- Mamo przecież masz już dwa szlafroki!
- No co ty. Nie mam ani jednego. Mam same
płaszcze kąpielowe.
Masz babo placek. Szlafrok, podomka,
peniuar, płaszcz kąpielowy, bonżurka. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że ilość
wdzianek domowych jest tak obfita.
Moja mama odbędzie kilkugodzinną wizytę
na oddziale szpitalnym i musi posiadać „kapcie, piżamkę i szlafrok”. Tak sprawę
przedstawiła pielęgniarka.
Czy w dzisiejszych czasach szlafrok różni
się czymś od płaszcza kąpielowego?
Dla mojej mamy jak najbardziej. Dla mnie?
Niekoniecznie.
W czasach kiedy po domu paradowało się w szlafroku (wciąż
pamiętam szlafrok czarny w pomarańczowe kwiaty mojej mamy) odeszły w
zapomnienie. Wtedy o płaszczach kąpielowych nikt nie słyszał.
Chociaż, jeśli
jeździło się do wód, to może i płaszcze kąpielowe miały rację bytu. Ja w swojej
lumpenproletariackim dzieciństwie o peniuarach i bonżurkach nie miałam pojęcia.
Szlafroka mamie zazdrościłam bo był mega elegancki i kojarzył mi się z pożądaną
dorosłością. Ja, musiałam się zadowolić lizeską i piżamką pajacykiem.
Epizod z Narodowym Funduszem Zdrowia odgrzebał
jakiś kolejny zapomniany obrazek z przeszłości.
Czy ja kiedykolwiek miałam szlafrok? W
łazience wiszą dwa…płaszcze kąpielowe. MMŻ wisi obok i jest…płaszczem
kąpielowym czy szlafrokiem?
Jakoś granice się rozjechały. Czy ktoś
jeszcze, oprócz mojej mamy, upiera się przy szlafroku i zupełnie nie akceptuje
zastąpienia go płaszczem kąpielowym? Pomóżcie!
Ten mały szlafrokowy (a jednak!)
epizodzik spowodował, że zastanowiłam się nad ginącymi gatunkami.
Jest Czerwona
księga ginących gatunków i dotyczy świata zwierząt. Czy jest księga ginących
słów? Obliczono, że co każde 25 minut ginie bezpowrotnie jeden gatunek
zwierząt.
Ile słów znika z naszego języka każdego roku?
Jeden szlafrok a tyle rozważań.
Poniżej będzie mnóstwo słów. Bo jak tu
opisać coś, co pachnie, smakuje i wygląda? Cieszę się, nie wszystko jeszcze
stracone.
Pomysł na to ciasto wypłynął z mojej
głowy przy otwieraniu szuflady. Mieszkają w niej kawy, herbaty i kakao.
Otwarłam puszkę z mieszanką chai latte,
które miałam zamiar sobie zrobić na otwarcie sezonu jesiennego i momentalnie
przeniosłam się w czasie i przestrzeni.
Spice pumpkin latte, tiger latte, gingerbread latte. Ani chybi (to z gatunku określeń ginących) wreszcie dotarło do mnie,
że to już jesień.
Mieszają się imbir z cynamonem, kardamon
z czarnym pieprzem, wanilia z masalą. Skoro jest spice pumpkin latte czyli
korzenne dyniowe latte, to czemu nie ciasto?
Potem już poszło. Efektem jest ciasto
poniżej. Jest w nim dynia, jest kawa, śmietanka i czekolada.
A wszystko zaczęło się od otwarcia
szuflady.
Zapraszam
Spice
pumpkin latte cake
Kakaowy biszkopt:
5 jajek
5 łyżek drobnego cukru
5 łyżek mąki pszennej
3 łyżki kakao
2 formy prostokątne o wymiarach 27x21 cm
1 torebka herbaty earl grey plus woda
Krem dyniowy:
1 szklanka upieczonej i wystudzonej dyni*
3 łyżki cukru
Otarta skórka z jednej pomarańczy
110 g mascarpone (połowa opakowania)
100 ml kremówki
1 łyżeczka żelatyny
Krem kawowy:
110 g mascarpone (reszta, która została z
kremu dyniowego)
3 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
3 łyżki cukru
100 ml kremówki
1 łyżeczka żelatyny
Krem czekoladowy:
100 g mlecznej czekolady
25 g czekolady gorzkiej
250 ml kremówki
1 łyżeczka żelatyny
Polewa czekoladowa:
75 g czekolady (gorzkiej lub mlecznej)
100 ml kremówki
- Jeżeli chodzi o dynię, to trzeba ją upiec. Najlepsza jest hokkaido lub butternut. Piecze się bez obierania i miksuje się na aksamitny krem.
Jako pierwszy pieczemy biszkopt.
Oddzielamy białka od żółtek. Białka upijamy
jak na bezę. Dosypujemy cukier i ubijamy. Dodajemy żółtka i jeszcze chwilę
ubijamy.
Odkładamy mikser i przesiewamy przez sito
mąkę z kakao. Delikatnie łączymy z masą jajeczną.
Wykładamy formy papierem do pieczenia i
nakładamy ciasto do form.
Pieczemy w 180 stopniach 15 minut.
Upieczone wyjmujemy i studzimy.
Kremy zaczynamy od zrobienia kremu
czekoladowego.
Żelatynę zalewamy odrobiną wody by
napęczniała. Potem stawiamy na garnuszku z gorącą wodą by się rozpuściła.
Podgrzewamy 50 ml kremówki (mocno ale nie
dopuszczając do zagotowania). Do gorącej śmietany wrzucamy połamane obie
czekolady i po chwili mieszamy. Do stopionej, jeszcze ciepłej czekolady wlewamy
ciepłą, płynną żelatynę i dokładnie mieszamy. Studzimy.
Ubijamy resztę kremówki i łączmy (delikatnie)
z płynną ale wystudzoną czekoladą. Wkładamy do lodówki na pół godzinki.
W międzyczasie przygotowujemy dwa
pozostałe kremy.
Do dwóch miseczek wsypujemy po łyżeczce żelatyny i zalewamy
odrobiną wody by napęczniała. Potem postępujemy z nią jak wyżej.
By zrobić krem dyniowy ubijamy mikserem
mascarpone z kremówką i cukrem.
Dodajemy zmiksowaną dynię i skórkę
pomarańczową.
Do zrobienia kremu kawowego potrzebujemy
reszty mascarpone i kremówkę. Do miski obok mascarpone i kremówki dodajemy
cukier i kawę rozpuszczalną. Ubijamy wszystko razem aż powstanie gęsty kawowy
krem.
Zaparzamy pół szklanki herbaty earl grey.
Będziemy nim nasączać biszkopt.
Czas poskładać ciasto.
Zdejmujemy z biszkoptu papier. Każdy blat
kroimy wzdłuż na dwa paski. W sumie otrzymamy 4 kawałki ciasta.
Pierwszy pasek biszkopta nasączamy herbatą
i smarujemy (grubo!!!) kremem dyniowym. Krem dyniowy jest gęsty. Nic się nie bójcie,
że coś się wymknie z pod kontroli. Mnie krem został i posmarowałam ciasto z
zewnątrz, ale nie jest to konieczne.
Na krem dyniowy kładziemy kolejny pasek
ciasta i znów nasączamy herbatą.
Nakładamy krem kawowy.
Przykrywamy go trzecim
paskiem ciasta.
Ciasto nasączamy earl greyem i smarujemy
kremem czekoladowym (jest najrzadszy i dlatego wcześniej tkwił w lodówce).
Przykrywamy krem ostatnim kawałkiem
ciasta i całość umieszczamy w lodówce na kilka godzin.
Ja nie miałam tyle cierpliwości i kiedy tylko
krem czekoladowy zastygł minimalnie wysmarowałam całe ciasto z zewnątrz kremem
dyniowym, którego, nie wiedzieć czemu, zostało mi najwięcej.
Ładnie połączone ciasto czas udekorować
polewą.
Podgrzewamy kremówkę, dodajemy do niej
połamaną czekoladę i po chwili mieszamy.
Ciasto musimy pozbawić mniej efektownych
boków. Obcinamy je ostrym nożem a resztki dajemy do skonsumowania rodzinie pod
pretekstem dokonania degustacji.
Aksamitną polewę wylewamy na ciasto mniej
lub bardziej ozdobnie. Moja wylewka jest nieco toporna bo kremówki dałam za
mało.
Ponownie lekko chłodzimy całość i przy
akompaniamencie fanfar i dzwonów podajemy ciasto na stół.
Smacznego