Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bielenda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bielenda. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 2 lipca 2015

Projekt denko - czerwiec


Czas na denko! Już miałam pisać, że chcę uczynić z tych wpisów prawdziwy projekt denko, polegający na stopniowym pozbywaniu się kosmetyków i ograniczaniu ich ilości, ale spojrzałam prawdzie w oczy - wiem, że ciężko będzie mi to osiągnąć ;). Wiem natomiast, że to ostatni wpis w takiej formie, następne denko będzie nieco zmienione - ale o tym następnym razem.


Moje stopy są niestety bardzo wymagające, bo i dużo muszą znosić - przysiady czy martwe ciągi z dużym obciążeniem to spore wyzwanie nie tylko dla mięśni, które pracują w danym ćwiczeniu. Przerzucanie setek kilogramów podczas jednego treningu sprawia, że skóra na stopach szybko twardnieje i robi się gruba - mało co jest więc ją w stanie zadowolić.

Bielenda, Happy End, krem do stóp i pięt z mocznikiem - gęsta, treściwa, dość lepka formuła dawała nadzieję na bardzo dobry produkt. Niestety, Happy End okazał się średniakiem. Nawilżał i zmiękczał doraźnie, pięty w ogóle nie reagowały na jego obecność. Gdybym nie miała problemów ze stwardniałą i przesuszoną skórą, pewnie byłabym zadowolona, ale większym wymaganiom nie daje rady. Nie kupię ponownie. 

FussWohl, krem do peelingu stóp - dobry peeling, ale uwaga - nie na stopy. Jest bardzo delikatny, drobinki są małe, nie jest ich jakoś zatrważająco dużo. Jako peeling do ciała spełniłby swoje zadanie, niestety moje stopy potrzebują czegoś więcej niż subtelnego miziania. Wydajność przeciętna. Nie kupię ponownie. 


Eveline, Slim Extreme 4D, intensywne serum powiększające i poprawiające strukturę biustu Mezo Push-Up - jak to u Eveline, miliard czasowników, przymiotników i dziwnych nazw, nie wiadomo na czym oko zawiesić. To serum miało być, jak zgaduję, turboulepszoną wersją klasycznego serum do biustu (którego nałogowo używam). Niestety, lepsze jest wrogiem dobrego. Nie zauważyłam, aby to serum ujędrniało czy jakoś kształtowało biust. Powiększenie? Też niekoniecznie. Poza tym konsystencja przypadła mi go gustu mniej niż ta "ubogiej" wersji, ponieważ jest bardziej klejąca i jakby nie do końca gładka. Nie kupię ponownie. 

Alterra, szampon do włosów z kofeiną - opisywałam go już w ulubieńcach maja i nie zmieniam zdania. Bardzo dobry, delikatny szampon, który nie plącze i nie wysusza włosów. Kupię ponownie. 


Bielenda Pharm, Trądzik, Antybakteryjny tonik normalizujący - bardzo dobrze oczyszcza i odświeża skórę, nie pozostawiając na niej tłustej warstwy. Traktuję go jako dodatek do kremu z kwasem migdałowym i nie oczekuję od niego samodzielnego działania, a jedynie pomocy w walce z niedoskonałościami i tu sprawdza się jak trzeba. Kupię ponownie.  


Marion, dwufazowy delikatny płyn do demakijażu oczu - z reguły jestem zadowolona z kosmetyków tej firmy, jednakże ten płyn jest wyjątkiem. Kompletnie nie radzi sobie z makijażem wodoodpornym, z tradycyjnym zaledwie jako-tako, demakijaż wydaje się trwać wieki. Ponadto podrażnia. Dodajmy do tego bardzo słabą wydajność i już wiem, że nie kupię go ponownie. 


Isana, krem do ciała oliwkowy - kremy z serii "słoje 500 ml za dychę" są na mojej półce od dawna, bo poza dużą pojemnością i niską ceną cechują się także świetnym działaniem. Oliwkowy jest moim ulubionym - jest gęsty jak ten z masłem shea, ma natomiast zapach o wiele bardziej pasujący do ciepłej pory roku (chociaż trzeba się do niego przyzwyczaić - mnie oliwkowy aromat na początku nieco przeszkadzał, teraz przestałam zwracać na niego uwagę). Nawilża i zmiękcza na długo, zostawia na skórze nietłusty film. Myślę, że nawet posiadaczki suchej skóry będą z niego zadowolone. Kupię ponownie. 


Luksja, płyn do kąpieli, Golden Desire - te płyny Luksji kupuję od dawna, bo łączą cechy kosmetyku kąpielowego idealnego: dużą pojemność, niską cenę, bogaty, pozbawiony sztucznych nut zapach, doskonałą wydajność i zdolność tworzenia gęstej piany. Golden Desire to zapach słodki, trochę orientalny - według producenta to połączenie ambry i czerwonej mandarynki - powiedziałabym nawet, że nieco męski. Uzależnia i uwodzi. Na pewno kupię ponownie. 

***

Znacie te produkty, używałyście ich? 

niedziela, 10 maja 2015

Denko marcowo-kwietniowe

Najlepszym sposobem na napisanie kilku słów o kosmetykach, które nie wzbudziły ani mojego zachwytu, ani trwogi, ani też nie wypełniłyby sobą pełnowartościowej recenzji, jest właśnie denko. Dodatkowo to świetna okazja, by przypomnieć o produktach, które jednak w jakiś sposób przyciągnęły moją uwagę. 

ZADBAJMY O KOŃCZYNY


Jasmin, krem do rąk odżywczo - regenerujący - nazwa sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z treściwym kremem o bogatej formule. Okazuje się jednak, że krem jest lekki i bardziej odpowiedni do torebki niż postawienia na szafce nocnej. Szybko się wchłania, delikatnie nawilża i łagodzi podrażnienia, ale o wielkim odżywieniu nie ma mowy; zapewnia pomoc raczej doraźną. Być może kupię go jeszcze raz, tym bardziej, że kosztuje śmieszne pieniądze, ale będę go stosować wyłącznie poza domem, bo regeneracji nie daje żadnej. 

Neutrogena, odżywczy krem do stóp - bardzo spodobała mi się gęsta, ale jakby "sucha" konsystencja tego kremu. Tu już słowo "odżywczy" w nazwie nie okazało się sloganem i ten produkt naprawdę świetnie pielęgnował skórę stóp, zmiękczał ją i nawilżał. Jeśli miałabym jednak wybierać między dwoma produktami, to mój głos ma...

SheFoot, krem na pękające pięty - pisałam już o nim w poście o ulubieńcach marca. Neutrogenę bije na głowę i chętnie kupię go ponownie, bo radzi sobie i z suchą, i ze stwardniałą skórą, do tego faktycznie likwiduje zapach potu. 

ZAWSZE BLACK & WHITE


Ziaja, Rebuild, reduktor cellulitu, serum drenujące - ten produkt ma jedną wadę: jest koszmarnie niewydajny, a pojemność opakowania budzi pusty śmiech - 150 ml kończy się zanim dobrze się zorientujemy, że zaczęliśmy tego serum używać. Mimo to już podczas stosowania pierwszego opakowania widać na skórze zmiany - jest gładsza i bardziej napięta, nierówności nieco mniej widoczne. Konsystencja serum pozwala na długie masaże, a po aplikacji pozostaje przyjemne, delikatne uczucie chłodu. Możliwe, że kupię ponownie, ale na razie szukam czegoś o lepszym stosunku cena/pojemność. 

Sylveco, lekki krem rokitnikowy - kolejny ulubieniec. Polubiłam go najbardziej ze wszystkich lekkich kremów firmy, bo rzeczywiście dużo pozytywnego robi z moją skórą, nie powodując żadnych skutków ubocznych. Jako krem na dzień mógłby być co prawda nieco lżejszy, ale wtedy musiałabym pogodzić się z brakiem części właściwości pielęgnacyjnych. Coś za coś. Za odżywienie i nawilżenie skóry mogę przeboleć nieco dłuższy czas wchłaniania. Kupię ponownie. 

Rimmel, Exaggerate, wodoodporna kredka do oczu - dopiero co polecałam ją w poście o rossmannowych promocjach, a już się skończyła. Na szczęście kupiłam drugi egzemplarz ;) dla mnie to kredka idealna - wodoodporna, trwała, mocno czarna i wydajna. Kupię ponownie. 

A CO NA TO WŁOS?


Babydream, szampon dla niemowląt - z Rossmannów zniknęły na jakiś czas balsamy do kąpieli BDFM, więc będąc w potrzebie zakupu łagodnego produktu do mycia włosów, wrzuciłam do koszyka używany już kiedyś szampon dla dzieci tej samej marki. Już wcześniej nie pałałam do niego żywym uczuciem, ale teraz reakcja moich włosów sprawiła, że już wiem, iż nie kupię go ponownie. Oczyszczał dobrze, ale poza tym, niestety, miał same wady - moje włosy były po nim sztywne, szorstkie i splątane. Przy żadnym szamponie mi się to nie zdarzało, więc szkoda zachodu z tym. A balsamy znowu wracają do drogerii :)

Bania Agafii, odżywczy balsam do włosów suchych i osłabionych - coś producenci mają ze słowem "odżywczy", że lubią wstawiać je w opisy kosmetyków, nawet jeśli nie odzwierciedla ono prawdy. Na moich włosach te saszetki się nie sprawdzają, po zmyciu produktu kosmyki wołają o coś więcej - nawilżającego, wygładzającego, zmiękczającego, coś bardziej treściwego, po prostu, bo ten balsam robi to wszystko w stopniu mniej niż przeciętnym. Nałożenie produktu na 2-3 minuty, jak zaleca producent, odżywienia nie da, ale nawet pozostawienie na dłużej nie robi większej różnicy. Wykorzystałam ten balsam jako emulgator po nałożeniu oleju, a przed myciem i nie kupię  go ponownie. 

L'biotica, Biovax Naturalne Oleje, intensywnie regenerująca maseczka - po zużyciu tej saszetki wiem, że chcę więcej! Dobrze odżywia włosy, sprawia, że są puszyste, miękkie i ładnie się układają. 

IDZIE LATO!


Z powyższych produktów korzystałam rok temu, ale wyrzucam je dopiero dzisiaj, bo zabrałam się za generalne porządki ;) niestety oba kosmetyki są ważne jedynie 6 miesięcy od otwarcia, więc mimo że nie są do końca zużyte, muszę się ich pozbyć. 

Bielenda bikini, transparentny spray do opalania 20 SPF - pisałam o nim już w poście porównawczym ze sprayem AA.  Wygodna w użyciu, pięknie pachnąca oliwka, ale gdybym miała znowu wybierać, to wygrało by AA, bo tłustawy spray Bielendy potrafił momentami się gdzieś odznaczyć, a i naciskanie milion razy spustu bywało męczące. Nie wykluczam jednak, że kupię ponownie, bo ten produkt bije na głowę tradycyjne filtry (jeśli chodzi o zachowanie na ciele) i jest też tańszy niż AA. 

Kolastyna, emulsja do opalania dla dzieci SPF 50 - ten produkt zbiera dobre opinie jako filtr do twarzy, ja jednak nie odważyłam się go używać w ten sposób. Znakomicie sprawdzał się jednak stosowany na dekolt, gdzie tłustawa konsystencja nie była problemem, a i wchłanianie było łatwiejsze. Poza tym jestem pewna, że nie tylko dzieci będą zachwycone jego brzoskwiniowym zapachem! Emulsja nie bieli i nie pozostawia grubej, ciężkiej warstwy na skórze - na pewno kupię ją ponownie. 


Jak Wasze denka? Miałyście któryś z tych produktów?

sobota, 10 stycznia 2015

DENKO na dobry początek roku

Wyrzuciłam ostatnio sporo chomikowanych tu i ówdzie pustych opakowań. Zazwyczaj po zużyciu kosmetyku, chowam je do innych w ustalonym specjalnie do tego miejscu i tam taka grupka czeka, aż uznam ją za wystarczająco dużą, by podsumować jej jakość na blogu. 

Pod koniec grudnia stwierdziłam, że właśnie nadszedł ten czas. Porobiłam zdjęcia i pozbyłam się zajmujących cenną przestrzeń gagatków (w końcu na ich miejsce muszą przyjść nowe!), ale że Święta, Sylwester, tańce, hulanki, prace inżynierskie i swawola, wiadomo - dopiero teraz znalazłam chwilę by usiąść i opisać poszczególne produkty tak, jak należy.


Uriage, Eau Thermale D'uriage, czyli jedyna uznawana przeze mnie woda termalna, a to z tego względu, że po aplikacji nie trzeba jej osuszać. Dla tak zapominalskiej osoby jak ja to wielka zaleta, poza tym jakoś razi mnie idea spryskiwania się jakąkolwiek wodą nieprzeznaczoną do mycia, tylko po to, by za chwilę ją wytrzeć. Dodatkowym plusem izotoniczności Uriage jest możliwość rozpylenia jej na makijaż, co daje nie tylko zbawienne orzeźwienie podczas upałów, ale przede wszystkim scala wszystkie warstwy kosmetyków i nadaje miłe oczom satynowe wykończenie. O łagodzeniu podrażnień czy nawilżaniu nie będę się rozpisywać - po prostu ta woda to wszystko robi. Uriage jest ważnym elementem mojej codziennej pielęgnacji i na pewno jeszcze długo, długo będę ją kupować.

Biała Perła, wybielająca pasta do zębów - dobrze się pieni, dokładnie czyści zęby, ma przyjemny , odświeżający smak. Pod tymi względami nie mogę jej niczego zarzucić. Ponadto jak na małą pojemność (75 ml) jest dość wydajna. Niestety kluczowym powodem, dla którego po nią sięgnęłam, jest działanie wybielające i tutaj nie sprawdza się ona w ogóle. 15 zł za niewyróżniającą się niczym pastę to dla mnie zbyt duży wydatek, więc nie kupię jej ponownie. 

AA, maseczka aktywnie oczyszczająca - jedna z moich ulubionych maseczek. Dobrze się rozprowadza i bezproblemowo spłukuje. Nie podrażnia ani nie wysusza. Matuje, delikatnie oczyszcza (chociaż na pewno nie pozbędzie się najbardziej upartych zaskórników), wygładza, rozjaśnia, zmiękcza i nieco nawilża skórę. Przyspiesza gojenie się wyprysków. Jedna saszetka powinna wystarczyć na dwie aplikacje. Kupię ponownie. 


Marion, Termoochrona, mgiełka chroniąca włosy przed działaniem wysokiej temperatury - ok, płynu w butelce została mniej więcej połowa, ale i przeterminował się on jakoś w połowie zeszłego roku, więc pozbycie się produktu było podyktowane co najmniej przyzwoitością. Nie to, że mgiełka była złym kosmetykiem - po prostu przez długi czas nie używałam suszarki, a kiedy zostałam zmuszona do tego wrócić, zapomniałam całkowicie, że coś takiego Termoochronę posiadam. Czy chroni? Ciężko stwierdzić, zwłaszcza że nie używałam jej regularnie. Za to na pewno ma przyjemny, typowy dla kosmetyków fryzjerskich zapach, wygładza włosy i zapobiega ich puszeniu. Użyta w zbyt dużej ilości może lekko obciążać, ale to jest kwestią wprawy. Niewątpliwą zaletą jest cena mgiełki - 5-7 zł. Możliwe, że kupię ponownie. 

Apart Natural, kremowy żel pod prysznic - hypoalergiczny! a poza tym: nieźle się pieni, myje jak trzeba, ma odpowiednią konsystencję i nie spada z gąbki czy z ciała. Nie wysusza. Producent twierdzi, że jego produkt jest kremowy i tak jest w istocie, Apart bardziej przypomina płyn niż żel. Niestety ma jedną wadę - pachnie dość ostro i chemicznie, powiedziałabym nawet: tanio. W przypadku żeli pod prysznic, które nie mogą nadrobić nieciekawej woni właściwościami pielęgnującymi (jakkolwiek producent twierdzi inaczej), taka cecha skreśla u mnie kosmetyk. Pod wszystkimi innymi względami Apart jest udanym produktem, a że zapach jest kwestią gustu... Warto rozważyć jego zakup, szczególnie że cena to około 6 zł. 

Bielenda, Afrodyzjak Love, Olejek do kąpieli i pod prysznic `Piżmo i jaśmin` - olejkiem w życiu bym tego nie nazwała, bo w składzie olejków brak. Ani jednego! Uznałabym to za minus, gdyby nie to, że skład jest jasno podany i widziały gały co brały. Jeżeli nieprawidłowość nazwy nie stanowi dla was przeszkody, olejek może okazać się przyjemnym towarzyszem kąpieli. Wyśmienicie się pieni i ma wyrazisty, roznoszący się po całej łazience zapach. Powinien przypaść do gustu wielbicielkom piżma, bo to właśnie ta nuta jest główną w kompozycji, nadając całości dość ostry charakter. Jaśmin jedynie nieśmiało przebrzmiewa w tle. Raczej nie kupię ponownie, bo wolę słodsze wonie, ale uważam ten produkt za udany i wart przetestowania.


SheFoot, odżywczy krem + shea do paznokci i suchej skóry stóp - jeśli chodzi o produkty do stóp i dłoni, lubię te o bogatej konsystencji. Ten krem taki jest. Gęsta formuła, zgodnie z obietnicami producenta, odżywia i nawilża stopy. Przy regularnym stosowaniu stają się miękkie i gładkie, ale już po pierwszym użyciu można zauważyć zmiany na plus. Kosmetyk nie usunie na pewno najbardziej upartej stwardniałej skóry z pięt, bo do tego potrzebne są silniejsze środki, ale z szorstkością upora się bez problemu. Wchłania się przyzwoicie. Jedyne co trochę denerwowało mnie w trakcie używania, to mocny i długo utrzymujący się zapach. Z początku przyjemny, bo bardzo słodki - ale ileż można... Mimo wszystko - możliwe, że kupię ponownie. 

Eveline, Glicerini, Glicerynowy skoncentrowany krem głęboko odżywczy + wygładzający do rąk i paznokci BIO oliwka i masło karite - zużyłam ten krem ze sporą niechęcią, bo z głębokim odżywieniem nie ma wiele wspólnego. Konsystencja jest lekka, mokra, jakby śliska. Krem wchłania się bardzo szybko, co jest zaletą w przypadku pośpiechu czy konieczności użycia go "na mieście", ale jednocześnie pozostawia dłonie z uczuciem niedosytu. Nawilżenie jest chwilowe, o regeneracji nie ma mowy. Jako dodatkowy krem mógłby się sprawić, ale jako podstawa pielęgnacji dłoni nie zdaje egzaminu. Nie kupię ponownie. 

Himalaya Herbals, Complete Care, pasta do zębów - pasty HH działają generalnie jak wszystkie drogeryjne. Dobrze się pienią, doskonale czyszczą zęby. Dlaczego więc co jakiś czas wyrzucam z portfela dychę na ich kupno? Ano, ponieważ oparte są na naturalnych składnikach. Mają przez to dość specyficzny kolor i smak, ale można się przyzwyczaić. Z tych, które próbowałam (jedną z nich była wybielająca - bardzo słodka i niestety nie wybieliła nic) ta jest w smaku najbardziej zbliżona do miętowych klasyków, dzięki czemu pozostawia solidne uczucie świeżości. Kupię ponownie. 


Wibo, chusteczki matujące - przy mocno tłustej cerze prawdopodobnie zawiodą, albo będzie trzeba zużyć naraz pół opakowania - ale jeśli nie ma się zbyt wielkich problemów z nadmiarem sebum, to te chusteczki mogą okazać się tanim a skutecznym rozwiązaniem. Ja jestem zadowolona. Nie muszę ich używać na co dzień, ale w razie "w" są pod ręką i bezlitośnie rozprawiają się z niechcianą tłustą warstwą na skórze. Chusteczki Wibo są cienkie, więc niezbyt wydajne, i to może być ich główna wada. Co istotne - mimo swojej delikatności nie rwą się. Miewałam lepsze, owszem, ale za tak niską cenę (i dobrą dostępność) nie wymagam cudów. Kupię ponownie. 

Collection, Lasting Perfection Concealer - kiedyś Collection 2000. Musicie mi uwierzyć na słowo, że to ten właśnie kosmetyk. Napisy zaczęły ścierać się z opakowania jeszcze zanim je otworzyłam po raz pierwszy, ot, korektor przeleżał dwa miesiące w koszyczku z innymi i to wystarczyło, aby pozbył się połowy szaty graficznej. To wyjątkowy korektor i zasługuje na osobny wpis, ale same widzicie... Robienie sesji zdjęciowej takiemu produktowi mija się w celem.
Do rzeczy więc! Kultowy już produkt ma duże krycie i odpowiednio dobrany rozjaśni skórę pod oczami (moim odcieniem był 01 Fair, taki akurat - odpowiednio jasny, ale nie na tyle, żeby zrobić mi zimę na powiekach; blade twarze będą zachwycone). Moje mroczne cienie ukrywał pierwszorzędnie. Z zakryciem krostek również dzielnie dawał sobie radę. Mówią, że jest zbyt ciężki, że wysusza - nie zauważyłam tego. Korektor nie ciemnieje w ciągu dnia, jego jedyną wadą może być to, że lubi zbierać się w zmarszczkach mimicznych i warto to regularnie kontrolować. No, może jeszcze jedna wada - dostępność. Aby go kupić, należy zajrzeć na Allegro albo odbyć wycieczkę do Anglii. Kupię ponownie. 


czwartek, 25 września 2014

Cudo z małym "ale" - Bielenda Bikini, ochronny krem do twarzy 30 SPF

Wracam po dłuższej przerwie, mam nadzieję, że powoli znowu wpadnę w rytm regularnego pisania postów. Na dobry początek opiszę filtr, który często towarzyszył mi tego lata i który niespodziewanie stał się moim ulubieńcem. Wiem, że jest już jesień, ale myślę że wśród moich Czytelników znajdą się osoby, które filtrów używają przez okrągły rok i ta recenzja przyda im się w wyborze taniego i zarazem dobrego produktu. 

Bielenda Bikini, Ochronny krem do twarzy 30 SPF

Gdzie? Hebe, Rossmann | Za ile? Ok. 15 zł / 50 ml (często w zestawach)

OPAKOWANIE

Klasyczna tubka o wygodnym zamknięciu w postaci klapki. Napisy nadrukowane, a nie naklejone, więc nie ma obaw, że np. przy kontakcie z wodą stracimy etykiety. 


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Filtr charakteryzuje się dość mocnym, słodkim, kwiatowym zapachem. To przyjemna dla nosa kompozycja, ale na dłuższą metę może stać się uciążliwa. W kosmetykach do twarzy wolę niewielkie natężenia zapachów i chociaż silna woń nie utrzymuje się na skórze długo, to aplikacja kremu byłaby nieco milsza, gdyby nie pachniał tak mocno.

Filtr jest bardzo gęsty i minimalnie tłusty, wydaje się ciężkim kosmetykiem, ale o dziwo w miarę rozprowadzania go po twarzy robi wrażenie podobne do przeciętnego kremu na noc, skóra przyjmuje go bezproblemowo.


DZIAŁANIE

Krem przepięknie zachowuje się podczas aplikacji. Szybko się wchłania i nie bieli, nawet jeśli nałoży się dużą jego ilość. Nie trzeba straszyć białą twarzą, nie ma choćby pojedynczych smug (co zdarzało się w przypadku Vichy). W dodatku, czego nie spodziewałam się, biorąc pod uwagę tłustawą formułę kremu - praktycznie w ogóle nie wpływa na błyszczenie się twarzy. Skóra świeci się odrobinę mocniej, ale jest to estetyczny i subtelny blask. Często wychodziłam z domu z samym filtrem na twarzy i nie potrzebowałam nawet pudru matującego, aby wyglądać dobrze.

Filtr wchłania się praktycznie całkowicie, pozostawiając jedynie delikatną powłoczkę, która nadaje skórze gładkość i miękkość pupci niemowlaka. Warstewka jest wyraźnie wyczuwalna, ale cienka i absolutnie nie tłusta czy klejąca.

Producent obiecuje nawilżenie i rzeczywiście ma rację. Ba, zdarzyło mi się nawet przez kilka dni nie móc używać kremu nawilżającego, więc ratowałam się tym filtrem - skóra pozostała w świetnej kondycji, nie była sucha i ściągnięta.


Krem nakładałam również pod makijaż. Byłam naprawdę zadowolona z efektu - co prawda błyszczenie twarzy w takiej konfiguracji nieco bardziej rzucało się w oczy, a podkład trochę szybciej ścierał, ale i tak w porównaniu z innymi filtrami (Dermedic, Ziaja) wygląd skóry był o niebo lepszy i dorównywał temu, który znam z emulsji Vichy

Ochrona przeciwsłoneczna wynosi "jedynie" 30 SPF, ale w praktyce jest niewiele mniejsza od tej, którą zapewnia 50 SPF. Opalenia twarzy nie odnotowałam, więc na pierwszy rzut oka mogę potwierdzić działanie ;).

Jedynym problemem bywało szczypanie oczu - mimo że nakładałam krem z dala od powiek, i tak w ciągu dnia potrafił przemieścić się np. wraz z potem i dostać do oczu, powodując okropne pieczenie. Do tej pory tylko filtr Ziai sprawiał mi takie "niespodzianki".

Obawiałam się ataku wyprysków i zanieczyszczonych porów, ale nic takiego się nie stało.

SKŁAD


Tradycyjnie już, wyszczególnione filtry:

Ethylhexyl Methoxycinnamate - chemiczny filtr UVB, ulega częściowej degradacji pod wpływem promieni słonecznych, może zaburzać gospodarkę hormonalną;
Octocrylene - fotostabilny filtr UVB/UVA2, pomaga stabilizować inne filtry
Butyl Methoxydibenzoylmethane - chemiczny filtr blokujący całe spektrum promieniowania UVA; nie jest fotostabilny, ale dzięki obecności Octocrylene można przedłużyć jego działanie.

Podsumowując - Bielenda Bikini niestety nie zachwyca doborem filtrów i to jest największa wada tego produktu. Krem należałoby reaplikować bardzo często, pamiętając jednak o szkodliwości pierwszego z filtrów. 

PODSUMOWANIE

Bielenda zaprezentowała tani i zaskakująco wygodny w użyciu filtr do twarzy. Poza ochroną przeciwsłoneczną również pielęgnuje cerę, dodatkowo nie bieli i nie pozostawia na twarzy tłustej maski. Dla cer tłustych i mieszanych będzie świetnym rozwiązaniem. Uważam jednak, że lepiej używać go w chłodniejszych porach roku, najlepiej na zmianę z innym produktem o bardziej stabilnej ochronie. Dla mnie głównym filtrem pozostaje emulsja Vichy, ale z powodu wysokiej ceny i kiepskiej dostępności w drugiej połowie roku, będę ją zastępować właśnie tym kremem Bielendy - nosi się go zdecydowanie najlepiej ze wszystkich tanich filtrów, jakie stosowałam do tej pory. 

środa, 23 lipca 2014

Filtry UV w sprayu: AA kontra Bielenda

Nie przepadam za filtrami w kremie: bielą, brudzą ubrania, nigdy do końca się nie wchłaniają, pozostawiając na skórze tłustą, klejącą warstwę. Pojawienie się na rynku mnóstwa tego typu produktów w sprayu było jak objawienie - w końcu coś wygodnego! Czy na pewno? Jeśli jesteście zainteresowane, czy warto inwestować w taką formę ochrony przeciwsłonecznej, zapraszam do dalszej części posta.


AA Sun, Ochrona przeciwsłoneczna, SPF 30

Bielenda Bikini, Transparentny spray do opalania, SPF 20 

Gdzie? Hebe, Superpharm | Za ile? AA - ok. 29 zł / 150 ml, Bielenda - ok. 22 zł / 150 ml
OPAKOWANIE

Po względem estetyki wygrywa AA. Solidna, ciekawa graficznie butelka ma ponadto dobrze trzymającą się skuwkę i aerozol umożliwiający rozpylanie produktu ciągłym strumieniem. Można przyczepić się jednak do tego, iż strumień ten jest za mało skoncentrowany, toteż część produktu zamiast na naszym ciele ląduje na okolicznych przedmiotach. Wadą jest również brak kontroli nad zużyciem kosmetyku, jego bliski koniec możemy przewidywać jedynie kontemplując wagę opakowania.

Bielenda nie wygląda zbyt wyjściowo, ale etykiety przekazują wszystkie niezbędne informacje, więc nie jest źle. Gorzej z nasadzoną zbyt lekko skuwką, która może się zsunąć, gdy wrzucimy produkt do walizki. Również i atomizer nie do końca mnie przekonuje, jednokrotnie wyrzuca zbyt małą ilość produktu - klikanie nim w nieskończoność to średnia rozrywka, w dodatku w pewnych miejscach niewygodna, bo butelki nie da się trzymać do góry nogami - aplikacja filtra na łydki to istna ekwilibrystyka. Średnica strumienia w porządku, stan zużycia widoczny.



ZAPACH I KONSYSTENCJA

AA jedzie alkoholem. W połączeniu z wszędobylskim strumieniem kosmetyku, nietrudno zgadnąć, iż aplikację najlepiej przeprowadzić na płytkim oddechu w dużym, najlepiej wietrzonym pomieszczeniu. Małe łazienki z lufcikiem odpadają, chyba że chcemy odlecieć.

Co innego Bielenda. Tu zapach jest subtelny, słodki, nieco waniliowy. Można wdychać z przyjemnością ;) 

Konsystencję filtra AA trudno mi opisać, jest dość lekka, nieco tępa, trochę w typie lakieru do włosów - produkt rozprowadza się łatwo, można go dokładnie wmasować, jedynie w ostatnim studium aplikacji staje się odrobinę klejący. 

Bielenda wygląda się i zachowuje jak typowa oliwka. Bajeczne rozprowadzenie, słabe wchłanianie. 


KOLOR

Filtry w sprayu koloru nie mają. Bielenda co prawda przy wmasowywaniu kosmetyku pokazuje lekko odrobinę bieli, ale po chwili i ta znika. Przezroczystość gwarantowana jest więc i u Bielendy, i u AA.

DZIAŁANIE

Brak koloru w tych kosmetykach jest niestety równocześnie wadą, bo trudno stwierdzić, czy nałożyliśmy odpowiednią ilość produktu. Ciężko jest to odmierzyć i brakuje podstawowego kryterium "do uzyskania widocznej warstwy", bo żadna warstwa, poza tą mokrą, się nie pojawia. O ile jeszcze Bielendę dałoby się przepsikać do miarki, to już w przypadku AA takiej opcji nie ma. Zresztą komu chciałoby się w to bawić? 

AA dość szybko się wchłania, nie pozostawia na skórze żadnego wyczuwalnego filmu. Skóra jest nieco gładsza, ma subtelny połysk i to właściwie tyle. Można zapomnieć o tym, iż nałożyło się filtr, poza tym że padające promienie Słońca są zdecydowanie mniej bolesne niż w przypadku wyjścia na zewnątrz z gołą skórą. Mimo powalającej ilości alkoholu w składzie, nie zauważyłam żadnego wysuszenia. 


Bielenda to, jak już wspomniałam, praktycznie oliwka. Nie wchłania się do końca i nawet po kilku godzinach możemy zostawiać po sobie ślady, ale poza tym nosi się dobrze. Skóra jest bardzo gładka, lekko połyskuje w Słońcu, przy dotknięciu wyraźnie czuć pozostawioną warstwę, ale nie jest ona tłusta czy klejąca. Z obiecywaną przez producenta wodoodpornością się zgodzę, chociaż i tak po kontakcie z wodą lepiej ponownie zaaplikować produkt. Nawilżenie również jest odczuwalne, chociaż balsamu filtr na pewno nie zastąpi.

Jak z ochroną? Przez ostatnie tygodnie spędziłam mnóstwo czasu na pełnym Słońcu, więc mogę ocenić dokładnie - filtry działają jak powinny. Skóra ledwo zauważalnie zbrązowiała (zaznaczam, że nie było kiedy reaplikować produktu), mogę mówić raczej o wyrównaniu kolorytu niż opaleniźnie. Widzę wyraźną różnicę między nogami a stopami, o których raz zapomniałam, a z których w późniejszym czasie produkt częściowo schodził (uroki chodzenia w często mokrej trawie). Nie ma różnicy między częściami ciała zakrywanymi ani odkrywanymi oraz tymi na które nakładałam suto filtr 50SPF w kremie a tymi z filtrem AA.

Wydajność dość przeciętna, około dwóch tygodni codziennego nakładania na całe ciało. 

SKŁAD

Bielenda:


Ethylhexyl methoxycinnamate - chemiczny filtr UVB, samodzielnie niezbyt stabilny.
Octocrylenechemiczny filtr blokujący UVB i krótkie UVA, stosunkowo słaby, ale stabilny i stabilizujący inne filtry. 
Butyl methoxy-dibenzoyl-methane chemiczny filtr UVA, niestabilny, ale obecność Octocrylene wpływa na jego trwałość w promieniach słonecznych.   

Dodatkowo Tocopheryl Acetate, przeciwutleniacz. Filtry chemiczne wpływają na powstawanie wolnych rodników, więc takie składniki są bardzo mile widziane.

AA:


Homosalate - chemiczny filtr UVB, niezbyt stabilny
Benzophenone-3 - chemiczny filtr UVB i UVA, bardzo stabilny i stabilizujący inne filtry 
Ethylhexyl salicylate - chemiczny filtr UVB, pod wpływem promieniowania słonecznego ulega pewnej degradacji.
Butyl methoxy-dibenzoyl-methane - chemiczny filtr UVA, niestabilny, ale obecność filtrów stabilnych i stabilizatorów wpływa na jego trwałość w promieniach słonecznych.   

Mamy tutaj Diethylhexyl 2 6-naphthalate - stabilizator. Obecny jest również Tocopheryl Acetate, ale po Parfum, czyli nie warto nawet brać go pod uwagę. 


PODSUMOWANIE

Każdy z tych kosmetyków ma swoje wady i zalety. Nie potrafię wybrać jednego - oba przypadły mi do gustu, a jednocześnie żaden z nich nie jest ideałem. Działają jak trzeba, potykają się w drobiazgach, takich jak zapach czy wygoda aplikacji. Mam jednak nadzieję, że powyższym zestawieniem ułatwiłam Wam wybór :)

środa, 19 lutego 2014

Coś dla zmysłów, coś dla... ciała? | Balsam do ust Bielendy

Nie spodziewałam się zbyt wiele, kiedy w drogerii wrzucałam do koszyka Balsam do ust "Zmysłowa wiśnia" Bielendy. Pamiętam jak dzisiaj ten dzień - wbiegam do Rossmanna, mając dosłownie trzy-cztery minuty na wybór i zakup produktu, który nawilży moje usta i jednocześnie nada im kolor. Sytuacja podbramkowa, więc i ten balsam potraktowałam jako ostatnią deskę ratunku, nie spodziewając się, iż będę go poza tym jednym jedynym razem używać. W końcu jednak na stałe zagościł w mojej torebce, chciałam bowiem wyrobić sobie o nim porządną opinię, tak, aby móc go z czystym sumieniem polecić bądź odradzić. Właśnie nadszedł czas na jej wyrażenie - zapraszam do lektury :)

Bielenda, Balsam do ust "Zmysłowa wiśnia" 
Gdzie? Hebe, Superpharm, Rossmann | Za ile? 7zł

OPAKOWANIE

Tubka o pojemności 10 g. Wygodne i higieniczne rozwiązanie, niestety z estetyką trochę gorzej, bo etykieta jest krzywa i praktycznie od razu zaczęła się odklejać.

Otwór, z którego wydobywamy kosmetyk, jest odpowiedniej wielkości. Plus za ukośne wyprofilowanie "dziubka", taki kształt dobrze sprawdza się przy smarowaniu ust.


ZAPACH I KONSYSTENCJA

Zapach zgodnie z nazwą wiśniowy. Trochę bardziej zalatuje kisielem ze sztuczną nutą, niż prawdziwym owocem, niemniej jednak niezaprzeczalnie jest to wiśnia. Trochę za słodki, dobrze wyczuwalny, ale też nie za mocny. Niestety smak nie idzie w parze z zapachem i tu już jest wyraźnie plastikowo. 

Konsystencja stała, trochę żelowa. Wydobycie balsamu z tubki nie sprawia problemu, niestety do czasu - kiedy temperatury spadają, oscylując nawet powyżej zera, wyciśnięcie produktu staje się trudne. Na szczęście w zetknięciu z ustami formuła mięknie, rozpuszcza się, tym samym aplikacja jest wygodna i możemy pokryć nią usta w mgnieniu oka. Co ważne, balsam się nie klei. 

KOLOR

Ponieważ to przede wszystkim balsam, a nie błyszczyk, nie dziwota, że kolor nadawany ustom jest delikatny. Wersja wiśniowa podkreśla naturalny kolor warg, przyciemniając je dosłownie o pół tonu.


DZIAŁANIE

Nakładamy pomadkę, otrzymując lekki kolor i ładny błyszczykowy połysk. Część kolorówkowa na plus. A co z pielęgnacją? 

Cóż, balsam działa jak łatka na usta. Nadaje idealny poślizg i lekko nawilża, ale pod warstwą kosmetyku wciąż można wyczuć wszelkie nierówności warg, wszelkie suche skórki. Balsam niweluje uczucie spierzchnięcia, usta wyglądają lepiej, ale nie są specjalnie pielęgnowane. Produkt nie poprawi kondycji warg, nie odżywi, nie zmiękczy. Mimo śliskiej powierzchni, w rzeczywistości wciąż będą przesuszone.


Raz na jakiś czas można go użyć jako doraźnego rozwiązania. Nie wyobrażam sobie jednak używać go jako jedynego balsamu, gdyż zbyt słabo pielęgnuje. 

Na ustach utrzymuje się przez dość rozsądny, jak na swoją lekkość, czas - mniej więcej godzinę, kiedy nie jemy i pijemy. Wydajność również nie jest najgorsza, gdyż już odrobina produktu pozwala na pokrycie całej powierzchni ust.
SKŁAD


PODSUMOWANIE

Balsam Bielendy to produkt, które daje wrażenie wypielęgnowanych ust, a w rzeczywistości robi niewiele, aby poprawić ich stan. Z braku laku można go użyć, bo krzywdy nie wyrządza, a daje chwilową ulgę - ale na rynku jest dostępnych tak wiele skutecznych kosmetyków, iż kupno tego uważam za zbędne. Nie polecam. 

poniedziałek, 3 lutego 2014

O styczniowych zużyciach rozprawa


Styczniowe denko okazało się dość duże jak na moje standardy, więc bez zbędnego przedłużania zapraszam do lektury mojej opinii o zużytych kosmetykach :)


1. Bielenda, Biotechnologia Ciekłokrystaliczna 7D Program Ujędrniający, Silnie ujędrniający balsam do ciała antycellulit - boziu, boziu, ileż mądrych słów, ileż wymiarów! Strach nakładać to cudo na siebie, co by się nie roztopić i nie przelać jakąś struną w okolice Betelgezy. 

Dobra, żarty na bok. Zużycie tego balsamu zajęło mi kilka miesięcy - i to nie dlatego, że był niesamowicie wydajny (ani też dlatego, że przemieszczałam się z nim w czasie i przestrzeni), ale dlatego, że okazał się boleśnie przeciętny. Niezbyt przyjemny, za to raczej mocny sztuczny kwiatowy zapach i dość rzadka (pasująca bardziej do mleczka niż balsamu) konsystencja nie zachęcała do używania. Podczas masażu mazał się po skórze zamiast w nią wchłaniać. Bardzo słabo nawilżał. Na pokazanie umiejętności ujędrniających nie dałam mu szansy, bo wracałam do niego niechętnie i bardzo rzadko. To był jeden z tych produktów, które denkuje się w przymusu, żeby nie zajmowały miejsca na półce. Krzywdy mi nie zrobił, ale przyjemności też nie dał. Nie kupię ponownie. 



2. Efektima, maseczka nawilżająca z wyciągiem z arbuza - plus za to, że nie trzeba jej zmywać wodą: po upływie wyznaczonego czasu wystarczy zetrzeć pozostałości chusteczką. Po tej czynności na twarzy pozostaje lekki film, jednak nie jest ani klejący, ani tłusty. Trochę nawilża, ale efekt jest krótkotrwały. Co gorsza, zapycha pory. Nie kupię ponownie. 

3. Perfecta Oczyszczanie, maseczka peel-off - przykład produktu, który nie robi nic. Wygładzenie, oczyszczenie, zmatowienie? A gdzie tam! Nawilżenia też nie ma, za to jest nieprzyjemnie napięta i podsuszona skóra. Do tego trudne usuwanie maseczki, bo skubana trzymała się mocno i odchodziła w kawałkach. Nie dla mnie, nie kupię ponownie


4. Batiste, suchy szampon do włosów, Cherry - kolejny egzemplarz kultowego kosmetyku w uroczej szacie graficznej trafił pod moją strzechę. Odświeża na długo i lekko unosi włosy u nasady. Biały pył usuwa się bezproblemowo w czasie masażu skóry głowy, dodatkowe akcesoria typu szczotka i suszarka są zbędne. Włosy wyglądają naturalnie -  co prawda nie błyszczą, ale i do smutnego płaskiego matu im daleko. Do samego Batiste wrócę na pewno nie raz, ale do Cherry - niekoniecznie. Nie znalazłam w tym wariancie owocowych nut, wręcz przeciwnie, zapach był chemiczny i zbyt ostry. Co prawda słabszy (i utrzymujący się krócej) niż Tropical, ale jednak drażnił mój nos na tyle, bym po zdenkowaniu nie chciała znowu z niego korzystać. Krótko mówiąc - Batiste - TAK!, Cherry - nie


5. Isana, Intensiv, Pomadka do ust intensywnie nawilżająca - obietnice intensywnego nawilżenia mnie skusiły, więc w chwili skąpstwa (w promocji kosztuje jakieś 2,50 zł) sięgnęłam po ten pielęgniarski sztyft. Pierwsze wrażenie? Niezbyt przyjemny (aczkolwiek dość delikatny) zapach, przekładający się na takiż sam posmak w ustach. Potem było lepiej, ale nadal niezachęcająco - pomadka nie radziła sobie z wysuszonymi, spierzchniętymi ustami. Nawilżała i polepszała ich stan, lecz niewystarczająco mocno i na zbyt krótko. Znikała z ust w mgnieniu oka, musiałam ją raz po raz nakładać - skończyła się więc błyskawicznie.

Osoby, które nie mają żadnych problemów z wargami, prawdopodobnie będą zadowolone, bo Isana i zmiękcza, i nawilża. Niestety przy większych wymaganiach okaże się za słaba. Do gustu nie przypadła mi też konsystencja, pomadka w temperaturze pokojowej rozsmarowywała się ciężko, trzeba było się nieźle namachać, by pokryć usta wystarczająco grubą warstwą. Nie kupię ponownie. 

6. Nivea, Lip Butter, Masło do ust, Karmel - jak nie lubię tej firmy, tak masła zachwalam, bo są świetne! Te produkty o wspaniałych zapachach naprawdę pielęgnują i długotrwale nawilżają usta. Sprawdzają się dobrze nawet przy poważniejszych problemach - chociaż walka z podrażnieniami i suchymi skórkami trwa w moim przypadku dłużej niż przy stosowaniu Carmexa, to w końcu zawsze jest wygrana; wargi wychodzą z niej w bardzo dobrej kondycji. Do tych wszystkich pozytywnych cech dodam świetną wydajność. Wada? Trochę bieli usta - mnie to nie przeszkadzało, gdyż ze względów higienicznych masełka używałam tylko w domu, ale myślę, że warto wspomnieć o tym szczególe. Kupię ponownie


7. Green Pharmacy, Jedwab w płynie, serum na łamliwe końcówki - taki to jedwab jak z koziej... Wólki metropolia, ale kiedy pominiemy kwestię nazewnictwa, okazuje się, że to świetny produkt. Mieszanka silikonów i olejków skutecznie zabezpiecza końcówki włosów przed uszkodzeniami, ponadto nabłyszcza je i wygładza - bez efektu tłustości i obciążenia. Więcej mi nie trzeba. Kupię ponownie (właściwie to już maltretuję kolejne opakowanie). 


8. Yves Rocher, Les Plaisirs Nature, Vanille Agriculture Bio, Lait Veloute, Mleczko do ciała `Wanilia`- matulu, cóż to za zapach! Śmietankowo-budyniowo-mleczna wanilia, raj dla nosa i w dodatku utrzymuje się na ciele. Błyskawicznie się wchłania, nie maże na skórze. Konsystencja dość rzadka, ale w końcu to mleczko - ważne, że nie przelewa się między palcami. Wydobycie z wnętrza nastręcza trochę problemów, jak widać na zdjęciu, w środku zostało trochę produktu, do którego się nie dobiorę - rozcięcie opakowania nie wchodzi w grę, bo to twardy plastik. I o ile w miniaturce jeszcze co nieco można wydłubać palcem, to już z pełnowymiarowym opakowaniem taka sztuczka się nie uda. Przeżyłabym to, gdyby zachwycił mnie działaniem, niestety na tym polu nie sprawdził się kompletnie. W ogóle nie nawilża. Odrobinę zmiękcza skórę, ale to efekt krótkotrwały. Zapach zauroczył mnie na tyle, że na pewno sięgnę po inny produkt z tej serii, ale mleczku mówię nie.


9. BeBeauty, płyn micelarny - pisałam już o nim tutaj. Potworny, jeśli używać go do oczu, ale w demakijażu twarzy sprawdzi się świetnie. Kupię ponownie.

10. Marion, delikatny płyn do demakijażu oczu - również otrzymał swoją recenzję (tutaj). Skuteczny, łagodny i tani. Kupię ponownie.

11. Rimmel, Max Bold Curves Extreme Volume & Lift Mascara - staruszek zbladł i zasechł, i kiedy zaczął kreować owadzie nóżki na skalę wcześniej mi nieznaną, stwierdziłam, że pora na niego (by odszedł). I tak długo przeżył, biorąc pod uwagę fakt, że nigdy nie byłam z niego zadowolona (Cas, your Scrooge is showing). Recenzja tutaj. Nie kupię ponownie. 

12. Lirene Dermoprogram, MaXSlim, Balsam intensywnie ujędrniający - po raz kolejny wróciłam do tego balsamu, bo skoro działa, to czemu nie? O tym, że rzeczywiście ujędrnia, mogliście przeczytać tutaj. Możliwe, że wrócę do niego wiosną czy latem - na razie stawiam na bardziej treściwe mazidła do ciała. Kupię ponownie. 

***

To na tyle, jeśli chodzi o styczniowe zużycia. Sporo ponarzekałam, trochę się pozachwycałam... a teraz wracam do nauki, bo sesja goni ;) 

Dajcie znać, jak Wasze denka!

sobota, 18 stycznia 2014

Zawsze obecne: 10 kosmetyków, do których wracam

Jeszcze kilka lat temu rzadko zmieniałam kosmetyki, których używam. Trwałam przy sztywnym, zadowalającym mnie zestawie. Od kiedy regularnie prowadzę blog, wiele się zmieniło - staram się sięgać po nowe produkty, aby mieć o czym pisać, a czytanie innych blogów pozwala mi na poznanie ciekawych nowości i bardziej naturalnych alternatyw dla dotychczas stosowanych specyfików.

Są jednak i takie kosmetyki, do których ciągle wracam i nie mam ochoty zamieniać ich na żadne inne. Zużyłam już niejedno opakowanie i wiem, że na tych produktach mogę polegać i się u mnie sprawdzają. W tej chwili, gdy rotacja w kremach, balsamach i kolorówce jest u mnie tak duża jak nigdy, chcę się wyjątkowo skupić na stałych bywalcach mojej kolekcji.



Cukrowy krem do depilacji Bielenda VanityJedyny, który mnie nie uczula, a to dla mnie wystarczający powód, by nie szukać dalej. Nie jest idealny, ale używam go rzadko, więc przymykam oko na niedociągnięcia. Zresztą o wszystkich szczegółach przeczytacie w recenzji tutaj.

Odżywka bez spłukiwania Joanna Miód & CytrynaKupuję i kupuję, bo pomaga rozczesać włosy po myciu i nie obciąża ich, choćbym przesadziła z ilością. Minimalnie nawilża i wygładza. Ma przyjemny zapach i lekką, lejącą konsystencję. Jest bardzo wydajna. Cudów nie robi, ale nie spodziewam się tego po tego typu lekkiej odżywce; nie wyobrażam sobie natomiast rozczesywać włosów bez niczego, co je zabezpiecza, więc wiernie do niej wracam.



Babydream fur Mama Wohlfuhl-Bad. Płyn do kąpieli, który u mnie zastępuje szampon do włosów. Delikatny, nie plącze włosów, nie puszy, zostawia je miękkie i stosunkowo gładkie jak na szampon, i to przy kręconych włosach. Robi co trzeba, czyli nieinwazyjnie, a dobrze oczyszcza. Jest średnio wydajny, ale i tak butla 500 ml za 10 zł naprawdę się opłaca. Zdarzało mi się go zdradzać z szamponem dla dzieci Babydream, ale to nie było to samo - do BDFM ciągle wracam i naprawdę nie mam powodu, by szukać jakiegoś innego szamponu do częstego mycia, niż właśnie ten. Stosunek jakość/cena jest bardzo wysoki. Poza tym w szczególnych przypadkach używam go jako płynu do kąpieli, płynu do higieny intymnej, zdarzyło mi się nawet umyć nim twarz. Kosmetyk wielofunkcyjny, dla mnie podstawa w łazience. 

Serum modelujące do biustu Eveline. Kosmetyki do biustu dzielą się generalnie na dwie części: "tanie" i "działające". Eveline jest chyba jedynym, który należy do obu. Za 13-14zł otrzymujemy 200ml fantastycznego serum. Nawilża skórę na biuście, podnosi piersi, poprawia ich kształt - sprawia, że są bardziej "jabłuszkowe" - delikatnie wypełnia, ujędrnia i sprawia, że są cudownie sprężyste. Jest odpowiednio gęsty, nie przelewa się przez palce i nie spływa z ciała, masaż nim jest bardzo komfortowy. Wydajności również nie można niczego zarzucić. Próbowałam innych kosmetyków i się nie sprawdziły, po nowe nie planuję sięgać, bo ten daje mi to, czego potrzebuję. Wada? Działa tylko w trakcie stosowania, krótko po odstawieniu piersi tracą nieco ze swojej energii ;) 




Dezodorant antyperspiracyjny Adidas for Women Action 3 Pro Clear. Używane wcześniej antyperspiranty albo średnio działały, albo za mocno pachniały - a najczęściej jedno i drugie, co sprawiało, że w cieplejsze dni (a nawet bardziej aktywne zimne) nie czułam się komfortowo. Po Adidasa sięgnęłam już nieco zniechęcona i... pozytywnie się zaskoczyłam. Ma delikatny zapach, który nigdy, po zastosowaniu na ciało, nie dochodzi do głosu. Hamuje wydzielanie potu pierwszorzędnie, a nawet jeśli już jakimś cudem się spocę, zapobiega rozwinięciu się charakterystycznej woni. Czy to upał, czy sprint na uczelnię - wiem, że mnie nie zawiedzie. Działa bardzo długo, więc w ekstremalnych sytuacjach, gdy przez ponad dobę nie ma gdzie się odświeżyć (shit happens), również czuję się bezpiecznie. Poza tym szybko wysycha na skórze. Zostawia lekkie plamy na ubraniach, ale właściwie, mogę mu to wybaczyć. 

Lovely, serum wzmacniające do paznokci z wapniem i witaminą C. Może to już nudne i może jestem monotematyczna, ale to serum naprawdę uratowało moje paznokcie i sprawiło, że przestałam się ich wstydzić. Z wdzięczności mogłabym nosić jego zdjęcie w portfelu. Więcej przeczytacie tutaj


Carmex zapewnia mi porządne, długotrwałe nawilżenie i ratuje nawet najbardziej spierzchnięte usta. Kupuję inne pomadki tylko wtedy, kiedy obudzi się we mnie Sknerus McKwacz i szkoda mi wydać 9-10zł na tubkę, jeśli obok są podobne pojemności innych firm w połowie niższej cenie. Mimo wszystko tylko Carmex w 100% odpowiada moim potrzebom. Nie przepadam za wariacjami i zazwyczaj sięgam po klasyczny wariant w tubce - najsmaczniejszy (sic!) i najwygodniejszy. Ostatnio firma wypuściła wersję waniliową i chyba ją kupię. 

Isana, krem do rąk 5% Urea. O Isanie też trąbię od długiego czasu, ale takie są fakty: to jedyny tak bogaty i zarazem tani (5,49 zł) krem. Odpowiednio gęsty, pięknie nawilża, zmiękcza, odżywia i łagodzi podrażnienia. Idealny na zimę. Może są lepsze kremy od niego, ale trzeba za nie również więcej zapłacić. Wiem na pewno, że to najlepsza pozycja, jeśli chodzi o kremy do rąk tej firmy. 



Rimmel, puder Stay Matte. Właściwie to mam ochotę wypróbować niedługo jakiś puder ze stajni Essence... Nie zmienia to faktu, że do Stay Matte wracam raz po raz. Dokładnie matujący puder o znakomitej wydajności i kryciu wystarczającym, by czasem nałożyć tylko niego, a jednocześnie na tyle małym, by nie zrobić sobie krzywdy. Matuje na 8-9 godzin, a nawet po tym czasie ewentualny błysk jest niewielki. Łatwo się aplikuje, daje naturalny efekt, nie tworzy "ciasta" na twarzy. W ciągu dnia nie ciemnieje i nie waży się. 

Tusze Maybelline Colossal Volum' Express. Pisałam już o wersji wodoodpornej (tutaj - swoją drogą zdjęcie naoczne woła o pomstę do nieba i chyba zrobię nowe, teraz już z nowym tuszem, bo to naprawdę TAK nie wygląda), którą uwielbiam, ale generalnie - za jakąkolwiek  bym się nie zabrała, wiem, że się nie zawiodę. Klasyczny Colossal czy Smoky Eyes radzą sobie równie dobrze. 
Jasne, chętnie wypróbuję te, które robią w blogosferze karierę, jak Lovely Pump it Up czy Max Factor 2000 Calorie (czeka w kolejce) - z tym, że jeśli się nie sprawdzą, wiem, że pierwsze kroki skieruję do szafy Maybelline.

***

A Wy do jakich kosmetyków zawsze wracacie?