Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wódka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wódka. Pokaż wszystkie posty

piątek, 9 października 2015

Ciągle w ruchu czyli nalewka pigwowa z pomarańczą
























Mieszkaniec naszego kraju nad Wisłą przeprowadza się przeciętnie raz w życiu. Nie jesteśmy nad wyraz mobilnym narodem.
Ja przeprowadzam się szósty raz. Zawyżam statystyki.
W ostatnim miesiącu spakowałam, przeniosłam i wtaszczyłam kilka ciężarówek rzeczy. Wydawałoby się, że skoro na dalekim strychu ciągle zimuje 300 kartonów, to teraz pakowanie odbędzie małym palcem lewej nogi.
Ale w ciągu trzech lat wygnania obrośliśmy w następne tony książek i płyt.
Z prawdziwą radością pozbyłam się dwóch worów ciuchów. Teraz będą cieszyły kogoś innego.
Zauważyłam, że niektóre moje ciuchy wędrują ze mną bez względu na mody, gusty i moje zainteresowania. Szafy się zmieniają, mój rozmiar też a brązowy płaszczyk pamiętający czasy kiedy byłam krótkowłosą brunetką ciągle wisi. Ukochane spodnie w rozmiarze bliskim dziecięcemu też panoszą się na półce. Najbardziej ubawiła mnie sukienka wieczorowa z błyszczącego brokatu. Nigdy, przenigdy nie miałam jej na sobie. Przy każdorazowej przeprowadzce wyjmuję ją z worka, zakładam i mruczę do siebie, że w tym roku już na sto procent założę ją na Sylwestra.
Tym sposobem wkroczyła w wiek szkolny. Udawało jej się przemknąć przez sito selekcji, lecz tylko do czasu.
Wylądowała w worku i jej czas w mojej garderobie się skończył.
W przeprowadzce cieszy mnie mnóstwo rzeczy. Po pierwsze nareszcie wizja świat Bożego Narodzenia w tym roku nie wywołuje we mnie frustracji. Nareszcie własny stół, osobisty i, mam nadzieję oswojony, piekarnik, szafa, w której ciągle jest kilka wolnych półek
Przeglądam, pakuję, owijam, mierzę, szyję i sprzątam. Robię jeszcze kilkanaście innych rzeczy ale nie będę epatować swoją wszechstronnością, żebyście nie pomyśleli, że macie do czynienia z super woman.
Kiedy już każda skarpetka zamieszka w swojej szufladzie i każdy talerz umości się na półce, będę mogła dopuścić do siebie myśl, że jestem zmęczona.
Dlatego przyszły tydzień przeznaczyłam na leżenie i leczenie ran.
Jeszcze tylko zamknę dom pod lasem, sprowadzę koty pod nowy dach i oddam się wykorzystywaniu moich nowych zabawek kuchennych.
Już nie mogę się doczekać. Kuchnio moja nowa! Nadchodzę!

























Rzucę jeszcze okiem na włości swoje leśne i mogę pakować (!) manatki do miasta.

Rzut oka wyłowiło dorodne pigwy na krzakach.
To jedyna dobra strona z posiadania nowego sąsiada. Płot, zbudowany po sąsiedzku zdecydowanie spodobał się pigwowym krzaczkom. Kwitły w tym roku jak szalone. Dzięki temu po raz pierwszy mam okazję nastawić pigwówkę.

Na zakończenie rozdziału pod tytułem „Lato po lasem” będzie przepis na nalewkę pigwową.
Następnym razem przywitam was z nowej kuchni.



Nalewka pigwowa z pomarańczą

1 szklanka spirytusu
0,5 litra białej wódki
200 ml dowolnej brandy (użyłam metaxy, bo ją uwielbiam)
około 1 kg dojrzałych owoców pigwy
1 pomarańcza

później czyli po miesiącu

syrop cukrowy:
1 szklanka cukru
1 szklanka wody

Zaczynamy od obrania pigwy. Malutkie owoce są naprawdę twarde i trzeba mieć nieco krzepy by je rozkroić. Kiedy wam się to uda, to zobaczycie, że w środku pigwa przypomina jabłko.
Nie byłabym sobą gdybym nie wypróbowała rozkrojonego owocu. Jaki kwaśny!
Wyczyszczone owoce kroimy na kawałki i wrzucamy do słoja. Zalewamy je zmieszanymi alkoholami i wstrząsamy słojem.
Bierzemy się za pomarańczę. Musimy ją umyć i sparzyć. Obieramy ją cienko ze skórki. Najlepiej to robi obieraczka do warzyw.
Dorzucamy skórki pomarańczowe do słoika z alkoholami i pigwą.
Mocno zakręcamy i odstawiamy na parapet na minimum miesiąc.
Po miesiącu przecedzamy nalewkę.
Gotujemy syrop cukrowy i kiedy całkiem przestygnie, wlewamy go do odcedzonego nalewu.
Znów zakręcamy słoik, wstawiamy w ciemne miejsce i zapominamy o nim na rok.
Czyli ja mogę wam moją nalewkę w postaci końcowej pokazać dopiero w październiku 2016.
Jest na co czekać.
Dobrze, że w międzyczasie czekają na degustację wcześniejsze nalewki.





Smacznego

sobota, 3 października 2015

Priorytety zupełnie nie priorytetowe i nalewka z owoców czarnego bzu

























Nalewka jeszcze nie gotowa, kartony jeszcze nie spakowane, łóżko jeszcze nie dojechało, firan jeszcze nie kupiłam, bateria w łazience jeszcze nie podłączona, dom po lasem jeszcze nie zamknięty.
Tych „jeszcze” nazbierało się tak dużo, że najchętniej chciałbym być strusiem. Wtedy schowałbym głowę w piasek i czekała aż słowo „jeszcze” zamieni się w „już”.
Szkoda, że w naiwności swojej człowiek wierzy w siły nadprzyrodzone, krasnoludki, uczynne elfy i dobre wróżki.
Co prawda fakt ten ma miejsce tylko we wczesnym dzieciństwie i do momentu, aż starszy brat nie uświadomił małolata, że św. Mikołaj to sąsiad Zenek ale i tak szkoda.
Może gdyby od kołyski wpajano nam, że cała ta bajkowość to ściema, to dziś łatwiej byłoby się uporać z rzeczywistością.
Nie ma co liczyć na czarodziejską różdżkę, tylko zakasać rękawy i wyjąć głowę z piaskownicy.
Najlepiej po kolei odhaczać zadania.
Ale jak to zrobić, kiedy za progiem jesień taka piękna?
Jeśli chcecie pokazać komuś idealny wzór polskiej złotej jesieni, zabierzcie go rankiem za miasto.
Tylko nie planujcie na później przeprowadzki czy kafelkowania łazienki.
To bardzo nie mobilizujący obrazek. To refleksyjny obrazek.
Ja dziś zostawiłam wszystkie „jeszcze” w mieście, zamknięte na cztery spusty w opustoszałym mieszkaniu i wkroczyłam w mgły, poranny szron na trawie i zaspane słońce.
Niczego nie żałuję i nie gnębią mnie wyrzuty sumienia. To, co zafundował weekend lepiej zadziałało niż tony leków poprawiających nastrój.
Pal licho zaległości. Dziś nie mają znaczenia. Dziś zrywam ociężałe od soku kiście owoców czarnego bzu. Będzie nalewka palce lizać.
Nie mam obaw o zdrowie, bo o tej porze czarny bez jest samym dobrem. Nie ma na nim już ani jednego niedojrzałego ziarenka. Jest idealnie czarny i soczysty.
Zerkam też na jarzębinę, ale ona musi zdrowo przemarznąć, by stać się przedmiotem mojego pożądania.
Robiliście już nalewkę z owoców czarnego bzu? Ja też nie. To mój debiut.















Nalewka z owoców czarnego bzu

1 kg kiści owoców czarnego bzu
0,5 litra wódki
1 szklanka spirytusu
pół szklanki wody
3/4 szklanki cukru
1 laska wanilii
1 dwulitrowy słoik

Kiście czarnego bzu otrząsamy z ewentualnych mieszkańców. Obrywamy kuleczki z gałązek. O tej porze roku nie będzie z tym najmniejszych problemów, bo kuleczki same spadają.
Wsypujemy owoce do garnka i zasypujemy cukrem. Wlewamy wodę i stawiamy na ogniu.
Owoce puszczą sok. Gotujemy syrop bzowy 10 minut i przecedzamy na sicie. Wrzucamy do niego przekrojoną laskę wanilii.
Studzimy syrop i wlewamy do czystego słoika.
W osobnym naczyniu mieszamy wódkę ze spirytusem.
Do wystudzonego syropu powoli wlewamy alkohol. Mieszamy. Zamykamy słoik w wstawiamy na minimum miesiąc w ciemne miejsce.
Po miesiącu możemy zlać nalewkę do butelek.

Płyn, który rozlałam przed chwilką jest gęsty, bardzo intensywny w smaku i ma przepiękny kolor.
Myślę, że czas będzie teraz działał na jego korzyść.

Dajcie się skusić...zarówno na jesienną wycieczkę, jak i na zrobienie tej nalewki. Za każdym razem kiedy będziecie ją wyjmować z szafki, przypomnicie sobie jak pięknie może być w życiu.





Smacznego

poniedziałek, 6 października 2014

Kolejna odsłona łososia czyli gravlax


























„Łosoś to nuda.” Ile razy słyszałam ten tekst. Może to i prawda, ale pokażcie mi rybę mniej wymagającą jeżeli chodzi o obróbkę. A na dodatek nie ma najmniejszych problemów ze zdobyciem go w świeżej postaci. Ilość dodatków, które aż piszczą z radości, żeby skomponować się z tą rybą jest praktycznie nieograniczona.
Proszę mi więc nie mówić o nudzie.
Daleko nam jeszcze do rybnych stoisk pod innymi szerokościami geograficznymi.
Niewiele jest sytuacji, że czegoś komuś zazdroszczę, ale obfitość ryb w sklepach jest wyjątkiem.
W pobliskim Selgrosie otwarto dział rybny. I wydawało mi się, że nareszcie nie będę wspominać cudzych sklepów.
Radość moja trwała równo miesiąc. Po pierwszych zachwytach świeżymi doradami, tuńczykiem, makrelami i czterema rodzajami małży, pojechałam na piękną wieś devońską. A tam, w sklepiku wielkości kiosku ruchu, na lodzie leżała cała zawartość kornwalijskich wybrzeży. Serio!
Prawie się obraziłam.
To ja z wypiekami na twarzy opowiadam ludziom o dobrach selgroskich a tu, bez fanfar i ogni sztucznych każdy może sobie kupić dowolnego monk fisha lub langustynkę?
Ludzie łażą, nawet nie zerkają na te dobra niesamowite. A ja jak ten byczek Fernando zalazłam swoją łąkę. To nic, że rybną.
Kocham łososia ale czasami dobrze by było zjeść goatfisha.
Trzeba jeszcze popracować nad naszym rynkiem rybnym.
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma... Prawda?
Będzie więc łosoś. Ciągle nie jest nudny.
Aha, zapomniałam o jednej rzeczy. W Selgrosie mają małże brzytwy (one się chyba jakoś inaczej nazywają) i to jest to, co zdecydowanie działa na korzyść Selgrosa.












































Gravlax

1,5 kg świeżego filetu z łososia
otarta skórka z jednej cytryny
1 łyżka brązowego cukru
2 łyżki soli
1 łyżeczka białego pieprzu
60 ml wódki
2 ziarenka jałowca
pół łyżeczki nasion kopru włoskiego*
3 pęczki koperku

Łososia myjemy i czyścimy z ości. Skórkę zostawiamy.
Dobrze osuszamy rybę ręcznikiem papierowym i kroimy filet na połowę.
Koper drobno siekamy a ziarna jałowca i kopru włoskiego ucieramy drobno w moździerzu.
W misce mieszamy wszystkie składniki marynaty. Dno naczynia cienko smarujemy marynatą.
Do naczynia, najlepiej kamionkowego lub szklanego, wkładamy jedną połówkę łososia skórką do dołu. Na rybę wykładamy całą marynatę i przykrywamy drugą połówką łososia. Tym razem skóra musi być u góry. Ciasno zawijamy naczynie folią a na górę stawiamy coś ciężkiego np. 2 puszki kajmaku.
Po 3-4 dniach łosoś jest gotowy.
Wyjmujemy go z naczynia. Zeskrobujemy marynatę i kroimy rybę na cienkie plasterki. Podajemy z sosem musztardowym lub cytrynowym.
Kieliszeczek dobrze schłodzonej wódki mile widziany.


*zamiast kopru włoskiego możemy użyć ziaren kolendry lub pominąć ziarna a dodać 2 łyżki chrzanu; nawet wersja z tartym imbirem jest warta uwagi:)



Smacznych snów i pięknego słońca jutro

środa, 11 grudnia 2013

Imbir w postaci płynnej czyli nalewka w prezencie i na katar



Imbir jest dobrym usprawiedliwieniem. Przecież nikt nas nie będzie podejrzewał o niecne zamiary. Imbir to zdrowie i sama dobroć. Herbata imbirowa z miodem i cytryną przegoniła mój raczkujący katar. Czyli imbir jest dobry.
Jego obecność w nalewce jest bardzo atrakcyjna. Podarowanie komuś takiej nalewki to prawdziwie dobry uczynek.
Pora roku sprzyja rozglądaniu się za tym co rozgrzewające. Wszelkie zupy, ostre przyprawy, pachnące gorące czekolady i herbaty z wkładką są jak najbardziej na miejscu. Zupą czy napojem czekoladowym dobrze jest się poratować w ciągu dnia. Nic tak dobrze nie robi zziębniętym paluszkom jak kubek gorącej zupy dyniowej. Z imbirem oczywiście.
Za to wieczorem, kiedy już otulimy miękkim kocykiem nogi, włączymy sobie Dead Can Dance, z uznaniem spojrzymy na wypucowane okna, wtedy przychodzi czas na nieco bardziej niegrzeczne myśli. Może kieliszeczek czegoś rozleniwiającego? Rozgrzewającego nie tylko ciało ale też ducha. Może kieliszek imbirówki? Przed snem działa jak żelazko. Prasuje wszystkie fałdy naszej codziennej rzeczywistości. No i chroni przed zaziębieniem, oczywiście.
A jeśli nie umyliśmy jeszcze okien i wyrzuty sumienia skaczą po nas jak koniki polne? Wtedy dobrze jest napić się kieliszek imbirówki na skołatane nerwy. Mamy wtedy pewność, że katar nas nie dopadnie a spojrzenie na własne słabości będzie mniej surowe.
Tak, imbir ma właściwości magiczne. I rozgrzewa, i uspokaja, i dodaje aromatu, i podobno odchudza, i świetnie smakuje w postaci płynnej czyli jako nalewka.
Na dodatek, każdy obdarowany butelką tego skarbu zostaje waszym dozgonnym wyznawcą.
Lubicie imbir?




Imbirówka w prezencie i na katar

pół litra wódki
10 dkg imbiru
pół szklanki miodu (lub mniej gdy ktoś nie lubi zbyt słodkich trunków)
1 łyżka cytryny
1 goździk

Obieramy imbir i kroimy w plasterki. Wrzucamy do słoja. Mieszamy cytrynę z miodem i wódką. Zalewamy imbir i dorzucamy 1 goździk. Zakręcamy słoik i zostawiamy w spokoju na 10 dni*. Przecedzamy wódkę przez gazę i rozlewamy napój do butelek. Potem przewiązujemy wstążką i dajemy w prezencie.





Spokoju przedświątecznego i dużo wyrozumiałości dla siebie