Pokazywanie postów oznaczonych etykietą shefoot. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą shefoot. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 maja 2015

Denko marcowo-kwietniowe

Najlepszym sposobem na napisanie kilku słów o kosmetykach, które nie wzbudziły ani mojego zachwytu, ani trwogi, ani też nie wypełniłyby sobą pełnowartościowej recenzji, jest właśnie denko. Dodatkowo to świetna okazja, by przypomnieć o produktach, które jednak w jakiś sposób przyciągnęły moją uwagę. 

ZADBAJMY O KOŃCZYNY


Jasmin, krem do rąk odżywczo - regenerujący - nazwa sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z treściwym kremem o bogatej formule. Okazuje się jednak, że krem jest lekki i bardziej odpowiedni do torebki niż postawienia na szafce nocnej. Szybko się wchłania, delikatnie nawilża i łagodzi podrażnienia, ale o wielkim odżywieniu nie ma mowy; zapewnia pomoc raczej doraźną. Być może kupię go jeszcze raz, tym bardziej, że kosztuje śmieszne pieniądze, ale będę go stosować wyłącznie poza domem, bo regeneracji nie daje żadnej. 

Neutrogena, odżywczy krem do stóp - bardzo spodobała mi się gęsta, ale jakby "sucha" konsystencja tego kremu. Tu już słowo "odżywczy" w nazwie nie okazało się sloganem i ten produkt naprawdę świetnie pielęgnował skórę stóp, zmiękczał ją i nawilżał. Jeśli miałabym jednak wybierać między dwoma produktami, to mój głos ma...

SheFoot, krem na pękające pięty - pisałam już o nim w poście o ulubieńcach marca. Neutrogenę bije na głowę i chętnie kupię go ponownie, bo radzi sobie i z suchą, i ze stwardniałą skórą, do tego faktycznie likwiduje zapach potu. 

ZAWSZE BLACK & WHITE


Ziaja, Rebuild, reduktor cellulitu, serum drenujące - ten produkt ma jedną wadę: jest koszmarnie niewydajny, a pojemność opakowania budzi pusty śmiech - 150 ml kończy się zanim dobrze się zorientujemy, że zaczęliśmy tego serum używać. Mimo to już podczas stosowania pierwszego opakowania widać na skórze zmiany - jest gładsza i bardziej napięta, nierówności nieco mniej widoczne. Konsystencja serum pozwala na długie masaże, a po aplikacji pozostaje przyjemne, delikatne uczucie chłodu. Możliwe, że kupię ponownie, ale na razie szukam czegoś o lepszym stosunku cena/pojemność. 

Sylveco, lekki krem rokitnikowy - kolejny ulubieniec. Polubiłam go najbardziej ze wszystkich lekkich kremów firmy, bo rzeczywiście dużo pozytywnego robi z moją skórą, nie powodując żadnych skutków ubocznych. Jako krem na dzień mógłby być co prawda nieco lżejszy, ale wtedy musiałabym pogodzić się z brakiem części właściwości pielęgnacyjnych. Coś za coś. Za odżywienie i nawilżenie skóry mogę przeboleć nieco dłuższy czas wchłaniania. Kupię ponownie. 

Rimmel, Exaggerate, wodoodporna kredka do oczu - dopiero co polecałam ją w poście o rossmannowych promocjach, a już się skończyła. Na szczęście kupiłam drugi egzemplarz ;) dla mnie to kredka idealna - wodoodporna, trwała, mocno czarna i wydajna. Kupię ponownie. 

A CO NA TO WŁOS?


Babydream, szampon dla niemowląt - z Rossmannów zniknęły na jakiś czas balsamy do kąpieli BDFM, więc będąc w potrzebie zakupu łagodnego produktu do mycia włosów, wrzuciłam do koszyka używany już kiedyś szampon dla dzieci tej samej marki. Już wcześniej nie pałałam do niego żywym uczuciem, ale teraz reakcja moich włosów sprawiła, że już wiem, iż nie kupię go ponownie. Oczyszczał dobrze, ale poza tym, niestety, miał same wady - moje włosy były po nim sztywne, szorstkie i splątane. Przy żadnym szamponie mi się to nie zdarzało, więc szkoda zachodu z tym. A balsamy znowu wracają do drogerii :)

Bania Agafii, odżywczy balsam do włosów suchych i osłabionych - coś producenci mają ze słowem "odżywczy", że lubią wstawiać je w opisy kosmetyków, nawet jeśli nie odzwierciedla ono prawdy. Na moich włosach te saszetki się nie sprawdzają, po zmyciu produktu kosmyki wołają o coś więcej - nawilżającego, wygładzającego, zmiękczającego, coś bardziej treściwego, po prostu, bo ten balsam robi to wszystko w stopniu mniej niż przeciętnym. Nałożenie produktu na 2-3 minuty, jak zaleca producent, odżywienia nie da, ale nawet pozostawienie na dłużej nie robi większej różnicy. Wykorzystałam ten balsam jako emulgator po nałożeniu oleju, a przed myciem i nie kupię  go ponownie. 

L'biotica, Biovax Naturalne Oleje, intensywnie regenerująca maseczka - po zużyciu tej saszetki wiem, że chcę więcej! Dobrze odżywia włosy, sprawia, że są puszyste, miękkie i ładnie się układają. 

IDZIE LATO!


Z powyższych produktów korzystałam rok temu, ale wyrzucam je dopiero dzisiaj, bo zabrałam się za generalne porządki ;) niestety oba kosmetyki są ważne jedynie 6 miesięcy od otwarcia, więc mimo że nie są do końca zużyte, muszę się ich pozbyć. 

Bielenda bikini, transparentny spray do opalania 20 SPF - pisałam o nim już w poście porównawczym ze sprayem AA.  Wygodna w użyciu, pięknie pachnąca oliwka, ale gdybym miała znowu wybierać, to wygrało by AA, bo tłustawy spray Bielendy potrafił momentami się gdzieś odznaczyć, a i naciskanie milion razy spustu bywało męczące. Nie wykluczam jednak, że kupię ponownie, bo ten produkt bije na głowę tradycyjne filtry (jeśli chodzi o zachowanie na ciele) i jest też tańszy niż AA. 

Kolastyna, emulsja do opalania dla dzieci SPF 50 - ten produkt zbiera dobre opinie jako filtr do twarzy, ja jednak nie odważyłam się go używać w ten sposób. Znakomicie sprawdzał się jednak stosowany na dekolt, gdzie tłustawa konsystencja nie była problemem, a i wchłanianie było łatwiejsze. Poza tym jestem pewna, że nie tylko dzieci będą zachwycone jego brzoskwiniowym zapachem! Emulsja nie bieli i nie pozostawia grubej, ciężkiej warstwy na skórze - na pewno kupię ją ponownie. 


Jak Wasze denka? Miałyście któryś z tych produktów?

sobota, 4 kwietnia 2015

Ulubieńcy marca 2015

Dzisiaj krótko, bo ani nie szalałam ostatnio z kosmetykami, ani zbyt wiele nie podbiło mojego serca. Oto najlepsi z najlepszych w marcu. 


Receptury Agafii, balsam do włosów na kwiatowym propolisie - produkt chyba już kultowy w blogosferze. Na początku się nie polubiliśmy, myślałam że będzie to jeden z gorszych produktów, jakich kiedykolwiek używałam, ale przed wydaniem ostatniego zdania musiałam porządnie go przetestować. I stała się rzecz dziwna, nagle moje włosy ten balsam pokochały. Po jego użyciu są lejące, ale lekkie, gładkie i miękkie, lśnią i układają się bajecznie, praktycznie bez żadnego wysiłku wkładanego z mojej strony. Nie zauważyłam niestety większej objętości, co obiecuje producent, ale na szczęście nie ma też obciążenia. Teraz sięgam praktycznie tylko po ten balsam. Trzymam go zazwyczaj nieco dłużej niż 1-2 minuty, ale nawet po tym czasie efekty są zadowalające. Plusem jest również cena - 18 zł (a jeszcze trafiłam na promocję) za 600 ml.


Sylveco, łagodzący krem pod oczy - kosmetyki Sylveco mają u mnie plusa już na starcie za naturalne składy pozbawione zapychaczy i brak obietnic producentów odnośnie użycia jakiegoś składnika, którego w rzeczywistości prawie nie ma. Powyższy krem pod oczy jest bardzo lekkim, bezzapachowym kosmetykiem, którego używam najczęściej jedynie na noc, nakładając, zgodnie z obietnicami producenta, nieco grubszą warstwę. Wydawało by się, że lekkość nie może zapewnić odpowiedniej pielęgnacji, ale nic bardziej mylnego - skóra jest idealnie nawilżona i miękka. Co ważne, krem nie powoduje pieczenia oczu. 


Fantastyczny duet produktów SheFoot! Duże, gęsto upakowane drobiny w peelingu naturalnym składają się z pestek oliwek, łupin migdałów i orzechów macadamia i gwarantują porządne ścieranie. Zatopione są w zwartym żelu o nieco kremowej konsystencji, dzięki czemu produkt nie fruwa po całej łazience podczas aplikacji. Już po samym tym zabiegu stopy są miękkie i nawilżone, ale nie byłoby pełnej pielęgnacji bez kremu. Ostatnio używałam odżywczego kremu, który choć działał, irytował mnie zbyt intensywnym zapachem. Krem na pękające pięty na szczęście pachnie o wiele subtelniej i nie tak słodko, a w dodatku działa jeszcze lepiej. Solidnie nawilża i regeneruje, a pięty, moja bolączka, są w końcu w bardzo dobrym stanie - gładkie i miękkie.

Używałyście któregoś z tych produktów? 

sobota, 10 stycznia 2015

DENKO na dobry początek roku

Wyrzuciłam ostatnio sporo chomikowanych tu i ówdzie pustych opakowań. Zazwyczaj po zużyciu kosmetyku, chowam je do innych w ustalonym specjalnie do tego miejscu i tam taka grupka czeka, aż uznam ją za wystarczająco dużą, by podsumować jej jakość na blogu. 

Pod koniec grudnia stwierdziłam, że właśnie nadszedł ten czas. Porobiłam zdjęcia i pozbyłam się zajmujących cenną przestrzeń gagatków (w końcu na ich miejsce muszą przyjść nowe!), ale że Święta, Sylwester, tańce, hulanki, prace inżynierskie i swawola, wiadomo - dopiero teraz znalazłam chwilę by usiąść i opisać poszczególne produkty tak, jak należy.


Uriage, Eau Thermale D'uriage, czyli jedyna uznawana przeze mnie woda termalna, a to z tego względu, że po aplikacji nie trzeba jej osuszać. Dla tak zapominalskiej osoby jak ja to wielka zaleta, poza tym jakoś razi mnie idea spryskiwania się jakąkolwiek wodą nieprzeznaczoną do mycia, tylko po to, by za chwilę ją wytrzeć. Dodatkowym plusem izotoniczności Uriage jest możliwość rozpylenia jej na makijaż, co daje nie tylko zbawienne orzeźwienie podczas upałów, ale przede wszystkim scala wszystkie warstwy kosmetyków i nadaje miłe oczom satynowe wykończenie. O łagodzeniu podrażnień czy nawilżaniu nie będę się rozpisywać - po prostu ta woda to wszystko robi. Uriage jest ważnym elementem mojej codziennej pielęgnacji i na pewno jeszcze długo, długo będę ją kupować.

Biała Perła, wybielająca pasta do zębów - dobrze się pieni, dokładnie czyści zęby, ma przyjemny , odświeżający smak. Pod tymi względami nie mogę jej niczego zarzucić. Ponadto jak na małą pojemność (75 ml) jest dość wydajna. Niestety kluczowym powodem, dla którego po nią sięgnęłam, jest działanie wybielające i tutaj nie sprawdza się ona w ogóle. 15 zł za niewyróżniającą się niczym pastę to dla mnie zbyt duży wydatek, więc nie kupię jej ponownie. 

AA, maseczka aktywnie oczyszczająca - jedna z moich ulubionych maseczek. Dobrze się rozprowadza i bezproblemowo spłukuje. Nie podrażnia ani nie wysusza. Matuje, delikatnie oczyszcza (chociaż na pewno nie pozbędzie się najbardziej upartych zaskórników), wygładza, rozjaśnia, zmiękcza i nieco nawilża skórę. Przyspiesza gojenie się wyprysków. Jedna saszetka powinna wystarczyć na dwie aplikacje. Kupię ponownie. 


Marion, Termoochrona, mgiełka chroniąca włosy przed działaniem wysokiej temperatury - ok, płynu w butelce została mniej więcej połowa, ale i przeterminował się on jakoś w połowie zeszłego roku, więc pozbycie się produktu było podyktowane co najmniej przyzwoitością. Nie to, że mgiełka była złym kosmetykiem - po prostu przez długi czas nie używałam suszarki, a kiedy zostałam zmuszona do tego wrócić, zapomniałam całkowicie, że coś takiego Termoochronę posiadam. Czy chroni? Ciężko stwierdzić, zwłaszcza że nie używałam jej regularnie. Za to na pewno ma przyjemny, typowy dla kosmetyków fryzjerskich zapach, wygładza włosy i zapobiega ich puszeniu. Użyta w zbyt dużej ilości może lekko obciążać, ale to jest kwestią wprawy. Niewątpliwą zaletą jest cena mgiełki - 5-7 zł. Możliwe, że kupię ponownie. 

Apart Natural, kremowy żel pod prysznic - hypoalergiczny! a poza tym: nieźle się pieni, myje jak trzeba, ma odpowiednią konsystencję i nie spada z gąbki czy z ciała. Nie wysusza. Producent twierdzi, że jego produkt jest kremowy i tak jest w istocie, Apart bardziej przypomina płyn niż żel. Niestety ma jedną wadę - pachnie dość ostro i chemicznie, powiedziałabym nawet: tanio. W przypadku żeli pod prysznic, które nie mogą nadrobić nieciekawej woni właściwościami pielęgnującymi (jakkolwiek producent twierdzi inaczej), taka cecha skreśla u mnie kosmetyk. Pod wszystkimi innymi względami Apart jest udanym produktem, a że zapach jest kwestią gustu... Warto rozważyć jego zakup, szczególnie że cena to około 6 zł. 

Bielenda, Afrodyzjak Love, Olejek do kąpieli i pod prysznic `Piżmo i jaśmin` - olejkiem w życiu bym tego nie nazwała, bo w składzie olejków brak. Ani jednego! Uznałabym to za minus, gdyby nie to, że skład jest jasno podany i widziały gały co brały. Jeżeli nieprawidłowość nazwy nie stanowi dla was przeszkody, olejek może okazać się przyjemnym towarzyszem kąpieli. Wyśmienicie się pieni i ma wyrazisty, roznoszący się po całej łazience zapach. Powinien przypaść do gustu wielbicielkom piżma, bo to właśnie ta nuta jest główną w kompozycji, nadając całości dość ostry charakter. Jaśmin jedynie nieśmiało przebrzmiewa w tle. Raczej nie kupię ponownie, bo wolę słodsze wonie, ale uważam ten produkt za udany i wart przetestowania.


SheFoot, odżywczy krem + shea do paznokci i suchej skóry stóp - jeśli chodzi o produkty do stóp i dłoni, lubię te o bogatej konsystencji. Ten krem taki jest. Gęsta formuła, zgodnie z obietnicami producenta, odżywia i nawilża stopy. Przy regularnym stosowaniu stają się miękkie i gładkie, ale już po pierwszym użyciu można zauważyć zmiany na plus. Kosmetyk nie usunie na pewno najbardziej upartej stwardniałej skóry z pięt, bo do tego potrzebne są silniejsze środki, ale z szorstkością upora się bez problemu. Wchłania się przyzwoicie. Jedyne co trochę denerwowało mnie w trakcie używania, to mocny i długo utrzymujący się zapach. Z początku przyjemny, bo bardzo słodki - ale ileż można... Mimo wszystko - możliwe, że kupię ponownie. 

Eveline, Glicerini, Glicerynowy skoncentrowany krem głęboko odżywczy + wygładzający do rąk i paznokci BIO oliwka i masło karite - zużyłam ten krem ze sporą niechęcią, bo z głębokim odżywieniem nie ma wiele wspólnego. Konsystencja jest lekka, mokra, jakby śliska. Krem wchłania się bardzo szybko, co jest zaletą w przypadku pośpiechu czy konieczności użycia go "na mieście", ale jednocześnie pozostawia dłonie z uczuciem niedosytu. Nawilżenie jest chwilowe, o regeneracji nie ma mowy. Jako dodatkowy krem mógłby się sprawić, ale jako podstawa pielęgnacji dłoni nie zdaje egzaminu. Nie kupię ponownie. 

Himalaya Herbals, Complete Care, pasta do zębów - pasty HH działają generalnie jak wszystkie drogeryjne. Dobrze się pienią, doskonale czyszczą zęby. Dlaczego więc co jakiś czas wyrzucam z portfela dychę na ich kupno? Ano, ponieważ oparte są na naturalnych składnikach. Mają przez to dość specyficzny kolor i smak, ale można się przyzwyczaić. Z tych, które próbowałam (jedną z nich była wybielająca - bardzo słodka i niestety nie wybieliła nic) ta jest w smaku najbardziej zbliżona do miętowych klasyków, dzięki czemu pozostawia solidne uczucie świeżości. Kupię ponownie. 


Wibo, chusteczki matujące - przy mocno tłustej cerze prawdopodobnie zawiodą, albo będzie trzeba zużyć naraz pół opakowania - ale jeśli nie ma się zbyt wielkich problemów z nadmiarem sebum, to te chusteczki mogą okazać się tanim a skutecznym rozwiązaniem. Ja jestem zadowolona. Nie muszę ich używać na co dzień, ale w razie "w" są pod ręką i bezlitośnie rozprawiają się z niechcianą tłustą warstwą na skórze. Chusteczki Wibo są cienkie, więc niezbyt wydajne, i to może być ich główna wada. Co istotne - mimo swojej delikatności nie rwą się. Miewałam lepsze, owszem, ale za tak niską cenę (i dobrą dostępność) nie wymagam cudów. Kupię ponownie. 

Collection, Lasting Perfection Concealer - kiedyś Collection 2000. Musicie mi uwierzyć na słowo, że to ten właśnie kosmetyk. Napisy zaczęły ścierać się z opakowania jeszcze zanim je otworzyłam po raz pierwszy, ot, korektor przeleżał dwa miesiące w koszyczku z innymi i to wystarczyło, aby pozbył się połowy szaty graficznej. To wyjątkowy korektor i zasługuje na osobny wpis, ale same widzicie... Robienie sesji zdjęciowej takiemu produktowi mija się w celem.
Do rzeczy więc! Kultowy już produkt ma duże krycie i odpowiednio dobrany rozjaśni skórę pod oczami (moim odcieniem był 01 Fair, taki akurat - odpowiednio jasny, ale nie na tyle, żeby zrobić mi zimę na powiekach; blade twarze będą zachwycone). Moje mroczne cienie ukrywał pierwszorzędnie. Z zakryciem krostek również dzielnie dawał sobie radę. Mówią, że jest zbyt ciężki, że wysusza - nie zauważyłam tego. Korektor nie ciemnieje w ciągu dnia, jego jedyną wadą może być to, że lubi zbierać się w zmarszczkach mimicznych i warto to regularnie kontrolować. No, może jeszcze jedna wada - dostępność. Aby go kupić, należy zajrzeć na Allegro albo odbyć wycieczkę do Anglii. Kupię ponownie.