych śliwek (nie wędzonych)drobno pokrojonych
1 łyżka suszonego physalisu
oraz:
starta skórka z jednej pomarańczy
2 łyżeczki cynamonu
2 goździki, utłuczone w moździerzu lub zmielone
1 łyżeczka mielonego imbiru
1 strączek zielonego kardamonu, wyłuskany i zmiażdżony
szczypta gałki muszkatołowej
dwa obroty młynku z czarnym pieprzem
1 łyżka miodu
1,5 szklanki słodkiego porto lub wina masala
ćwierć szklanki brązowego cukru
2 łyżki brandy lub rumu

Porto wlewamy do garnka i wsypujemy cukier. Podgrzewamy do rozpuszczenia się cukru i dosypujemy wszystkie składniki nadzienia, bez przypraw. Powoli doprowadzamy do wrzenia i na małym ogniu gotujemy aż wino całkowicie odparuje. W połowie gotowania dodajemy przyprawy. Nie dodajemy miodu, brandy i pieprzu. Dodajemy je dopiero po zdjęciu garnka z ognia. Mieszamy, przekładamy do słoika lub miseczki, zamykamy. W odpowiednim czasie wypełniamy nadzieniem ciasteczka.


Jak w przypadku keksów czy pierników kruche ciasteczka z nadzieniem bakaliowym z upływem czasu nabierają głębi smaku i mogą się przechowywać tygodniami. Wystarczy je zamknąć w puszce i otworzyć na święta. Jeśli ktoś ma choinkę z zeszłego roku, to może pod nią już dziś położyć pięknie zapakowaną paczuszkę z mincemeat'ami. Ale najlepiej obdarować kogoś w odpowiednim czasie.
Takie prezenty mają ogromną zaletę w postaci zaoszczędzonego czasu. Do świąt wciąż jeszcze daleko a my już mamy zalążek prezentu. Nie mówcie, że to nie nastraja optymistycznie.






Smacznego i może zróbmy sobie kubek gorącej czekolady bo dzisiejsza gołoledź zdrowo mnie wystraszyła. 

sobota, 11 maja 2013

Keks wiśniowy i majowe wakacje



Moje wakacje zaczynają się w maju. MMŻ wysyła mnie na kurs kulinarny a siebie obsadził w trudnej roli konsumenta i recenzenta. Biedny. Ile się będzie musiał napróbować, nawąchać, naoceniać. I to w takich nieludzkich okolicznościach, na obczyźnie.
Sycylia to miejsce mi nie znane. Nie byłam, choć Włochy kocham miłością niezmienną. Rok, w którym nie odwiedziłam ich choć na chwilkę, jest rokiem niepełnym.
Sycylia nigdy nie znajdowała się na mojej trasie podróży. Z tym większą ciekawością odwiedzę ją w maju. Podobno kwitnie i jest totalnie zielona. Poranki spędzę na poznawaniu kuchni sycylijskiej  a popołudnia na zwiedzaniu. W międzyczasie MMŻ wykona swoją pracę, tzn. zje, to co ja ugotowałam. Nasza grupa liczy 10 osób  i znając część z nich, jestem pewna, że grupa gotujących i grupa konsumujących będzie się dobrze bawić. 
Póki co piekę chleby dla mojej Mamy. Zostaje pod lasem a do piekarni daleko. Piekę ciasto, bo a nuż goście się trafią z ochotą na coś słodkiego. Wszelkie keksy i babki są mile widziane.
Dzisiejsze ciasto jest uniwersalne, bo czekoladowe dzielnie nabiera mocy z każdym dniem. Może być zjedzone natychmiast a może postać kilka dni. To z wiśniami to jedno z moich ulubionych.



Keks wiśniowy

1 szklanka mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
100 g masła
100 g gorzkiej czekolady
2 jajka
szklanka konfitury wiśniowej
pół szklanki cukru

dodatkowo ale niekoniecznie pół szklanki  wiśni z likieru

polewa:
pół tabliczki czekolady (jaką kto lubi)
2 łyżki masła
1 łyżka likieru wiśniowego

Ciasto należy do grupy ciast błyskawicznych. Można je upiec gotując obiad i na podwieczorek będzie gotowe.
Topimy masło i dodajemy do niego połamaną czekoladę. Kiedy czekolada się rozpuści, dodajemy cukier i konfiturę wiśniową. Mieszamy i studzimy.
Rozgrzewamy piec do 180 stopni. Wykładamy foremkę papierem do pieczenia.
Mieszamy mąkę z solą i proszkiem do pieczenia.
Do wystudzonej masy czekoladowej wlewamy dwa rozbełtane jajka. Mieszamy np. widelcem. Wsypujemy mąkę i niedbale i krótko mieszamy. Wlewamy ciasto do foremki i wciskamy w nie wiśnie z likieru.
Wstawiamy do piekarnika na godzinę.
Po upieczeniu lekko studzimy i polewamy polewą, którą robimy wrzucając do gorącego stopionego masła z likierem połamaną czekoladę.
Smakuje dobrze na ciepło ale moim zdaniem nabiera mocy na drugi dzień. No i można je zabrać do pracy na drugie śniadanie.


Życzę pięknego tygodnia i żegnam się na jakiś czas. Kiedy wrócę, to o wszystkim opowiem.




Smacznego i pięknego dnia

sobota, 6 kwietnia 2013

Czy można zjeść pączka przez słomkę czyli ciasto czekoladowe z kremem i wiśniami



Najwięcej obecnie zużywamy lodu i foliowych woreczków. Podstawowa dieta to lody. Czekoladowe, malaga i sorbet cytrynowy. Główne narzędzie to słomka. Zupa krem to dobry pomysł pod warunkiem, że nie jest gorąca. Jedzenie stałe nie może zawierać farfocli.  Spanie odbywa się na siedząco. A co kilka godzin mile widziana jest solidna porcja prochów.
Mała rzecz a cieszy lub wręcz przeciwnie.  Nawet coś, czego nie ma, może boleć. I to jak diabli. Rozmiar w tym przypadku nie ma znaczenia.
Jak nakarmić kogoś, kto nie potrafi się nawet uśmiechnąć, a co dopiero zjeść cokolwiek. I jak upiec na niedzielę ciasto, które dałoby się wciągnąć przez słomkę?

Kiedyś Dzieci miały założone gustowne odrutowanie w celach estetyczno zdrowotnych. Zakładały się wtedy ze sobą, która wymyśli bardziej ekstremalną potrawę, dającą się zjeść przez słomkę. Uczciwie zaznaczam, że po każdej wizycie u ortodonty jedzenie nie było przyjemną czynnością. Wiecie co było na pierwszym miejscu potraw, których zjedzenie przez słomkę zaliczaliśmy do wyjątkowych wyczynów? Pączki. Poczciwe pączki z konfiturą różaną.

Musiałam więc upiec ciasto, które będzie miękkie, delikatne i dające się wciągnąć. Jeśli nie przez słomkę, to przynajmniej bezboleśnie.
Chyba mi się udało.


Czekoladowe ciasto z kremem śmietanowym i wiśniami
Ciasto:
3 łyżki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
3 jajka
3 łyżki cukru pudru
¾ tabliczki gorzkiej czekolady
3 łyżki (płaskie) miękkiego masła
szczypta soli

Krem:
250 g mascarpone
200 ml kremówki
4 łyżki cukru pudru
Ponadto:
pół szklanki wiśniówki
pół kilograma mrożonych wiśni.
1 łyżka mąki ziemniaczanej
4 łyżki cukru


Zaczynamy od stopienia czekolady. Na garnku z gotującą się wodą (do 1/3 wysokości garnka) stawiamy miskę i do  niej wkładamy połamane kostki czekolady. Możemy w tym momencie wyłączyć ogień, czekolada i tak się rozpuści a my unikniemy niebezpieczeństwa jej rozwarstwienia.
Letnią roztopioną czekoladę mieszamy z miękkim masłem.
Teraz zajmujemy się ciastem. Oddzielamy białka od żółtek. Ubijamy na sztywno białka ze szczyptą soli. Do ubitych białek dodajemy po łyżce  cukier puder. W następnej kolejności dodajemy żółtka i ubijamy jeszcze przez trzy minuty.
W małej miseczce mieszamy 3 łyżki masy jajecznej i łyżkę stopionej i wystudzonej czekolady. Mieszamy a potem całość łączymy z masą jajeczną. Ja to nazywam wstępnym rozpoznaniem. Uważam, że dobrze kiedy składniki się najpierw ze sobą zapoznają, zanim stworzą głębszy związek.
Kiedy zawartość małej miseczki połączyliśmy z sukcesem z masą jajeczną, możemy po łyżce wmieszać do masy resztę czekolady. Najlepiej zrobić to ręcznie aby masa nie opadła. Ostatnim etapem jest wmieszanie przesianej mąki z proszkiem do pieczenia.
Wymieszane ciasto wlewamy do formy, wyłożonej papierem do pieczenia i pieczemy 45 minut w piekarniku nagrzanym do 170 stopni.
Upieczone ciasto studzimy i najlepiej zostawiamy do następnego dnia. Wtedy dobrze się je kroi.
Aby przełożyć ciasto kremem, tniemy je na trzy placki.
Wiśnie wsypujemy go rondla i stawiamy na ogniu. Nie musimy ich rozmrażać. Kiedy puszczą sok, odlewamy 1/3 szklanki i studzimy (jeśli trzeba). Wiśnie z resztą soku zagotowujemy i słodzimy cukrem. Do szklanki z odlanym sokiem dodajemy łyżkę mąki ziemniaczanej.  Mieszamy i wlewamy mieszankę soku i mąki do gotujących się wiśni. Kiedy całość zgęstnieje, wyłączamy ogień i studzimy zawartość rondla.
Robimy krem śmietankowy. Ubijamy kremówkę z cukrem i delikatnie łączymy z mascarpone.
Czas na przełożenie ciasta. Dolny krążek skrapiamy likierem wiśniowym. Teraz kładziemy warstwę wiśni a na nie krem śmietanowy. Ta operacja najlepiej powiedzie się jeśli użyjecie rękawa cukierniczego lub torebki foliowej napełnionej kremem. Łyżką nie da nie tej operacji przeprowadzić, bo będziecie się ślizgać po wiśniach. Na krem kładziemy kolejny krążek ciasta. I znów skrapiamy je wiśniówką. Następnie warstwa wiśni i krem. Ostatni krążek jak wcześniej moczymy likierem, ale odwracamy kolejność. Teraz smarujemy ciasto kremem  a dopiero potem wykładamy wiśnie.
Moje wiśnie się nieco rozpłynęły, bo ilość mąki okazała się za mała. Nam to nie przeszkadzało, nawet uznaliśmy, że takie ciasto wygląda bardziej dramatycznie.


Najważniejsze, że ciasto jest delikatne, miękkie i samo się wsuwa. Dla kogoś, kto większość pokarmów wchłania przez słomkę jest idealne, bo nie sprawia łopotów. Zęby przy jego zjadaniu nie są potrzebne.


Pięknej niedzieli i smacznego
P.S.
A wiecie czego absolutnie nie da się przez słomkę wciągnąć? Ziemniaczanego puree.