Pokazywanie postów oznaczonych etykietą migdały. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą migdały. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 3 września 2019

Skutki braku umiaru i tarta z kremem migdałowym na słono




























Grzyby obrodziły. Jeśli ktoś miałby jeszcze wątpliwości, to melduje, że po obu stronach naszej piaszczystej drogi stoją samochody, rowery, motorowery. Tylko tłumy przybyłe na doroczne dożynki w naszym "city" mogą być porównywalne do rzeszy grzybiarzy.
A musicie wiedzieć, że dom nasz jest zdecydowanie schowany na prowincji głębokiej.

Tydzień temu przemykająca jedynie dziczyzna mogła mnie rankiem zaskoczyć. Ale od poniedziałku; inwazja. Zarówno grzybów, jak zbierających.

Nie powiem, mnie również widok brązowych kuleczek, wyskakujących z igliwia nie pozostawił obojętną. Pierwszy koszyk przytargałam z dziką satysfakcją. Drugi zbierałam, kręcąc nosem. Trzeci koszyk zostawiłam komu innemu. 
Ileż można zbierać maślaków?
Nie wiedziałam, że pod dachem mam materiał na fanatyka zbierania. I nie mam na myśli jakiegoś gościa niespodziewanego. Nic z tych rzeczy.

MMŻ zawsze wykazywał się zgoła obojętnym stosunkiem do grzybobrania.
Ba, jednak w jego życiu sporo się zmieniło i, jak się okazuje, miało to wpływ również na wędrówki po lesie.

Duma z jaką MMŻ przyniósł do domu kanię wielkości rowerowego koła jaśniała jak miecz świetlny Lucka Skywalkera. Moja radość podobnie. Ale kiedy Małżonek mój wrócił z naręczem kań czwarty dzień z rzędu, radość nieco przybladła.

Zapomniałam, że „umiar” to słowo rzadko występujące w słowniku MMŻ. 
I zaraz myśli moje pogalopowały w kierunku pewnego wieczoru dawno temu, kiedy MMŻ wkroczył do naszej jaskini targając pół świni.

Nie używam metafory. To było jak najbardziej dosłowne pół świni.
Musielibyście widzieć ten wyraz triumfu na twarzy. Jak niedaleko odeszliśmy od swoich bardziej owłosionych przodków.
I nieważne, że przecież sam zwierzęcia nie upolował. Ważne, że przytargał do jaskini.
Przytargał i umył ręce. Też dosłownie. Przecież swoje już zrobił. Teraz moja kolej.

I ja przez pół nocy tego nieszczęsnego świniaka próbowałam opanować. Klęłam, stękałam, marudziłam i upychałam w zamrażarce. Kuchnia była jak lodowisko, śliska.
Jeszcze półtora roku później jakieś kawałki schabu plątały mi się na półkach.

Zagroziłam MMŻ rozwodem jeśli jeszcze kiedyś wpadnie mu do głowy taki krwiożerczy pomysł.
I teraz to nieopanowanie w grzybach przypomniało mi sytuację z przed lat.

Na szczęście grzyby występują spontanicznie, więc po tygodniu żywienia się kaniami wszystko wróciło do normy. Muszę wam powiedzieć, że powinnam była zrobić projekt: kanie w pięciu odsłonach:
1)      Z sałatką z pora i groszku i smażonymi ziemniakami
2)      Z sosem curry, ziemniakami w sezamie i fasolką szparagową z orzeszkami ziemnymi
3)      Z sałatką z buraczków i papryki i ziemniaczanymi chipsami
4)      Z papryczkami padrone i sosem czosnkowym
5)      Jako sałatka cezar (kania smażona zamiast kurczaka)

Niestety całą moją energię spożytkowałam na proces tworzenia i nawet mi nie mignęła myśl o uwiecznieniu dzieła.

Potem znów zaczęły się upały i kanie stały się tylko wspomnieniem.
Dziś leje. I lać ma jutro.
Jeden plus jeden równa się dwa.
Nietrudno się domyśleć co zacznie kiełkować pod lasem….
Chyba trzeba będzie MMŻ przywiązać do pieca.

Przekornie nie zaproponuję dziś ani grzybów, ani zwierzęcia.
Będzie roślinnie i pysznie. Pomidorowo.






















Tarta z kremem migdałowym na słono w dwóch wersjach

Zastanawiacie się czy dobrze widzicie: krem migdałowy? Zapewniam, że nie ma tu omyłki.
Skoro do ciast owocowych frangipane czyli krem migdałowy jest okej, to czemu nie do wytrawnych wypieków?

1 opakowanie ciasta francuskiego (poszukajcie z masłem a nie olejem palmowym)
150 g mielonych migdałów
100 g miękkiego masła
1 jajko
pół łyżeczki soli
pieprz
1 łyżeczka oberwanych listków tymiankowych (niekoniecznie)

dodatki wersja I:

miseczka pomidorków koktajlowych
1 łyżka czarnych oliwek
1 szklanka sera manchego (lub waszego ulubionego), pokrojonego w kostkę
kilka plastrów grillowanej cukini

Zaczynamy od kremu migdałowego. Miksujemy masło na puszystą masę. Dodajemy jajko miksując oraz sól i pieprz. Dorzucamy mielone migdały i listki tymianku
Ciasto francuskie rozwijamy i wykładamy nim okrągłą formę. Obcinamy nożyczkami wystające brzegi ciasta i nakłuwamy widelcem dno.
Wykładamy krem migdałowy i rozprowadzamy na dnie ciasta. Na kremie umieszczamy cukinię i pomidorki, pokrojone na połówki. Posypujemy oliwkami i serem. Sypiemy pieprz i tymiankowe listki.
Pieczemy w 200 stopniach przez 25 minut.
Wyjmujemy z piekarnika i po kwadransie możemy jeść.
Świetne danie zarówno na ciepło, jako obiad z sałatką jak i na zimno, jako lunch.

Wersja II

ciasto francuskie
krem migdałowy (patrz wyżej)
grillowane plastry bakłażana
czarne oliwki
miseczka pomidorków koktajlowych, pokrojonych na pół
1 rolada serka koziego, krojona w plastry

Działanie jest identyczne jak wersji I.
Najpierw ciasto, potem krem a na krem dodatki. Wszystko wędruje do pieca a po kilkunastu minutach od upieczenia, na stół.
Obie wersje są pyszne, gorąco polecam.




Smacznego

piątek, 14 września 2018

Nowy rok we wrześniu i miodowe ciasto z duszą na ramieniu





















Zaproszenie na świętowanie Nowego Roku we wrześniu jest czymś zupełnie niespodziewanym.
Na dodatek okazało się, że 9 września zacznie się nowy 5779 rok. Rozdziawiłam mało inteligentnie buzię i zapytałam głupio: jak to nowy rok we wrześniu?

Znajomych dobieram na prostej zasadzie: musi coś wspólnie zadźwięczeć. Od kilku lat ich krąg jest stały. Było i jest mi obojętne czy ktoś jest zielonym czy weganinem, czy woli Grę o Tron od Mostu nad Sundem.
Jasne, że zazwyczaj ciągnie nas do ludzi do nas podobnych. Fajnie jeśli lubią podobną muzykę, czytają książki i nie są fanami Wesa Andersona (żartuję).   

Z jednymi lubimy się spotykać a z drugimi niekoniecznie. Po latach przeróżnych kontaktów, nadziei i rozczarowań nasz krąg jest stały.
I nagle ktoś wyskakuje z zaproszeniem na nowy rok. Nie myślcie, że jestem jak dziecko we mgle i nie wiem kim są moi znajomi. Ale ich praktyki intymne nigdy nie były głównym kryterium doboru. Czy chodzą do kościoła, czy agitują po domach, klęczą w meczecie lub zakładają jarmułkę było zawsze sprawą prywatną. I tak jest do dziś.

Zaproszenie na jedno z najważniejszych świąt w żydowskim roku to wyróżnienie. Rosz Ha-Szana dotychczas istniało dla mnie tylko jako hasło w Wikipedii. A w głowie tylko biały szum…nic, zero, porażka.
Baloniki, petardy, cekiny i sztuczne rzęsy? Czy tak ma wyglądać nowy nadchodzący we wrześniu rok?
Nic z tych rzeczy. Ten nowy rok jest witany na serio. Tu nie ma wygłupów, fontanny szampana i dekoltów do kolan.
Pierwsze co zrobiłam, to przeczytałam Internet. Teraz jestem mądra. I na pewno nie przyniosę na spotkanie karnawałowej maseczki.
A co się jada z okazji tego święta? Miód jest elementem wiążącym wszystkie dania. Słodki smak dominuje.
To wróżba na przyszły rok…by był słodki. Cymes po prostu.
Zaczęliśmy od zupy rybnej na słodko z rodzynkami. Potem był łosoś na słodko i rybne pulpety w słodkim sosie. Dalej kurczak w dwóch odsłonach ale jemu już nie dałam rady. MMŻ orzekł, że było pysznie…i na słodko. On wie co mówi.
Na deser podano jabłka z orzechami w miodzie i będą mi się one śniły do następnego nowego roku.
Podaje się też głowę ryby lub barana (tu smak nie ma znaczenia, podaje się je czysto symbolicznie). Byśmy zajmowali miejsce z przodu a nie na ogonie.

Z pustymi rękami przychodzić nie wypada więc musiałam dokonać wyboru. Biorąc pod uwagę, że szliśmy z wizytą do mistrzyni kuchni żydowskiej, prawdopodobieństwo popełnienia gafy było ogromne.
Mój wybór padł na ciasto na miodzie z sokiem pomarańczowym i migdałami.
Kiedy następnego dnia gospodyni zadzwoniła i powiedziała, że ciasto zjedzone na śniadanie przeniosło ją do Izraela pomyślałam, że swój egzamin zdałam. Kamień z serca.

Dziś wspomnienie smaku z nowego 5779 roku czyli:



miodowe ciasto na Rosz Ha-Szana:
220 g mąki pszennej
pół łyżeczki sody oczyszczonej
pół łyżeczki proszku do pieczenia
pół łyżeczki soli
1 łyżeczka cynamonu
ćwierć łyżeczki mielonych goździków
pół łyżeczki mielonego ziela angielskiego
pół szklanki oleju roślinnego
pół szklanki miodu
150 g drobnego cukru
30 g brązowego cukru
2 jaja
pół szklanki mocnej kawy lub herbaty
pół szklanki świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego
30 ml whisky
garść płatków migdałowych
podłużna forma  30x12

Rozgrzewamy piekarnik do 170 stopni.
Potrzebujemy dwóch misek. W jednej mieszamy mąki, proszek, sól, sodę oraz przyprawy.
W drugiej mieszamy jajka z cukrami. Następnie dolewamy olej, miód, wystudzoną kawę, sok, whisky.
Do miski z mokrymi składnikami wsypujemy zawartość pierwszej miski. Mieszamy do połączenia się składników.
Wykładamy do formy, wyłożonej papierem do pieczenia. Posypujemy płatkami migdałowymi i wstawiamy do piekarnika.
Pieczemy 45-50 minut do suchego patyczka. Jeśli ciasto za mocno przypieka się z góry (u mnie to widać na zdjęciach), przykrywamy je folią aluminiową.
Upieczone wyjmujemy i studzimy na kratce.
Mam nadzieję, że po przekrojeniu wygląda apetycznie. Swojego nie kroiłam, bo nie wypada ingerować w prezent. Powołuję się na opinię obdarowanej.


P.S. Rudzielec z pierwszego zdjęcia przyplątał się w trakcie i pasował mi kolorystycznie


 Smacznego i szczęśliwego Nowego Roku

niedziela, 20 grudnia 2015

Czym ucieszyć listonosza czyli ciasteczka prezentowe z bakaliami i migdałowym kremem




















Ha, ha, ha. Macie mroczki przed oczami? Wydaje wam się, że jak co roku choinka wam się zwaliła na głowę? Czy może nareszcie postanowiliście odpuścić przedświateczną „spinkę” i z pudełkiem czekoladek siedzicie napawając się własną odwagą?
Gratulacje. Należycie do mniejszości. Reszta nas biega, goni, pędzi, leci i ciągle brakuje jej czasu.
Należę niestety do tych drugich.
Obudziłam się dziś po drugiej nad ranem i ze zgrozą przypomniałam sobie, że miałam upiec kruche ciasteczka, że pogubiłam się w prezentach, że lampa w sypialni nie zawieszona, że z ryb to tylko karp, że śledzie miałam kupić już tydzień temu. Obok MMŻ śnił kolejne losy polskich lotników w Bitwie o Anglię a ja robiłam listę spraw do załatwienia.
Zaczęły mnie ogarniać wątpliwości. Po co ja kaczkę kupiłam? A te piękne wstążki, kupione we wrześniu, gdzie upchnęłam? Kiedy zdążę odwiedzić przyjaciół pod lasem? A choinka?! No, właśnie, co z drzewkiem?
Potem puknęłam się w głowę. Co jak co, ale choinka to nie moje zadanie. Ja w tej kwestii pełnię tylko funkcję oceniającego.
Ubieranie drzewka to odrębna historia warta kiedyś opisania.
Tradycją są nie działające lampki i potłuczony w ostatniej chwili szpic.
Jak widzicie, u mnie ostatnie dni przed świętami wyglądają podobnie jak w wielu innych domach.
Czyli nie ma się czym przejmować.
Niedziela przedświąteczna, jeśli nie jest spędzana w kolejce do centrum handlowego i łapania na chybił trafił kąpielowych gotowców jako „prezentów rozpaczy”, może być naprawdę sympatyczna.
Można pomyśleć (jeśli nie zrobiło się tego wcześniej) o prezentach. Nie myślę o prezentach, które mamy kupione już od czerwca. Nikt nie myśli o prezencie dla listonosza latem. No, chyba, że listonosz dostarcza nam coś więcej, niż kartki w wakacji od cioci Zuzi.
Dawanie znajomym drobnych prezentów jest świetnym sposobem okazywania pozytywnych uczuć.
Zrobione własnoręcznie pierniczki, zapakowane w ozdobny woreczek z odrobiną jedliny ucieszą sąsiadkę spod szóstki. Słoiczek malinowej konfitury owinięty bibułą będzie jak znalazł dla nauczyciela angielskiego. Puszka suszonej macierzanki sprawi niespodziankę mojej fryzjerce.
Moda zapanowała na prezenty hand made. I bardzo dobrze, bo dzięki temu moje zapasy nalewek znajdują nowe domy.
Dziś piekłam świąteczne mince pies ale nieco inne niż zazwyczaj. Będą super prezentem dla znajomych z pizzerii.




Kruche ciasteczka z bakaliowym nadzieniem i frangipanem

dzień wcześniej:
bakaliowe nadzienie*:

pół szklanki sułtanek
pół szklanki koryntek
pół szklanki pokrojonych suszonych fig
2 łyżki suszonej czarnej porzeczki
2 łyżki suszonej skórki pomarańczowej
2 łyżki suszonego mango
1 szklanka brandy lub rumu lub whisky
* zestaw bakalii jest absolutnie dowolny. Użyjcie tych, które lubicie.

Zalewamy owoce alkoholem i zostawiamy na noc.
Następnego dnia przekładamy owoce z zalewą do garnka, wsypujemy 2 łyżki brązowego cukru, 1 łyżeczkę przyprawy do piernika i zagotowujemy. Gotujemy na malutkim ogniu 5 minut i zdejmujemy. Dodajemy 2 łyżki dobrego miodu, mieszamy i studzimy.

ciasto:
na około 18 sztuk ciastek o średnicy 7 cm

180 g mąki
50 g cukru pudru
70 g zimnego, twardego masła, pokrojonego na kawałki
1 jajko
1 żółtko
szczypta soli

Zagniatamy szybko ciasto, formujemy kulę i schładzamy w lodówce minimum godzinę. Potem wyjmujemy ciasto, rozwałkowujemy jak najcieniej i wykładamy nim foremki.
Znów wkładamy do lodówki na pół godzinki.
W tym czasie włączmy piekarnik i rozgrzewamy go do 190 stopni.
Schłodzone foremki z ciastem wykładamy papierem do pieczenia. Wsypujemy na papier np. fasolę lub soczewicę. Robimy to by ciasto nie urosło nadmiernie a w foremce zmieściło się jeszcze nadzienie.
Foremki z ciastem, papierem i obciążeniem wkładamy na 15 minut do piekarnika. Potem wyjmujemy i studzimy.

frangipane:

1 szklanka mielonych migdałów
pół kostki miękkiego masła
1/3 szklanki cukru pudru
3 łyżki likieru grand marnier lub innego ulubionego
1 jajko
pół szklanki płatków migdałowych do posypania

Tu nie ma żadnej filozofii. Wszystko razem miksujemy. Nie wiem czy kolejność ma znaczenie ale ja najpierw ubijam masło z cukrem, potem dodaję jajko i migdały. Na koniec idzie likier.

Czas na złożenie wszystko w jedno ciasteczko.
Upieczone spody kruchego ciasta wypełniamy łyżeczką bakaliowego nadzienia. Na górę kładziemy łyżkę kremu migdałowego. Posypujemy płatkami migdałowymi.
Wkładamy foremki do piekarnika (ciągle 190 stopni) i pieczemy 15 minut.
Po upieczeniu czekamy aż ciastka wystygną. Wtedy możemy je wyjąć z foremek. Jeśli będzie trudno, to podważcie delikatnie nożem brzegi ciasta, by się odkleiło od foremki.

To połączenie nieśmiertelnego mincemeat, które ma tradycyjnie bardzo konkretny smak i aromat z delikatnym kremem migdałowym sprawiło, że ciasteczka są dużo subtelniejsze od tradycyjnych mince pies'ów.
Niestety, nie ja wpadłam na ten genialny pomysł. Znalazłam go w grudniowym Delicious i dzielę się z wami. Jeszcze zdążycie je upiec.





Smacznego i spokojnej niedzieli i szczere gratulacje dla tych dwóch szczęśliwców, którzy podzielą się wygraną w Totka.

piątek, 11 września 2015

Zupełnie na poważnie i kruche na oliwie z śliwkami, malinami, pianką budyniową i migdałami
























Kolejny tydzień września przeleciał. Pogoda nam sprzyja, huragany omijają. Bezrobocie spada, pensje rosną. Wbrew politycznym zaklęciom o ekonomicznej i społecznej katastrofie, ludzie wciąż się uśmiechają i jak najnormalniej w świecie posłali dzieci 1 września do szkoły.
Zastanawiałam się czy to, co napisałam powinno się tu znaleźć.
Bo przecież bawimy się tutaj jedzeniem, kreujemy stołową rzeczywistość i daleko jesteśmy od tzw szarej rzeczywistości. A szarość jest faktem.
Nawet nie oglądając wiadomości i nie czytając prasy trudno jest uciec przed tym, co w Europie dziś jest tematem numer jeden. I nie są to wybory w Rzeczpospolitej ani kolejna mądrość spływająca z ust Prezydenta.
Problemy wygnańców brzmią dla większości z nas abstrakcyjnie, bo przecież nasz sąsiad mówi po polsku a oczy ma błękitne. Uchodźca może co najwyżej wystąpić jako przykład tego co brudne, obce, wrogie i nie do przyjęcia.
Niech się z falą uchodźców zmagają ci, którzy ich zaprosili.
Jest mi tak wstyd, że brak słów. Wstyd mi za rząd, za polityków, za nas, za siebie. Ogłaszanie w mediach ilu to wygnańców gotowe są przyjąć parafie, ośrodki pomocy jest żenujące. Może panowie mniej celebryctwa a więcej pracy. „Kto jedno życie ocalił, to jakby ocalił cały świat”.
Kompromitujemy się przed światem i każdym w miarę przyzwoitym człowiekiem.
Zbudujmy mur jak planują Węgry i Macedonia. Potem zbudujemy mur między Warszawą i Krakowem a w następnej kolejności załóżmy zasieki pomiędzy ogródkiem naszym a sąsiada.
I żyjmy w ciągłym strachu. Orwell umarłby z radości. To się nazywa mieć wizję.

Pisanie o słodkiej bezie, aromatycznych śliwkach w takich warunkach jest czynnością prawie wstydliwą.
Będzie więc krótko, prawie lakonicznie





Kruche,  powidła, śliwka, malina, pianka budyniowa, płatki migdałowe


Pieczemy kruchy spód 10 min w 180 stopniach. Studzimy.

Reszta:
3 łyżki powideł
3 białka
1 szklanka cukru pudru
1 budyń śmietankowy
2 łyżki oleju słonecznikowego
płatki migdałowe
oraz 
miseczka połówek śliwek węgierek
garść malin

Podpieczony spód smarujemy konfiturą. Na konfiturze układamy połówki śliwek i posypujemy malinami.
Ubijamy białka i dodajemy cukier puder. Potem wsypujemy budyń i miksujemy do połączenia się składników. Na końcu wlewamy 2 łyżki oleju.
Wylewamy masę na owoce i posypujemy płatkami migdałowymi.
Pieczemy 35 minut.





Smacznego

czwartek, 30 kwietnia 2015

Ciasto migdałowe z truskawkową dadolatą i białym kremem czyli chyba nakombinowałam




Gdzieś mi się zapodziało to ciasto. Do folderu z napisem „brukselka” nie zaglądałam, bo co ciekawego może być w kapuście. Dlaczego wpakowałam zdjęcia ciasta tutaj, nie mam pojęcia.
I już miałam posłać ten zbiór do kosza, kiedy podkusiło mnie, żeby do niego zajrzeć.
Przypomniałam sobie powód mojej chęci ukrycia nieszczęsnego folderu.
Ciasto, o którym mowa, jest pracochłonne. Jeżeli macie wolną sobotę lub zbliża się długi weekend majowy, jeżeli dopisuje wam dobry humor lub jesteście gotowi na nowe doświadczenia oraz lubicie niepewność co do efektów końcowych, zapraszam.
Nakombinowali tutaj cukiernicy co niemiara.
Kiedy czytałam przepis, kręciłam nosem z powątpiewaniem. Po co tak komplikować życie?
Warstwa migdałowa, warstwa kremowa, warstwa bezowa, truskawkowa... pachniało niepowodzeniem.
Ale kusiło mnie właśnie swoim skomplikowaniem. Muffinki każdy pięciolatek potrafi upiec, sernik też nie jest cukierniczym Mount Everestem. Takie ciasto to prawdziwy triatlon. Trzeba mieć dużą dozę samozaparcia, żeby na którymś etapie nie przenieść się w rejony bardziej swojskie np. do ucieranej babki.
Na szczęście warto jest trochę pocierpieć by jako nagrodę wbić widelczyk w swoje arcydzieło.
Chrupkie, aksamitnie kremowe, aromatycznie truskawkowe z kojącą słodkością. Nie mdłe, ale wyraziste. Takie jest to ciasto. I gdyby nie ilość godzin spędzona w kuchni, piekłabym je każdą sobotę.
Kiedyś zrobienie malutkich ptifurków zajęło mi chyba ze trzy dni i wydawało mi się, że skutecznie wyleczyłam się z czytania przepisów, które zajmują więcej niż jedną stronę.
Albo zapomniałam o swojej zasadzie, albo przepis wyjątkowo magnetyczny.
W każdym razie oto ciasto dla lubiących popracować.




Ciasto migdałowe z dadolatą truskawkową i białym kremem

Blat bezowy:
dla formy o średnicy 24 cm

2 białka
100 g cukru pudru
szczypta soli
płaska łyżeczka mąki ziemniaczanej
płaska łyżeczka białego octu winnego

Zaczynamy od ubijania białek z solą na sztywno. Potem dodajemy do nich po łyżce cukru ciągle ubijając. Masa powinna być lśniąca i sztywna. Do tak ubitej masy dodajemy ocet i mąkę i jeszcze przez chwilę ubijamy.
Na blaszce kładziemy papier do pieczenia i rysujemy okrąg o średnicy 24 centymetrów. Ubite białka wykładamy na narysowany okrąg i wyrównujemy powierzchnię.
Wkładamy blaszkę do piekarnika nagrzanego do temperatury 140 stopni i suszymy bezę godzinę.
Najlepiej zostawić ją przy uchylonych drzwiczkach na noc w piekarniku.

Chrupiący blat migdałowy:
na dwa blaty o średnicy 24 cm

125 g drobnego cukru
65 g miękkiego masła
170 g mąki pszennej
65 g płatków migdałowych
szczypta soli


Masło ucieramy z cukrem na gładką masę. Nie ubijamy mikserem ale rozcieramy. Dodajemy sól, mąkę i migdały. Dokładanie mieszamy.

Dwie formy o średnicy 24 cm wykładamy papierem i smarujemy ciastem migdałowym. Warstwy powinny być cienkie. Rozsmarowywanie nie jest najłatwiejszym zadaniem bo ciasto się klei. Poradziłam sobie z tym problemem zanurzając łyżkę w wodzie. Było nieco łatwiej.
Teraz wkładamy formy na godzinę do lodówki.
W tym czasie rozgrzewamy piekarnik do 170 stopni. Po godzinie wyjmujemy formy z ciastem i pieczemy 20-25 minut. Blaty powinny raczej się wysuszyć niż upiec.

Dadolata z truskawek;
nie pytajcie co to „dadolata”, bo włoski nie jest moją mocną stroną. Tak nazwana był ta warstwa ciasta. Dla mnie to rodzaj musu z truskawek

85 g truskawek
25 g jasnego miodu
3 gramy żelatyny
12 g wody
oraz
120 g truskawek

85 g truskawek kroimy w cienkie plastry. Resztę truskawek miksujemy.
Żelatynę namaczamy w wodzie. Kiedy napęcznieje, stawiamy miseczkę z żelatyną na garnku z gotującą się wodą, by się rozpuściła.
Do rozpuszczonej żelatyny dodajemy miód a potem truskawki w plasterkach i truskawki zmiksowane.

Krem z białej czekolady:
(poszłam na skróty)

250 g białej czekolady
200 + 300 g kremówki

Mocno podgrzewamy 200 g kremówki i wrzucamy do niej połamaną czekoladę. Mieszamy do całkowitego rozpuszczenia. Studzimy płynną teraz czekoladę i ubijamy 300 g pozostałej kremówki.
Potem łączymy schłodzoną czekoladę z ubita kremówką. Delikatnie i powoli proszę.
Teraz układamy poszczególne części by wyszło nam ciasto

Ja jeden z blatów biszkoptowych nakładamy 1/3 truskawkowego musu. Na nim kładziemy drugi blat migdałowy. Na nim kładziemy warstwę białego kremu czekoladowego. Na kremie umieszczamy blat bezowy. Jego smarujemy resztę musu truskawkowego.
Ostatnią warstwę stanowi reszta białego kremy.
Zanim włożymy ciasto do lodówki, robimy na wierzchu kleksy z pozostawionego musu i malowniczo rozprowadzamy go widelcem.
Ciasto powinno się chłodzić minimum 2 godziny.





Pomysł zaczerpnęłam z książki Desery Giovanni Pina


Smacznego i udanego lenistwa