Nie wierzcie przepisom. Albo raczej
zachowajcie czujność, bo przepis nie oznacza gwarancji sukcesu.
Czasami mam wrażenie, że niektóre
przepisy są czysto teoretyczne. Jakby ich autor coś tam sobie
wymyślił, lub gdzieś przeczytał, ale sam nie sprawdził.
Zdarzyło mi się parokrotnie wyrzucić
efekt takiego wiernego trzymania się instrukcji. Przygotowując
przekładańca łososiowo szpinakowego, ciasto wg przepisu
oczywiście, wyszło mi twardsze niż kruche a powinno być
biszkoptowe. Innym razem robiąc na wielkanoc zaparzaną babkę
drożdżową ktoś zapomniał dodać, że zaparzanie wymaga
energicznego mieszania, bo inaczej grudy zostaną raz na wieki. Z
racuchów, smażonych jakże by inaczej wg przepisu na blogu, upiekłam
ciasto drożdżowe bo konsystencja była chlebowa.
Z kremami bywa inaczej bo są kapryśne,
ale ciasto podstawowe nie powinno sprawiać niespodzianek.
A przede wszystkim wysyłany w świat
przepis powinien być sprawdzony na własnej skórze.
Książki wcale nie są lepsze od
blogów. Wydawałoby się, że słowo pisane na papierze jest
bardziej wiarygodne. Nic bardziej mylnego. Tyle razy zdarzyły mi się
zaskakujące niespodzianki, że do książek też podchodzę z
rezerwą.
Jest taka książka, która bije
rekordy nieprecyzyjności. Trzy razy korzystałam z jej zasobów i
trzy razy moje próby kończyły się fiaskiem.
Mam zwyczaj opisywania na marginesie
swoich wrażeń. Oto jeden z cytatów: „ciasto kruche z tego
przepisu jest pomyłką!”, albo „kto da radę zamieszać
te składniki! Chyba tylko betoniarka!”
Tort szwardzwaldzki był trzecią i
przysięgam, ostatnią próbą.
Ten, który opisuję dzisiaj jest
efektem drugiego podejścia. Jest sprawdzony i z czystym sumieniem
mogę powiedzieć, że zrobiłam go własnymi rękami. Wersja,
zrobiona wg książki Czekolada Rosalby Gioffe wylądowała
w koszu na śmieci.
Kilka słów o torcie.
Jest doskonały. Co mam na myśli? Jest
niezbyt pracochłonny, efektowny, nieciężki i pięknie łączący
smaki owoców, śmietany i czekolady.
Jest tak doskonały, że aż....nudny.
Szukałam powodu dlaczego nie robiłam
go wcześniej. I już wiem. Wydawał mi się nudny. Nie ma w nim nic
zaskakujacego. Jest jak ciepłe kapcie po powrocie do domu. Kojarzy
mi się z wakacjami spędzanymi zawsze pod tą samą gruszą.
Jest jak stary przebój, do którego
wracamy po wysłuchaniu nowej modnej płyty.
Czyli jest dobry. Jest w nim sama
swojskość. Nie kojarzy się z niczym niebezpiecznym. Nic w nim nie
może się zepsuć. Chyba, że skorzystacie z trefnego przepisu na
ciasto.
Czyli co? Podsumowując, jest
doskonały.
Przepraszam cię torcie, że miałam o
tobie takie niskie zdanie.
Tort szwardzwaldzki
forma o średnicy 19 cm
ciasto:
4 jajka
100 g cukru
50 g mąki
3 łyżki kakao
50 g mielonych migdałów
30 g stopionego i wystudzonego masła
pół łyżeczki proszku do pieczenia
do przełożenia:
400 ml kremówki
pół kilograma wiśni (mrożonych lub
z kompotu)
2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
4 łyżki cukru
do nasączenia:
1/3 szklanki wody
2 łyżeczki cukru
4 łyżki wiśniówki
tarta gorzka czekolada i kilka wiśni
do dekoracji
Włączamy piec, ustawiając
temperaturę na 180 stopni. Dno formy wykładamy papierem do
pieczenia.
W rondelku, na małym ogniu podgrzewamy
wiśnie z cukrem. Mrożone gotujemy 5 minut, kompot tylko pdgrzewamy.
Odlewamy 1/3 szklanki soku z wiśni i odkładamy kilka wiśni do
dekoracji. Studzimy odlaną część soku i mieszamy z mąką
ziemniaczaną. Potem wlewamy do lekko gotujących się wiśni.
Mieszamy, by nie było grudek, do zagęszczenia się soku. Powinniśmy
otrzymać sos podobny do kisielu.
Zdejmujemy garnek z pieca i studzimy
wiśnie.
Oddzielamy białka od żółtek i
ubijamy białka na sztywną pianę. Odstawiamy na bok.
Ubijamy na puch żółtka z cukrem.
Mieszamy z mielonymi migdałami. Dodajemy przesianą mąkę z
proszkiem i kakao. Mieszamy do połączenia się składników.
Wlewamy chłodne masło i znów
mieszamy.
Na koniec delikatnie łączymy z
ubitymi białkami.
Ciasto wykładamy do formy i pieczemy
40 minut (do suchego patyczka). Potem wyjmujemy i studzimy.
Wystudzone kroimy na dwa lub trzy
blaty.
Mieszamy składniki ponczu.
Ubijamy śmietanę. Jeżeli nie ufacie
śmietanie i boicie się, że podejdzie wodą, połączcie ubitą
śmietanę z dwiema łyżkami rozpuszczonej i wystudzonej żelatyny.
Lub użyjcie zagęstnika do bitej śmietany.
Składamy ciasto.
Na płaskiej powierzchni kładziemy
dolny plat. Nasączamy go ponczem wiśniowym i wykładamy połowę
masy wiśniowej. Na wiśnie nakładamy warstwę śmietany.
Przykrywamy drugim blatem ciasta, lekko
przyciskamy go i powtarzamy poprzednie czynności czyli: nasączamy,
kładziemy resztę wiśni, potem śmietanę.
Znów kładziemy blat (ostatni) ciasta
i znów nasączamy. Ty razem jednak resztą śmietany dekorujemy całe
ciasto.
Boki obsypujemy tartą czekoladą
według uznania.
Górę tortu ozdabiamy pozostawionymi
wiśniami, choć przyznam, że użycie takich zwiędłych owoców
jest średniej urody ozdobą.
Gdybyście pytali co to za pestka jest
zostawiona w wiśniach, to odpowiadam, że to mój patent, by nieco
przywrócić wiśniom ich pierwotny wygląd. Nafaszerowałam środki
tych omdlałych wisienek kuleczkami z marcepanu. Wyglądają nieco
lepiej niż te wyjęte z kompotu.
Smacznego i wiosennej niedzieli