Pokazywanie postów oznaczonych etykietą smalec. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą smalec. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 sierpnia 2018

Moja Konopielka i kruche ciasto z kremem z białej czekolady i frużeliną morelową


























- Ojejku, oni tu mają też mikser!!!
- No, nie. Zamiast cepa i grabi?

Oniemiałam na entuzjastyczny okrzyk znajomej. Co to znaczy "mają też mikser"? 
Rozumiem, że kiedy przybywa się z wielkiego, około stołecznego świata, to chata za wsią może się wydawać reliktem z kart książki historycznej. Ale, na boga, mamy XXI wiek i do niektórych wsi dociągnięto elektryczność a wodę przestaliśmy nosić wiadrami ze studni jakieś 50 lat temu.
Jeszcze chwila i padnie pytanie czy ciągle śpimy pokotem na jednym sienniku razem z bydłem domowym.
Albo ja jestem kosmitą albo ona.

Kiedyś moje podekscytowanie krową (O, jaka ona wielka!) wprawiło w zachwyt MMŻ ale nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy poddać w wątpliwość obecność linii telefonicznej czy bieżącej wody w kranie.
Ostrożność z jaką niektórzy „miastowi” traktują naszą zagrodę jest godna opisania.

Owszem, na początku są „ochy i achy”. Jak tu zielono!; jak tu cicho!; jak tu uroczo! Ojej! Jak w Prowansji! 
A potem okazuje się, że nie ma czarującego pałacyku z kortem tenisowym i basenem. Ha, co więcej, nie ma Jana ani Marysi, przynoszących drinki z palemką.
Co gorsza, gotowanie odbywa się na piecu węglowym jak za czasów mojej prababci.

Zwykła łazienka z prysznicem (ONI MAJĄ ŁAZIENKĘ!!), ciepła woda, kawiarka i MIKSER! to nieco rozczarowujące minimum.

Konopielka wciąż krąży we krwi.

Tarnina została wzięta za borówkę amerykańską, ogórki były jedzone ze skórką, a grzyby usmażono robaczywe. Dziwni ci miastowi.

Nie wiem czy jedzenie podane na stół nie było zgrzytem w tej naszej siermiężnej rzeczywistości. Gazpacho, koreańskie skrzydełka, leczo, curry z bakłażanem brzmią z lekka nie na miejscu. Ale były też racuszki drożdżowe z świeżutką konfiturą i naleśniki z miodem.
Powinnam dla dodania kolorytu podawać kaszę ze skwarkami we wspólnej misie i drewniane łychy.

Jeśli jednak dodam do tego świeże powietrze, zapach macierzanki, śliwki i jabłka zrywane z drzewa oraz zęby zanurzone w dopiero co własnoręcznie zerwanym pomidorze, to myślę, że nawet ten wielki świat nie ma powodów do narzekania.


















A jeśli ma, to zapraszam go ponownie na
ciasto z kremem z białej czekolady i frużeliną morelową.

Kruche ciasto:
100 g zimnego masła
30 g smalcu
200 g mąki
2 łyżki drobnego cukru
otarta skórka z cytryny
Szczypta soli
1 żółtko
2 łyżki lodowatej wody
okrągła forma do tarty (najlepiej z wyjmowanym spodem) o średnicy 24 cm

Wszystkie składniki siekamy nożem lub miksujemy w mikserze, owijamy folią na godzinę i chłodzimy godzinę w lodówce.
Wyjmujemy ciasto z lodówki i rozwałkowujemy. Wykładamy nim formę do pieczenia. Znów chłodzimy formę z ciastem pół godziny.
W tym czasie rozgrzewamy piekarnik do 190 stopni. Przykrywamy ciasto (po wyjęciu z lodówki) papierem do pieczenia i wsypujemy np. fasolę lub ciecierzycę, by je obciążyć.
Pieczemy ciasto 14 minut a następnie zdejmujemy papier z obciążeniem i pieczemy jeszcze 10 minut.
Upieczone ciasto wyjmujemy z piekarnika do wystygnięcia.

Krem z białej czekolady:
100 g białej czekolady
200 ml kremówki
250 g mascarpone
W kąpieli wodnej rozpuszczamy białą czekoladę (patrz tutaj) a następnie studzimy.
Do misy miksera wkładamy mascarpone i kremówkę. Ubijamy na krem; nie za długo bo przy obecnych upałach o zwarzenie się kremu nietrudno.
Do kremu dodajemy łyżkę białej czekolady. Delikatnie mieszamy. Kiedy zawarcie znajomości mascarpone z czekoladą zakończy się sukcesem, dodajemy resztę czekolady i delikatnie mieszamy. Wykładamy krem na upieczone ciasto i umieszczamy w lodówce.

Frużelina morelowa:
1 kg moreli
2 łyżki cukru
1 łyżka żelatyny
1 łyżka mąki ziemniaczanej
Morele myjemy, osuszamy, wyjmujemy pestki, dzieląc owoc na połówki.
Zasypujemy cukrem i zostawiamy na 10 minut. Potem stawiamy na małym ogniu. Podgrzewamy morele do zagotowania. Mąkę mieszamy z łyżką wody. Wlewamy mieszankę do moreli i doprowadzamy do wrzenia. Zdejmujemy natychmiast po zagotowaniu.
Żelatynę zalewamy 2 łyżkami wody. Kiedy napęcznieje, stawiamy ją na garnuszku z gorącą wodą by się rozpuściła. Gorącą, płynną żelatynę wlewamy do moreli i dokładnie ale delikatnie mieszamy.
Studzimy a kiedy wystygną przykrywamy nimi krem z białej czekolady. Znów wkładamy ciasto do lodówki na pół godziny.

Przed podaniem możemy posypać ciasto listkami tymianku cytrynowego, paseczkami mięty lub posiekanym rozmarynem. 


Smacznego bardzo

sobota, 11 lipca 2015

Gdzie jest ziemia obiecana czyli letnie ciasto z kremem waniliowym i wiśniami
























Jakie piękne słońce świeci. Jakie piękne 14 stopni pokazuje termometr. Tydzień temu przemilczałam upały ale koniec tego dobrego. Jak dziesiątego lipca może być siedem stopni o poranku?
Już wolę milczeć o upałach niż z przerażeniem szukać szalika w lipcu.

Zagrzebałam się w mapach. Czas rozpracować trasę wycieczkową, zaplanowaną na koniec miesiąca.
Z grubsza wiem dokąd jadę i jakie chcę miejsca odwiedzić, jednak pomiędzy Białowieżą i Lublinem jest jakieś 240 km i pewnie niejedno do obejrzenia.
Jak mało człowiek wie o tym, co za miedzą.
Jeździłam oglądać jakieś stare kamienie na krańcu świata a nigdy nie wpadło mi do głowy, żeby pojechać w Polskę. A może to tak działa? Żeby zatęsknić za tym, co mamy na wyciągnięcie ręki, trzeba spojrzeć na to z daleka?
Ktoś kiedyś powiedział, że ziemia obiecana jest zawsze po drugiej stronie pustyni.

Tym razem padło na Ścianę Wschodnią. Dla mnie to egzotyka porównywalna do wycieczki na Islandię.

Ludzie wymieniają się planami wakacyjnymi. Ci jadą na Sardynię, inni do Turcji, kolejni planują włóczęgę po Chorwacji. Na szczęście wszyscy nasi znajomi wykazali się zdrowym rozsądkiem i ani im w głowach Tunezje i Egipty. Nawet nasza zagorzała fanka egipskich plaż, słodka Agnieszka, w tym roku powiedziała „nie” faraonom. Mądra dziewczyna.
Jak co roku, część naszych znajomych martwi się pogodą nad Bałtykiem. Jeśli macie skłonności do hazardu, to możecie próbować obstawiać ilość ciepłych dni w lipcu nad morzem.
Wiecie, że w Toskanii można znaleźć agroturismo w cenie porównywalnej do kwatery w Jastarni?

Pewnie większość ma już bardzo sprecyzowane plany na spędzenie urlopu. Może ktoś się wybiera pod koniec miesiąca do Białowieży? Może spotkam po drodze kogoś znajomego? Lub może ktoś ma w planach Roztocze?
Moja wędrówka będzie nieco chaotyczna i dyktowana oczami. Jedziemy gdzie oczy poniosą.
Tak jeszcze nie podróżowałam ale jestem przekonana, że będzie niecodziennie.
Na razie jednak studiuję mapy, bo spontan spontanem, ale mapę mieć trzeba.

Na mroźną lipcową sobotę mam ciasto obłędnie letnie. Wiśnie teraz smakują niezależnie od słupka rtęci. Są soczyste i aromatyczne. Kilogram mieszka już w słoiku razem ze spirytusem .
Te co zostały na drzewku, wykorzystałam do ciasta.
Zapraszam




Kruche ciasto z kremem waniliowym i frużeliną wiśniową

ciasto:
2 szklanki pszennej mąki
1/4 kostki masła
2 łyżki smalcu
1 żółtko
1 łyżka cukru pudru
3 łyżki lodowatej wody
szczypta soli

Szybciutko siekamy składniki. Potem jeszcze szybciej zagniatamy składniki i formujemy kulę. Przekładamy ciasto do folii, rozpłaszczamy dłonią (łatwiej się potem rozwałkuje) i wkładamy do lodówki na minimum godzinę.

W czasie kiedy ciasto się chłodzi, przygotowujemy krem waniliowy.

krem waniliowy:
pół litra mleka
1 laska wanilii
5 żółtek
1/4 szklanki drobnego cukru
2 łyżki (płaskie) mąki pszennej
1,5 łyżki mąki kukurydzianej

Żółtka ucieramy z cukrem na jasną masę a potem mieszamy z mąkami. Mleko zagotowujemy i powoli wlewamy do masy jajecznej. Mieszamy i stawiamy na malutkim ogniu. Mieszamy aż masa zacznie się gotować (delikatnie). Gotujemy jeszcze minutę ciągle mieszając.
Zdejmujemy garnek z pieca i przykrywamy krem folią spożywczą by nie zrobił się kożuch. Lekko studzimy.
Wyjmujemy spód ciasta z lodówki i wylewamy na niego krem waniliowy.
Studzimy ciasto i na masę waniliową wykładamy frużelinę wiśniową.

frużelina wiśniowa:
2 szklanki wydrylowanych wiśni
pół szklanki cukru
1,5 łyżeczki żelatyny
2 łyżeczki mąki ziemniaczanej

Wiśnie zasypujemy cukrem i zostawiamy na kwadrans. Po kwadransie zagotowujemy je na małym ogniu. W szklance mieszamy odrobinę wody z mąką ziemniaczaną i wlewamy do gotujących się wiśni. Mieszamy by masa zgęstniała i po jej zagotowaniu zdejmujemy z pieca. Do gorącej masy wlewamy rozpuszczoną żelatynę i dokładnie mieszamy.
Studzimy frużelinę ( może być ciepła ale nie gorąca) i wylewamy na krem waniliowy.

Komu mało atrakcji może każdą porcję udekorować łyżką bitej śmietany.
Ale pycha!






















Smacznego

czwartek, 12 lutego 2015

Rzut na taśmę czyli zbite faworki

























Ile pączków macie dziś na sumieniu?
Upiekliście czy kupiliście?
Z różą czy nadzieniem czekoladowym?
Posypane pudrem czy polane lukrem?
Macie już wyrzuty sumienia czy zostawiacie je na jutro?
Dietę planujecie od kolacji czy może dopiero po Walentynkach?
Przyznam, że zjadłam tylko jednego pączka z lukrem i konfiturą różaną. Wyrzuty sumienia już dawno porzuciłam. Życie jest za krótkie by się przejmować nadprogramowymi 200 kaloriami i niezdrowym cukrem.
Oprócz pączka zjadłam z tuzin faworków i też mi z tym dobrze.
Faworki upiekłam sama, bo okazało się, że nie jest to tak trudne jak sądziłam. Na dodatek całą niezbyt pozytywną energię, która we mnie siedziała od jakiegoś czasu wyładowałam waląc w ciasto wałkiem przez kwadrans. Dorobiłam się odcisku na dłoni kropli potu na czole.
Nie mam pojęcia czy to faworkom pomogło. Mój Tata przez całe życie nie uderzył żadnego ciasta a faworki robił najlepsze na świecie. Może teraz jest moda na brutalne traktowanie deserów.
Jako, że staram się nadążać za nowościami, tłukłam to biedne ciasto aż mi go było żal.
Efekt okazał się zadowalający.
Wiem, że przepis na faworki o tej porze to trochę jak musztarda po obiedzie ale przecież karnawał jeszcze trwa. Może w sobotę komuś się przyda.



Faworki czyli chrust:

250 g mąki pszennej
3 żółtka
3 łyżki cukru pudru
1 łyżka zimnego masła
szczypta soli
20 ml rumu
100 ml kwaśnej śmietany

3 kostki smalcu do smażenia
cukier puder do posypania

Wszystkie składniki ciasta włożyłam do misy miksera i wyrabiałam aż połączyły się w gładką kulę. Ciasto wyszło nieco mniej gęste jak makaronowe. Potem rozłożyłam je na desce, wzięłam do ręki wałek do ciasta i waliłam nim aż nie powstał placek. Złożyłam go na pół i znów użyłam wałka.
Bawiłam się w ten wyrafinowany sposób piętnaście minut.
Po tym czasie, zgrzana jak po seansie w siłowni owinęłam ciasto ściereczką i włożyłam na kwadrans do lodówki.
Podobno walenie wałkiem powoduje powstawanie pęcherzyków powietrza. Miałam wątpliowości ale dzielnie maltretowałam ciasto.
Następnym razem nie zapomnę zdjąć obrączki, bo zrobiła mi krzywdę.
Schłodzone ciasto rozwałkowałam bardzo cieniutko. Potem pokroiłam na paski. W paskach rozbiłam nacięcia, żeby przełożyć ciasto.
Smalec rozgrzałam do temperatury 170 stopni (kawałek chleba natychmiast skwierczy) i smażyłam faworki aż nie nabrały bursztynowej barwy.
Wyjęłam na papierowe ręczniki a potem posypałam cukrem.
Im cieńsze ciasto rozwałkowałam tym bardziej kruche były faworki.
Polecam zamiast lub jako uzupełnienie pączków.






Smacznego Tłustego Czwartku