Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chrust. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chrust. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 12 lutego 2015

Rzut na taśmę czyli zbite faworki

























Ile pączków macie dziś na sumieniu?
Upiekliście czy kupiliście?
Z różą czy nadzieniem czekoladowym?
Posypane pudrem czy polane lukrem?
Macie już wyrzuty sumienia czy zostawiacie je na jutro?
Dietę planujecie od kolacji czy może dopiero po Walentynkach?
Przyznam, że zjadłam tylko jednego pączka z lukrem i konfiturą różaną. Wyrzuty sumienia już dawno porzuciłam. Życie jest za krótkie by się przejmować nadprogramowymi 200 kaloriami i niezdrowym cukrem.
Oprócz pączka zjadłam z tuzin faworków i też mi z tym dobrze.
Faworki upiekłam sama, bo okazało się, że nie jest to tak trudne jak sądziłam. Na dodatek całą niezbyt pozytywną energię, która we mnie siedziała od jakiegoś czasu wyładowałam waląc w ciasto wałkiem przez kwadrans. Dorobiłam się odcisku na dłoni kropli potu na czole.
Nie mam pojęcia czy to faworkom pomogło. Mój Tata przez całe życie nie uderzył żadnego ciasta a faworki robił najlepsze na świecie. Może teraz jest moda na brutalne traktowanie deserów.
Jako, że staram się nadążać za nowościami, tłukłam to biedne ciasto aż mi go było żal.
Efekt okazał się zadowalający.
Wiem, że przepis na faworki o tej porze to trochę jak musztarda po obiedzie ale przecież karnawał jeszcze trwa. Może w sobotę komuś się przyda.



Faworki czyli chrust:

250 g mąki pszennej
3 żółtka
3 łyżki cukru pudru
1 łyżka zimnego masła
szczypta soli
20 ml rumu
100 ml kwaśnej śmietany

3 kostki smalcu do smażenia
cukier puder do posypania

Wszystkie składniki ciasta włożyłam do misy miksera i wyrabiałam aż połączyły się w gładką kulę. Ciasto wyszło nieco mniej gęste jak makaronowe. Potem rozłożyłam je na desce, wzięłam do ręki wałek do ciasta i waliłam nim aż nie powstał placek. Złożyłam go na pół i znów użyłam wałka.
Bawiłam się w ten wyrafinowany sposób piętnaście minut.
Po tym czasie, zgrzana jak po seansie w siłowni owinęłam ciasto ściereczką i włożyłam na kwadrans do lodówki.
Podobno walenie wałkiem powoduje powstawanie pęcherzyków powietrza. Miałam wątpliowości ale dzielnie maltretowałam ciasto.
Następnym razem nie zapomnę zdjąć obrączki, bo zrobiła mi krzywdę.
Schłodzone ciasto rozwałkowałam bardzo cieniutko. Potem pokroiłam na paski. W paskach rozbiłam nacięcia, żeby przełożyć ciasto.
Smalec rozgrzałam do temperatury 170 stopni (kawałek chleba natychmiast skwierczy) i smażyłam faworki aż nie nabrały bursztynowej barwy.
Wyjęłam na papierowe ręczniki a potem posypałam cukrem.
Im cieńsze ciasto rozwałkowałam tym bardziej kruche były faworki.
Polecam zamiast lub jako uzupełnienie pączków.






Smacznego Tłustego Czwartku