niedziela, 6 września 2015

Plan treningu siłowego 5x5


Letnie miesiące minęły mi na powtórce z treningu, który opisywałam tutaj i hejtowałam tutaj. Myślałam, że inne warunki (mniej ruchu, więcej snu) przyniosą mi lepsze rezultaty, więc dałam tamtemu planowi drugą szansę, ale niestety. Dolna część ciała negatywnie reaguje na podobne eksperymenty. 

Zainteresował mnie trening opisywany w wakacyjnym numerze KiF Sport. Jest to trening przeznaczony głównie na wzrost siły (a "skutkiem ubocznym" jest rozwój mięśni), co w mojej obecnej sytuacji, gdy od kilku miesięcy widzę zastój w swoich możliwościach, będzie jak znalazł. Nie wiem, jak długo dam radę go wykonywać, bo jednak zarzucanie sztangi na barki wymaga więcej siły niż zrobienie przysiadu przy danym ciężarze, ale najważniejsze to próbować.

Plan jest następujący:


Przewiduje on ćwiczenia trzy razy w tygodniu. Jak widać, jest bardzo prosty i zakłada zwiększanie ciężaru na każdej sesji o 2,5 kg (poza martwym ciągiem, tu o 5 kg). Treningi rozpoczyna się z 50% ciężaru, z jakim można wykonać dane ćwiczenie.

Przykładowo, jeśli jestem w stanie wykonać maksymalnie pięć przysiadów z ciężarem 40 kg, na pierwszym treningu zakładam na sztangę 20 kg i robię pięć serii po pięć powtórzeń. Dwa dni później na sztandze ląduje już 22,5 kg i tak dalej. Taki program pozwala na stopniowy, ale nieunikniony rozwój siły (przypomina się tu opowieść o żabie wsadzonej do garnka z zimną wodą, która jest powoli podgrzewana, tak że żaba nie może wyczuć momentu, w którym powinna wyskoczyć, by się nie ugotować). 

Trzymajcie kciuki za pomyślny rozwój wypadków!

piątek, 28 sierpnia 2015

Long 4 Lashes - za, przeciw i efekty

Kiedy serum do rzęs Long 4 Lashes weszło na rynek, zrobiło furorę. Okazało się, że łączyło jakość kosztujących kilkaset złotych produktów ze stosunkowo przystępną ceną (79,90 zł). W końcu, po wielu miesiącach wahania, sama po nie sięgnęłam. 


Z czasem pojawiało się coraz więcej opinii krytycznych na temat składu serum i skutkach ubocznych, jakie niosło za sobą jego używanie. Po czterech miesiącach prawie codziennego stosowania myślę, że mogę napisać szczegółową recenzję na temat tego, co lubię, i co niepokoi mnie w produkcie Oceanic. 

Jeśli chodzi o OPAKOWANIE, to odżywkę dostajemy w buteleczce z pędzelkiem nabierającym odpowiednią ilość produktu. Początkowo może być problem, by za jednym zamachem pokryć całe rzęsy, ale po tygodniu nabiera się wprawy. Może się wydawać, że ilość serum na pędzelku jest zbyt mała, ale kluczem do bezpiecznego używania jest właśnie nieprzesadzanie z jego ilością. W buteleczce znajdują się 3 ml, co wbrew pozorom wystarcza na długo. Niestety nie da się zobaczyć, jak dużo produktu zostało w środku.


Niestety po kilku tygodniach złota nasadka pękła u podstawy i przy odkręcaniu zaczęła spadać. Nie przeszkadzało to w użytkowaniu, ponieważ pod spodem znajduje się zwykła, biała nakrętka, ale od produktu kosztującego kilkadziesiąt złotych oczekuję dobrej jakości wykonania. 


Na EFEKTY czekałam długo. Dopiero po pierwszym miesiącu rzęsy zaczęły się wydłużać i to niestety bardzo nierówno - odżywka zdawała się działać jedynie w zewnętrznych kącikach i mocniej przy lewym oku. Dodatkowo długość nie szła w parze z grubością. Po pomalowaniu tuszem wyglądało to karykaturalnie. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia, ale możecie sobie wyobrazić krótkie, raczej proste rzęsy wzdłuż większości powieki i w samym kąciku długie, mocno wywinięte i cienkie. 

Różnice zaczęły zanikać mniej więcej po drugim miesiącu. Wtedy już wszystkie włoski były mocno wydłużone i wyrównane, stały się grubsze i ładnie podkręcone. 



Jak widać, nie wszystkie rzęsy jeszcze osiągnęły maksymalną długość, ale pełna kuracja ma trwać 6 miesięcy, więc się nie zrażam. Na żywo efekt jest naprawdę świetny i nie widać żadnych luk. 


Wątpliwości wielu budzi SKŁAD odżywki. Główną substancją odpowiedzialną na tak mocny wzrost rzęs jest tutaj bimatoprost, stosowany przy leczeniu jaskry. To bardzo mocny składnik, który w najlepszym przypadku może powodować podrażnienia oczu, zapalenia spojówek, świąd, w najgorszym zaburzenia wzroku i zapadnięcie gałek ocznych. 

Wiele osób po uzyskaniu tej wiedzy z miejsca odstawiło serum, ja jednak uważam, że panika jest bezzasadna. Po pierwsze stężenie tego leku w odżywkach jest małe. Po drugie, prawidłowa aplikacja produktu - a więc jedno przeciągnięcie pędzelka, a nie trzy, plus powstrzymywanie się od pocierania oczu po aplikacji, praktycznie uniemożliwia produktowi przedostanie się do gałki ocznej. Odpowiednia ilość nałożona nad rzęsami nie spłynie do oka. Absolutnie nie można nakładać odżywki na dolne rzęsy - a to wszystko wyłożone jest w krótkiej instrukcji umieszczonej wewnątrz kartonika. 

Pozostaje kwestia wpływu L4L na powiekę. Często spotykam się z osobami mającymi mocno zaczerwienione powieki od stosowania odżywek zawierających bimatoprost i uważam, że ten problem jest zbyt często ignorowany. Sama zauważyłam lekkie przyciemnienie skóry nad rzęsami, jest ono jednak widoczne dopiero z bardzo bliska. Jeśli w którymkolwiek momencie zauważyłabym u siebie większe podrażnienie, odstawiłabym ten produkt natychmiast. 

Podsumowując:

ZA:

+ wydajność
+ wygoda użytkowania
+ mocne wydłużenie rzęs
+ podkręcenie rzęs
+ ryzyko wystąpienia podrażnień w przypadku prawidłowego stosowania jest niewielkie

PRZECIW:

- jakość wykonania opakowania
- brak możliwości sprawdzenia, ile produktu pozostało
- "okres przejściowy", tj. czasowy nierównomierny wzrost rzęs
- podrażniający bimatoprost 
- minimalne pogrubienie rzęs

Ceny nie uwzględniłam, ponieważ moim zdaniem jest ona dość zrozumiała, a przy tym bardzo często można nabyć serum już za ok. 40 zł. Te promocje są tak częste, że moim zdaniem nie ma sensu kupować L4L w cenie regularnej. 


Jestem bardzo zadowolona z efektów, jakie dała mi Long 4 Lashes i właśnie nabyłam drugie opakowanie, którego będę używać co drugi dzień w celu utrzymania efektów. W pierwszej buteleczce mam jeszcze trochę produktu, więc wykorzystam go do dna. Myślę o nabyciu dodatkowej odżywki do stosowania na długość, by rzęsy pogrubić, ale i bez tego obecny ich wygląd mi odpowiada i nie mogę się napatrzeć na moje firanki :) 

Używałyście Long 4 Lashes? Jaka jest Wasza opinia na jej temat?

piątek, 21 sierpnia 2015

Make Up Revolution: Beyond Flawless eyeshadow palette

Palety cieni Make Up Revolution od wielu miesięcy szturmują blogosferę, łącząc w sobie bardzo dobrą jakość cieni i niską cenę. Ja również jakiś czas temu pokusiłam się na jedną z nich. Nie wybrałam jednak żadnej wersji Iconic czy inspirowanych dziełem Too Faced palet "czekoladowych", a dużo mniej popularną, składającą się z 32 cieni Beyond Flawless

Ponieważ cieni do powiek używam rzadko, nie mam jeszcze sprecyzowanych barw, w których czuję się najlepiej. Stąd wybór palety składającej się z dużej liczby cieni - chcę eksperymentować i uczyć się na sobie różnych kombinacji. Jeśli chcecie wiedzieć, czy było warto, zapraszam do dalszej części posta. 


MUR, Beyond Flawless


Gdzie? drogerie internetowe (np. Minti Shop, Ladymakeup); Kraków - drogerie Pigment 
 Za ile? Ok. 40 zł

OPAKOWANIE

Cienie kupujemy w złotym kartoniku, w którym kryje się wykonana z grubego, solidnego plastiku paleta. Produkt prezentuje się elegancko. Niestety nazwa palety wypisana jest jedynie małą czcionką z tyłu opakowania (i na kartoniku), dużo bardziej wolałabym nadrukowaną ją z przodu. Duży plus za skład zarówno na kartonie, jak i plastiku. Plastik niestety łatwo się brudzi, ciężko uniknąć smug i odcisków palców.


W środku zastajemy duże, dobrej jakości lustro, folię z nazwami cieni oraz same cienie oczywiście, zamknięte w okrągłej formie. Ułożone są w bardzo rozsądnej kolejności w ośmiu rzędach po cztery. Każdy cień waży 0,5 grama.


KOLORY

Beyond Flawless daje duże pole do popisu fankom stonowanego makijażu. Mamy tu klasyczne beże i brązy, odpowiednią ilość różu i fioletu oraz szarości i czerń. Wykończenia przeróżne - są nieliczne maty (chociaż nie do końca matowe, zalatują satyną), satyny i mające przewagę perły, które przepięknie mienią się na powiece. 

Pigmentacja jest zróżnicowana. Pierwsze cztery najjaśniejsze odcienie oraz wszystkie maty są niestety bardzo delikatne i na oku trzeba się mocno namachać, by było je widać. Reszta cieni sprawuje się o wiele lepiej (z kilkoma wyjątkami, jak na przykład Bare Pink i Pug), ale nadal dają efekt typowo dzienny - na powiekach są nieco jaśniejsze niż wskazywałyby na to swatche. Na dobrą sprawę dopiero dwa ostatnie rzędy dają "czadu". Czerń wygląda nawet lepiej na oku niż na ręce. Niestety, kiedy przychodzi do blendowania, mocno traci na intensywności. 

Podsumowując - makijaż dzienny da się nimi wykonać bez problemu, wieczorowy może zająć więcej czasu i możliwości w jego kompozycji mogą być ograniczone, ale także się uda.










ZACHOWANIE

Cienie niestety mocno się osypują - na szczęście jedynie na drodze paleta - pędzel, a nie pędzel - oko. Powieki "łapią się" od razu i nie musimy się martwić o drobiny osiadające na policzku. Mankamentem jest tutaj więc jedynie upaskudzona paleta.

Cienie dobrze się ze sobą łączą i tworzą bardzo płynne przejścia koloru. Czasem wręcz zbyt płynne - kolor może "zginąć" w wyniku blendowania, pozostawiając za sobą jedynie brokat, lub dwie barwy staną się jedną plamą. Mnie taki niejednoznaczny gradient odpowiada, ale osoby, które używając fioletu i pomarańczu chcą mieć na powiece właśnie fiolet i pomarańcz, a nie tylko ciemniejszy pomarańcz, albo będą zawiedzione, albo będą musiały włożyć w makijaż bardzo dużo pracy. 

A zresztą - podczas robienia swatchy machnęłam sobie od niechcenia przypadkowymi cieniami na powiece. Macie tutaj więc próbę możliwości palety - bez podkładu, korektora, bazy ani innych dodatków. Tylko czysta skóra. 



Dużą zaletą cieni jest bardzo dobra, całodzienna trwałość (nawet bez bazy) oraz brak tendencji do migrowania i zbierania się w załamaniu powieki. 

PODSUMOWANIE

Beyond Flawless jest nierówna - maty są słabe i moim zdaniem praktycznie nie do używania, perły natomiast zachwycają kolorami i mają bardzo przyzwoitą pigmentację. 

Moim zdaniem jest to udana propozycja dla osób początkujących, które nie są jeszcze pewne, jakie kolory do nich pasują, chcą nauczyć się podstaw i przekonać, czy w ogóle zabawa z cieniami jest dla nich. Płacąc 40 zł za 32 cienie ciężko spodziewać się jakości dla profesjonalistów - a mimo to Beyond Flawless pozytywnie zaskakuje. 



Które cienie najbardziej wpadły Wam w oko? Ja najbardziej lubię czwóreczkę z drugiego rzędu :)



poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Ćwiczenia Ewy Chodakowskiej - podsumowanie i sprzedaż!

Postanowiłam wystawić na Allegro płyty DVD z ćwiczeniami Ewy Chodakowskiej, ponieważ u mnie się kurzą, a ostatnio nie śmierdzę groszem, a jednocześnie zrobić małe podsumowanie przećwiczonych do tej pory treningów.



Dla kogo są ćwiczenia Ewy Chodakowskiej?

Przede wszystkim dla początkujących. Nie bez powodu mówi się, że Ewa podniosła z kanap miliony Polek. Jej ćwiczenia są stosunkowo proste, ale efektywne, tempo nie jest mordercze. Dla osób zupełnie zasiedziałych rozwiązaniem są Skalpele I i II oraz Trening z gwiazdami (który w rzeczywistości składa się z trzech programów). Nieco wyższy poziom to Total Fitness, jeszcze wyżej jest Killer - nie należy się jednak zrażać, że jest polecany na średniozaawansowanych; przy drobnych modyfikacjach każdy o niezerowej kondycji da radę ukończyć te ćwiczenia. Najtrudniejsze jest Turbo spalanie, po te ćwiczenia należy sięgnąć, kiedy pozostałe programy przestają być wyzwaniem. 

Przy wyższym poziomie zaawansowania również można włączyć łatwiejsze ćwiczenia, tym razem w ramach odpoczynku od bardziej intensywnych programów. 

Co z zarzutem, że Ewa nie mówi, jak wykonywać ćwiczenia, albo wykonuje je źle?

Na sobie doświadczyłam, że należy słuchać, co Ewa mówi, a patrzyć na jej technikę z przymrużeniem oka. Tłumaczy bowiem dobrze, ale jej samej zdarza się popełniać błędy. Podstawowa zasada - kolana nigdy nie wychodzą poza palce stóp - jest utrzymywana. To Ewa mnie nauczyła, że tak właśnie ma być i w swoich programach powtarza to często. 

Drugą zasadą jest słuchanie swojego ciała - ludzie często mają wady postawy, z których nie zdają sobie sprawy, a które zaczynają dokuczać, gdy zacznie się ćwiczyć. Konsultacja z lekarzem jest wskazana, bo "rozwalenie sobie kolan" może być skutkiem takiej właśnie niedoskonałości, a nie ćwiczeń samych w sobie. Po trzecie - technika jest ważniejsza od szybkości i nie ma sensu gonić Ewy, jeśli przez to nie daje się rady poprawnie wykonać ćwiczenia. 

Co dają te programy?

Przede wszystkim poprawiają kondycję, ujędrniają ciało, wzmacniają mięśnie, spalają tłuszcz. Na pewno nie pomogą zbudować dużych mięśni, ale mogą być ciekawym wstępem do poważniejszej, trudniejszej aktywności fizycznej. Przy odpowiedniej diecie są w stanie fajnie wymodelować figurę i pozbyć się największej bolączki wielu dziewczyn, czyli wystającego brzucha. 

Wrażenia z programów?

Moim ulubionym jest chyba Killer, ponieważ był pierwszy, wymagający pod względem zarówno kondycyjnym, jak i siłowym (jak na moje ówczesne możliwości). Skalpele były bardzo przydatne na dni między trudniejszymi treningami, zmuszały ciało do wysiłku, ale nie wykańczały. Total Fitness był przyjemnym, skocznym programem. Turbo spalanie - miazga. Ciężki trening (sama Ewa zaleca, by robić go nie więcej niż trzy razy w tygodniu), bardzo męczący i dający wiele satysfakcji. Najmniej podobały mi się chyba Treningi z gwiazdami, ale były jakąś alternatywą, kiedy nie miało się czasu ani siły na dłuższe ćwiczenia. 

Jeśli chcecie poznać więcej szczegółów, tutaj moje recenzje treningów z osobna:
Czy jestem zadowolona?

Największą satysfakcję i najlepsze efekty przyniosły mi ćwiczenia siłowe, ale nie będę ukrywać, że gdyby nie Ewa Chodakowska, nie byłabym teraz w miejscu, w którym teraz jestem. Ćwiczenia te poprawiły moją kondycję, wspaniale wzmocniły brzuch, który był moim wielkim kompleksem, poprawiły samopoczucie i przede wszystkim pokazały wyjątkową drogę, jaką jest fitness. Jasne, że jestem zadowolona! 


Od ponad dwóch lat ćwiczę siłowo i treningi Ewy już mi nie wystarczają, dlatego postanowiłam sprzedać wszystkie swoje płyty i dać szansę komuś początkującemu zacząć swoją przygodę z fitnessem. W zestawie:
  • Spalanie i modelowanie ("Killer")
  • Turbo spalanie
  • Trening z gwiazdami
  • Total Fitness
  • Skalpel II + Szok trening
Niestety Skalpel "jedynkę" zostawiłam w drugim domu, gdzie będę dopiero we wrześniu, więc nie mogę jej teraz dołączyć, ale jeśli ktoś jest chętny, może napisać do mnie i pakiet będzie uzupełniony o tę płytę. Mogę pozbyć się również pojedynczych egzemplarzy, wtedy również proszę o stosowną wiadomość. Adres e-mail jest w zakładce "o mnie" w prawej kolumnie blogu. Pytania o wszelkie rabaty również proszę kierować pod ten adres ;) 


wtorek, 11 sierpnia 2015

Pharmaceris S, krem ochronny do twarzy SPF 50 +

Jako wielka fanka używania filtrów UV całym rokiem, poszukuję wciąż coraz lepszych i możliwie przyjaznych portfelowi rozwiązań. Moim wieloletnim ulubieńcem jest emulsja matująca Vichy, niestety jest to produkt bardzo drogi, a jego popularność sprawia, że znika z aptecznych półek już wczesnym latem. Coraz większą wagę przywiązuję również do kupowania polskich kosmetyków, ale jeśli chodzi o filtry, z żadnego nie byłam jeszcze w 100% zadowolona - Ziaja i Dermedic zawiodły na całej linii jako zbyt ciężkie i tłuste, co do Bielendy, nie przekonywała mnie stabilność filtrów i łzawienie oczu podczas cieplejszych dni. 

Tym razem sięgnęłam po hydrolipidowy krem ochronny Pharmaceris S. Jeśli jesteście ciekawe, jak się u mnie sprawdził, zapraszam do dalszej części posta. 

Pharmaceris S, hydrolipidowy krem ochronny do twarzy dla dorosłych i dzieci SPF 50 +

Gdzie? Apteki, Superpharm, sklep firmowy | Za ile? Ok. 40 zł / 50 ml



OPAKOWANIE

Tubka z klapką, czyli standardowe i moim zdaniem najbardziej optymalne rozwiązanie dla tego typu produktu. Klapka trzyma się dobrze, zatrzaskuje się solidnie, ale nie musimy się siłować z otwarciem.

ZAPACH  I  KONSYSTENCJA 

Zapach wyczuwalny, ale neutralny - woń typowa dla kremu, pozbawiona zbędnych ozdobników. Konsystencja bardzo lekka, krem znakomicie się rozprowadza, i gdyby nie to, że dla pełnej ochrony należy do nałożyć jednorazowo przynajmniej 1,2 ml, taką przeciętną kroplą można by wysmarować pół twarzy. 

DZIAŁANIE 

Pharmaceris dokonał rzeczy rzadko spotykanej, łącząc bardzo wysoką ochronę i właściwości nawilżające z lekkością. Po nałożeniu odpowiedniej dawki trzeba trochę odczekać, potem wklepać nadmiar (unikniemy dzięki temu smug) i po kilku minutach możemy cieszyć się pięknie nawilżoną i gładką skórą. Filtra na twarzy właściwie nie czuć, nie zostawia tłustego filmu i wrażenia duszącej, ciążącej maski. Minimalnie bieli, więc na osobach o ciemnej skórze może wyglądać dziwnie, ale jasne cery, takie jak moja, mają dodatkowy profit w postaci subtelnie wyrównanego kolorytu cery. 

Skóra na początku może się świecić, ale po pełnym wchłonięciu na twarzy pozostanie zupełnie akceptowalny niewielki, zdrowy blask. Jeśli ktoś pragnie matu - porcja pudru załatwi sprawę na długie godziny. 


Filtr nie podrażnia skóry i nie wywołuje pospolitego ruszenia pryszczy i zaskórników. Nie szczypie również w oczy.

Co z najważniejszym, czyli ochroną? Jeśli nakładamy filtr kilkukrotnie w ciągu dnia, nie ma opcji, żeby się opalić. Ja przez kilka ostatnich dni nie miałam możliwości ponawiać aplikacji, więc Słońce chcąc nie chcąc mnie musnęło. Używany prawidłowo Pharmaceris spełnia swoje zadanie w zupełności. Niestety... taką emulsję Vichy często nakładałam tylko rano, a ona chroniła mnie dużo dłużej. Koszty użycia wychodzą więc bardzo podobnie. 

SKŁAD


Filtry:

Ethylhexyl Methoxycinnamate - chemiczny filtr chroniący przed UVB i w małym zakresie przez UVA
Octocrylene - wodoodporny i wysoce stabilny filtr chemiczny chroniący przez promieniowaniem UVA i UVB
Titanium Dioxide (nano) - filtr fizyczny chroniący przed UVA i UVB; stabilny, aczkolwiek w wersji nano cząsteczki mogą przyczynić się do powstawania wolnych rodników; ten wariant bieli mniej niż klasyczna odmiana TD
Ethylhexyl Triazone - chemiczny filtr chroniący przed promieniowaniem UVB
Butyl Methoxydibenzoylmethane - chemiczny filtr UVA; niestabilny, ale ten czynnik może zostać zmniejszony przez stosowanie innych filtrów
Methylene Bis-Benzotriazolyl Tetramethylbutylphenol (nano) - filtr hybrydowy (fizyczno-chemiczny), chroniący przed UVA i UVB, stabilny i stabilizujący inne filtry

PODSUMOWANIE

Bardzo wygodny w użytkowaniu, stosunkowo tani, jeśli trafimy na niego w promocji, i do tego polski produkt - na pewno warto wypróbować. Uważam jednak, że bardziej nada się na mniej słoneczne dni, bo przy wyjątkowo mocnym promieniowaniu nie do końca sobie radzi. Czy kupię ponownie? Tak, aczkolwiek niekoniecznie na wakacyjny wyjazd. 

piątek, 10 lipca 2015

Moja kolekcja perfum, cz. 2. Gdzie i dlaczego kupuję odlewki?

W poprzedniej części opowieści o perfumach opisywałam posiadane przeze mnie flakony. Dodatkowo na moim instagramie możecie zobaczyć, o jakie zapachy wzbogaciła się moja kolekcja już po opublikowaniu wpisu. Dzisiaj będę pisać o tych kompozycjach, które ilościowo stanowią większość zbioru - czyli odlewkach. 



Przede wszystkim - dlaczego odlewki?


  • pełnowymiarowe perfumy są drogie, a ja nie potrafię używać tylko jednego zapachu - dobieram je pod różne okazje, więc zbankrutowałabym, gdybym chciała zaopatrzyć się we flakony wszystkich zapachów, które mi się podobają;
  • używanie codziennie innej kompozycji sprawia, że zużycie jakichkolwiek perfum trwa u mnie wieki. Mimo iż odpowiednio przechowywane perfumy mogą przetrwać lata i się nie zepsuć, wiem, że niektórych zapachów nie byłabym w stanie prawdopodobnie w ogóle wykończyć, a to byłoby marnotrawstwo miejsca i pieniędzy;
  • najdroższe zapachy są w zasięgu mojej ręki;
  • odlewki pozwalają mi na poznanie niskim kosztem zapachów niedostępnych w stacjonarnych perfumeriach; dużo łatwiej jest mi zaryzykować pomyłkę, kupując w ciemno 2,5 ml zapachu, niż wtopić stówę czy dwie w pełen wymiar. Gdyby nie odlewki, nie poznałabym wielu wspaniałych kompozycji!
  • fiolki są najlepszym wyjściem w trakcie podróży, bo są lekkie i zajmują niewiele miejsca - dla mnie to akurat "skutek uboczny", bo nie dlatego decyduję się małe pojemności, ale jednak cieszę się, gdy nie muszę brać na wakacyjny wyjazd ciężkiego i delikatnego flakonu.

Gdzie kupuję odlewki?

  • rozbiórki perfum na Wizażu - największą zaletą uczestniczenia we wspólnych zakupach są niskie ceny perfum. Użytkowniczki szukają najlepszych ofert i wybierają największe pojemności, co przedkłada się na niższą cenę mililitra zapachu. Wada jest jedna - jeśli nie chce się samemu organizować rozbiórki, może się okazać, że na konkretne perfumy trzeba się naczekać, a nawet jeśli już się pojawi odpowiedni wątek, nie ma gwarancji, że zdążymy się na nie załapać. Większość swoich odlewek zdobyłam właśnie w ten sposób.
  • odlewkiperfum.pl - sposób dla niecierpliwych. Ogrom zapachów i wszystkie dostępne, więc w razie nagłej potrzeby (czytaj: nagłego chciejstwa), ma się próbkę perfum od ręki i to w praktycznie dowolnej ilości. Wada - wysokie ceny, bo tutaj nie ma miejsca na oszczędności, właściciele też muszą swoje zarobić. 
Próbki można kupić również na stronach perfumerii e-glamour i iperfumy, aczkolwiek nigdy tam nie zamawiałam ze względu na ograniczenia asortymentu, jak i pojemności. Nie wykluczam jednak zakupów w przyszłości, wiem, że wiele osób korzysta z tych stron właśnie w tym celu i są zadowolone. E-glamour oferuje próbki o pojemności 1,5 ml, niestety ma dość wąski wybór zapachów. Na Iperfumy lista próbek jest dłuższa, a dostępne pojemności to 1 lub 5 ml, przy czym interesujące mnie zapachy występują jedynie w wersji jednomililitrowej w fiolkach bez atomizera, co mnie nijak nie urządza.


W trzeciej i ostatniej części opiszę, które zapachy spośród zgromadzonych próbek okazały się strzałem w dziesiątkę, a o których najchętniej chciałabym zapomnieć.

sobota, 4 lipca 2015

Wielka piątka: kosmetyczni ulubieńcy czerwca 2015

O ile ulubieńcy maja były bardzo dobrymi, ale mającymi wady produktami, tak w czerwcu używałam kosmetyków, które mogę zaliczyć do prawdziwych perełek. Ba, niektóre nie są dla mnie nowościami i z przyjemnością używam już którychś z kolei egzemplarzy. 



Sylveco, lekki krem nagietkowy - na początku nie byłam do niego przekonana, wydawało mi się, że nie robi nic. Doceniłam go, gdy przyszły upalne dni. Okazał się świetnie nawilżającym, zmiękczającym i kojącym kremem. Faktycznie jest bardzo lekki i szybko się wchłania, nie pozostawiając na skórze tłustawego filmu. Pobił moją ulubioną rokitnikową wersję. Ma najprzyjemniejszy zapach z całej trójki kremów z serii i jest zdecydowanie najlżejszy; świetnie zachowuje się na skórze mieszanej, nie powodując jej przesuszania, a jednocześnie delikatnie ją matując. Do tego kolejny oczywisty plus - higieniczne opakowanie i naturalny skład. Ideał!

Vichy, Ideal Soleil, emulsja matująca SPF 30 - długo zastanawiałam się, czy umieścić tu ten filtr. Z jednej strony - produkt idealny do noszenia. Wchłania się raz-dwa do płaskiego matu i utrzymuje twarz zmatowioną przez cały dzień. Nie zostawia na skórze żadnego filmu, makijaż trzyma się na tym produkcie jak na suchej, czystej skórze. Może zostawiać smugi, ale to kwestia wprawy w aplikowaniu - należy go wklepywać, a nie wcierać. Darowałam sobie pełną recenzję, bo w praktyce zachowuje się jak wersja z SPF 50, którą już zdążyłam zrecenzować. W czym więc problem? W różnicy w składzie... Trzydziestka ma z zupełnie niezrozumiałego powodu alkohol denaturyzowany na drugim miejscu INCI. Ta emulsja jest idealnym filtrem pod tym względem, że kompletnie nie czuć jej na twarzy. Natomiast nie jestem pewna, czy moja skóra jest zadowolona z codziennej dawki wyżej wymienionego typu alkoholu, nawet jeśli filtr kładę na krem nawilżający. 

Pharmaceris T, krem z 10% kwasem migdałowym - mój ulubieniec od wielu miesięcy, pomyślałam więc, że warto o nim przypomnieć. Wciąż wiedzie prym w mojej wieczornej pielęgnacji i skutecznie zapobiega pojawianiu się jakichkolwiek wyprysków. Dobrze wygładza skórę i jego jedyną wadą jest po prawdzie jedynie brak działania w kwestii zaskórników - niestety do tej pory nic sobie z nimi nie poradziło. Dla mnie, osoby, u której wszystko wywoływało wysyp mniejszych i większych krostek, ten krem jest wybawieniem. 




Węgiel w kosmetycznych ulubieńcach? A jednak. Po przeczytaniu posta Aliny Rose o maseczce z węgla aktywnego, która pomaga pozbyć się zaskórników, pobiegłam to apteki i z rzeczonym węglem wróciłam. Węgiel dobrze oczyszcza i wygładza skórę. Zaskórników jeszcze nie ruszył, ale nie poddaję się, bo wiem, że na to trzeba czasu. Na razie mieszam go z tonikiem Bielendy, w planach mam zamienienie go na jakiś hydrolat. 




Yves Rocher, Pur Bleuet, delikatny płyn do demakijażu wrażliwych oczu - najlepsza płyn dwufazowy, jaką kiedykolwiek miałam. Same zalety! Błyskawicznie usuwa nawet wodoodporny makijaż, nie podrażnia, w dodatku jest bardzo wydajny - z tym zawsze jest problem. Większość dwufaz wykańczam w ciągu miesiąca, tutaj po miesiącu jest jeszcze ponad połowa opakowania. Warto jednak zaznaczyć, że jest tłustszy niż wiele podobnych mu kosmetyków i zostawia na powiekach warstwę, która nie każdemu może odpowiadać - mnie jest to jednak zupełnie obojętnie. 

Czy któryś z tych produktów jest też Waszym ulubieńcem?

czwartek, 2 lipca 2015

Projekt denko - czerwiec


Czas na denko! Już miałam pisać, że chcę uczynić z tych wpisów prawdziwy projekt denko, polegający na stopniowym pozbywaniu się kosmetyków i ograniczaniu ich ilości, ale spojrzałam prawdzie w oczy - wiem, że ciężko będzie mi to osiągnąć ;). Wiem natomiast, że to ostatni wpis w takiej formie, następne denko będzie nieco zmienione - ale o tym następnym razem.


Moje stopy są niestety bardzo wymagające, bo i dużo muszą znosić - przysiady czy martwe ciągi z dużym obciążeniem to spore wyzwanie nie tylko dla mięśni, które pracują w danym ćwiczeniu. Przerzucanie setek kilogramów podczas jednego treningu sprawia, że skóra na stopach szybko twardnieje i robi się gruba - mało co jest więc ją w stanie zadowolić.

Bielenda, Happy End, krem do stóp i pięt z mocznikiem - gęsta, treściwa, dość lepka formuła dawała nadzieję na bardzo dobry produkt. Niestety, Happy End okazał się średniakiem. Nawilżał i zmiękczał doraźnie, pięty w ogóle nie reagowały na jego obecność. Gdybym nie miała problemów ze stwardniałą i przesuszoną skórą, pewnie byłabym zadowolona, ale większym wymaganiom nie daje rady. Nie kupię ponownie. 

FussWohl, krem do peelingu stóp - dobry peeling, ale uwaga - nie na stopy. Jest bardzo delikatny, drobinki są małe, nie jest ich jakoś zatrważająco dużo. Jako peeling do ciała spełniłby swoje zadanie, niestety moje stopy potrzebują czegoś więcej niż subtelnego miziania. Wydajność przeciętna. Nie kupię ponownie. 


Eveline, Slim Extreme 4D, intensywne serum powiększające i poprawiające strukturę biustu Mezo Push-Up - jak to u Eveline, miliard czasowników, przymiotników i dziwnych nazw, nie wiadomo na czym oko zawiesić. To serum miało być, jak zgaduję, turboulepszoną wersją klasycznego serum do biustu (którego nałogowo używam). Niestety, lepsze jest wrogiem dobrego. Nie zauważyłam, aby to serum ujędrniało czy jakoś kształtowało biust. Powiększenie? Też niekoniecznie. Poza tym konsystencja przypadła mi go gustu mniej niż ta "ubogiej" wersji, ponieważ jest bardziej klejąca i jakby nie do końca gładka. Nie kupię ponownie. 

Alterra, szampon do włosów z kofeiną - opisywałam go już w ulubieńcach maja i nie zmieniam zdania. Bardzo dobry, delikatny szampon, który nie plącze i nie wysusza włosów. Kupię ponownie. 


Bielenda Pharm, Trądzik, Antybakteryjny tonik normalizujący - bardzo dobrze oczyszcza i odświeża skórę, nie pozostawiając na niej tłustej warstwy. Traktuję go jako dodatek do kremu z kwasem migdałowym i nie oczekuję od niego samodzielnego działania, a jedynie pomocy w walce z niedoskonałościami i tu sprawdza się jak trzeba. Kupię ponownie.  


Marion, dwufazowy delikatny płyn do demakijażu oczu - z reguły jestem zadowolona z kosmetyków tej firmy, jednakże ten płyn jest wyjątkiem. Kompletnie nie radzi sobie z makijażem wodoodpornym, z tradycyjnym zaledwie jako-tako, demakijaż wydaje się trwać wieki. Ponadto podrażnia. Dodajmy do tego bardzo słabą wydajność i już wiem, że nie kupię go ponownie. 


Isana, krem do ciała oliwkowy - kremy z serii "słoje 500 ml za dychę" są na mojej półce od dawna, bo poza dużą pojemnością i niską ceną cechują się także świetnym działaniem. Oliwkowy jest moim ulubionym - jest gęsty jak ten z masłem shea, ma natomiast zapach o wiele bardziej pasujący do ciepłej pory roku (chociaż trzeba się do niego przyzwyczaić - mnie oliwkowy aromat na początku nieco przeszkadzał, teraz przestałam zwracać na niego uwagę). Nawilża i zmiękcza na długo, zostawia na skórze nietłusty film. Myślę, że nawet posiadaczki suchej skóry będą z niego zadowolone. Kupię ponownie. 


Luksja, płyn do kąpieli, Golden Desire - te płyny Luksji kupuję od dawna, bo łączą cechy kosmetyku kąpielowego idealnego: dużą pojemność, niską cenę, bogaty, pozbawiony sztucznych nut zapach, doskonałą wydajność i zdolność tworzenia gęstej piany. Golden Desire to zapach słodki, trochę orientalny - według producenta to połączenie ambry i czerwonej mandarynki - powiedziałabym nawet, że nieco męski. Uzależnia i uwodzi. Na pewno kupię ponownie. 

***

Znacie te produkty, używałyście ich? 

wtorek, 30 czerwca 2015

Catrice All Matt Plus - dobry podkład z niskiej półki

Moim ulubionym podkładem ever jest Revlon Colostay, ale czasem, zwłaszcza podczas cieplejszych miesięcy, mam ochotę na coś lżejszego i łatwiejszego do dostania stacjonarnie w dobrej cenie (w sieci CS dostępny jest bardzo tanio, ale trzeba doliczyć przesyłkę i czas oczekiwania, więc najczęściej czekam na największe promocje). Podkładem, który zazwyczaj wtedy wybieram, jest Catrice All Matt Plus. Właśnie kończę swoją czwartą bądź piątą buteleczkę, co samo w sobie może być krótką recenzją jego jakości. 


Catrice, podkład matujący All Matt Plus

Gdzie? Natura, wybrane Rossmanny, Hebe | Za ile? 26,90 zł / 30 ml

OPAKOWANIE 

Ciężka buteleczka wykonana z grubego, matowego szkła. Dla mnie - rewelacja. Nasadka jest plastikowa, co trochę psuje efekt, ale przynajmniej siedzi mocno i nie wykazuje tendencji do samozniszczenia.

Podkład wyposażony jest w pompkę, za co, nomen omen, wielki plus. Niestety wraz z tym plusem idą dwa małe minusy - chyba w każdym egzemplarzu, który miałam, przy pierwszym otworzeniu pompka wychodziła razem z nasadką i trzeba się było babrać w produkcie, siłą ją z tej nasadki wyciągając. Drugim minusem jest to, że pompka nie chodzi płynnie i ciężko kontrolować ilość wydobywanego podkładu. Da się to w miarę dokładnie zrobić, ale wymaga to wiele skupienia i zajmuje czas. 


ZAPACH I KONSYSTENCJA

All Matt Plus ma zapach neutralny, pudrowy, nad którym nie ma co się rozwodzić ani zachwycać podczas aplikacji.

Co do konsystencji - bardzo gęsta i kremowa, jednolita, raczej tłusta (mimo obietnic producenta o "beztłuszczowości", to tyczy się jednak prawdopodobnie składu, a nie odczuć). Zdawałoby się, że to słaba opcja dla skór potrzebujących zmatowienia, a jednak w dalszej części przekonacie się, że nie taki podkład straszny jak na dłoni wygląda ;). Mimo tej gęstości, podczas aplikacji okazuje się, że jest lekki.  

KOLOR

All Matt Plus występuje w pięciu odcieniach, co może budzić obawy o możliwość dopasowania koloru do polskich cer. Na szczęście nie ma tragedii. Przedstawiany tu najjaśniejszy wariant - 010 Light Beige - nadaje się w zupełności dla przeciętnych bladziochów. Dla tych ekstremalnych będzie na pewno za ciemny.

010 jest zgodnie z nazwą (precedens w polskich drogeriach) jasnym beżem. Nie przejawia wypaczeń w kierunku różu ani pomarańczu, ale sprawdzi się u osób o żółtych podtonach skóry. 


DZIAŁANIE

Podkład wygląda najlepiej nakładany palcami. Jedno solidne naciśnięcie pompki wystarczy do pokrycia całej twarzy, wyrównania kolorytu i uzyskania zadowalającego krycia. All Matt Plusem da się uzyskać średnie krycie (chociaż wymaga to większej ilości produktu); praktycznie niemożliwym jest zrobienie sobie maski. Catrice lubi sobie jednak czasem delikatnie podkreślić podskórne nierówności, ale że nie jest wygładzający, to ciężko się tego przyczepić. Ostateczny efekt jest naprawdę przyzwoity. 

Matujący, na szczęście dla producenta, All Matt Plus jest. Nie jest to jednak - znowu na szczęście - płaski, suchy, "mączny" mat. Twarz po aplikacji podkładu wygląda naturalnie - nie błyszczy się, ale jednak odbija światło. Po przypudrowaniu mogę przez resztę dnia być spokojna o dobry wygląd cery. 


Trwałość też bez zarzutu. Podkład utrzymuje się od rana do wieczora w praktycznie niezmienionej formie - no chyba, że jest gorąco i/lub duszno, wtedy ten czas ulega skróceniu, ale podobne warunki mało który podkład jest w stanie przetrwać. All Matt Plus dobrze przywiera do skóry i niestraszne mu ścieranie czy zdrapywanie; raz nałożony, zostanie tam, gdzie mu każemy, aż do demakijażu. 

Dzięki swojej formule nie wysusza. Nie zauważyłam też żadnego innego złego wpływu na cerę (wyprysków, zapychania). 

PODSUMOWANIE

Jeżeli szukacie na lato jasnego i trwałego matującego podkładu za niską cenę, to ten może być świetnym wyborem. Jest lekki, ale da większe krycie niż kremy BB i CC. Ja na pewno jeszcze nie raz po niego sięgnę.