Czuliście się kiedyś jak bestia? Może
czuliście się jak bestia ze wschodu?
Nazwanie porannego przymrozka z 1,5
centymetrową warstwą śniegu "bestią" rozbawiło mnie do łez.
Ale dziwni ci Angole. Dla nich wszystko
co nadciąga z nad kontynentu jest apokaliptyczne.
Upały w sierpniu to
katastrofa zza kanału. Wiatr z Francji to huragan tysiąclecia. Minus pięć w
lutym to lodowy armagedon.
Kocham tabloidy. Każde. Wstrzemięźliwość,
ostrożność, wątpliwość, umiar; to słowa nie występujące w słowniku dziennikarza
tabloidu.
Czasami, przychodząc w wizytą do mojej
rodzicielki zachłannie rzucam się na kolekcję czytadeł. Zaczynam od prasy
codziennie faktycznej.
Zazwyczaj nie mam ze sobą okularów do
czytania i moją ciekawość świata zaspokajam samymi tytułami. Pasę się
soczystymi porównaniami, dosadnymi określeniami i barwnymi sloganami (zwróćcie
uwagę na przymiotniki).
Robią wrażenie, trzeba przyznać.
Szafowanie przymiotnikami mają opanowane do perfekcji.
Pamiętam, że na zajęciach z pisania
(kiedyś na takie uczęszczałam) jak mantrę powtarzano nam, że przymiotniki
należy traktować jak truciznę. W małych dawkach mogą leczyć ale w nadmiarze
niosą śmierć. Merytoryczną.
Lecz kto dbałby o sensowność przekazu,
skoro w tytule użyto tak emocjonalnego określenia jak "niewinny i bezbronny".
Cała reszta nie ma najmniejszego
znaczenia. Liczą się uczucia. Na nich redakcja gra jak Zimerman na fortepianie.
Tylko presto, prestissmo. Przekaz musi walić na odlew. Trzy drzewka to już
puszcza, przelotny opad to zapowiedź potopu, dziecko zawsze jest uosobieniem
niewinności a spódniczka mini prowokacją.
Myślę, że za czas jakiś, kiedy większość
słów przepełnionych emocjami się opatrzy i znudzi, znajdą się fachowcy od
słowa, których jedynym zadaniem będzie wymyślać nowe definicje uczuć.
Będą bardziej soczyste i barwne. I coraz
mniej sensowne.
Im więcej przymiotników, tym więcej
obojętności ze strony odbiorcy. Soczyste określenia i metafory coraz trudniej przebijają się przez naszą wrażliwość.
Z czasem nasza wrażliwość karłowacieje. Wyciera się jak rękawy księgowego,
linieje i łysieje.
Uzależniamy się od emocji jak ćpun.
Pierwsza dawka nas upaja. Mmmm… biedny, znękany, porzucony, zdradzony.
Współczucie zalewa nas ciepłą falą.
Oj, jak my współczujemy. Całym sobą, z sił całych. I dobrze nam z tym
współodczuwaniem. Tym lepiej, że nie nas nieszczęście bezpośrednio dotyczy.
Potem jest już trudniej wskrzesić
pierwsze odczucia. Wiadomo, pierwszy raz zdarza się tylko raz.
Wymagamy silniejszych bodźców. Bo
przecież chcemy coś poczuć. Z współczuciem było nam fajnie. Tylko gdzie znaleźć
ten emocjonalny punkt „G” (niedouczonych odsyłam do odpowiedniej literatury),
nie przemęczając się zbytnio?
Tabloidy się dla nas starają. Próbują
zadowolić. Masturbują nieprawdziwymi emocjami. Niby empatia, niby wspólnota
uczuć.
Płacisz 1, 30 i siedząc na wygodnej
kanapie z napoleonką w gębie zalewasz się łzami nad głodnym dzieckiem z Aleppo.
Jak dobrze jest współczuć! Bez konsekwencji, bez brudu i bólu. Na kanapie.
Mocniej, głębiej, dosadniej! Tylko treści
w tym nie ma za grosz. Fasada i ścianka. I dobre samopoczucie odbiorcy.
Życzę wam, tabloidy, aby w końcu jakaś
bestia was pożarła.
Aż głupio przejść teraz do garów. Może po
prostu chleb upiekę. Taki prosty, dobry, wyzwalający tylko szczerą satysfakcję.
Chleb z orzechami (doskonały)
1.Karmimy wieczorem zakwas pszenny.
2. Rano przed pracą: do miski wsypujemy
200 g mąki pszennej białej
50 g mąki pszennej razowej
200 g wody
pół szklanki zakwasu
Mieszamy, przykrywamy folią spożywczą (robimy
w niej dziurki) i zostawiamy do naszego powrotu z pracy.
3. Po powrocie z pracy do miski wsypujemy:
370 g mąki pszennej białej
30 g mąki
pszennej razowej
300 g letniej
wody
1 szklankę
zakwasu, który przygotowaliśmy rankiem
4. Potrzebujemy również: 10 g soli
Około szklanki
ulubionych orzechów (idealne są pekany,
włoskie
też świetnie smakują lecz nadają chlebowi nieco
szarego
koloru)
5. Włączamy hak do zagniatania ciasta
chlebowego i mieszamy wszystkie składniki, oprócz soli i orzechów, tylko do połączenia
się składników. Ustawiamy timer na 30 minut i przykrywamy miskę.
6.
Po 30 minutach ponownie włączamy mikser i mieszamy około 10 minut. Potem
dodajemy sól i orzechy. Zagniatamy jeszcze 5 minut i przekładamy ciasto do
wysmarowanej oliwą misy. Przykrywamy i odstawiamy w ciepłe miejsce.
7. Nastawiamy timer za 45 minut. Składamy ciasto
chlebowe jak kopertę i znów przykrywamy. I znów timer na 45 minut. Ponownie
składamy i zostawiamy w spokoju na następne 45 minut.
8. Ciasto wyrosło i jest gotowe do
przełożenia do koszyków.
9. Podsypujemy stół mąką i wyjmujemy ciasto
z miski. Dzielimy na dwie części. Każdą część składamy jak kopertę i wkładamy do
wysypanych mąką koszyków.
10. Koszyki wkładamy do worków foliowych
i… są dwie drogi: pierwsza to zostawienie koszyków w ciepłym miejscu a po dwóch
(mniej więcej) godzinach włożenie ich do piekarnika. Druga, to włożenie
koszyków do lodówki a rankiem (założywszy, że to sobota, bo przecież pracujemy
w tygodniu) wstawienie ich do piekarnika.
Druga opcja daje smaczniejsze bochenki z
efektowniejszą (czytaj: grubszą) skórką.
Chlebki z lodówki wkładamy od razu do
gorącego pieca. Nie muszą nabierać pokojowej temperatury.
Po prostu nagrzewamy piekarnik do 240
stopni (najlepiej z parą) i wyjmujemy chlebki z lodówki. Zgrabnie przekładamy
je na łopatkę (nie zapomnijcie posypać chlebów z góry mąką, bo ich nie
odkleicie od łopatki)
i wsuwamy na gorącą blachę lub kamień. Po
20 minutach zmniejszamy temperaturę do 215 stopni i pieczemy jeszcze 25 minut.
Metoda pieczenia w obu przypadkach jest
taka sama. Najpierw 240 stopni przez 20 minut, potem 215 stopni przez 25 minut.
Wyjmujemy po upieczeniu i słuchamy jak
pięknie trzeszczą.
Smacznego