Witajcie
kochani!
Okropnie
dawno mnie tu nie było i aż dziwnie mi po takim czasie rozpoczynać
pisanie. Mam nadzieję, że chociaż kilkoro z Was zatęskniło za
moimi postami i zastanowiło się przez ułamek sekundy, dlaczego od
tak dawna nie pojawił się nowy wpis. Byłoby mi niezmiernie miło
to usłyszeć. Tak się już przyjęło, że w blogosferze panuje
zwyczaj tłumaczenia się z nieobecności. Niczym uczeń przed
nauczycielami muszę więc przyznać, że choć moja przerwa pokryła
się z urlopem, to nie był to główny powód zastoju na blogu.
Szczerze mówiąc, stał się on raczej pretekstem. Po 3,5 roku
systematycznego do granic możliwości udostępniania treści
poczułam się znużona. Posty musiały pojawiać się o ustalonej
porze, a ja czułam się w obowiązku je pisać, mimo że
teoretycznie nikt tego ode mnie nie wymagał. Byłam po prostu
zmęczona i przytłoczona tym, co sama sobie narzuciłam.Coś, co na
początku było dla mnie ogromną radością i przyjemnością, stało
się w pewnym momencie odsuwanym obowiązkiem. Nie chciałam w takiej
atmosferze publikować postów, tylko po to by były. Mój urlop
wydał mi się dobrym pretekstem do zrobienia sobie przerwy.
Czy
mogę powiedzieć, że ta przerwa mi pomogła? Poniekąd tak. Czy
obiecam, że od tej pory powróci dokładny system udostępniania
wpisów z zegarkiem w ręku? Chyba nawet bym tego nie chciała. Być
może moje posty będą po prostu niespodzianką, a ja odzywać będę
się wtedy, gdy będę mieć coś interesującego do powiedzenia?
Czas pokaże. Ukłony dla wszystkich, którzy nie zapomnieli o mnie
przez te dwa tygodnie oraz zaglądali na mój Instagram, skąd można
było się dowiedzieć, jak spędzam tę przerwę.
Na
bloga powracam z kolei z opowieścią, w jaki sposób minęła nam
pierwsza rocznica ślubu, którą spędziliśmy w Polsce. Zapraszam!
Naszą
rocznicę spędziliśmy w Pałacu Mierzęcin, czyli miejscu, gdzie
rok temu zawarliśmy związek małżeński. Samemu Pałacowi i jego
pięknej okolicy poświęcę jeszcze osobny post, bo jest to miejsce
godne odwiedzenia. Dziś chciałabym skupić się na otoczce naszej
rocznicy. Na początek muszę zaznaczyć, że Mierzęcin to jedno z
moich ulubionych miejsc, gdzie mogłabym powracać bardzo często, a
musicie wiedzieć, że należę do osób, które stokrotnie wolą
odkryć nowe miasto czy atrakcje niż odwiedzić już znane. To tam
wybrałam się z moim mężem na pierwszy wspólny wyjazd i odtąd
zaczęliśmy wspólnie podróżować, więc do Pałacu mamy
szczególny sentyment. Z tego też powodu wzięliśmy w nim ślub.
Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłoby być inaczej.
Już
w momencie przygotowań ślubnych wiedzieliśmy, że pierwsza
rocznica ślubu odbędzie się w Mierzęcinie, gdyż przysługiwał
nam jako Parze Młodej darmowy nocleg. Sam pomysł jak i propozycja
ze strony obsługi wydała nam się bardzo miła i postanowiliśmy z
niej skorzystać. Voucher dotarł do nas pocztą i stawiając się
wraz z nim w recepcji mogliśmy skorzystać z atrakcji i świętować
naszą uroczystość. W Mierzęcinie zatrzymaliśmy się jednak
dłużej, bo jedna noc to zdecydowanie za mało, by nacieszyć się
tym miejscem i sobą.
Zjawiając
się w Pałacu, od razu zaczęły powracać do nas wspomnienia z
tamtego wyjątkowego dnia. Już wtedy udało nam się poznać każdy
zakamarek i przemieszczaliśmy się po obiekcie, jak gdybyśmy tam
mieszkali. Podczas tego pobytu również czuliśmy się dość
swobodnie, a jako stali bywalcy z uśmiechem odpowiadaliśmy, że
znamy każdy budynek na tym terenie i nie trzeba nam tłumaczyć,
gdzie jest chociażby restauracja. Muszę jednak obiektywnie ocenić
poziom recepcji i sam proces zameldowania i późniejszego
wymeldowania. Jak dla mnie ten pierwszy kontakt z klientem jest
ogromnie ważny i jadąc do hotelu, chcę czuć się tam mile
widziana. Naszej rezerwacji dokonaliśmy poprzez prywatny kontakt z
organizatorką imprez, więc nie należało to do typowych rozwiązań.
Po przyjeździe w recepcji powitała nas młodziutka dziewczyna.Musieliśmy wypełnić kartę pobytu i trwało to naprawdę minutę.
Osoba z recepcji zawsze informuje o położeniu pokoju, największych
atrakcjach oraz w którym budynku można je znaleźć. My tę wiedzę
już posiadaliśmy, więc wszystko poszło bardzo sprawnie.
Z
recepcją mieliśmy do czynienia jeszcze kilka razy, ale nie było to
związane z żadnymi problemami, a wręcz przeciwnie – z naszymi
nietypowymi życzeniami. Nawet na najbardziej dziwne zachcianki
recepcja reagowała naturalnie (chyba że mają już doświadczenie w
takich sytuacjach), po czym stawała na głowie, by je spełnić.
Zwłaszcza jeden z panów absolutnie mnie zauroczył swoim podejściem
do ludzi i własnej pracy. Na nasz widok natychmiast wstawał z
miejsca, szeroko się uśmiechał, pytał, czy wszystko w porządku
nawet, gdy jedynie przechodziliśmy obok. Ostatecznie załatwił nam
nawet wcześniejsze wejście na śniadanie (mimo naszych zapewnień,
że nie jest to konieczne, a my możemy na nie poczekać) w dniu
wyjazdu do Szwajcarii. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.
→
Informacja dla przyjezdnych: wjazd na
teren Pałacu Mierzęcin jest płatny. Z opłaty wyłączeni są
goście hotelowi. Tę informację trzeba podać strażnikowi, by
przypadkowo nie zapłacić tych 5 zł za wjazd.
Jeśli
chodzi o nasz pokój, to zastanawialiśmy się, czy otrzymamy ten
sam, w którym zatrzymaliśmy się podczas naszego ślubu. Tym razem
mieliśmy jednak szansę na wypróbowanie innego. Skierowano nas do
drugiego reprezentacyjnego pokoju, w którym rok temu zatrzymali się
moi teściowe. Pokój był bardzo ładny, przestronny i wpadało do
niego sporo światła. Zachowany w nim został drewniany strop, który
przypomina o tym, że znajdujemy się jednak w miejscu z historią. W
dachu wstawiono również okna, przez co mieliśmy nie tylko ładny
widok na niebo, ale również dodatkowe „oświetlenie”. Pokój
ten przeznaczony jest dla czterech osób: poza dużym małżeńskim
łożem ma pięterko, do którego prowadzą schody, stoją tam
jeszcze dwa pojedyncze łóżka.
Jak
widać na zdjęciach tuż przed łóżkiem w głównej części
pokoju znajduje się mały kącik salonowy z dwoma sofami i
stolikiem. Przy ścianie dojrzeć można stolik z krzesłem, nad
którym wisi telewizor. Znajduje się tam minibar oraz taca do naszej
dyspozycji. Można było samemu przyrządzić sobie kawę, herbatę
czy napić się wody. W niesfotografowanej części pokoju mieliśmy
do dyspozycji sporej wielkości szafę, wieszak z lustrem oraz
naturalnie łazienkę z prysznicem.
Sam pokój jak i łazienka były
nienagannie czyste i nie mogę się doczepić nawet do jednej rzeczy.
Na plus ocenić mogę także łóżko (po kilku nieprzespanych nocach
w hotelu w moim rodzinnym mieście w końcu zaznałam błogiego
snu!). Okna naszego pokoju wychodziły na ogród chiński, skąd
rankiem wybudzały nas odgłosy przyrody i zwierząt.
Po
szybkim odświeżeniu wybraliśmy się na spacer, którego nie
potrafiliśmy sobie odmówić. Przez cały nasz pobyt mieliśmy tak
idealną pogodę, o jakiej tylko można pomarzyć. Naturalnie
przeszło mi przez myśl, dlaczego nie mogło być tak rok temu,
gdzie w dniu naszego ślubu zaliczyliśmy wszystkie możliwe warunki
atmosferyczne, ale nie ma co rozpaczać nad czymś, na co wpływu nie
mamy. Podczas spaceru zaszyliśmy się na moment w pobliżu altany,
gdzie rozkoszowaliśmy się ostatnimi tego dnia promieniami słońca
i zwyczajnie byliśmy razem.
Zrobiliśmy
rundę dookoła Pałacu i ogrodu chińskiego, po czym wróciliśmy do
pokoju, by przygotować się na kolację. Ta, jak się okazało, była
bardzo wyjątkowa, gdyż przygotowana specjalnie dla nas. Dania,
które spożywaliśmy, nie były zamieszczone w karcie, więc
ponownie mogliśmy poczuć się szczególnie. Trzydaniowa kolacja
składała się z sałatki z wędzonym łososiem, który był jednym
z lepszych, jakie jadłam w życiu. Danie główne ponownie składało
się z ryby (wcześniej otrzymaliśmy zapytanie, czy wolimy mięso
czy rybę) – tym razem był to dorsz ze skórką w otoczeniu
czarnej soczewicy, szparagów i marchewki. Deser kupił nas już
całkowicie! Była nim beza na orzechowym spodzie z sezonowymi
owocami i pudrową posypką. Ilość dań i pyszne białe wino
spowodowało, że w restauracji Destylarnia spędziliśmy ponad dwie
godziny.
W
dzień naszej rocznicy mieliśmy dość nietypową prośbę. Pogoda
była tak letnia, że aż żal byłoby spędzać ten dzień w
pomieszczeniach, więc chcieliśmy pobyć na łonie natury.
Pomyśleliśmy, że fajnie byłoby zrobić piknik nad pobliskim
jeziorem. Obsługa Pałacu została postawiona na równe nogi i w
godzinę przygotowała dla nas cały zestaw piknikowy. Dostaliśmy
nie tylko koszyk, ale także dwa koce i przygotowane jedzenie. W jego
skład wchodziły: różne rodzaje serów i wędlin, pieczywo,
wyborne ręcznie wytwarzane masełko, sałatka z warzyw z sosem kiwi
(pycha!), a na deser rogaliki migdałowe i owoce. Naturalnie nie
zabrakło sztućców, chusteczek, wody i przypraw.
Wszystko było
przepyszne, ładne przygotowane, a ilości na tyle duże, że z
drugiego śniadania zrobił się nagle obiad spędzony nad wodą. W
tak przyjemnych okolicznościach spędziliśmy ponad 5 h i ani przez
moment nie było nam nudno. Przy okazji urządziliśmy sobie zawody w
odgadywaniu poszczególnych składników naszego posiłku z
zamkniętymi oczami, przy czym mieliśmy mnóstwo śmiechu i zabawy.
Po
powrocie ponownie udaliśmy się do chińskiego ogrodu, krocząc tym
razem inną ścieżką i odkrywając jak miejsca mogą zmieniać się
w zależności od perspektywy, z której się na nie patrzy.
Wieczorem stawiliśmy się na kolejnej kolacji i o dziwo okazało
się, że jedynie my zostaliśmy w hotelu. Duża część gości
kończyła w niedzielę swój pobyt. Byliśmy zatem obsługiwani
przez trzy kelnerki i kolejny raz mogliśmy poczuć się wyjątkowo.
Tym razem nasza kolacja rozpoczęła się od rosołu, który pojawił
się także rok temu podczas naszego obiadu weselnego. Następnie
zaserwowano nam risotto grzybowe, które było przepyszne, ale i
bardzo sycące. Mając już pełne brzuchy, musieliśmy zmagać się
jeszcze z deserem. Postanowiliśmy jednak zrobić przerwę przed
ostatnim daniem, którą spędziliśmy na przygotowanych dla nas
sofach przy nastrojowym świetle świec.Po 30 minutach
kontynuowaliśmy posiłek, a na stole pojawił się pyszny serniczek
z gałką lodów i owocami.
By
upamiętnić ten dzień, sprezentowaliśmy sobie fotoksiążkę z
prywatnymi zdjęciami z roku 2017 (w końcu pierwsza rocznica nosi
nazwę papierowej). Na tym zakończyliśmy świętowanie naszej
rocznicy. Pozostała część naszego pobytu była już typowo
turystyczna. Dużo czasu spędzaliśmy na świeżym powietrzu, co
skutkowało powrotem z drobną opalenizną. Zwiedzaliśmy okolicę z
aparatem w ręku, starając się uchwycić jak najlepsze kadry.
Standardowo powróciłam zatem z setkami zdjęć, które czekają
teraz na obróbki i ich pokazanie. Takiego wpisu możecie się
spodziewać w niedalekiej przyszłości.
Koniecznie
zostawcie po sobie ślad w komentarzu, żebym wiedziała, że jeszcze
tu jesteście ;)