Ile pączków macie dziś na sumieniu?
Upiekliście czy kupiliście?
Z różą czy nadzieniem czekoladowym?
Posypane pudrem czy polane lukrem?
Macie już wyrzuty sumienia czy
zostawiacie je na jutro?
Dietę planujecie od kolacji czy może
dopiero po Walentynkach?
Przyznam, że zjadłam tylko jednego
pączka z lukrem i konfiturą różaną. Wyrzuty sumienia już dawno
porzuciłam. Życie jest za krótkie by się przejmować
nadprogramowymi 200 kaloriami i niezdrowym cukrem.
Oprócz pączka zjadłam z tuzin
faworków i też mi z tym dobrze.
Faworki upiekłam sama, bo okazało
się, że nie jest to tak trudne jak sądziłam. Na dodatek całą
niezbyt pozytywną energię, która we mnie siedziała od jakiegoś
czasu wyładowałam waląc w ciasto wałkiem przez kwadrans. Dorobiłam się
odcisku na dłoni kropli potu na czole.
Nie mam pojęcia czy to faworkom
pomogło. Mój Tata przez całe życie nie uderzył żadnego ciasta a
faworki robił najlepsze na świecie. Może teraz jest moda na
brutalne traktowanie deserów.
Jako, że staram się nadążać za
nowościami, tłukłam to biedne ciasto aż mi go było żal.
Efekt okazał się zadowalający.
Wiem, że przepis na faworki o tej
porze to trochę jak musztarda po obiedzie ale przecież karnawał
jeszcze trwa. Może w sobotę komuś się przyda.
Faworki czyli chrust:
250 g mąki pszennej
3 żółtka
3 łyżki cukru pudru
1 łyżka zimnego masła
szczypta soli
20 ml rumu
100 ml kwaśnej śmietany
3 kostki smalcu do smażenia
cukier puder do posypania
Wszystkie składniki ciasta włożyłam
do misy miksera i wyrabiałam aż połączyły się w gładką kulę.
Ciasto wyszło nieco mniej gęste jak makaronowe. Potem rozłożyłam
je na desce, wzięłam do ręki wałek do ciasta i waliłam nim aż
nie powstał placek. Złożyłam go na pół i znów użyłam wałka.
Bawiłam się w ten wyrafinowany sposób
piętnaście minut.
Po tym czasie, zgrzana jak po seansie w
siłowni owinęłam ciasto ściereczką i włożyłam na kwadrans do
lodówki.
Podobno walenie wałkiem powoduje
powstawanie pęcherzyków powietrza. Miałam wątpliowości ale
dzielnie maltretowałam ciasto.
Następnym razem nie zapomnę zdjąć
obrączki, bo zrobiła mi krzywdę.
Schłodzone ciasto rozwałkowałam
bardzo cieniutko. Potem pokroiłam na paski. W paskach rozbiłam
nacięcia, żeby przełożyć ciasto.
Smalec rozgrzałam do temperatury 170
stopni (kawałek chleba natychmiast skwierczy) i smażyłam faworki
aż nie nabrały bursztynowej barwy.
Wyjęłam na papierowe ręczniki a
potem posypałam cukrem.
Im cieńsze ciasto rozwałkowałam tym
bardziej kruche były faworki.
Polecam zamiast lub jako uzupełnienie
pączków.
Smacznego Tłustego Czwartku