Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jestę hejterę. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jestę hejterę. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 10 marca 2014

Weź pan tabletkę i zjedz batona

Jeszcze jeden taki post i na blogu powstanie kącik imienia Petera Griffina (tego od "wiecie, co naprawdę działa mi na nerwy?"). Do rzeczy.

Nie da się nie zauważyć kultu tabletki. Jest obecna we wszystkich możliwych mediach. Suplementy diety stały się lekarstwem na wszystko i jakiego problemu byś nie miał, na pewno znajdziesz na niego odpowiednią pastylkę: na wątrobę, na żołądek, na palec u nogi, na skórę, włosy i paznokcie, na brak potencji, na brak libido (o dziwo nikt nie reklamuje leków na przerost libido, niektórym by się przydały), na biegunkę, na brak biegunki, na zbyt duży apetyt, na brak apetytu (to u dzieci), na rośnięcie i na chudnięcie. Pomyśleć można, że statystyczny Kowalski na samo śniadanie zażywa trzy różne suplementy, a do obiadu dobiera sobie jeszcze takie na zaparcia i na problemy z wątrobą.


Koncerny chcą zarabiać, to jasne. Nie dziwi mnie to, prawa rynku są nieubłagane. W mojej - utopijnej pewnie - wizji porządnych mediów na pierwszy plan powinna wychodzić promocja zdrowego stylu życia. Niby co jakiś czas przemyka nam przed oczami reklama o pięciu porcjach warzyw i owoców dziennie, ale jakież działanie ma wobec bombardujących nas afiszy o zbawiennym działaniu kolejnego suplementu? 

Ludzie chcą żyć prosto. Wolą sięgnąć po tabletkę i popić wodą, niż posiedzieć chwilę i zastanowić się nad swoją dietą. Łatwiej sięgnąć po gotowy do odgrzania produkt, niż upichcić coś samodzielnie. Jeśli sami nie zdecydują się poświęcić czasu na pogłębienie wiedzy i zmianę nawyków, nikt im w tym nie pomoże i nie uświadomi, ile zła w siebie wrzucają. Zdrowie to nie jest temat atrakcyjny dla mediów, bo na tym nie skorzysta ani NFZ, ani ZUS, ani wielkie koncerny spożywcze i farmaceutyczne. Na zdrowiu obłowiliby się rolnicy - i to tylko ci najmniejsi.

Na suplementach zawsze jest dopisek, że są jedynie dodatkiem do zbilansowanej diety. Reklamy przedstawiają je jednak zupełnie inaczej. Poza tym - ilu ludzi, w dobie fast foodu i półek uginających się od słodyczy, może powiedzieć, że ma naprawdę zbilansowaną dietę?

Wiele osób zdaje się zapominać o banalnej, ale ważnej prawdzie:

Jesteś tym, co jesz

Większość problemów zdrowotnych wynika ze złej diety. Brzydka cera, słaba odporność, niedobory witamin i minerałów, problemy z wątrobą, żołądkiem, jelitami, czy wreszcie tak poważne jak cukrzyca czy rak (w dużym stopniu) - to wszystko wina złego odżywiania. Wszystkim, którzy pytają, jak poradzić sobie z taką czy inną dolegliwością, a zapobiec innej, będę powtarzać do znudzenia - zmień dietę. Jedz zdrowo. Jeśli to nie pomoże, masz prawo biegać po lekarzach, łykać suplementy i wszelkie leki jakie ci zapiszą. 

Tabletki nie są naszym naturalnym pożywieniem. Człowiek nie jest przystosowany do zażywania pigułek i najlepiej "chodzi" na naturalnych produktach. 


Długo chciałam podjąć ten temat, ale ostatecznym powodem okazała się reklama środka Linea 20+ i w mniejszym stopniu jej pochodnych. Dlaczego? Bo pokazuje, że najważniejsza jest waga. Zdrowie ma znaczenie drugorzędne, więc możesz odżywiać się jak chcesz. Po co zmieniać tryb życia, skoro możesz sięgnąć po tabletki i dalej jeść pizzę, słodycze, pączki, hamburgery. Ciekawe czy ludzie nadal odżywialiby się podobnie, gdyby stan ich wewnętrznej maszynerii był widoczny na zewnątrz?

Szczupła sylwetka jest koniecznym skutkiem zdrowego odżywiania, za którym idzie o wiele, wiele więcej innych pozytywnych efektów. Koncernom jest jednak na rękę pokazywanie złego trybu życia. Ich "klient" wróci bowiem po suplementy na odchudzanie dla trzydziestolatków, czterdziestolatków i dalej, z tym że z czasem będzie do tych tabletek dokładał jeszcze inne - na wątrobę, zgagę, zaparcia. W sezonie jesienno-zimowym wyjdzie z apteki z torbą tabletek na gardło, syropów na kaszel i aspiryną. Na starość zostawi tam fortunę, bo jego zdrowie będzie zrujnowane z każdej możliwej strony. 

Poza tym dwudziestoparolatkowie to grupa, która jeszcze nie ma problemów z metabolizmem. Człowiekowi świeżo po studiach wystarczy byle co, by schudnąć - o ile przestrzega diety i uczciwie ćwiczy. Ba, przecież ta grupa jak żadna inna ma mnóstwo czasu i możliwości, by prowadzić zdrowy tryb życia! 

Reklama wmawia nam, że chudnięcie młodych ludzi to nie lada wyczyn i trzeba ten proces wspomagać. Bzdura! Wystarczy odrobina silnej woli, konsekwencja i świadomość, że zmieniamy styl życia nie tylko dla wyglądu - ale przede wszystkim dla zdrowia i lepszego samopoczucia. 


Jestem również przeciwna wszelkim suplementom dla dzieci. O ile rozumiem witaminy - w końcu dzieci przeważnie krzywo patrzą na warzywa - tak nie rozumiem celowości stosowania preparatów stymulujących wzrost. Zdrowa dieta i aktywność fizyczna powinny być wystarczającymi stymulatorami. Jeśli mimo tego dziecko jest niskie i chcesz go wspomóc, to... Ty masz problem, nie ono. 

***

Bardzo chciałabym poznać Wasze zdanie na temat suplementów. Popieracie ich zażywanie czy przewracacie oczami na widok każdej reklamy takich produktów? Jeśli je stosujecie, to jakie wybieracie? 

piątek, 21 lutego 2014

Fantazje producentów, które mnie irytują

Producenci lubią składać na opakowaniach swoich kosmetyków piękne obietnice, od pospolitego nawilżenia i ujędrnienia przez wymarzony efekt sztucznych rzęs aż do śmiesznego scalenia końcówek włosów. Wydumane opisy działania mają wartość bardziej reklamową niż informacyjną i każdy prędzej czy później orientuje się, że należy na nie patrzeć z przymrużeniem oka. 

Inna sprawa, kiedy producent nagina rzeczywistość w sprawie składu produktu i reklamuje się czym innym niż to, co stoi z INCI. Właśnie o tym będzie dzisiejszy post - bo o ile parskam śmiechem nad wymyślnymi opisami dziesięciu tysięcy zbawiennych funkcji jednego kosmetyku, tak niedopowiedzenia w sprawie składów really grind my gears (niech żyje Peter Griffin!).

  Zawiera ekstrakt z…
Często jest tak, że produkt zawiera rzeczony ekstrakt, ale w ilości śmiesznie małej, która nie ma szans zadziałać. Jeśli w składzie jest za Parfum (którego maks. zawartość to 0,4%), to oznacza, że obiecanego wyciągu właściwie prawie wcale nie ma. W czasie boomu na olej arganowy co druga nowość była reklamowana jako zawierająca go w składzie; z tego wszystkiego najwyżej połowa miała argan w ilości pozwalającej mówić o potencjale pielęgnacyjnym. 

Inny przykład? Żel do mycia twarzy Bourjois. Producent mówi o ekstrakcie z ogórka (Cucumis Sativus Fruit Extract), który to w składzie znajduje się za Linalool, substancją zapachową o maksymalnym dopuszczalnym stężeniu w kosmetyku rzędu 0,01%. Poza tym nektary (!) do kąpieli Luksja, na opakowaniu których producent chwali się ekstraktami - znajdującymi się za kompozycją zapachową. 

Co pocieszające, jest wiele firm, które w swoich kosmetykach umieszczają ekstrakty naprawdę wysoko, a jednocześnie nie chwalą się tym na prawo i lewo. 


Kosmetyk zawiera łagodne substancje myjące/ Łagodny dla skóry
Niejednokrotnie okazuje się, że to bullshit na resorach. Zamiast łagodnych detergentów (Coco glucoside, Decyl glucoside, Lauryl glucoside, Cocamidopropyl betaine, Coco betaine), otrzymujemy najostrzejsze, wysuszające skórę, podrażniające: Sodium Laureth Sulfate, Sodium Lauryl Sulfate, Ammonium Lauryl Sulfate czy Sodium Myreth Sulfate. Nie u każdego wystąpią skutki uboczne, takie jak wysuszenie czy swędzenie skóry - to domena osób o bardzo wrażliwej skórze. Ale... po co kłamać? 

Nie rezygnuję z SLS i pochodnych, są elementem szamponu oczyszczającego, którym mniej więcej co półtora tygodnia myję włosy, oraz płynu pod prysznic – ale zdecydowanie nie toleruję sytuacji, gdy producent obiecuje łagodny kosmetyk, a serwuje coś innego. Oczywiście tak naprawdę nie kłamie, bo te łagodne substancje najczęściej są w składzie - ale po SLS.


Cocamidopropyl Betaine jest faktyczne łagodny i dodatkowo zmniejsza siłę obecnego wyżej SLeS, ale to niejeden taki produkt - niestety obecnie jedyny, jaki mam "na stanie", by zrobić mu zdjęcie ;)

Olejek do kąpieli 
Patrzymy na skład, a tam pięć tysięcy substancji i jeden nieśmiały olej gdzieś hen, w drugiej połowie. Albo jeszcze lepiej – żadnego olejku w ogóle nie ma. Na początku najczęściej SLS, zdarza się i parafina. Nie ma mowy o nawilżeniu, natłuszczeniu, odżywieniu. Koniec końców taki „olejek” to kolejny płyn do kąpieli różniący się od prawidłowo nazwanych braci tym, że wlany do wanny od razu się rozpuści, zamiast opaść w grudkach na dno. 


A jakie producenckie fantazje najbardziej wkurzają Was? Chętnie posłucham, być może o czymś zapomniałam :)

***

Jak widzicie, zmieniłam nagłówek i kolory szablonu. Będę wdzięczna za wszelkie opinie na temat nowego wyglądu blogu, także te negatywne. Jeżeli macie sugestie dotyczące ewentualnych poprawek, przyjmę je z wdzięcznością :)
 

poniedziałek, 17 lutego 2014

Szmatą o podłogę, czyli czemu ostatecznie skreśliłam WH

JESTĘ HEJTERĘ. 

Takie hasło powinnam sobie umieścić na koszulce (zaraz po tej z "I don't understand" z przodu i "I still don't understand" z tyłu; i po tej z "Angels have my phone box"). 

Nie jestem feministką i nie wpycham facetów w sukienki, ale bardzo wkurza mnie dzielenie czynności na "męskie" i "damskie". Nie farbuję włosów na zielono i nie tańczę nago pod pomnikiem Mickiewicza, ale jestem wyczulona na mówienie, że coś wypada robić, a coś nie - chyba że jakaś istota wyższa zezwoli (czytaj: słynny projektant mody). Nie czytuję Prousta i Pilcha, ale denerwują mnie domysły, że kobiety potrafią pomieścić w swoich małych móżdżkach tylko temat dbania o swoje ciało. 

O co poszło? O to, że Women's Health radośnie powiela wszystkie stereotypy. Pisałam już wcześniej o tym magazynie i chociaż nigdy nie uznawałam go za idealny, za każdym razem broniłam. Pałka się przegła, jakby to powiedział naczelny kiepski Polak.

Zdjęcia pochodzą z WH, które wydano przed świętami. Późniejszego nie kupiłam, bo po przejrzeniu w EMPiKu nie znalazłam niczego, co mogłoby wywabić moją kartę z portfela. Numer stary, ale przeczytałam go dopiero teraz, bo mam z zwyczaju czytać gazety w pociągu, a to ostatnio było rzadką przygodą. I szczerze, wstyd mi było wyjmować to-to z torby i czytać. Razem z WH w trakcie podróży przeczytałam "Men's Health" i "Twój Styl" i przepaść pomiędzy tymi dwoma tytułami a WH okazała się ogromna. 

Grzechy WH:

1) Siłownia jest dla facetów, ale Ty też możesz iść


Super, że redakcja WH uznaje, że jesteśmy na tyle odważne, aby pójść na siłkę i zamiast do rowerka, pobiec w stronę sztangi. Ale po co te teksty, że wyciskanie to męska rzecz? Może mi powiecie, że prowadzenie samochodu to też męska rzecz? A wkręcanie żarówki?

2) 1500 kcal i jedziesz


Dzienne zapotrzebowanie kaloryczne bardzo aktywnej kobiety o przeciętnej wadze wynosi około 2000 kcal. Obcinanie od razu 500 kcal nie jest zbyt dobrym wyjściem dla organizmu, nawet jeśli chcemy chudnąć. No i co zrobić, kiedy przestaniemy chudnąć? Obciąć dzienne spożycie o kolejne 200, 300 kcal? Oczywiście nadal możemy sobie pozwolić na Oreo. Że ma cukier i syrop glukozowo-fruktozowy? Pani, to nieważne, po trzech nie przytyjesz i to się liczy!

3) Jestem zgrabna, szczupła, ćwiczę dwa razy w tygodniu


Kojarzycie facetów z okładek Men's Health? Wielcy, umięśnieni, na pierwszy rzut oka widać, że wkładają w swój wygląd bardzo dużo, bardzo ciężkiej pracy. Nawet mnie, jako kobietę, motywują niesamowicie, bo wiem, że nie urodzili się tacy, że tę kupę mięcha na sobie okupili godzinami bólu i potu. Podziwiam ich za wytrwałość. 

Nie mówię, by na okładki Women's Health trafiały kulturystyki, bo to przesada w drugą stronę i bezsens zupełny. Ale czemu nie pokazywać kobiet, dla których sport jest naprawdę ważny i u których widać wpływ sportu na sylwetkę? Serwuje się nam panie szczupłe, "gładkie", zgrabne z powodu genetyki, rozsądnej diety i... niezbyt intensywnych ćwiczeń. Do czego ma mnie motywować kobieta biegająca 5 km dwa razy w tygodniu? Znam blogerki, zdawałoby się zwyczajne dziewczyny, które wzbudzają mój niekłamany podziw, przebiegając dwa razy większą odległość przy każdej możliwej okazji. 

4) A wiesz, że ciemne kolory pomadek możesz nosić na co dzień?


YOU DON'T SAY. Do licha, chyba wyprzedziłam epokę i gorszyłam tłumy już rok temu, biegając z czerwonymi, burgundowymi i fioletowymi ustami w biały dzień. 

5) Kali nie czytać, Kali się malować


Nieodłączną częścią "Men's Health" jest dział kulturalny, gdzie możemy poczytać o nowych książkach, płytach, filmach, grach; znajdziemy tam również dział podróżniczy. W "Women's Health" wzmianki o literaturze czy kinematografii próżno szukać. Kiedy redakcja MH przygotowała dodatek o świątecznych prezentach, uwzględniła w nim propozycje książkowe, filmowe, muzyczne, pojawił się nawet pomysł wyjazdu, i to nie pod palmy, a do Laponii! "Women's Health" popisało się jedynie biżuterią, kosmetykami i sprzętem elektronicznym. Nikomu nie przyszło do głowy, że kobieta może pragnąć czasem coś przeczytać - a niechby i to było "Pięćdziesiąt twarzy Greya". 

6) Piękno tylko z tuszem za 100 zł


W WH pokazywane są praktycznie wyłącznie kosmetyki wysokopółkowe. Rossmann jest dla plebsu. W czym problem? W tym, że taki "Twój Styl", jeden z najbardziej luksusowych magazynów w Polsce, obok kosmetyków za trzy stówy potrafi bez siary pokazać te za 30, ba! za 10 zł. Niestety prawdopodobnie, aby być na 100% fit, trzeba kupować Lancome, a nie jakieś tam Maybelline.

***

"Women's Health" ma zalety, owszem. Ciekawe przepisy (tutaj fantastyczny zbiór zdrowych, dietetycznych ciast), coraz sensowniejsze ćwiczenia, przydatne artykuły na temat żywienia (np. o niebanalnych zamiennikach cukru). Niestety znakomite przepisy i rozsądnie skomponowane treningi znajdę również w internecie. Szkoda mi płacić osiem złotych ludziom, którzy traktują mnie jak płytką i leniwą dziewczynę.