Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zamki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zamki. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 13 grudnia 2018

Szwajcaria w podróży: Zamek Habsburg

Wielokrotnie wspominałam już, że szwajcarska jesień nie rozpieszcza nawet w najmniejszym stopniu. Po pięknym i upalnym lecie nadeszła fala ulew i monstrualnych wiatrów, zupełnie jak gdyby w Europie pojawiła się nie jesień, a pora deszczowa. Taki stan rzeczy wyłączył mnie na trzy miesiące z jakiegokolwiek zwiedzania, co zresztą łatwo zauważyć nie tylko na blogu, ale także Instagramie. Na dziś przygotowałam zatem relację z miejsca, które odwiedziłam jeszcze we wrześniu. Był to również dzień z niesprzyjającą pogodą, a jednocześnie ostatni wyjazd w tym roku.

Zapraszam na relację z zamku Habsburg

























Zamek Habsburg to podwójna warownia, która utworzona została w 1030 roku jako główna siedziba (nazywana również gniazdem) rodu Habsburgów. W pierwszych wzmiankach jest ona nazywana Havichtsberch, co tłumaczyć można jako jastrzębi gród. Twierdza nie zachowała się do naszych czasów w całości. W dobrym stanie jest jedynie jego zachodnia część. Część wschodnia stanowi odsłonięte ruiny. Zamek umiejscowiony jest w kantonie Aargau, w gminie Habsburg. Znajduje się on na lekkim podwyższeniu, na wysokości 505 metrów n.p.m.



Godziny otwarcia od 30. marca do 31. października:
wtorek – sobota: 10 – 22:30
niedziela i święta: 10 – 21:00

Godziny otwarcia od 1. listopada do 29. marca:
środa – sobota: 11 – 22:00
niedziela i święta: 11 – 21:00

Wstęp oraz miejsce parkingowe: bezpłatnie

Habsburgowie zamieszkiwali ten zamek przez niespełna 200 lat. Już w 1220 r. przestał być on siedzibą rodu ze względu na swoją mało reprezentacyjną formę. Przez lata zamek (bądź jego części) trafiały w ręce innych szwajcarskich możnowładców. Od tamtego momentu część wschodnia budowli popadała powoli w ruinę, co doprowadziło ostatecznie do jej zniszczenia.


Dla turystów udostępniona jest wieża, a w niej ekspozycja muzealna. Dotyczy ona samej dynastii Habsburgów i historii budowy zamku oraz prezentuje życie codzienne w czasie świetności w grodzie. Informacje przeczytać można po niemiecku i angielsku.

























Z górnego pietra wieży spojrzeć można z góry na okolicę oraz przez teleskop, który o dziwo nie przybliża obrazu. Dzięki niemu porównać można obecny wygląd zza okna z rekonstrukcją wyglądu tego miejsca w czasach średniowiecza.
 
























Widok na okolicę




Na jednym z pięter stoi wytworny stół z historycznymi wzmiankami o mieszkańcach zamku, a w tle słychać przedstawianą scenkę obiadu.


























Zamkowe ruiny wschodniego skrzydła wykopano dopiero w 1978 roku, a następnie poddano konserwacji. W trakcie trwania prac archeologicznych wydobyto także fragmenty obiektów ceramicznych i artykuły codziennego użytku, które udostępniono do zwiedzania w ekspozycji.


























Ciekawostką mogą być spostrzeżenia archeologów, którzy poddali analizie znalezione przedmioty. Doszli oni bowiem do wniosków, że życie mieszkańców zamku nie różniło się tak bardzo od życia poddanych. Ich „wyższość” upatrywać można jedynie w wyglądzie wnętrz oraz materiałach jakie użyto (były to materiały drogocenne w tamtym czasie). Rodzina była także właścicielami szklanych przedmiotów. Poza tym wykazano, że spożywali oni w dużych ilościach mięso, co miało samo w sobie pokazywać ich wyższość w hierarchii społecznej.



























Od 1804 roku zamek jest własnością kantonalną, a od 40 lat prężnie funkcjonuje w tym miejscu restauracja zamkowa. W sali rycerskiej i pałacowej, w salonie gotyckim i tawernie rozstawiono stoły w typowym szwajcarskim klimacie. Kilka mniejszych pomieszczeń zamieniono na kuchnię oraz zaplecza. Całość jest w stanie pomieścić 200 osób i wykorzystywana jest także pod organizację wesel i innych uroczystości.

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Przerwa w blogowaniu i nasza pierwsza rocznica

Witajcie kochani!

Okropnie dawno mnie tu nie było i aż dziwnie mi po takim czasie rozpoczynać pisanie. Mam nadzieję, że chociaż kilkoro z Was zatęskniło za moimi postami i zastanowiło się przez ułamek sekundy, dlaczego od tak dawna nie pojawił się nowy wpis. Byłoby mi niezmiernie miło to usłyszeć. Tak się już przyjęło, że w blogosferze panuje zwyczaj tłumaczenia się z nieobecności. Niczym uczeń przed nauczycielami muszę więc przyznać, że choć moja przerwa pokryła się z urlopem, to nie był to główny powód zastoju na blogu. Szczerze mówiąc, stał się on raczej pretekstem. Po 3,5 roku systematycznego do granic możliwości udostępniania treści poczułam się znużona. Posty musiały pojawiać się o ustalonej porze, a ja czułam się w obowiązku je pisać, mimo że teoretycznie nikt tego ode mnie nie wymagał. Byłam po prostu zmęczona i przytłoczona tym, co sama sobie narzuciłam.Coś, co na początku było dla mnie ogromną radością i przyjemnością, stało się w pewnym momencie odsuwanym obowiązkiem. Nie chciałam w takiej atmosferze publikować postów, tylko po to by były. Mój urlop wydał mi się dobrym pretekstem do zrobienia sobie przerwy.


Czy mogę powiedzieć, że ta przerwa mi pomogła? Poniekąd tak. Czy obiecam, że od tej pory powróci dokładny system udostępniania wpisów z zegarkiem w ręku? Chyba nawet bym tego nie chciała. Być może moje posty będą po prostu niespodzianką, a ja odzywać będę się wtedy, gdy będę mieć coś interesującego do powiedzenia? Czas pokaże. Ukłony dla wszystkich, którzy nie zapomnieli o mnie przez te dwa tygodnie oraz zaglądali na mój Instagram, skąd można było się dowiedzieć, jak spędzam tę przerwę.

Na bloga powracam z kolei z opowieścią, w jaki sposób minęła nam pierwsza rocznica ślubu, którą spędziliśmy w Polsce. Zapraszam!


Naszą rocznicę spędziliśmy w Pałacu Mierzęcin, czyli miejscu, gdzie rok temu zawarliśmy związek małżeński. Samemu Pałacowi i jego pięknej okolicy poświęcę jeszcze osobny post, bo jest to miejsce godne odwiedzenia. Dziś chciałabym skupić się na otoczce naszej rocznicy. Na początek muszę zaznaczyć, że Mierzęcin to jedno z moich ulubionych miejsc, gdzie mogłabym powracać bardzo często, a musicie wiedzieć, że należę do osób, które stokrotnie wolą odkryć nowe miasto czy atrakcje niż odwiedzić już znane. To tam wybrałam się z moim mężem na pierwszy wspólny wyjazd i odtąd zaczęliśmy wspólnie podróżować, więc do Pałacu mamy szczególny sentyment. Z tego też powodu wzięliśmy w nim ślub. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłoby być inaczej.

Już w momencie przygotowań ślubnych wiedzieliśmy, że pierwsza rocznica ślubu odbędzie się w Mierzęcinie, gdyż przysługiwał nam jako Parze Młodej darmowy nocleg. Sam pomysł jak i propozycja ze strony obsługi wydała nam się bardzo miła i postanowiliśmy z niej skorzystać. Voucher dotarł do nas pocztą i stawiając się wraz z nim w recepcji mogliśmy skorzystać z atrakcji i świętować naszą uroczystość. W Mierzęcinie zatrzymaliśmy się jednak dłużej, bo jedna noc to zdecydowanie za mało, by nacieszyć się tym miejscem i sobą.


Zjawiając się w Pałacu, od razu zaczęły powracać do nas wspomnienia z tamtego wyjątkowego dnia. Już wtedy udało nam się poznać każdy zakamarek i przemieszczaliśmy się po obiekcie, jak gdybyśmy tam mieszkali. Podczas tego pobytu również czuliśmy się dość swobodnie, a jako stali bywalcy z uśmiechem odpowiadaliśmy, że znamy każdy budynek na tym terenie i nie trzeba nam tłumaczyć, gdzie jest chociażby restauracja. Muszę jednak obiektywnie ocenić poziom recepcji i sam proces zameldowania i późniejszego wymeldowania. Jak dla mnie ten pierwszy kontakt z klientem jest ogromnie ważny i jadąc do hotelu, chcę czuć się tam mile widziana. Naszej rezerwacji dokonaliśmy poprzez prywatny kontakt z organizatorką imprez, więc nie należało to do typowych rozwiązań. Po przyjeździe w recepcji powitała nas młodziutka dziewczyna.Musieliśmy wypełnić kartę pobytu i trwało to naprawdę minutę. Osoba z recepcji zawsze informuje o położeniu pokoju, największych atrakcjach oraz w którym budynku można je znaleźć. My tę wiedzę już posiadaliśmy, więc wszystko poszło bardzo sprawnie.

Z recepcją mieliśmy do czynienia jeszcze kilka razy, ale nie było to związane z żadnymi problemami, a wręcz przeciwnie – z naszymi nietypowymi życzeniami. Nawet na najbardziej dziwne zachcianki recepcja reagowała naturalnie (chyba że mają już doświadczenie w takich sytuacjach), po czym stawała na głowie, by je spełnić. Zwłaszcza jeden z panów absolutnie mnie zauroczył swoim podejściem do ludzi i własnej pracy. Na nasz widok natychmiast wstawał z miejsca, szeroko się uśmiechał, pytał, czy wszystko w porządku nawet, gdy jedynie przechodziliśmy obok. Ostatecznie załatwił nam nawet wcześniejsze wejście na śniadanie (mimo naszych zapewnień, że nie jest to konieczne, a my możemy na nie poczekać) w dniu wyjazdu do Szwajcarii. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.

Informacja dla przyjezdnych: wjazd na teren Pałacu Mierzęcin jest płatny. Z opłaty wyłączeni są goście hotelowi. Tę informację trzeba podać strażnikowi, by przypadkowo nie zapłacić tych 5 zł za wjazd.


Jeśli chodzi o nasz pokój, to zastanawialiśmy się, czy otrzymamy ten sam, w którym zatrzymaliśmy się podczas naszego ślubu. Tym razem mieliśmy jednak szansę na wypróbowanie innego. Skierowano nas do drugiego reprezentacyjnego pokoju, w którym rok temu zatrzymali się moi teściowe. Pokój był bardzo ładny, przestronny i wpadało do niego sporo światła. Zachowany w nim został drewniany strop, który przypomina o tym, że znajdujemy się jednak w miejscu z historią. W dachu wstawiono również okna, przez co mieliśmy nie tylko ładny widok na niebo, ale również dodatkowe „oświetlenie”. Pokój ten przeznaczony jest dla czterech osób: poza dużym małżeńskim łożem ma pięterko, do którego prowadzą schody, stoją tam jeszcze dwa pojedyncze łóżka.



Jak widać na zdjęciach tuż przed łóżkiem w głównej części pokoju znajduje się mały kącik salonowy z dwoma sofami i stolikiem. Przy ścianie dojrzeć można stolik z krzesłem, nad którym wisi telewizor. Znajduje się tam minibar oraz taca do naszej dyspozycji. Można było samemu przyrządzić sobie kawę, herbatę czy napić się wody. W niesfotografowanej części pokoju mieliśmy do dyspozycji sporej wielkości szafę, wieszak z lustrem oraz naturalnie łazienkę z prysznicem. 



Sam pokój jak i łazienka były nienagannie czyste i nie mogę się doczepić nawet do jednej rzeczy. Na plus ocenić mogę także łóżko (po kilku nieprzespanych nocach w hotelu w moim rodzinnym mieście w końcu zaznałam błogiego snu!). Okna naszego pokoju wychodziły na ogród chiński, skąd rankiem wybudzały nas odgłosy przyrody i zwierząt. 


Po szybkim odświeżeniu wybraliśmy się na spacer, którego nie potrafiliśmy sobie odmówić. Przez cały nasz pobyt mieliśmy tak idealną pogodę, o jakiej tylko można pomarzyć. Naturalnie przeszło mi przez myśl, dlaczego nie mogło być tak rok temu, gdzie w dniu naszego ślubu zaliczyliśmy wszystkie możliwe warunki atmosferyczne, ale nie ma co rozpaczać nad czymś, na co wpływu nie mamy. Podczas spaceru zaszyliśmy się na moment w pobliżu altany, gdzie rozkoszowaliśmy się ostatnimi tego dnia promieniami słońca i zwyczajnie byliśmy razem.

Zrobiliśmy rundę dookoła Pałacu i ogrodu chińskiego, po czym wróciliśmy do pokoju, by przygotować się na kolację. Ta, jak się okazało, była bardzo wyjątkowa, gdyż przygotowana specjalnie dla nas. Dania, które spożywaliśmy, nie były zamieszczone w karcie, więc ponownie mogliśmy poczuć się szczególnie. Trzydaniowa kolacja składała się z sałatki z wędzonym łososiem, który był jednym z lepszych, jakie jadłam w życiu. Danie główne ponownie składało się z ryby (wcześniej otrzymaliśmy zapytanie, czy wolimy mięso czy rybę) – tym razem był to dorsz ze skórką w otoczeniu czarnej soczewicy, szparagów i marchewki. Deser kupił nas już całkowicie! Była nim beza na orzechowym spodzie z sezonowymi owocami i pudrową posypką. Ilość dań i pyszne białe wino spowodowało, że w restauracji Destylarnia spędziliśmy ponad dwie godziny.





W dzień naszej rocznicy mieliśmy dość nietypową prośbę. Pogoda była tak letnia, że aż żal byłoby spędzać ten dzień w pomieszczeniach, więc chcieliśmy pobyć na łonie natury. Pomyśleliśmy, że fajnie byłoby zrobić piknik nad pobliskim jeziorem. Obsługa Pałacu została postawiona na równe nogi i w godzinę przygotowała dla nas cały zestaw piknikowy. Dostaliśmy nie tylko koszyk, ale także dwa koce i przygotowane jedzenie. W jego skład wchodziły: różne rodzaje serów i wędlin, pieczywo, wyborne ręcznie wytwarzane masełko, sałatka z warzyw z sosem kiwi (pycha!), a na deser rogaliki migdałowe i owoce. Naturalnie nie zabrakło sztućców, chusteczek, wody i przypraw. 


Wszystko było przepyszne, ładne przygotowane, a ilości na tyle duże, że z drugiego śniadania zrobił się nagle obiad spędzony nad wodą. W tak przyjemnych okolicznościach spędziliśmy ponad 5 h i ani przez moment nie było nam nudno. Przy okazji urządziliśmy sobie zawody w odgadywaniu poszczególnych składników naszego posiłku z zamkniętymi oczami, przy czym mieliśmy mnóstwo śmiechu i zabawy.




Po powrocie ponownie udaliśmy się do chińskiego ogrodu, krocząc tym razem inną ścieżką i odkrywając jak miejsca mogą zmieniać się w zależności od perspektywy, z której się na nie patrzy. Wieczorem stawiliśmy się na kolejnej kolacji i o dziwo okazało się, że jedynie my zostaliśmy w hotelu. Duża część gości kończyła w niedzielę swój pobyt. Byliśmy zatem obsługiwani przez trzy kelnerki i kolejny raz mogliśmy poczuć się wyjątkowo. Tym razem nasza kolacja rozpoczęła się od rosołu, który pojawił się także rok temu podczas naszego obiadu weselnego. Następnie zaserwowano nam risotto grzybowe, które było przepyszne, ale i bardzo sycące. Mając już pełne brzuchy, musieliśmy zmagać się jeszcze z deserem. Postanowiliśmy jednak zrobić przerwę przed ostatnim daniem, którą spędziliśmy na przygotowanych dla nas sofach przy nastrojowym świetle świec.Po 30 minutach kontynuowaliśmy posiłek, a na stole pojawił się pyszny serniczek z gałką lodów i owocami.




By upamiętnić ten dzień, sprezentowaliśmy sobie fotoksiążkę z prywatnymi zdjęciami z roku 2017 (w końcu pierwsza rocznica nosi nazwę papierowej). Na tym zakończyliśmy świętowanie naszej rocznicy. Pozostała część naszego pobytu była już typowo turystyczna. Dużo czasu spędzaliśmy na świeżym powietrzu, co skutkowało powrotem z drobną opalenizną. Zwiedzaliśmy okolicę z aparatem w ręku, starając się uchwycić jak najlepsze kadry. Standardowo powróciłam zatem z setkami zdjęć, które czekają teraz na obróbki i ich pokazanie. Takiego wpisu możecie się spodziewać w niedalekiej przyszłości.


Koniecznie zostawcie po sobie ślad w komentarzu, żebym wiedziała, że jeszcze tu jesteście ;)

środa, 12 kwietnia 2017

Szwajcarskie zamki: Zamek Wyher

W ostatnim czasie wybraliśmy się do jednego ze szwajcarskich zamków, który znajduje się w kantonie Luzern. Nie jest to zbyt okazała budowla, a raczej dość zwykły budynek, otoczony murem obronnym i fosą. Można jednak spokojnie powiedzieć, że reprezentuje on szwajcarską architekturę. Gdy do niego przybyliśmy nie było tam żywej duszy, co było całkiem ciekawym przeżyciem. Przechadzaliśmy się samotnie po terenie zamku i cieszyliśmy słonecznymi promieniami.

Zapraszam na relację z zamku Wyher!



Obok miejscowości Ettiswil znajduje się zamek o nazwie Wyher. Bardzo łatwo dojechać do niego samochodem, ponieważ prowadzi tam praktycznie prosta droga, jednak w momencie naszego przyjazdu w miejscowości, przez którą trzeba przejechać, stały roboty drogowe i zostaliśmy poprowadzeni przez objazd. Mimo to dojazd oceniam jako dobry. Tuż przy zamku jest również darmowy parking.



Pierwsze wzmianki na temat zamku Wyher pochodzą z 1304 roku. Nie zostało jednak zbadane, w jaki sposób dokładnie powstała budowla i od czego zaczęto jej budowę. Przypuszcza się, że została zbudowana na stawie przy pomocy rzymskich lub celtyckich wzmocnień.



Początkowo dom służył jako siedziba baronów z Wediswil, a następnie trafił w ręce luteranów. Rodzina Businger przebywała w nim do 1480 roku i nadała mu nazwę „Haus zem Wyger”.



Najdłużej zamek Wyher był własnością rodziny Feer, która powiększyła jego powierzchnię. W kolejnych latach zamek zyskał kapliczkę z dwiema, okrągłymi wieżyczkami.



Część z altaną stała się jednocześnie elementem składowym muru zamkowego. Do zamku prowadził drewniany most zwodzony, który działa do dziś.



Ostatnim właścicielem zamku był równocześnie ostatnim z potomków rodziny Feer. Sam nazywał siebie Feer von Wyher. Po śmierci wszystkich jego dzieci zdecydował się na sprzedaż zamku, który zakupił rycerz Ludwig Pfyffer za cenę 18 tys. guldenów.


Nowy nabywca przeprowadził szereg udoskonaleń. Zamknął niepotrzebne jego zdaniem pomieszczenia. Poza terenem zamku wybudował dodatkową kaplicę.

























Kolejne prace nad wyglądem budynku pojawiły się dopiero w 1750 r. Oczywiście za sprawą kobiecej ręki. Przedsiębiorcza księżna Anna d'Hemel pod nieobecność męża zleciła przebudowę dachu zamku i jego wieżyczek. Zmieniła rozstawienie pomieszczeń mieszkalnych. Pojawiły się wtedy również widoczne do dziś otwory w murze obronnym.


Wiek XIX nie był najlepszym okresem w życiu kraju. Brakowało środków finansowych do przeprowadzenia niezbędnych prac konserwacyjnych, co doprowadziło do uszkodzenia muru obronnego. Główny wpływ miała na to sama obecność nieruszanej przez lata fosy. Ostatecznie część muru jak i kilka zamkowych wieżyczek musiały zostać usunięte.


W czasie drugiej wojny światowej pomieszczenia mieszkalne w zamku zostały oddane do użytku ubogich rodzin oraz uchodźców wojennych. Przez kolejnych kilka lat pozostawały niezamieszkane, aż ostatecznie trafiły w prywatne ręce.


Fritz Steiner dążył do tego, by zamek został przekształcony na muzeum historyczne i udostępniony do zwiedzania. Tym samym w 1963 roku zamek Wyher stał się zabytkiem narodowym.
























Pech chciał, że w tym samym roku doszło do potężnej, letniej burzy. Piorun uderzył w dach budynku, wywołując pożar, w wyniku którego zniszczone zostało całe piętro zamku.


Po pożarze w 1964 roku zamek trafił w ręce kantonu Luzern, który przeprowadził jego generalny remont w środku i na zewnątrz i doprowadził do dzisiejszego stanu. Pomagali w tym ochotnicy i wolontariusze.


W 1995 roku doszło do ponownego napełnienia fos, a ostateczne ukończenie prac odbudowujących świętowano rok później.


Obecnie zamek wykorzystywany jest głównie pod bankiety i inne wydarzenia kulturalne. Jest to również miejsce, które chętnie wybierane jest przez Szwajcarów na śluby i inne uroczystości rodzinne.

























Okolica zamku Wyher:




Czy zaciekawiła Was historia tego skromnego zameczku? Jak podoba się Wam sam obiekt?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...