Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pomarańcza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pomarańcza. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 14 listopada 2017

Gorzka pigułka i coś na osłodę czyli….naleśniki suzette







Gdyby urządzić ranking słów, najbardziej znienawidzonych przez facetów w tzw. codzienności jak myślicie, które zajęłoby miejsce na szczycie?
Wierność?
Pracowitość?
Trzeźwość?
Umiar?
Nie, moje drogie. Słowem, które wywołuje popłoch u każdego rasowego faceta jest "powtarzalność". Czyli czytaj: nuda, bezsens, nuda, nuda...
- Wakacje co roku u cioci Jolci (z braku tzw. środków)
- Codzienne odstawianie młodej do przedszkola (czasem zdarza się zapomnieć, że młoda wciąż siedzi na tylnym siedzeniu)
- Napełnianie zmywarki/opróżnianie zmywarki (na to znaleźli sposób: dwie zmywarki)
- Wynoszenie śmieci (znowu pełny kosz!!! Kiedy i czym ty to, kobieto napełniasz!!!)
- Rocznice (o zgrozo!!! Kiedy i która?!!!)
- Wizyty u mamusi (żony)
- Mówienie "kocham cię" (przecież wiesz....)
Jakoś cykliczne piątkowe spotkania z kolegami nie podlegają pod kategorię "powtarzalność".
No, ale oni załatwiają wtedy Bardzo Ważne Sprawy. Faceci w ogóle mają tylko BWS do załatwienia. Inne to zwykła strata czasu. Wbicie gwoździa czy wizyta u teściowej nie mieści się w grupie priorytetów. Zresztą jak tu porównywać ich życie z naszym. Przecież wiadomo, że u nich wszystko pisze się dużą literą.
A co z nami? Tu nas mam!
My uwielbiamy powtarzalność. Powtarzalność to nasze drugie ja. To nasza gwarancja bezpieczeństwa i spokoju.
Codzienny buziak na dzień dobry, herbata z mlekiem, koniecznie w tym samym kubeczku. Samochód parkujemy zawsze w tym samym miejscu, na kawę chodzimy do tej samej knajpki od liceum.
Nic tak dobrze nie uspokaja skołatanej duszy jak dobrze znana droga przez park. Ta sama połamana ławeczka, ta sama wiewiórka, może petów dziś więcej niż przedwczoraj.
Lubimy słuchane od lat te same piosenki i wciąż układamy ten sam pasjans.
Coś tam, ktoś bąknął, że powtarzalność to bezpieczeństwo.
Szybciutko zrobiłam ankietę u znajomych pań. Co jest dla nich najcenniejsze w związku? Zakładałam, że dla większości szczyt miłosnych uniesień nieco się już spłaszczył.
Otóż na siedem przetestowanych, sześć odpowiedziało: poczucie bezpieczeństwa. Bingo!
Ta jedna jest w świeżym związku i jej jeszcze tylko fikołki w głowie.
Czyli jednak. Co testosteron robi z człowiekiem?
Jak dajemy radę na co dzień nie oszaleć z pędzącym od zmiany do zmiany facetem?
Jakim sposobem on nie popadnie w letarg z nudów, między jednym wynoszeniem śmieci a drugim.
Jakim cudem gatunek ludzki jeszcze nie wymarł?
Gdyby się zastanowić, to różnic między nami jest więcej niż to na pierwszy rzut oka widać. I żadne poradniki, przewodniki, instruktaże, godziny szczerości z mamusią czy psiapsiółkami nie wyczerpują tematu.
Facet inny jest i basta. Ale żeby aż tak….?

Naleśniki suzette zrobię na przekór powyższemu tekstowi.
Powtarzalność powtarzalnością ale zrobienie suzette może grozić w najgorszym przypadku spalonym karmelem. Voila!




Naleśniki najlepsze z najlepszych czyli suzette:

Zakładam, że macie z przedwczoraj kilka więdnących naleśników. Macie też po dziurki w uszach(od kolczyków) wszelkiego rodzaju powideł, musów jabłkowych, dżemów truskawkowych i twarogów jakże patriotycznych.
Krótko mówiąc macie ochotę na odrobinę szaleństwa i niebezpieczeństwa. W takim razie to propozycja dla tych, łaknących adrenaliny.

kilka naleśników (bez wkładki)
Starta skórka z połowy pomarańczy
40 g drobnego cukru
40 g masła
sok z 2 małych pomarańczy
2 łyżki  Cointreau
2 łyżki  brandy
paseczki pomarańczy tzw. zest
kwaśna śmietana

Zaczynamy od górnego „c” i od razu idziemy na całość. Robimy karmel.
Na patelnię sypiemy drobny cukier. Na małym ogniu doprowadzamy go (nie dotykając) do złotego koloru.
Kiedy osiągniemy ten punkt, dodajemy masło i sok pomarańczowy. Zagotowujemy.
Wlewamy cointreau. Odparowujemy nieco sos by zgęstniał. Kładziemy na niego naleśniki poskładane w kopertę.
Polewamy brandy i podpalamy.
Ła! Znów ten dreszczyk emocji!
Kiedy ogień zgaśnie (wstrzymajcie się z gaśnicą i wzywaniem ukochanego na pomoc) przekładamy naleśniki na talerze.
Do sosu na patelni wrzucamy część skórek pomarańczowych i po chwili (niech będą ciepłe) polewamy sosem z pomarańczą naleśniki. Nonszalancko rozrzucamy po wierzchu skórki z pomarańczy i podajemy.
Kto ma barokowe upodobania, może postawić obok dzbanuszek z kwaśną śmietaną.





Smacznego


wtorek, 1 sierpnia 2017

Ile można czekać i sernik gin z tonikiem





















Czekanie ma niejedno oblicze. Czekanie na egzamin to gorzka gula w gardle i nieco nerwowe spojrzenie. Czekanie u dentysty ma smak nieco cierpkich owoców ale jest zabarwione sporą dawką literatury (w poczekalni piętrzą się półki z książkami).
Czekanie w upale jest...nieznośne. Nad tym czekaniem w mieście unosi się gęsty swądek zmęczonego człowieka. Wszyscy bracia i siostry próbują w czekaniu miejskim utrzymywać dystans. Zbliżanie się podnosi temperaturę.
Czekanie w korku przed umówionym spotkaniem szczerzy zębiska jak kardiogram zawałowca.
Zastanawiałam się ostatnio ile życia upływa mi na czekaniu.
Nie na mannę z nieba, nie na wygraną w totka, ani nie na księcia na białym koniu. Czekanie nieoczekiwane, nieplanowane, niezależne.
Policzyłam i wyszło mi, że sporo. Te ułamkowe opóźnienia u lekarza, „nieco” przesunięte spotkania, niepunktualne przyjazdy pociągów. Tu półtorej minuty, tam pięć minut, godzina.
Potem pół dnia spóźnionego lotu, odwołany kurs autobusu i nagle jesteś nie jutro a jeszcze wczoraj.
Wiem, wiem, że pośpiech jest niewskazany i nieuzasadniony. Przecież do celu i tak dotrzemy w swoim czasie. Wszyscy.
Ja jednak lubię kiedy w lipcu jest lipiec a nie czerwiec. Lubię gazetę z dzisiejszą datą czytać dzisiaj. Jutro to jest już wczorajsza gazeta. Niby treść w niej zawarta nie zmieniła się ani na jotę ale nieco jednak trąci nieświeżą rybą.
Nie chcę spóźnionej choinki na Wielkanoc. Zajączek z kurczaczkiem pod rękę cieszą mnie wiosną. Nie chcę ich w październiku .
I dlatego, do jasnego pantałyku! Droga Poczto, jak długo mam czekać na coś, co powinno do mnie dotrzeć miesiąc temu? Co zrobiłaś z moją przesyłką?!
Kto przejął mojego lipcowego Deliciousa? Jeśli już przeczytał, to niech odda.
Czerwcowy numer znam na pamięć. Mogę go cytować na wyrywki. Czyżby wśród pracowników Poczty pojawił się typ o lepkich rączkach?
Pragnę zaznaczyć, że zaczął się sierpień a z nim w mojej skrzynce powinien pojawić się numer sierpniowy. Czekam, nie powiem, że z cierpliwością.
I proszę, żeby mi ktoś nie zasugerował wersji elektronicznej. Za takie rady dziękuję bardzo i zaproponuję w odwecie wersję elektroniczną ulubionych perfum.
Hm, jestem nieco wkurzona.

Z czerwcowego, wyrytego na blachę numeru czerwcowego Deliciosa zaproponuję wam na skołatane nerwy sernik lekarstwo czyli sernik gin z tonikiem.
Gin od zarania swych dziejów był traktowany jak lek, więc mogę go bez mrugnięcia okiem i wyrzutów sumienia polecić. Voila!

Jedzcie i pijcie bo jest pyszny.




W oryginalnym przepisie ciasto występowało inne ale biszkopt w mojej wersji też się sprawdził.
Kto brzydzi się biszkoptem niech zmiksuje dowolne ciasteczka z roztopionym masłem i wyłoży nimi okrągłą formę o średnicy 17 cm a potem schłodzi w lodówce.

Sernik gin z tonikiem

biszkopt:

3 jajka
3 łyżki drobnego cukru
3 łyżki mąki pszennej
1 łyżka mąki ziemniaczanej.

Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni a formę o średnicy 17 cm wykładamy papierem (tylko dno) do pieczenia.
Ubijamy białka na sztywno i dodajemy (wciąż ubijając) po łyżce cukru. Kolejno dorzucamy (wciąż przy włączonym mikserze) żółtka. Wyłączamy mikser i przesiewamy do masy jajecznej obie mąki. Delikatnie mieszamy.
Napełniamy formę ciastem i pieczemy około 25 minut.
Studzimy ciasto. Wystygłe(najlepiej następnego dnia) kroimy na dwa placki.

masa serowa:

1 opakowanie serka śniadaniowego np. Piątnica
250 g mascarpone
40 g drobnego cukru
skórka otarta z połowy cytryny
sok z połowy cytryny
skórka otarta z jednej limonki
sok z połowy limonki
skórka otarta z połowy pomarańczy i dwie łyżki soku pomarańczowego

Wszystko razem Ubijamy mikserem i dzielimy na dwie części. Pierwszą część wykładamy na jeden biszkoptowy placek. Wyrównujemy krem i przykrywamy drugą częścią biszkopta. Wykładamy resztę serowego kremu.
Umieszczamy ciasto w lodówce i zajmujemy się „clou” programu czyli ginem z tonikiem.

galaretka gin z tonikiem:

3 łyżeczki żelatyny
1 pasek skórki z pomarańczy
1 pasek skórki z cytryny
sok z połowy pomarańczy
sok z jednej cytryny
50 g cukru
3 kuleczki jałowca
3 łyżki dobrego ginu
150 ml toniku
gałązka tymianku (najlepszy jest cytrynowy)

Żelatynę zalewamy odrobiną wody by napęczniała. Potem stawiamy miseczkę z żelatyną nad garnkiem z gorącą wodą . Niech się rozpuści.
W małym rondelku podgrzewamy soki ze skórką pomarańczową i cytrynową, jałowcem i cukrem. Mieszamy do rozpuszczenia się cukru. Studzimy. Łączymy z żelatyną.
Potem przecedzamy przez sitko, dodajemy gin i tonik.
Obrywamy tymiankowe listki i dodajemy do galaretki.
Wyjmujemy sernik z lodówki i wlewamy ginową galaretkę.
Jeszcze raz wkładamy sernik do lodówki by galaretka stężała.
Po trzech godzinach wszystko wygląda i smakuje jak marzenie.
Jeśli na coś czekacie, to gwarantuję wam, że jest to ten sernik.




Smacznego

czwartek, 23 lutego 2017

Pączki, margarita i przepis od rzeczy czyli sałatka z dynią i nasionami






















Wszystkiego najlepszego z okazji dnia margarity!

Odważylibyście się powiedzieć głośno i wyraźnie, że nie lubicie małych kotków?
Jeśli wciąż chcecie mieć znajomych, to lepiej nie ryzykujcie.
Ktoś pokazuje wam 643 filmik na youtubie roniąc łzy wzruszenia a wy liczycie od końca gwiazdy w gwiazdozbiorze Wega z pamięci dla uspokojenia morderczych myśli.
Mieliście tak kiedyś?.
Kotki są słodkieeee, kjuuuuud, łoooooo, i tak dalej.
No, są słodkie. Ale żeby z ich powodu zachowywać się jak... No właśnie...jak?
Nie jak dziecko, bo widziałam co dziecię ukochane z ogonkiem pluszakowym może zrobić. I na pewno nie jest to bezkresny zachwyt. Już raczej nieodparta ochota by zajrzeć do wnętrza.
Dzieci też lepiej w towarzystwie potraktować na zasadzie: im mniejszy bobas tym zachwyt większy. A dzieci brudzą, zakłócają ciszę, przeszkadzają i nieciekawie pachną.
Powiedzcie to głośno. Przy stole. Głośno i wyraźnie przy rodzicach takich małych „skarbów”.
Po ostatniej wizycie znajomych z „słodkim skarbem” okruchy ciastek wyjmuję z miejsc całkiem zaskakujących. I to po dwóch tygodniach. Dziecko potrafi.
Dobrze, że w końcu rośnie. I potem wpada w zachwyt nad kotkiem, świnką, puszystą kuleczką.
Poprawność towarzyska, poprawność społeczna, poprawność polityczna. Dziwne rozważania przy okazji pączków.
Bo o pączkach miał być wstęp.
A pączki lubicie czy może jecie dzisiaj bo tak wypada? No, tak z ręką na sercu.
Ja nie lubię pączków. I zjadłam dziś jednego. Czy to ze strachu przed, podobno czekającym mnie pechem, jeśli nie zjem choć malutkiego pączusia? Czy może z obawy przed znaczącymi spojrzeniami: „aha, znów się odchudza”.
Bo tak trzeba, bo się powinno, bo wypada, bo inni, bo tradycja....
MMŻ nie był dziś rano szczęśliwy. Policzył, że przyjdzie mu zjeść w pracy co najmniej cztery pączki. Dobrze, że nie zatrudnia tuzina kobiet, bo każda czułaby się w obowiązku przynieść torbę ciastek. I każda postawiłaby do kawy talerzyk z pączkiem. Nie trzeba być matematykiem, żeby się doliczyć 12 pączków w ciągu dnia.
Nikt normalny nie ładuje w siebie takiej porcji. Biedny MMŻ.
W nosie mam pączki. Wolę margaritę.
Dobrze, że niektóre dobre dusze czuwają i odkryły, że dziś jest jej dzień. I to nie lokalny a globalny.
Międzynarodowy dzień margarity!
Zapominam o pączkach ruszam na poszukiwanie tequilli.
Niech żyje margarita!

No tak, zapomniałbym o przepisie.
Nie będzie, jak się domyślacie, o pączkach. O margaricie też nie, choć mnie kusi.


Będzie o czymś lekkim i kolorowym, stojącym w opozycji do tego, co za oknem.
Ale narzekać na szarość będę kiedy indziej.


Dziś sałatka z dynią i nasionami.

  • mieszanka sałat ulubionych
  • 1 mała dynia, pokrojona w kawałki (na jeden kęs) i upieczona w piekarniku (tu przepis)
  • garść ulubionych ziaren:słonecznika, dyni, sezamu, siemienia lnianego czy orzechów, uprażone na suchej patelni
  • 1 mała cukinia pokrojona na cienkie plastry wzdłuż
  • garść ulubionych pomidorków
  • 1 nieduży ogórek, potraktowany jak cukinia
dressing:
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 1 łyżka soku z pomarańczy
  • 2 szczypty otartej skórki z pomarańczy
  • 4 łyżki oliwy
  • 1 łyżeczka oleju z dyni
  • pół łyżeczki soli
  • 2 szczypty mielonego pieprzu

Na talerzu rozkładamy w składniki sałatki (oprócz nasion) w mniej lub bardziej artystyczny sposób.
W słoiczku miksujemy składniki dressingu.
Polewamy sałatkę sosem i posypujemy ziarnami.
Kto bardziej żarłoczny niech dorzuci do sałatki jakiś zacny kozi lub wędzony serek.
Smacznego




P.S.

Wszystkich miłośników słodkich filmików, rodziców przesłodkich bobasów, pączkożerców i innych, jeśli poczuli się dotknięci, serdecznie i szczerze przepraszam

czwartek, 16 czerwca 2016

Dobrego nigdy nie za dużo czyli syrop z kwiatów czarnego bzu w dwóch odsłonach

























Utknęłam na wsi mojej. Wizyty w wielkim mieście, które są koniecznością traktuję jak dopust boży.
Wystarczą dwa dni i już zapominam o korkach, hałasie i zatłoczonych ulicach.
Znalazłam sposób na odcięcie się od ulicznego rozgardiaszu. Słucham książek. A słuchając nie przekraczam dozwolonej prędkości a mijający mnie kierowcy nie wywołują we mnie chęci odwetu.
Jest książka, jest spokój.
Czytanie książek jest jednym z najcudowniejszych wynalazków ludzkości.
Umberto Ecco napisał przepiękny list do swojego wnuka o wartości czytania.
Podpisałabym się pod nim obiema rękami.
Kiedy przeczytałam go po raz pierwszy, pomyślałam, że chyba zazdroszczę Panu Ecco, że pierwszy wpadł na pomysł napisania takiego listu. Choć z drugiej strony mam przyjemność jego przeczytania.
A propos listów. Pamiętacie jak namawiałam was do przeczytania cudzych listów w Listach Niezapomnianych?
Od momentu, kiedy dowiedziałam się, że będzie druga część, nie mogłam się jej doczekać.
I jest! Fantastyczna i cudna.
Warta każdej wydanej złotówki. Tym bardziej, że nie ja ją wydałam, bo była prezentem na Dzień Dziecka.
Aby szczęście było pełne, do czytania potrzebny jest dodatek. Najlepiej pyszny, a teraz kiedy dni mamy ciepłe, najlepiej chłodny.
I tu też mam propozycję: czarny bez. Kwitnie właśnie i trzeba go rwać garściami. Rwać a potem przerabiać na syrop. Potem ten syrop rozlewać, mieszać, schładzać i pić litrami. A to czego nie wypijemy schować w chłodzie i mieć w zapasiku na prezent grudniowy lub jako namiastkę lata.



Syrop z kwiatów czarnego bzu

około 50 baldachimów czarnego bzu (dobrze rozwiniętych i nie przekwitniętych)
2 litry wody
2 kg cukru (wiem wiem, dużo, ale czarny bez lubi nieoczekiwanie fermentować)
sok z dwóch cytryn
sok z jednej pomarańczy

Zbieramy kwiaty bzu w ciepły suchy dzień, z dala od dróg i kominów. Zerwane kwiaty zostawiamy na kwadrans na papierze by wszystkie żyjątka miały czas spakować walizki.
Bierzemy do ręki nożyczki i obcinamy kwiaty z baldachimów. Im mniej zielonych łodyżek, tym lepiej. Nie przejmujcie się jednak, jeśli jakieś zieloności zostaną pominięte. Nie zaszkodzi to syropowi.
W tym czasie zagotowujemy wodę z cukrem. Do gotującego się syropu wlewamy sok z cytryny i pomarańczy. Odstawiamy syrop i jeszcze gorącym zalewamy kwiaty. Mieszamy kwiaty z syropem i studzimy.
Po wystygnięciu przykrywamy garnek i odstawiamy go w chłodne miejsce na 12 godzin.
Po tym czasie przecedzamy syrop i wlewamy do butelek lub słoiczków. Pasteryzujemy jeśli chcemy przechować syrop w spiżarni.


.







Hugo cocktails (wg Delicious)
pół szklanki lodu
miarka ginu
1 łyżka syropu z czarnego bzu
kilka liści mięty
ćwiartka limonki
prosecco
woda gazowana
lód

Do szklaneczki wypełnionej do połowy lodem wlewamy gin i syrop z czarnego bzu. Wrzucamy miętę i limonkę. Dopełniamy szklankę prosecco i wodą (w proporcjach swoich ulubionych)
Pijemy z przyjemności mrużąc oczy.



lemoniada z czarnym bzem
woda gazowana
chlup syropu z czarnego bzu
sok z połowy pomarańczy
kawałek pomarańczy
1 listek melisy
lód

Do szklanki z kilkoma kostkami lodu wlewamy syrop z czarnego bzu i sok z pomarańczy. Dorzucamy melisę i plaster pomarańczy. Dolewamy wodę sodową do pełna. Jeśli mogę coś zasugerować, to użycie pomarańczowej wody mineralnej.
Na upalne dni dzban takiego przysmaku to jak spełnione marzenie złotej rybki. A syrop z czarnego bzy zmienia pogląd na tradycyjną lemoniadę.




To wszystko na dziś. Teraz naleję sobie miarkę ginu do szklanki, dodam syrop i prosecco. Miskę chipsów już postawiłam na stole, a obok leży czerwono biały szalik. Za pół godziny mecz, więc ręce będę miała zajęte trzymaniem kciuków.

























Smacznego i tylko pozytywnych emocji na wieczór

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Rozważania o czasie i pieczona cykoria z pomarańczową sałatką

























Absolwent” to ramotka. „Absolwent” to rewelacja.
W czasach kiedy kochałam się beznadziejnie w Andrzeju D. film „Absolwent” wywoływał na twarzy rumieniec wstydu. Nikt nie mówił nam wtedy otwarcie o seksie a już o seksie z osoba prawie nieżywą czyli w okolicach 40- tki tym bardziej.
Ktoś kto był w okolicach trzydziestki był praktycznie krok przed śmiercią.
Oglądaliśmy więc „Absolwenta” z wypiekami na twarzy i niektórzy nawet współczuli Dustinowi Hoffmanowi kontaktów intymnych z „starą” panią Robinson.
Czas jednak robi swoje.
Czytaliście kiedyś swoją ukochaną książkę po raz kolejny np. po dwudziestu latach?
Czy brzmiała ona tak samo? Założę się, że nie.
Założę się o mojego ukochanego KA, że za drugim razem, po latach, co innego zrobiło na was wrażenie.
Moim numer jeden wśród książek jest „Mistrz i Małgorzata”. Z premedytacją robię sobie dłuższe przerwy w czytaniu książki, bo już wiem, że za kolejnym razem znów będzie inaczej.
Nigdy nie wiem, co tym razem wprawi mnie w zdumienie ale czekam na ten moment cierpliwie.
Absolwent” zdarzył się nieoczekiwanie. Telewizja, która raczej rzadko jest źródłem kulturalnego olśnienia, zafundowała nam niespodziankę.
Co przychodzi na myśl jako pierwsze, gdy pomyślę o filmie Mike Nicholsa? Muzyka. Sound of Silence, Mrs Robinson, April Come She Will, Scarborough Faire.
Każdy ją zna, nawet jeśli nie wie skąd. Taka muzyka unieśmiertelnia film.
Od pierwszego obejrzenia filmu minęło trochę czasu. Natknięcie się na „Absolwenta” dzisiaj potraktowałam jako prezent wielkanocny. Cóż mnie dawno temu tak urzekło?
I kiedy siadałam do filmu wydawało mi się, ze wiem czego się spodziewać. Sentymentalnie identyfikowałam się po trochu z Benjaminem a po trochu z jego dziewczyną Elaine. Ale film płynął a mnie coraz bliżej było do pani Robinson.
Okazało się, że czas, który upłynął zmienił nie tylko cyferki w moim życiorysie ale też moje spojrzenie na świat.
Jakie to proste i jak łatwo wytłumaczalne. Wczoraj byłam Benjaminem dziś jestem panią Robinson.
Może mało to odkrywcze ale nieco mną wstrząsnęło.

Wstrząśnięta ale nie zmieszana faktem upływu czasu wróciłam do poświątecznej rzeczywistości.
Wyszperałam przecudną płytę Simona i Garfunkel'a Bridge Over Troubled Water i zamieszałam w garach.



Pieczona cykoria i pomarańczowa sałatka

1 cykoria
1 pomarańcza
1 czerwona papryka
1 łyżka małych cebulek w occie
pokrojony w kostkę owczy ser
garść mieszanki sałat
1 łyżka podprażonych pestek dyni

sos:
sok z połówki pomarańczy
sok z połówki cytryny
1 ząbek czosnku zmiażdżony
1/4 szklanki dobrej oliwy
1 łyżeczka łagodnej musztardy
3 krople oliwy z pestek dyni
sól do smaku

Wszystkie składniki sosu, oprócz pestek dyni umieszczamy w słoiku, zakręcamy go i dokładnie wstrząsamy.
Sałaty myjemy, osuszamy i rwiemy na kawałki.
Rozgrzewamy piekarnik do 190 stopni. Cykorię dzielimy na liście i odcinamy grubsze części liści.
Smarujemy liście oliwą i kładziemy na blasze, wyłożonej papierem do pieczenia.
Pomarańczę dokładnie myjemy i kroimy na plastry. Również smarujemy oliwą i kładziemy na blasze obok cykorii.
Wstawiamy blachę do rozgrzanego piekarnika i pieczemy około pół godziny do zbrązowienia brzegów cykorii i pomarańczy.
Wyjmujemy blachę z piekarnika i studzimy.

Wystudzoną cykorię i pomarańczę układamy na sałacie. Posypujemy pokrojoną papryką, cebulką i pokruszonym serem.
Polewamy sosem i na koniec posypujemy pestkami dyni.





Smacznego