Pokazywanie postów oznaczonych etykietą likier pomarańczowy Cointreau. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą likier pomarańczowy Cointreau. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 14 listopada 2017

Gorzka pigułka i coś na osłodę czyli….naleśniki suzette







Gdyby urządzić ranking słów, najbardziej znienawidzonych przez facetów w tzw. codzienności jak myślicie, które zajęłoby miejsce na szczycie?
Wierność?
Pracowitość?
Trzeźwość?
Umiar?
Nie, moje drogie. Słowem, które wywołuje popłoch u każdego rasowego faceta jest "powtarzalność". Czyli czytaj: nuda, bezsens, nuda, nuda...
- Wakacje co roku u cioci Jolci (z braku tzw. środków)
- Codzienne odstawianie młodej do przedszkola (czasem zdarza się zapomnieć, że młoda wciąż siedzi na tylnym siedzeniu)
- Napełnianie zmywarki/opróżnianie zmywarki (na to znaleźli sposób: dwie zmywarki)
- Wynoszenie śmieci (znowu pełny kosz!!! Kiedy i czym ty to, kobieto napełniasz!!!)
- Rocznice (o zgrozo!!! Kiedy i która?!!!)
- Wizyty u mamusi (żony)
- Mówienie "kocham cię" (przecież wiesz....)
Jakoś cykliczne piątkowe spotkania z kolegami nie podlegają pod kategorię "powtarzalność".
No, ale oni załatwiają wtedy Bardzo Ważne Sprawy. Faceci w ogóle mają tylko BWS do załatwienia. Inne to zwykła strata czasu. Wbicie gwoździa czy wizyta u teściowej nie mieści się w grupie priorytetów. Zresztą jak tu porównywać ich życie z naszym. Przecież wiadomo, że u nich wszystko pisze się dużą literą.
A co z nami? Tu nas mam!
My uwielbiamy powtarzalność. Powtarzalność to nasze drugie ja. To nasza gwarancja bezpieczeństwa i spokoju.
Codzienny buziak na dzień dobry, herbata z mlekiem, koniecznie w tym samym kubeczku. Samochód parkujemy zawsze w tym samym miejscu, na kawę chodzimy do tej samej knajpki od liceum.
Nic tak dobrze nie uspokaja skołatanej duszy jak dobrze znana droga przez park. Ta sama połamana ławeczka, ta sama wiewiórka, może petów dziś więcej niż przedwczoraj.
Lubimy słuchane od lat te same piosenki i wciąż układamy ten sam pasjans.
Coś tam, ktoś bąknął, że powtarzalność to bezpieczeństwo.
Szybciutko zrobiłam ankietę u znajomych pań. Co jest dla nich najcenniejsze w związku? Zakładałam, że dla większości szczyt miłosnych uniesień nieco się już spłaszczył.
Otóż na siedem przetestowanych, sześć odpowiedziało: poczucie bezpieczeństwa. Bingo!
Ta jedna jest w świeżym związku i jej jeszcze tylko fikołki w głowie.
Czyli jednak. Co testosteron robi z człowiekiem?
Jak dajemy radę na co dzień nie oszaleć z pędzącym od zmiany do zmiany facetem?
Jakim sposobem on nie popadnie w letarg z nudów, między jednym wynoszeniem śmieci a drugim.
Jakim cudem gatunek ludzki jeszcze nie wymarł?
Gdyby się zastanowić, to różnic między nami jest więcej niż to na pierwszy rzut oka widać. I żadne poradniki, przewodniki, instruktaże, godziny szczerości z mamusią czy psiapsiółkami nie wyczerpują tematu.
Facet inny jest i basta. Ale żeby aż tak….?

Naleśniki suzette zrobię na przekór powyższemu tekstowi.
Powtarzalność powtarzalnością ale zrobienie suzette może grozić w najgorszym przypadku spalonym karmelem. Voila!




Naleśniki najlepsze z najlepszych czyli suzette:

Zakładam, że macie z przedwczoraj kilka więdnących naleśników. Macie też po dziurki w uszach(od kolczyków) wszelkiego rodzaju powideł, musów jabłkowych, dżemów truskawkowych i twarogów jakże patriotycznych.
Krótko mówiąc macie ochotę na odrobinę szaleństwa i niebezpieczeństwa. W takim razie to propozycja dla tych, łaknących adrenaliny.

kilka naleśników (bez wkładki)
Starta skórka z połowy pomarańczy
40 g drobnego cukru
40 g masła
sok z 2 małych pomarańczy
2 łyżki  Cointreau
2 łyżki  brandy
paseczki pomarańczy tzw. zest
kwaśna śmietana

Zaczynamy od górnego „c” i od razu idziemy na całość. Robimy karmel.
Na patelnię sypiemy drobny cukier. Na małym ogniu doprowadzamy go (nie dotykając) do złotego koloru.
Kiedy osiągniemy ten punkt, dodajemy masło i sok pomarańczowy. Zagotowujemy.
Wlewamy cointreau. Odparowujemy nieco sos by zgęstniał. Kładziemy na niego naleśniki poskładane w kopertę.
Polewamy brandy i podpalamy.
Ła! Znów ten dreszczyk emocji!
Kiedy ogień zgaśnie (wstrzymajcie się z gaśnicą i wzywaniem ukochanego na pomoc) przekładamy naleśniki na talerze.
Do sosu na patelni wrzucamy część skórek pomarańczowych i po chwili (niech będą ciepłe) polewamy sosem z pomarańczą naleśniki. Nonszalancko rozrzucamy po wierzchu skórki z pomarańczy i podajemy.
Kto ma barokowe upodobania, może postawić obok dzbanuszek z kwaśną śmietaną.





Smacznego


sobota, 21 marca 2015

Co ma wieża do róży? Czyli tort Malakoff



Malakoff
  1. jedna z dzielnic Paryż
  2. miasto we Francji w rejonie Ile-de;France (mają tam rockowy festiwal)
  3. fort na Krymie pod Sewastopolem znany z Wojen Krymskich
  4. szwajcarska potrawa z serem wcale nie na słodko
  5. deser na część Napoleona III podobny do deseru charlotte na bazie śmietanki i kawy
  6. batonik czekoladowy z orzechami laskowymi, stworzony w XIX wieku na cześć bitwy pod Malakoff
  7. nazwa róży Tour de Malakoff
  8. wieża artyleryjska, obronna (np. w Głogówku)
  9. jeden z najsłynniejszych wiedeńskich deserów
Dużo tego prawda?
Internet pełne jest malakoffów. Który jest odpowiedzią na pytanie :„skąd wzięła się nazwa?”nie wiadomo.
Najważniejsze, że tort jest znany, jest kolejnym tortem klasycznym i co najważniejsze, nie jest trudny do zrobienia.
Nie wymaga pieczenia, jest bardzo treściwy i można go spotkać w większości wiedeńskich kawiarni.
Zanim sama się z nim zmierzyłam, zrobiłam sobie wycieczkę po okolicznych cukierniach. Nie znalazłam ani jednego tortu Malakoff.
Mówi się trudno i bierze się Malakoffa w swoje ręce.
Poniżej podaję przepis. Na szczęście zrobiłam go w najmniejszej foremce, bo ilość kalorii może przyprawić o depresję ( tych dbających o linię).




Tort Malakoff
foremka o średnicy 17 cm

biszkopt

2 jajka
2 łyżki cukru pudru
2 łyżki mąki pszennej
1 łyżka mąki ziemniaczanej
pół łyżeczki proszku do pieczenia

krem:

3 żółtka
60 g cukru pudru
70 g miękkiego masła
120 g mielonych migdałów
300 ml ubitej kremówki
3 łyżki likieru pomarańczowego Cointreau

do nasączenia:

1/3 szklanki przegotowanej i wystudzonej wody
1/3 szklanki likieru pomarańczowego

oraz 200 ml kremówki do pokrycia tortu i zrobienia dekoracji

Zamiast piec biszkopt możecie kupić podłużne biszkopty i ich użyć do zrobienia tortu.
Mnie, w niezrozumiałym dla mnie samej amoku, chciało się piec własny biszkopt. Jakbym nie miała nic innego do roboty.
Jeżeli zdecydujecie się upiec biszkopt oto instrukcja.
Oddzielamy żółtka od białek. Ubijamy białka na sztywno i wsypujemy cukier puder, ciągle miksując. Następnie wlewamy żółtka i miksujemy do uzyskania puszystego blado żółtego kremu.
Odstawiamy mikser i bierzemy do ręki łyżkę.
Do masy jajecznej wsypujemy wymieszane razem i przesiane przez sito mąki i proszek.
Delikatnie, by krem nie opadł, łączymy mąki z masą jajeczną.

Dno foremki wykładamy papierem do pieczenia. Jeżeli mamy dwie foremki tego samego rodzaju, to dzielimy ciasto na dwie części po równo i wypełniamy nim dno formy.
Jeżeli nie jesteśmy szczęściarzami i mamy tylko jedną formę, to najpierw pieczemy jedną porcją ciasta, a po tem drugą.
Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni i wkładamy do niego formę na 15 minut.
Po tym czasie, kiedy ciasto jest złote i upieczone, wyjmujemy krążek ciasta z formy razem z papierem a po wytudzeniu foremki powtarzamy operację wykładania dna formy. I pieczemy drugą część ciasta. Dzieki temu mordęga w postaci równego pokrojenia biszkoptu na dwa blaty będzie nam oszczędzona.

Upieczone i stygnące blaty odwracamy na plecki czyli papierem do góry i delikatnie zdejmujemy go z ciasta.

Zajmujemy się kremem. Tutaj uwaga: krem do malakoffa jest z gatunku mających skłonności do zwarzenia się. Jeżeli to nieszczęście spotka was przy miksowaniu masła z jajkami, to pół biedy. Stawiamy wtedy miskę z żałosną treścią na garnku z gotującą się wodą i miksujemy póki masa nie odzyska jedwabistości.
Gorzej jeżeli masa zwarzy się po dodaniu mielonych migdałów lub ubitej śmietany. Wtedy możemy albo liczyć na niewyrobienie kulinarne gości (może nie zauważą) albo wywalamy wszystko do kosza i pieczemy brownie.

Pomińmy jednak niebezpieczeństwa i zajmijmy się kremem.
Ubijamy na puch żółtka z cukrem. Dodajemy do wciąż miksowanej masy masło po kawałeczku. Miksujemy. Po chwili niepewności krem zaczyna wyglądać pięknie. Kiedy jest gęsty i błyszczący wlewamy (bardzo ostrożnie) likier. Miksujemy. Potem dodajemy mielone migdały.
Ostatnią czynnością jest połączenie ubitej kremówki z masą jajeczną. Robimy to etapami, żeby się kremówka nie przestraszyła. Nieco kremówki i nieco kremu mieszamy w osobnej misce. To taki trochę wieczorek zapoznawczy.
Potem powinno już odbywać się wszystko bez problemów.

Wystudzony biszkopt (pierwszy blat) nasączamy ponczem i smarujemy grubo kremem. Przykrywamy drugim blatem. Jego też nasączamy ponczem. Całość smarujemy resztą kremu.
Wkładamy na kilka godzin do lodówki. 
Przed podaniem ubijamy kremówkę, smarujemy nią boku i wierzch tortu i obsypujemy płatkami migdałowymi.

To kolejne ciasto z gatunku „błyskawiczne”. Nie wymaga długich podchodów i cackania.
Nie bardzo rozumiem jego popularność, bo to po prostu torcik biszkoptowy z migdałowo pomarańczowym kremem. Za bardzo nawet jest kremowy.

Nie dziwcie się obecności truskawek na niektórych zdjęciach. Po prostu ilość bieli i odcieni kremu spowodowały, że miałam ochotę ten tort pochlapać czerwoną farbą.
Tak wygląda dużo lepiej (moim zdaniem).

























Obiecałam, zrobiłam, spróbowałam.
Może kiedyś do niego wrócę.


Pięknego wolnego i smacznego