Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zakwas pszenny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zakwas pszenny. Pokaż wszystkie posty

środa, 28 lutego 2018

Niech pożre ich bestia i chleb z orzechami







Czuliście się kiedyś jak bestia? Może czuliście się jak bestia ze wschodu?
Nazwanie porannego przymrozka z 1,5 centymetrową warstwą śniegu "bestią" rozbawiło mnie do łez.
Ale dziwni ci Angole. Dla nich wszystko co nadciąga z nad kontynentu jest apokaliptyczne. 
Upały w sierpniu to katastrofa zza kanału. Wiatr z Francji to huragan tysiąclecia. Minus pięć w lutym to lodowy armagedon.

Kocham tabloidy. Każde. Wstrzemięźliwość, ostrożność, wątpliwość, umiar; to słowa nie występujące w słowniku dziennikarza tabloidu.
Czasami, przychodząc w wizytą do mojej rodzicielki zachłannie rzucam się na kolekcję czytadeł. Zaczynam od prasy codziennie faktycznej.
Zazwyczaj nie mam ze sobą okularów do czytania i moją ciekawość świata zaspokajam samymi tytułami. Pasę się soczystymi porównaniami, dosadnymi określeniami i barwnymi sloganami (zwróćcie uwagę na przymiotniki).
Robią wrażenie, trzeba przyznać. Szafowanie przymiotnikami mają opanowane do perfekcji.

Pamiętam, że na zajęciach z pisania (kiedyś na takie uczęszczałam) jak mantrę powtarzano nam, że przymiotniki należy traktować jak truciznę. W małych dawkach mogą leczyć ale w nadmiarze niosą śmierć. Merytoryczną.
Lecz kto dbałby o sensowność przekazu, skoro w tytule użyto tak emocjonalnego określenia jak "niewinny i bezbronny".
Cała reszta nie ma najmniejszego znaczenia. Liczą się uczucia. Na nich redakcja gra jak Zimerman na fortepianie. Tylko presto, prestissmo. Przekaz musi walić na odlew. Trzy drzewka to już puszcza, przelotny opad to zapowiedź potopu, dziecko zawsze jest uosobieniem niewinności a spódniczka mini prowokacją.

Myślę, że za czas jakiś, kiedy większość słów przepełnionych emocjami się opatrzy i znudzi, znajdą się fachowcy od słowa, których jedynym zadaniem będzie wymyślać nowe definicje uczuć. 
Będą bardziej soczyste i barwne. I coraz mniej sensowne.

Im więcej przymiotników, tym więcej obojętności ze strony odbiorcy. Soczyste określenia i metafory coraz trudniej przebijają się przez naszą wrażliwość. Z czasem nasza wrażliwość karłowacieje. Wyciera się jak rękawy księgowego, linieje i łysieje.

Uzależniamy się od emocji jak ćpun. Pierwsza dawka nas upaja. Mmmm… biedny, znękany, porzucony, zdradzony.
Współczucie zalewa nas ciepłą falą. Oj, jak my współczujemy. Całym sobą, z sił całych. I dobrze nam z tym współodczuwaniem. Tym lepiej, że nie nas nieszczęście bezpośrednio dotyczy.
Potem jest już trudniej wskrzesić pierwsze odczucia. Wiadomo, pierwszy raz zdarza się tylko raz.
Wymagamy silniejszych bodźców. Bo przecież chcemy coś poczuć. Z współczuciem było nam fajnie. Tylko gdzie znaleźć ten emocjonalny punkt „G” (niedouczonych odsyłam do odpowiedniej literatury), nie przemęczając się zbytnio?
Tabloidy się dla nas starają. Próbują zadowolić. Masturbują nieprawdziwymi emocjami. Niby empatia, niby wspólnota uczuć.
Płacisz 1, 30 i siedząc na wygodnej kanapie z napoleonką w gębie zalewasz się łzami nad głodnym dzieckiem z Aleppo. 
Jak dobrze jest współczuć! Bez konsekwencji, bez brudu i bólu. Na kanapie.
Mocniej, głębiej, dosadniej! Tylko treści w tym nie ma za grosz. Fasada i ścianka. I dobre samopoczucie odbiorcy.

Życzę wam, tabloidy, aby w końcu jakaś bestia was pożarła.  

Aż głupio przejść teraz do garów. Może po prostu chleb upiekę. Taki prosty, dobry, wyzwalający tylko szczerą satysfakcję. 




Chleb z orzechami (doskonały)
1.Karmimy wieczorem zakwas pszenny.
2. Rano przed pracą: do miski wsypujemy 200 g mąki pszennej białej
                                 50 g mąki pszennej razowej
                                200 g wody
                                pół szklanki zakwasu
Mieszamy, przykrywamy folią spożywczą (robimy w niej dziurki) i zostawiamy do naszego powrotu z pracy.
3. Po powrocie z pracy do miski wsypujemy: 370 g mąki pszennej białej
                                  30 g mąki pszennej razowej
                                 300 g letniej wody
                                  1 szklankę zakwasu, który przygotowaliśmy rankiem
4. Potrzebujemy również:              10 g soli
                                  Około szklanki ulubionych orzechów (idealne są pekany,
                                  włoskie też świetnie smakują lecz nadają chlebowi nieco   
                                  szarego koloru)
5. Włączamy hak do zagniatania ciasta chlebowego i mieszamy wszystkie składniki, oprócz soli i orzechów, tylko do połączenia się składników. Ustawiamy timer na 30 minut i przykrywamy miskę.

6.  Po 30 minutach ponownie włączamy mikser i mieszamy około 10 minut. Potem dodajemy sól i orzechy. Zagniatamy jeszcze 5 minut i przekładamy ciasto do wysmarowanej oliwą misy. Przykrywamy i odstawiamy w ciepłe miejsce.
7.  Nastawiamy timer za 45 minut. Składamy ciasto chlebowe jak kopertę i znów przykrywamy. I znów timer na 45 minut. Ponownie składamy i zostawiamy w spokoju na następne 45 minut.
8. Ciasto wyrosło i jest gotowe do przełożenia do koszyków.
9. Podsypujemy stół mąką i wyjmujemy ciasto z miski. Dzielimy na dwie części. Każdą część składamy jak kopertę i wkładamy do wysypanych mąką koszyków.
10. Koszyki wkładamy do worków foliowych i… są dwie drogi: pierwsza to zostawienie koszyków w ciepłym miejscu a po dwóch (mniej więcej) godzinach włożenie ich do piekarnika. Druga, to włożenie koszyków do lodówki a rankiem (założywszy, że to sobota, bo przecież pracujemy w tygodniu) wstawienie ich do piekarnika.
Druga opcja daje smaczniejsze bochenki z efektowniejszą (czytaj: grubszą) skórką.
Chlebki z lodówki wkładamy od razu do gorącego pieca. Nie muszą nabierać pokojowej temperatury.
Po prostu nagrzewamy piekarnik do 240 stopni (najlepiej z parą) i wyjmujemy chlebki z lodówki. Zgrabnie przekładamy je na łopatkę (nie zapomnijcie posypać chlebów z góry mąką, bo ich nie odkleicie od łopatki)
i wsuwamy na gorącą blachę lub kamień. Po 20 minutach zmniejszamy temperaturę do 215 stopni i pieczemy jeszcze 25 minut.
Metoda pieczenia w obu przypadkach jest taka sama. Najpierw 240 stopni przez 20 minut, potem 215 stopni przez 25 minut.
Wyjmujemy po upieczeniu i słuchamy jak pięknie trzeszczą.  




Smacznego               

środa, 11 marca 2015

Maselnica, jasny wiejski chleb z goji i rollerkoaster


Kto pamięta smak masła z dzieciństwa? Ręka do góry. Urodzeni po roku 80 tym są wykluczeni z gry. Przepraszam, ale oni nic nie wiedzą o prawdziwym smaku masła.
Chyba, że mieli szczęście trafić np. w czasie wakacji na wczasy po gruszą, które teraz nazywają się agroturystyka. Agroturystyka to w większości wypadków polski disneyland dla mieszczuchów. Dzieci zobaczą krowę, mama z tatą z nostalgią wąchają maciejkę. A jeżeli do tego trafi się bocian w okolicy, to obraz sielskiego szczęścia jest pełny.
Wczasy u zaprzyjaźnionego rolnika to coś, co się pamięta długie lata.
Od siódmego roku życia wakacje spędzałam na beskidzkiej wsi. Przyjeżdżaliśmy z tatą po moim rozdaniu świadectw i zostawaliśmy do końca wakacji.
Z każdym dniem spędzanym na wsi stawałam się coraz bardziej ich i coraz mniej miejska. Sianokosy, potem żniwa, wspinanie się na dzikie „cześnie” po najsłodsze z owoców, przedzieranie się przez kłujące pnącza po ogromne jeżyny, wyprawy na dzikie pstrągi i kłujące ości zbóż w czasie młócki do dziś śnią mi się po nocach.
Szczęśliwe dzieciństwo!
Przyjeżdżałam, zrzucałam miejskie ciuchy, zakładałam krótkie gacie i tenisówki i byłam wolnym człowiekiem. Należałam do innej społeczności. Inaczej się ubierałam, inaczej pachniałam i inaczej mówiłam, co innego jadłam. Po powrocie do domu, w pierwszych dniach września moja śląska mowa była zakłócana regionalizmami spod Jeleśni.
Wiecie, że pamiętam smak wyjmowanego ze studni zsiadłego mleka? Tak, tak. Lodówka na „mojej” wsi była dopiero zdobyczą przyszłości. Jeżeli miało się studnię (a każdy ją miał), miało się lodówkę.
Najbardziej wykwintny posiłek z tamtych czasów to pajda (kto jeszcze używa słowa „pajda?) swojskiego chleba z grubym plastrem konserwowej mielonki a do popicia gliniany kubek źródlanej wody z sokiem malinowym. Naszym stołem było pole a obrusem snopek zboża.
Świeże powietrze, zmęczenie i poczucie przynależności były najlepszymi przyprawami. Wszyscy jedliśmy to samo, bo wszyscy tak samo pracowaliśmy i tak samo byliśmy zmęczeni.
A na śniadanie, pod śliwami w ogrodzie na stole pojawiało się najlepsze masło na świecie.
Zaraz po dojeniu, wcześnie rano, najstarsza z gospodyń w domu ubijała śmietanę w maselnicy. Po to, by nam, letnikom, niczego do śniadania nie brakowało.
I jeszcze twaróg, zawsze w kształcie migdału. Pamiętam krople wilgoci na jego powierzchni. Połyskiwały w słońcu aż chciało się je zlizywać.
Dzieciństwo....Beztroska....Słońce....Zapach siana....Smak masła na kawałku chleba. Absolutnie aksamitne, niepowtarzalne, lekko słodkie uczucie na języku.

I ten smak wrócił do mnie ostatnio zupełnie nieoczekiwanie.
Komuś chciało się odkopać wśród strychowych staroci maselnicę. Komuś chciało się pojechać po mleko od krowy. Nawet na wsi zdobycie świeżego mleka nie jest łatwe.
Ktoś pomyślał o mnie i moim dziecięcym wspomnieniu. Ten ktoś zrobił dla mnie masło.
Nie było tak zwarte jak to ze sklepu i nie starczyłoby go na posmarowanie tuzina kromek chleba ale było jak wybuch granatu w zamkniętym pomieszczeniu mojej głowy.
Pierwszy kęs i jak w filmach moja pamięć wpadła w rollerkoaster wspomnień. I wszystko wróciło. Zapach suchych jak wiór kłosów pszenicy, poranny aromat cieląt, pachnących tak słodko, że aż mdliło. Smak opitych słońcem malin rozgniatanych o podniebienie. Metaliczny smak krwi zlizywanej z palca, skaleczonego o rozbity słoik w czasie łowienia pstrągów. I Dom zachodzącego słońca mi się przypomniał i to, że ktoś nazywał mnie wtedy „Czeremchą”.
Szufladka pod tytułem „szczęśliwe dzieciństwo” została otwarta jedną łyżką masła.
Spójrzcie jak to ubijanie masła wyglądało.




Świat jest w zasadzie parzysty. Mamy dwie ręce, dwoje uszu, łączymy się w pary. Mamy biel i czerń.
Masło ma swoją parę. Jak ogień ma wodę a gwiazdy wspomnienia, tak masło ma chleb.

Nie dziwię się, że supermarkety stosują na nas, naiwnych, przebiegłą aromaterapię. Oferują zapach świeżo upieczonego chleba. Nic nas tak nie wprawia w dobry nastrój jak aromat piekarni.
Dlaczego stoiska z chlebem są zawsze na wejściu do sklepu? Bo od pierwszego kroku jesteśmy otulani chlebowym, kojącym zapachem. I to działa! Klient odprężony to klient nie awanturujący się i klient podatny na „promocje”.

Nie zaproponuję wam zrobienie własnego masła, choć byłam kiedyś świadkiem jak moja kuzynka ubijała śmietankę w dużej butelce. Po prostu potrząsała nią miarowo przez dłuższy czas aż na ściankach zaczęły osadzać się grudki masła. Metoda może i skuteczna ale na dłuższą metę mało wydajna.
Zaproponuję wam chleb z owocami goji.
Jest pyszny a posmarowany masłem nabiera dodatkowego smaku.



Chleb wiejski jasny z owocami goji

400 g mąki pszennej chlebowej
30 g mąki pszennej pełnoziarnistej
30 g mąki pszennej razowej
120 g dokarmionego 24 godziny wcześniej zakwasu pszennego
2 g suszonych drożdży
1,5 szklanki wody
8 g soli
pół szklanki owoców goji

Do sporej miski sypiemy mąki (przesiewamy je przez sito) i drożdże. Wlewamy zakwas i wodę. Wodę dobrze jest wlewać stopniowo, bo może się okazać, że potrzeba jej będzie mniej lub więcej niż w przepisie.
Do wyrabiania najlepiej użyć miksera z hakiem. Ja nie gustuję w klejących się rękach i chętnie korzystam ze sprzętu. Wyrabiamy ciasto chlebowe do połączenia się składników. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy na pół godziny.
Po tym czasie zdejmujemy ściereczkę i wyrabiamy chleb 4 minuty.
Po czterech minutach wsypujemy sól i owoce. Wyrabiamy jeszcze 4 minuty.
Przekładamy ciasto do naoliwionej miski i co pół godziny składamy trzy razy. Za każdym razem odgazowujemy ciasto lekko je ugniatając. Przykrywamy miskę workiem foliowym.
Ta zabawa w składanie trwa półtorej godziny. Po trzykrotnym poskładaniu chleba możemy go przełożyć do koszyka by wyrastał. Mamy do wyboru jeden duży koszyk (mój ma średnicę 25 cm)
lub dwa mniejsze (25 cm na 15 cm).
Posypujemy koszyki od wewnątrz mąką, ciasto wyjmujemy z miski, w której wyrastało i dzielimy na dwa bochenki.
Wkładamy koszyki z bochenki do worków i czekamy aż chleb podwoi swoją objętość. Zazwyczaj w temperaturze pokojowej twa to około dwóch godzin.
Jeżeli moment przełożenia chleba do koszyków ma miejsce wieczorem, to schowajcie przykryte koszyki do lodówki na noc.
A rano upieczcie chleb.
Z doświadczenia wiem, że chleb spędzający noc w lodówce jest dziwnym trafem smaczniejszy.
Jakikolwiek sposób wybierzecie to wyrośnięty chleb wkładamy do wcześniej rozgrzanego do 230 stopni piekarnika. Po 10 minutach obniżamy temperaturę do 210 i dopiekamy chleb jeszcze 35 minut.
Wyjmujemy upieczony chleb i stawiamy na kratce by wystygł.























Smacznego  

środa, 21 stycznia 2015

Chleb na pszennym zakwasie z orzechami i figą czyli trup w szafie

























Kim chcą być dzieci kiedy dorosną?
Postawię wszystkie moje filiżanki, że każdemu z nas zadano kiedyś to pytanie.
Kosmonautą, kapitanem Żbikiem, Indianą Jonesem, strażakiem, kucykiem Pony, paleontologiem, gwiazdą, piosenkarką, modelką i tak dalej, i tak dalej.
Abstrahując od tego, że zazwyczaj wymarzone zawody są rodzaju męskiego (gender się kłania), to nie pamiętam, żeby ktokolwiek marzył o zostaniu księgowym, górnikiem, pomywaczem czy sekretarką. 
A teraz przypomnijcie sobie kim chcieliście być wy.
Ja, po etapie fascynacji Jankiem Kosem i kapitanem Żbikiem, chciałam zostać genetykiem (od czasu, kiedy umiałam wymówić to słowo),
A kim jestem dziś?
Na pewno nie biegam z bronią, nie szukam Graala i nie jestem muzą Lagerfelda. I na pewno nie kroję DNA.
Spotkałam ostatnio kogoś, kogo nie widziałam....oj długo. W czasach naszych ożywionych kontaktów podobno czesaliśmy włosy na panka i nosili gustowne obroże. Okazjonalnie, oczywiście.
Pamięć robi zaskakujące fikołki. Działa wybiórczo. Skupia się na tym co dla nas akceptowalne. Pomija to, co niewygodne. Spotkanie po latach zawsze grozi wskrzeszeniem tego, co zakopane, pochowane, zapomniane. Instynkt samozachowawczy w tym przypadku robi co może, żeby ocalić dobre zdanie o samym sobie. A i tak istnieje prawdopodobieństwo, że jakiś trup z szafy wypadnie.
Żebym ja biegała po mieście zakuta w skóry i kajdany? Z włosem metrowej długości, postawionym na wodzie z cukrem?
Wyparłam te wspomnienia ale spotkanie po latach anulowało moje wyparcie. A co gorsza, ja naprawdę nie pamiętam pankowego epizodu w moim życiu. Posiadanie glanów i skórzanej kurtki nie czyni z grzecznej uczennicy panka. Swoją drogą ile jeszcze ciekawostek z mojego życia siedzi zamkniętych szufladach pamięci.
Nie jestem przypadkiem odosobnionym. Nasz klasowy buntownik dziś jest profesjonalnym pielęgniarzem. Najgrzeczniejsza uczennica trafiła na niezbyt grzecznego partnera i zamiast pracować nad uratowaniem świata od głodu, walczy z wychowaniem samotnie siedmiorga dzieci.
Nasz wiecznie „odleciany” hipis w zgodzie z „dress codem” zamiast skóry ma na sobie gustowny garnitur i zatrudnia kierowcę. Czy pamięta o swoich lewicowych teoriach?
Tylko jedno z nas nie zmieniło swojego planu na życie. Ksiądz. Kolega, który od zawsze zapowiadał się na księdza jest nim dzisiaj. Aż boję się wyciągać wnioski.

A co z moją genetyką? Pozostaje mi mieć nadzieję na kolejne wcielenie, bo jeżeli chodzi o krzyżowanie czegokolwiek, najlepiej wychodzi mi krzyżowanie nóg pod stołem.
Czy żałuję? Nigdy w życiu! Nikt mi nie może zagwarantować, że w innej rzeczywistości byłabym szczęśliwsza. A co ważniejsze, nie zamieniłabym mojego życia na żadne inne. Koniec.

Aby uspokoić skołatane nerwy i przetrawić nagłe zderzenie z przeszłością wyjęłam z szafki mąkę, wyłuskałam ostatnie orzechy z pudełka i zagniotłam chleb.
Gdyby mi ktoś w czasach „chleba z giganta” i kamiennych bułek kajzerek powiedział, że będę piekła własny chleb, to kazałabym mu stuknąć się w głowę.
Mnóstwo jest niespodzianek w życiu.
Dziś zapraszam do umączonego stołu. Mąka w dłoń i pieczemy...



Chleb z figami i orzechami na pszennym zakwasie

Zaczyn zrobiony wieczorem:

100 g mąki pszennej
60 g letniej wody
30 g pszennego zakwasu
Mieszamy wszystko razem, przykrywamy i zostawiamy w spokoju do następnego dnia czyli na 12 -16 godzin.

Kolejnego dnia do miski sypiemy:

280 g mąki pszennej chlebowej
130 g mąki pszennej razowej
310 g wody
8 g soli
pół szklanki uprażonych i wystudzonych orzechów włoskich
pół szklanki pokrojonych w paski suszonych fig
cały zaczyn z poprzedniego dnia

Żadnych komplikacji tu nie ma. Mieszamy mąki, zaczyn i wodę i wyrabiamy około 5-6 minut. Potem dorzucamy orzechy, figi i sól i wyrabiamy jeszcze 3-4 minuty
Jeżeli ciasto jest bardzo zwarte, dodajemy ociupinkę wody.

W ogóle, z wodą i chlebem sprawa jest śliska, ponieważ są dni kiedy ilość wody dodawana do ciasta bywa różna. Podobno znaczenie ma wilgotność mąki, powietrza i kwadra księżyca.
Na pewno czasem wystarczy ilość podana w przepisie a innym razem tej wody jest za dużo.
To jedyne zawirowanie w pieczeniu chleba. Znalazłam na to radę. Wlewam wodę partiami.

Wyrobione ciasto wkładamy do miski wysmarowanej oliwą. Przykrywamy miskę folią i pozwalamy mu wyrosnąć. Trwa to około 2 godzin i my w tym czasie składamy ciasto trzy razy.
Kiedy ciasto podwoi swoją objętość, przekładamy je do koszyczka do wyrastania.
Znów przykrywamy je folią i czekamy aż zdecydowanie urośnie. Zazwyczaj trwa to 1,5 godziny.

Rozgrzewamy piekarnik do 225 stopni. Chleb przekładamy z koszyka na blaszkę i pieczemy 15 minut. Po tym czasie zmniejszamy temperaturę do 215 stopni i pieczemy jeszcze 25-30 minut.

Po upieczeniu wyjmujemy chleb z pieca i czekamy aż ostygnie.
































Nie ma to jak upiec własnoręcznie chleb.
Mała rzecz a cieszy.


Smacznego

wtorek, 25 marca 2014

Odzyskanie władzy nad światem i chleb pszenny jednodniowy























Słońce świeci lecz kto wie co będzie za chwilę. Już dzisiaj padał deszcz, deszcz ze śniegiem, mokry śnieg, śnieg jak kaszka, siąpił kapuśniaczek, świeciło słońce, unosiły się mgły. A to dopiero popołudnie. Koniec marca nareszcie jest przysłowiowy. Pogoda sprawia wrażenie próbującej nadrobić dziś zaległości.
Weźmiesz parasol a okaże się, że bardziej potrzebne byłyby okulary przeciwsłoneczne. Nie weźmiesz parasola – na pewno zmokniesz. Taka zabawa w kotka i myszkę.
Dziś nareszcie mam wrażenie, że ponownie odzyskałam panowanie nad swoim czasem.
Świat z grubsza ogarnęłam, choć, żeby zawiesić flagę, minie jeszcze nieco czasu.
Póki co upiekłam chleb, bo brakowało mi swojskiego zapachu. No i ten przywieziony z domu twardością przypominał cegłę.
Potrzebowałam chleba, który nie będzie potrzebował dwudniowych podchodów. Miał być nieskomplikowany i na pszennym zakwasie. Znalazłam tutaj. Niestety okazało się, że owszem zakwas przywiozłam, ale w mąkach nie mam specjalnego wyboru. Trzeba było upiec chleb z tego, co znalazłam w szafce.
Polecam ten przepis każdemu, kto ciągle jeszcze uważa, że pieczenie chleba to wyższa szkoła jazdy. Jedynym utrudnieniem jest zrobienie zakwasu pszennego. Jeżeli zaczniecie od zera, trochę potrwa zanim będzie się nadawał do spełnienia swojej powinności.
Ale pamiętajcie, ze raz założony zakwas, dopieszczany od czasu do czasu i używany, będzie wam służył wiernie przez lata.
Nie szukajcie pretekstu. Zrobienie tego bochenka zajęło jedno popołudnie.



Chleb na zakwasie pszennym jednodniowy:

(jeden bochenek)
500 g mąki pszennej chlebowej (czyli takiej z numerkiem 750)
30 g mąki pszennej razowej
30 g mąki pszennej pełnoziarnistej
340 g letniej wody
1 szklanka zakwasu pszennego
10 g soli
jeśli ktoś nie wierzy w możliwości swego zakwasu, może dodać 5 g suchych drożdży

Wszystkie mąki przesiewamy przez sito i wlewamy do nich wodę. Mieszamy (będzie raczej gęsto), przykrywamy folią i na 45 minut zostawiamy w spokoju.
Potem dodajemy cały zakwas i sól.
Wyrabiamy ciasto osobiście lub przy pomocy sprzętu około 10 minut. Musi być dobrze wyrobione.
Potem wkładamy je do naoliwionej miski i składamy ze trzy razy, co pół godziny. Po 90 minutach jeszcze raz składamy ciasto i przekładamy do foremki (u mnie durszlak wyłożony ręcznikiem lnianym i obsypany mąką). Ciasto powinno dwukrotnie urosnąć.
W mojej, nagrzanej piecem, kuchni, po czterdziestu minutach chlebek był gotów do pieczenia.
W nieco niższej temperaturze może rosnąć sobie i dwie godziny.
Wyrośnięty chlebek wkładamy do piekarnika nagrzanego do 250 stopni i spryskanego wodą.
Przedtem lekko nacinamy bochenek z góry.
Pieczemy w 250 stopniach kwadrans i zmniejszamy temperaturę do 230 stopni. Dopiekamy pół godziny, po czym wyjmujemy na kratkę.
Nie mogłam się powstrzymać i piętkę zjadłam na gorąco.





Smacznego  

środa, 5 marca 2014

Nadgorliwość nie popłaca czyli chleb na pszennym zakwasie






























W ciągu ostatnich czterech dni zużyłam ponad pięć kilo mąki, upiekłam 6 chlebów, miskę churros, wykorzystałam wszystkie moje kuchenne ściereczki, kupiłam nowy durszlak i ze dwanaście razy zamiatałam kuchnię.
Całkiem niezły wynik. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych czynności była mąka. Jeżeli piekliście kiedykolwiek chleb, to zdajecie sobie sprawę, że nie jest to czynność dla pedantów.
Chyba, że ja jestem wyjątkowym bałaganiarzem (nad tym muszę się głębiej zastanowić). Wszystko w kuchni i najbliższej okolicy było umączone. Jeżeli bałagan robi jeden chleb, to pół tuzina jest totalnym zamieszaniem. Zastanawiam się, czy mając większą powierzchnię kuchenną do dyspozycji, ilość rozgardiaszu byłaby do niej proporcjonalna. Jestem zdolna i śmiem twierdzić, że i stadion piłkarski jestem w stanie zaprószyć mąką i zastawić garami.
Malutkim pocieszeniem był fakt, że chleby piekłam w dwóch etapach. Najpierw dwa a potem cztery.
Jakoś tak się składa, że kiedy sytuacja wymaga produktu najwyższej jakości, to dochodzi do głosu element chaosu i coś zaczyna się sypać.
Pierwsze dwa chleby, na użytek domowy, upiekły się jak marzenie. Nie zawracałam sobie głowy precyzją w składaniu i pilnowaniu czasu. Nawet pozostawienie ich na kilka godzin bez opieki nie miało najmniejszego wpływu na ich końcową urodę.
Inaczej sprawa się miała z czwórką, obiecaną na śledzia.
Tu zależało mi na perfekcji i bez wpadkowym efekcie. Wszystko odbywało się dokładnie i według harmonogramu. Do każdej miski przyklejona była karteczka z godzinami składania. W początkowym zamierzeniu chleby miały być trzy, jeden na żytnim zakwasie, dwa na pszennym. W poniedziałek wszystko było gotowe do pieczenia. Tylko chleby pszenne średnio rosły. Żytni nie sprawiał kłopotów. Miski z ciastem pszennym napawały mnie obawą. Chleby miały noc spędzić w lodówce, ale w przypływie paniki jeden z nich włożyłam do piekarnika wieczorem. Upiekł się i owszem, ale jakiś taki płaski był, oklapły.
Panika rosła a ja już mieszałam awaryjny zaczyn na dzień następny.
We wtorek, kiedy na zmiany polityki już nie było czasu, zaczęłam wsłuchiwać się uważnie w samą siebie. Może mam objawy rozwijającej się choroby? Albo wzrosła mi temperatura? Lub jakaś ratunkowa sprawa będzie wymagała mojej obecności na drugim krańcu województwa? Krótko mówiąc, szukałam pretekstu, żeby uniknąć wyjścia na „śledzia”.
Jak na złość wszystko wokół toczyło się swoim spokojnym nurtem. Po początkowym spadku formy musiałam wziąć na klatę zobowiązania i przestać się mazać.
Chleb nocny upiekł się przyzwoicie ale bez szału. Taki sobie, niezbyt efektowny bochenek.
Miałam więc dwa akceptowalne chleby, jeden płaski placek i jeden zaczyn, gotowy do współpracy.
Wykorzystałam go do ostatniej chlebowej próby. Zagniotłam, dwa razy poskładałam, przykryłam i wyszłam z domu.
Kiedy do niego zajrzałam po kilku godzinach, miał się całkiem nieźle. Poskładałam go znów nie przejmując się czasem, włożyłam do formy i dałam dwie godziny na wyrośnięcia. Potem upiekłam, wyjęłam z pieca i zobaczyłam najpiękniejszy bochenek.
I po co było się tak starać? Po co było to całe logistyczne zacięcie? Jak się okazało chleb to nie księżniczka na ziarnku grochu. Nie trzeba mu było cieplarnianych warunków. Wystarczyło mu tylko nie przeszkadzać.
Gorący chleb zapakowałam w ściereczkę i z jego dwoma mniej udanymi braćmi powędrowaliśmy na śledzia.
Smakowały wszystkim i nikt nawet się nie zająknął, że któryś z bochenków jest za niski lub zbyt wypieczony. Zresztą, ten najbardziej plackowaty miał po przekrojeniu piękne dziury i odpowiednią wilgotność. Tylko zamiast w górę, wybrał drogę na boki.
























Chleb na zakwasie pszennym z czarnuszką

pół szklanki zakwasu pszennego, odświeżonego 12 godzin wcześniej*
50 g mąki pszennej
50 g mąki pszennej pełnoziarnistej
100 ml letniej wody
Mieszamy wieczorem, przykrywamy i zostawiamy na noc na kuchennym blacie.

Rano:

cały zaczyn
450 g mąki pszennej
50 g mąki pszennej pełnoziarnistej
370 g wody
10 g soli
1 łyżeczka czarnuszki

Mieszamy wszystko do połączenia się składników i odstawiamy na pół godziny, przykryte ściereczką. Potem wyrabiamy gładkie ciasto. Wyrabiamy około 10 minut, pod koniec dodając sól i czarnuszkę.
Wyrobione ciasto przekładamy do miski wysmarowanej olejem i przykrywamy folią. Po 45 minutach składamy ciasto jak kopertę. Po kolejnych 45 minutach robimy to znowu. Następne składanie powinno się odbyć po godzinie. A po kolejnej jeszcze jedno. W sumie ciasto 3,5 godziny leży sobie w misce. Po tym czasie wyjmujemy je z miski i składamy ostatni raz, formując je na kształt bochenka lun przekładając je do formy do wyrastania. U mnie służy do tego durszlak. Wykładam go bawełnianą ściereczką i obficie obsypuję mąką. Całość wkładam do worka foliowego na co najmniej dwie godziny do wyrośnięcia. Kiedy ciasto urośnie, rozgrzewamy piekarnik do 250 stopni. Umieszczamy w nim pojemnik z wodą, żeby nam się naparował. Kiedy piec jest gorący wkładamy do niego chleb (ja przekładam go na blachę do pieczenia pizzy) i pieczemy najpierw 15 minut w temperaturze 250 stopni a potem zmniejszamy ją do 210 i dopiekamy chleb 30 minut.

Można też wyrastający chleb zostawić na noc w lodówce a rano wyjąć, poczekać z godzinkę i potem piec jak wyżej.
Wypróbowałam obu sposobów ale znaczących różnic nie znalazłam. Chleb był jednakowo świetny w smaku i miał genialnie chrupką skórkę.




















*zakwas pszenny najlepiej zrobić na bazie zakwasu żytniego. Do dwóch łyżek żytniego zakwasu wsypać trzy łyżki mąki pszennej razowej i trzy łyżki wody. Wymieszać i zostawić na 12 godzin. Potem znów dosypać mąkę i dodać wodę. Wymieszać i zostawić na 12 godzin. Powtórzyć wszystko jeszcze dwa razy. Potem już można piec chleby na pszennym zakwasie.




Smacznego