Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiórki kokosowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiórki kokosowe. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 19 marca 2020

Z mojego podwórka i ziemniaki w kokosowej prażonej posypce




Widzę, że po dwóch dniach pustki na ulicach, moi ukochani miejscy sąsiedzi postanowili skorzystać ze słońca. Dzieci, wózki, babcie na ławeczkach, spacerki po skwerku.
Dwa poprzednie dni musiałam sprawdzać czy świat jeszcze trwa. Moje centrum miasta było ciche i spokojne jak w niedzielne, wiosenne przedpołudnie.
Tylko przez dwa dni. Dziś już wszystko wróciło do normy.

Aż miałam ochotę wyjść na balkon i wrzasnąć czy się na rozumy pozamieniali. Nie wiem czy to głupota, bo chyba nie niewiedza czy nieświadomość. Trąbią o ograniczeniu kontaktów we wszystkich możliwych źródłach. A zawsze znajdą się idący pod prąd.

Moja szanowna Matka (wiek zdecydowanie zaawansowany) mówi do nas w niedzielę:
- śmieci wyrzuciłam i byłam zdziwiona, że tak cicho dookoła.
- jak to śmieci!!! Jak to wyrzuciłaś!!! Przecież wiesz, że ci nie wolno!!!
- ale ja to zrobiłam jak już było ciemno...
Mnie się ciemno przed oczami zrobiło. Czy to znaczy, że jest podejrzenie, że po ciemku wirus nie działa? Ślepnie? Idzie spać? Czy po prostu jest zdezorientowany?
Matko moja, zaraz ci klucze z domu odbiorę.
Na szczęście rodzicielka moja już jest grzeczna i nosa z domu nie wyściubia.

Seniorzy, proszę was, mamy już wystarczająco dużo do myślenia: praca, podatki, ZUS-y, komunie, śluby. O planowaniu przyszłości nie wspomnę. Pomóżcie nam i pozwólcie, żebyśmy się nie musieli o was martwić.
Siedzenie w domu na dłuższą metę może być wkurzające (na razie siedzimy tylko kilka dni), ale dla nas to optymistyczna gwarancja, że jesteście w miarę bezpieczni.

Porobiło się. Zdecydowanie.
Kiedy kończyłam wpis w grudniu nawet mi przez myśl nie przeszło, że powrót do bloga nastąpi w tak dramatycznych okolicznościach.

Podobno w Chinach w czasie kwarantanny i zakazu wychodzenia z domów popularność programów kulinarnych wzrosła jak fala tsunami.

Jeśli już mamy się plątać po domu, to może nie bierzmy się nagle za wychowywanie dzieci czy współmałżonka, a wyjmijmy mąkę (mam nadzieję, że wasz sklep miał ją w ofercie) i ubrudźmy sobie rączki w sposób produktywny. Może jakieś bułeczki? Albo ciasteczko?

A może wróćmy do obiadów trzydaniowych. Na chwilkę, oczywiście. Aby za jakiś czas było co z nostalgią wspominać: a pamiętasz jak w czasach zarazy zrobiłeś na obiad policzki w czerwonym winie? Lub placki ziemniaczane jak u mamy?

Bo przecież stan oblężenia nie będzie trwał wiecznie.
A póki trwa, dbajmy o siebie i najbliższych i tych nieco dalszych.
Jeśli upieczesz bułeczki, pomyśl, że może na pietrze jest ktoś, z kim możesz się podzielić.
Dzisiaj drobne gesty są na wagę wielkich przysług. I wszyscy potrzebujemy wsparcia. Wszyscy potrzebujemy czułości. Pomagajmy innym, dbajmy o bezpieczeństwo i mimo wszystko cieszmy się wiosną. Bo ona przyszła. Zauważyliście?

Czy wypada zamieszczać wpis kulinarny, kiedy wokół tylko złe wiadomości i powaga?
Trzeba! Każde działanie podnoszące na duchu jest wskazane. Nie lubisz gotować? Czytaj. Nie umiesz czytać? Rysuj!
Nigdy nie miałeś kredki w dłoni? Zrób porządek w albumie ze zdjęciami.

W mojej kamienicy wszyscy złapali za wiertarki. I mimo, że przeszkadza to w słuchaniu muzyki, nie narzekam. Wszyscy jesteśmy zamknięci....no, może oprócz tych, co na skwerku.

Zapraszam na ziemniaki inne niż wszystkie czyli ziemniaki z prażonymi wiórkami kokosowymi (New potato serunding wg Meera Sodha z książki East).






ziemniaki z prażonymi wiórkami kokosowymi 
na cztery porcje

750 g niedużych obranych ze skórki ziemniaków (już niedługo będą młode)
olej
sól
2 duże szalotki, drobno posiekane
3 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę
0,5 łyżeczki kuminu mielonego
1 łyżeczka mielonej kolendry
2 łyżeczki pasty tamaryndowej
40 g wiórków kokosowych
60 g niesolonych orzeszków ziemnych

Ziemniaki gotujemy w osolonej wodzie. Ugotowane odcedzamy i zostawiamy na parę minut by nieco przeschły.
W czasie, kiedy ziemniaki się gotują przygotowujemy prażoną posypkę kokosową czyli serundeng.
Rozgrzewamy olej na patelni, wrzucamy szalotkę i czosnek. Smażymy 5 minut aż zaczną zmieniać kolor przy brzegach. Dodajemy kumin i kolendrę, pół łyżeczki soli i pastę tamaryndową.
Mieszamy i smażymy 2 minuty. Dorzucamy wiórki i orzeszki. Smażymy około pięciu minut aż kokos i orzeszki staną się chrupkie i brązowe.
Wykładamy ziemniaki na talerz i posypujemy gorącą kokosową posypką.

To danie jest nieco suche (jak to zazwyczaj ziemniaki) lecz potraktujcie je jako dodatek do czegoś bardziej mokrego np curry (zamiast nieśmiertelnego ryżu).
Coś mi mówi, że taka kokosowa posypka dobrze sprawdziłaby się też w przypadku ryby.



Trzymajmy się. Do następnego wpisu i smacznego

wtorek, 3 marca 2015

Złudna obietnica wiosny i butter chicken Ricka Steina


Wczorajsza burza była niezłą niespodzianką. Uznałam ją za dobry znak. Jeżeli nawiedziła nas pierwsza marcowa burza, to znaczy zima już dogorywa.
Tak sobie w naiwności swojej myślałam.
Dziś rano okazało się kto tu rządzi. Znów biało, znów mokro, znów po zimowemu.
A w niedzielę wypatrzyłam zielone pączki na krzakach w parku.
Historia aż nudna, bo powtarza się co roku. Marudzę od końca października, że zimno i ciemno. Czy moje marudzenie podniosło temperaturę choć o jeden stopień? Nie.
Czy siłą dobrej woli zmusiłam słońce by świeciło o godzinę dłużej? Nie.
Może więc mocą swego umysłu zmieniłam swoje nastawienie do zimy? Nie.
Walę głową w przysłowiowy mur pogody zimowej jak bezrozumna istota. Może czas zamiast jęczeć, pogodzić się z niezmienialnym.
Podobno klimat się zmienia. Niestety, niezauważalnie na mojej osi czasu.
Kupiłam tulipany w dużej ilości. Ale one też są anemiczne i jakieś takie mało wiosenne. Niby różowe ale różowością przybladłą. A już ich liściom i łodyżkom do zieleni jest równie daleko jak mnie do lipcowej opalenizny.
Sztuczne warzywa w sklepach, sztuczne kwiaty w kwiaciarniach, sztuczne zioła w doniczkach, sztuczne słońce w solarium.
Marzec.
Ogarnia mnie coraz większa tęsknota za ciepłem i kolorami. Tęsknię za momentem, kiedy będę szukać okularów słonecznych bo ilość słońca i kolorów stanie się nie do ogarnięcia gołym okiem.
Powiedzcie jak radzicie sobie ze zmęczeniem zimą? Ja jestem nią już bardzo zmęczona.
Podejmuję próby walki z ogarniającymi mnie zniechęceniem i sennością. Kupuję kwiaty, piekę ciasta, słucham muzyki i szukam coraz głębiej ukrytych pokładów dobrego nastroju.. Schowały się, zniknęły, pożarła je szarość i chłód.
Niech wrócą.
Może słoneczne jedzenie pomoże?


Butter chicken Ricka Steina

4 piersi z kurczaka, bez skóry, pokrojone na kawałki

marynata do kurczaka:
sok z 2 limonek
1 łyżeczka chilli w proszku (w przepisie oryginalnym występuje chilli Kashmiri, ale ja użyłam zwykłego chilli)
1 łyżeczka soli

Do zmieszanych składników marynaty wkładamy kawałki kurczaka, przykrywamy, wkładamy do lodówki i marynujemy godzinę.

Robimy drugą marynatę.

2 łyżki naturalnego, gęstego jogurtu
2 łyżki kremówki
4 ząbki czosnku, posiekane
2 łyżki posiekanego imbiru
1 łyżeczka garam masala
1 łyżeczka kurkumy
1 łyzeczka mielonego kuminu
dwie krople czerwonego barwnika spożywczego (niekoniecznie)

Zalewamy marynatą kurczaka, wcześniej marynowanego w limonce. Mieszamy, przykrywamy i odkładamy na noc do lodówki.

Przygotowujemy sos:
Sos:
50 g masła ghe
5 ząbków czosnku, pokrojonych
1 łyżka drobno pokrojonego imbiru
1 puszka pomidorów
pół łyżeczki chilli
pół łyżeczki mielonego kuminu
pół łyżeczki mielonej kolendry
pół łyżeczki mielonego cynamonu
pół łyżeczki garam masala
1 łyżka wiórków kokosowych
1,5 łyżeczki soli
1 szklanka wody
1 łyżka pestek dyni
1 łyżka orzechów nerkowca
2 łyżki wrzątku
pół łyżeczki brązowego cukru
pół szklanki kremówki

oraz
olej do smażenia
kolendra do posypania

Aby dokończyć danie, wyjmujemy kurczka z lodówki. Na piec stawiamy patelnię i wlewamy 2 łyżki oleju. Na rozgrzanym oleju smażymy kawałki kurczaka, wyjętego z marynaty.
Możemy go również upiec w piekarniku (około 15 minut).
W innym garnku rozgrzewamy kolejne 2 łyżki oleju i smażymy składniki sosu czyli: najpierw czosnek i imbir przez 3-4 minuty. Potem dodajemy pomidory i gotujemy 5 minut. Następnie dodajemy przyprawy, wiórki kokosowe, sól i wodę. Gotujemy 5 minut.
Do blendera sypiemy orzechy, pestki dyni i wlewamy 2 łyżki wrzątku. Miksujemy na pastę.
Do gotującego się sosu wkładamy podpieczone kawałki kurczaka i gotujemy kilka minut, aż mięso będzie gotowe. Mieszamy do sosu pastę orzechową. Jeżeli danie jest za gęste, uzupełniamy gorącą wodą.
Na koniec dolewamy kremówkę, mieszamy i zdejmujemy z ognia.
Posypujemy kolendrą i podajemy np. z ryżem.





Pyszne danie i działające jak aromaterapia.
Co prawda za oknem nic się nie zmieniło, jak było biało, tak jest biało, ale ja skupię oko na zawartości talerza.


Smacznego i wytrwałości w oczekiwaniu na wiosnę

wtorek, 25 listopada 2014

Błędy młodości i wegetariańskie makhanawala

























Coś mi ostatnio dni uciekają. Piszę mało, gotuję średnio ale za to zagadnienia gramatyczne wszelakiej maści zajmują moje myśli. Rozpatrywanie niezliczonej ilości możliwości zrobienia błędu przy budowaniu zdań mnie pochłania.
Nic się nie martwcie. To nie profesor Miodek ukrył się pod nazwą Limonka. Do profesora jest mi równie daleko jak na Madagaskar. Moje problemy są przyziemne i wynikają z zaniedbań młodości.
Skupienie się na jednej rzeczy zawsze odbywa się ze stratą dla innych.
Jak widać na przestrzeni ostatnich tygodni nawet ciasta robię na skróty. Byle szybciej i mniej kłopotliwie.
A przed nami....wszyscy wiemy co przed nami. Już dziś markety katują nas „Last Christmas”. MMŻ w zeszłym roku stwierdził, że to jest pierwszy powód, dla którego byłby w stanie uciec od świąt gdzie pieprz rośnie. Ta piosenka jest jak zagłaskanie kotka na śmierć. Stach pomyśleć, że przed nami jeszcze cztery tygodnie tych samych zestawów muzycznych. Aż ciarki przechodzą.

Wracając do moich językowych problemów muszę przyznać, że człowiek w życiu popełnia całą masę głupstw. Szkoda, że dobrych rad nie brałam na poważnie. Gdybym była kiedyś bardziej rozważna niż romantyczna, dziś nie tylko wiedziałabym czemu woda w oceanie jest słona ale znałabym definicję słowa „ kwark” (nie ma nic wspólnego z wytapianiem słoniny) i bez problemów uprawiałbym konwersację z Juanem na zmianę z Johnem.
Niestety, „mądr Polak po szkodzie”. Teraz staram się nadrobić błędy młodości ale możliwości nie zawsze nadążają za chęciami.
Jadę samochodem i powtarzam lekcje. Budzę się i układam w myślach pytania. Wyciągam mleko z lodówki i odpowiadam sobie na pytania.
Dziś bliska byłam pójścia na wagary. Nic z tego nie wyszło bo okazało się, że z latami umocniło się i okrzepło moje poczucie obowiązku. Powlokłam swoje szare (a właściwie zzieleniałe) komórki na rzeź wbrew zdrowemu rozsądkowi.
Niby nie było źle, ale najtrudniej jest zadowolić samego siebie. A do tego jeszcze daleka droga.

Na pokrzepienie serc, ponurą aurę i upiorne świąteczne piosenki trzeba znaleźć antidotum. Co powiecie na wino grzane z laską cynamonu, miodem i goździkami? Albo gorącą czekoladę z anyżem i dużą kroplą rumu?
Nic z tego. Żadnych używek. Umysł ma być świeży jak stokrotka o świcie.
Nie mam nic przeciwko temu, ale nie dziś.
Dziś jeszcze mam co nieco do przejrzenia. Curry musi wystarczyć.




wegetariańskie makhanawala 
wg Rick Stein's" India"

Pyszne kremowe curry, które ma swój rodowód na Goa. Rodzaj użytych warzyw nie ma znaczenia. Bakłażan, kalafior, ziemniaki, bataty, marchewka, fasolka, cukinia - każde będzie odpowiednie.
Rick Stein zastanawiał się co znaczy „makhanawala” i doszedł do wniosku, że to znaczy „z dużą
ilością masła i śmietany”. Czy to nie brzmi jak plaster na deszczowe dni?

Potrzebujemy na 4 porcje:
800 g różnych warzyw (marchewki, brokuła, kalafiora, fasolki, ziemniaków, batatów, dyni – wybór należy do was), pokrojonych na kawałki wielkości kęsa

sos:
50 g ghee*
1 cebula, pokrojona w piórka
5 ząbków czosnku, drobno roztartych
5 cm imbiru, drobno pokrojonego
400 g pomidorów z puszki
1 łyżeczkę chilli
pół łyżeczki mielonej kolendry
pół łyżeczki mielonego kuminu
pół łyżeczki mielonego cynamonu
ćwierć łyżeczki kurkumy
pół łyżeczki przyprawy garam masala**
1 łyżeczka wiórków kokosowych
1 łyżeczka soli
pół łyżeczki brązowego cukru
75 ml gęstego naturalnego jogurtu
4 łyżki kremówki
25 g orzechów nerkowca
zielona kolendra do posypania

Zaczynamy od ugotowania osobno ziemniaków i marchewki. Kiedy są miękkie ale jędrne, zdejmujemy z ognia i wylewamy wodę.
Aby zrobić sos rozgrzewamy ghee na patelni i wrzucamy cebulę. Smażymy aż będzie miękka i złota. Następnie dodajemy czosnek i imbir, i smażymy minutę. Wlewamy pomidory i gotujemy 5 minut. Czas na dodanie przypraw, soli i wiórków kokosowych. Dolewamy jeszcze pół szklanki wody i gotujemy wszystko na niedużym ogniu 10 minut.
W tym czasie w blenderze mielimy na pastę orzechy z 2 łyżkami wody. Dodajemy ją (pastę) do sosu i dolewamy jeszcze pół szklanki wody. Wrzucamy do sosu również warzywa, oprócz ziemniaków i marchewki i gotujemy wszystko 10 minut lub do momentu aż warzywa będą miękkie.
Na koniec do sosu dokładamy ziemniaki i marchewkę oraz jogurt i śmietanę. Zagotowujemy wszystko i zdejmujemy z ognia.
Posypujemy świeżą kolendrą.

*Jak zrobić masło ghee? Żadna to filozofia. To po prostu sklarowane na małym ogniu masło.
Bierzemy kostkę masła i wkładamy do rondelka. Podgrzewamy na malutkim ogniu aż się rozpuści. Zbieramy pianę z powierzchni masła. Gotujemy masło pół godziny aż będzie złoto karmelowe. Miejcie je na oku, żeby się nie spaliło. Zresztą, poczujecie, kiedy coś pójdzie nie tak.
Sklarowane masło przelewamy do słoiczka tak, by cała niepotrzebna reszta została na dnie rondla.
Gotowe ghee ma lekko orzechowy aromat i można je przechowywać dłużej niż masło.

**Jak zrobić garam masala (przepis Ricka Steina)
1 łyżka ziaren czarnego pieprzu
2 łyżki ziaren kuminu
2 łyżki ziaren kolendry
2 łyżeczki nasion kardamonu (około 30 strączków)
4 łyżeczki całych goździków
7 cm laski cynamonu
1 cały owoc gałki muszkatołowej

Wszystkie przyprawy (cynamon łamiemy na kawałki), oprócz gałki muszkatołowe wkładamy na suchą patelnię i podgrzewamy aż zaczną wydzielać zapach. Gałkę ścieramy na tarce i dodajemy do reszty przypraw. Mielimy przyprawy w blenderze na mączkę i przesypujemy do słoika. Szczelnie zakręcamy i mamy zapas na najbliższe dni. Co najmniej przez miesiąc przyprawa nie straci nic ze swego aromatu.




Smacznego