Kto pamięta smak masła z dzieciństwa?
Ręka do góry. Urodzeni po roku 80 tym są wykluczeni z gry.
Przepraszam, ale oni nic nie wiedzą o prawdziwym smaku masła.
Chyba, że mieli szczęście trafić
np. w czasie wakacji na wczasy po gruszą, które teraz nazywają się
agroturystyka. Agroturystyka to w większości wypadków polski
disneyland dla mieszczuchów. Dzieci zobaczą krowę, mama z tatą z
nostalgią wąchają maciejkę. A jeżeli do tego trafi się bocian w
okolicy, to obraz sielskiego szczęścia jest pełny.
Wczasy u zaprzyjaźnionego rolnika to
coś, co się pamięta długie lata.
Od siódmego roku życia wakacje
spędzałam na beskidzkiej wsi. Przyjeżdżaliśmy z tatą po moim
rozdaniu świadectw i zostawaliśmy do końca wakacji.
Z każdym dniem spędzanym na wsi
stawałam się coraz bardziej ich i coraz mniej miejska. Sianokosy,
potem żniwa, wspinanie się na dzikie „cześnie” po najsłodsze
z owoców, przedzieranie się przez kłujące pnącza po ogromne
jeżyny, wyprawy na dzikie pstrągi i kłujące ości zbóż w czasie
młócki do dziś śnią mi się po nocach.
Szczęśliwe dzieciństwo!
Przyjeżdżałam, zrzucałam miejskie
ciuchy, zakładałam krótkie gacie i tenisówki i byłam wolnym
człowiekiem. Należałam do innej społeczności. Inaczej się
ubierałam, inaczej pachniałam i inaczej mówiłam, co innego
jadłam. Po powrocie do domu, w pierwszych dniach września moja
śląska mowa była zakłócana regionalizmami spod Jeleśni.
Wiecie, że pamiętam smak wyjmowanego
ze studni zsiadłego mleka? Tak, tak. Lodówka na „mojej” wsi była
dopiero zdobyczą przyszłości. Jeżeli miało się studnię (a
każdy ją miał), miało się lodówkę.
Najbardziej wykwintny posiłek z
tamtych czasów to pajda (kto jeszcze używa słowa „pajda?)
swojskiego chleba z grubym plastrem konserwowej mielonki a do popicia
gliniany kubek źródlanej wody z sokiem malinowym. Naszym stołem
było pole a obrusem snopek zboża.
Świeże powietrze, zmęczenie i
poczucie przynależności były najlepszymi przyprawami. Wszyscy
jedliśmy to samo, bo wszyscy tak samo pracowaliśmy i tak samo
byliśmy zmęczeni.
A na śniadanie, pod śliwami w
ogrodzie na stole pojawiało się najlepsze masło na świecie.
Zaraz po dojeniu, wcześnie rano,
najstarsza z gospodyń w domu ubijała śmietanę w maselnicy. Po to,
by nam, letnikom, niczego do śniadania nie brakowało.
I jeszcze twaróg, zawsze w kształcie
migdału. Pamiętam krople wilgoci na jego powierzchni. Połyskiwały
w słońcu aż chciało się je zlizywać.
Dzieciństwo....Beztroska....Słońce....Zapach
siana....Smak masła na kawałku chleba. Absolutnie aksamitne,
niepowtarzalne, lekko słodkie uczucie na języku.
I ten smak wrócił do mnie ostatnio
zupełnie nieoczekiwanie.
Komuś chciało się odkopać wśród
strychowych staroci maselnicę. Komuś chciało się pojechać po
mleko od krowy. Nawet na wsi zdobycie świeżego mleka nie jest
łatwe.
Ktoś pomyślał o mnie i moim
dziecięcym wspomnieniu. Ten ktoś zrobił dla mnie masło.
Nie było tak zwarte jak to ze sklepu i
nie starczyłoby go na posmarowanie tuzina kromek chleba ale było
jak wybuch granatu w zamkniętym pomieszczeniu mojej głowy.
Pierwszy kęs i jak w filmach moja
pamięć wpadła w rollerkoaster wspomnień. I wszystko wróciło.
Zapach suchych jak wiór kłosów pszenicy, poranny aromat cieląt,
pachnących tak słodko, że aż mdliło. Smak opitych słońcem
malin rozgniatanych o podniebienie. Metaliczny smak krwi zlizywanej z
palca, skaleczonego o rozbity słoik w czasie łowienia pstrągów. I
Dom zachodzącego słońca mi się przypomniał i to, że ktoś
nazywał mnie wtedy „Czeremchą”.
Szufladka pod tytułem „szczęśliwe
dzieciństwo” została otwarta jedną łyżką masła.
Spójrzcie jak to ubijanie masła
wyglądało.
Świat jest w zasadzie parzysty. Mamy
dwie ręce, dwoje uszu, łączymy się w pary. Mamy biel i czerń.
Masło ma swoją parę. Jak ogień ma
wodę a gwiazdy wspomnienia, tak masło ma chleb.
Nie dziwię się, że supermarkety
stosują na nas, naiwnych, przebiegłą aromaterapię. Oferują
zapach świeżo upieczonego chleba. Nic nas tak nie wprawia w dobry
nastrój jak aromat piekarni.
Dlaczego stoiska z chlebem są zawsze
na wejściu do sklepu? Bo od pierwszego kroku jesteśmy otulani
chlebowym, kojącym zapachem. I to działa! Klient odprężony to
klient nie awanturujący się i klient podatny na „promocje”.
Nie zaproponuję wam zrobienie własnego
masła, choć byłam kiedyś świadkiem jak moja kuzynka ubijała
śmietankę w dużej butelce. Po prostu potrząsała nią miarowo
przez dłuższy czas aż na ściankach zaczęły osadzać się grudki
masła. Metoda może i skuteczna ale na dłuższą metę mało
wydajna.
Zaproponuję wam chleb z owocami goji.
Jest pyszny a posmarowany masłem
nabiera dodatkowego smaku.
Chleb wiejski jasny z owocami goji
400 g mąki pszennej chlebowej
30 g mąki pszennej pełnoziarnistej
30 g mąki pszennej razowej
120 g dokarmionego 24 godziny wcześniej
zakwasu pszennego
2 g suszonych drożdży
1,5 szklanki wody
8 g soli
pół szklanki owoców goji
Do sporej miski sypiemy mąki
(przesiewamy je przez sito) i drożdże. Wlewamy zakwas i wodę. Wodę
dobrze jest wlewać stopniowo, bo może się okazać, że potrzeba
jej będzie mniej lub więcej niż w przepisie.
Do wyrabiania najlepiej użyć miksera
z hakiem. Ja nie gustuję w klejących się rękach i chętnie
korzystam ze sprzętu. Wyrabiamy ciasto chlebowe do połączenia się
składników. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy na pół godziny.
Po tym czasie zdejmujemy ściereczkę i
wyrabiamy chleb 4 minuty.
Po czterech minutach wsypujemy sól i
owoce. Wyrabiamy jeszcze 4 minuty.
Przekładamy ciasto do naoliwionej
miski i co pół godziny składamy trzy razy. Za każdym razem
odgazowujemy ciasto lekko je ugniatając. Przykrywamy miskę workiem
foliowym.
Ta zabawa w składanie trwa półtorej
godziny. Po trzykrotnym poskładaniu chleba możemy go przełożyć
do koszyka by wyrastał. Mamy do wyboru jeden duży koszyk (mój ma
średnicę 25 cm)
lub dwa mniejsze (25 cm na 15 cm).
Posypujemy koszyki od wewnątrz mąką,
ciasto wyjmujemy z miski, w której wyrastało i dzielimy na dwa
bochenki.
Wkładamy koszyki z bochenki do worków
i czekamy aż chleb podwoi swoją objętość. Zazwyczaj w
temperaturze pokojowej twa to około dwóch godzin.
Jeżeli moment przełożenia chleba do
koszyków ma miejsce wieczorem, to schowajcie przykryte koszyki do
lodówki na noc.
A rano upieczcie chleb.
Z doświadczenia wiem, że chleb
spędzający noc w lodówce jest dziwnym trafem smaczniejszy.
Jakikolwiek sposób wybierzecie to
wyrośnięty chleb wkładamy do wcześniej rozgrzanego do 230 stopni
piekarnika. Po 10 minutach obniżamy temperaturę do 210 i dopiekamy
chleb jeszcze 35 minut.
Wyjmujemy upieczony chleb i stawiamy na
kratce by wystygł.
Smacznego