Moja mania na punkcie podkreślania ust ostatnio przeszła wszystkie granice. Im ciemniej, tym lepiej! Ciemna, głęboka czerwień, jaką zobaczyłam przeglądając kolory Super Stay 10h tint gloss od Maybelline, podbiła moje serce niemalże w pierwszej sekundzie. Przedstawiam Wam Super Stay w kolorze 370 Infinite Mauve!
OPAKOWANIE
Opakowanie jest estetyczne i wytrzymałe, mieści 10,5ml
produktu. Aplikator wygląda jak włochata pętelka, jest duży, płaski i rozsądnie
przymocowany pod kątem do uchwytu. Wygląda nowocześnie i pewnością dizajnersko, ale wygoda użytkowania jest
kwestią dyskusyjną.
4/5
4/5
ZAPACH I KONSYSTENCJA
Zapach pokrywa się z tym który unosił się nad oranżadą
kupowaną w czasach dzieciństwa w szklanych butelkach ;). Jest słodki, owocowy –
tu czuję jakby dary runa leśnego, wszelakie poziomki, jagody i insze maleństwa.
Całkiem przyjemny, ulatnia się po nałożeniu produktu na usta.
Konsystencja lekka i nieklejąca, pozwala to na dobranie
sobie odpowiedniej ilości pomadki, choć, jak okaże się w dalszej części tekstu,
wymusza namachanie się aplikatorem, zanim osiągnie się oczekiwany efekt.
KOLOR
Ciemnieje podczas noszenia. Dla mnie niestety trochę za mocno, ponieważ wybieram 10h jako dodatek na co dzień. Już od początku jest ciemny i to mi odpowiada, ale po paru godzinach zaczyna być mroczny. Przy bardzo jasnej cerze uzyskany kontrast robi ze mnie niewiastę pozbawioną rysów twarzy ;)
4/5
4/5
Nałożenie produktu wymaga wprawy. Aplikator wygląda ciekawie
i całkiem przyjemne maluje się nim dolną wargę, ale kiedy przychodzi do
pokrycia krawędzi ust, jest problem. Tak duże mazidło jest po prostu
niedokładne i trzeba skupić na nim całą uwagę, żeby nie wysmarować sobie przy
okazji nosa.
Błyszczyk ma również tendencję do tworzenia jaśniejszych i
ciemniejszych obszarów, nawet po potarciu warg o siebie te różnice pozostają
widoczne. Jedna warstwa raczej nie wystarczy do pełnego i równego pokrycia
ust. Aby wyglądały dobrze, konieczna jest druga i kilkukrotne „pufanie”
wargami, by ten kolor rozłożył się równomiernie.
Tint Gloss fantastycznie trzyma się nałożony na suche usta.
Niestety lubi wysuszać, więc najlepiej nałożyć pod niego balsam… W dodatku,
jeśli usta nie są idealnie gładkie, bez kozery podkreśli wszelkie suche skórki
i załamania. Dobra wiadomość jest taka, że nawet na nawilżonych ustach sprawuje
się dobrze i wtedy nie wysusza W OGÓLE.
Nawet na swatchu widać, że kolor nie jest rozłożony równomiernie. Podczas robienia tego akurat zdjęcia moje wargi były w niezbyt dobrej kondycji i nienawilżone. Swatch oddaje więc nie tylko obraz koloru błyszczyka, ale również sposób jego zachowania, jeśli usta nie są w 100% perfekcyjnym stanie.
Nawet na swatchu widać, że kolor nie jest rozłożony równomiernie. Podczas robienia tego akurat zdjęcia moje wargi były w niezbyt dobrej kondycji i nienawilżone. Swatch oddaje więc nie tylko obraz koloru błyszczyka, ale również sposób jego zachowania, jeśli usta nie są w 100% perfekcyjnym stanie.
Teraz pozytywna część życia z 10h Tint Gloss :) Produkt
szybko zasycha. Nie odbija się na palcach, jeśli przypadkowo dotkniemy nimi
warg, podejrzewam, że przetrwa również całowanie ;) Nie zostawia absolutnie
żadnych śladów na filiżankach/kubkach, co dla mnie jest niezwykle istotne, bo
co innego uświnić swoją szklankę, a co innego szklankę na imprezie u rodziny
czy znajomych.
Stain Gloss nie jest typowym błyszczykiem, jego wykończenie
jest pół-błyszczące, bardziej pomadkowe, przy czym dla mnie najlepszym
określeniem na ten efekt jest „usta porcelanowej laleczki”. Odbija światło w
taki „lakierowany” sposób. Jestem zachwycona!
W ciągu dnia nie wędruje po twarzy, nie zjada się, nie
wchodzi w zęby. 10 godzin trwałości? Jeśli nie będziemy jeść, lub zadowolimy
się wodą i drobnymi przekąskami, da radę. Niestety większe dania i gorące
napoje szybko zweryfikują tę obietnicę. Błyszczyk zejdzie błyskawicznie… I bardzo
nierówno.
Dobra, schodzi od wewnątrz. To nic dobrego, ale się zdarza –
chociaż produktowi o zwiększonej wytrzymałości nie powinno. Mniejsza z tym.
Dopiero teraz wychodzi jego piekielność.
Wgryzie się w miejsca, o których nawet nie wiedziałaś, że
coś z nimi nie tak, ale on wychwyci, że są uszkodzone, bardziej suche, że
tydzień wcześniej w stresie przedegzaminacyjnym dwa razy skubnęłaś zębem wargę.
Wgryzie się i zostanie. Z reszty ust oczywiście zejdzie.
Niżej macie zdjęcie moich ust po potraktowaniu ich
dwufazówką i płynem micelarnym. To po pierwszej aplikacji, gdy nie wiedziałam, że może mnie spotkać taka niespodzianka. Potem spróbowałam jeszcze peelingu. Zero
rezultatu!
Te plamy odznaczają
się nawet po ponownym nałożeniu błyszczyku, czyli nie da się nim zakryć tej wątpliwej ozdoby. Problem powtarza się za każdym razem w mniejszym lub większym stopniu. Nawet kiedy moje wargi są w świetnym stanie, nadal zostaje na nich trochę produktu.
Zakochałam się w kolorze, zakochałam się w porcelanowym wykończeniu, ale
to wybiórcze trzymanie się ust bardzo mnie denerwuje.
5/10
DOSTĘPNOŚĆ
Większość drogerii, szafy Maybelline są praktycznie wszędzie ;)
5/5
5/5
CENA
10H nie odstaje cenowo od innych produktów spod szyldu
Maybelline, płacimy za niego 30zł. Cena nie jest wygórowana, ale ja na pewno
nie sięgnę po kolejny kolor, jeśli nie trafię na dużą promocję. 10h sprawia trochę za dużo problemów, żeby bez mrugnięcia okiem się na niego rzucać.
3/5
SUMA PUNKTÓW: 25/35.
10h Tint Gloss daje piękny efekt, ale jest produktem problematycznym. Podkreślanie nierówności, niewygodna aplikacja, wpijanie się w najmniejsze uszkodzenia skóry - to wszystko jest dla mnie dużym minusem. Infinite Mauve na pewno jeszcze nie raz zawita na moich ustach, bo nie mogę się oprzeć jego urodzie, ale każde takie spotkanie będzie elementem swoistego love-hate relationship.