Korzystając
z okazji naszej rocznicy ślubu i pobytu w tym samym miejscu, w
którym obchodziliśmy zarówno ceremonię jak i wesele, mieliśmy
szansę ponownie przejść się tymi samymi uliczkami, obcować z
tymi samymi ludźmi i przebywać w tych samych pomieszczeniach. Takie
warunki pozwoliły nam na bardzo dokładne przypomnienie sobie
tamtych chwil, a wspomnienia stały się bardzo żywe. W takich
okolicznościach wpadłam na stworzenie pewnego nietypowego
podsumowania. Widziałam sporo blogowych wpisów na temat ślubów i
wesel, gdzie opisywano przebieg uroczystości i w większości
przypadków zachwalano ten dzień jako najlepszy w życiu. Ja
pokusiłam się o drobną analizę naszych oczekiwań i
odzwierciedlenia planów w rzeczywistości.
Jako
przyszła Panna Młoda szukałam naturalnie inspiracji w internecie.
Przejrzałam mnóstwo stron i wpisywałam różne kombinacje
kolorystyczne, by znaleźć chociażby zamysł naszej dekoracji.
Rozpoczynając poszukiwania nie miałam żadnego pomysłu, jak ma to
wyglądać. W końcu przypadkowo trafiłam na zdjęcia w odcieniach
bieli i fioletu i zakochałam się. Wydał mi się to najlepszy
kolor, jaki może się pojawić na naszej sali weselnej i który
będzie do nas pasował. Założyłam osobny folder, do którego
trafiać zaczęły wszystkie warte uwagi zdjęcia dekoracji, wyglądu
stołów, pojedynczych detali, bukietów ślubnych i tortów w tej
tonacji. Do tej pory go nie usunęłam, więc mogę dziś świetnie
porównać moje zamiary z efektami.
Kilka inspiracji:
Dekorację
sali weselnej chciałam początkowo zlecić zewnętrznej firmie.
Kontaktowałam się z kilkoma, które znajdowały się zarówno w
okolicy jak i nieco dalej, lecz ceny były wręcz niewyobrażalne
(kwota za dojazd często podwyższała ją o prawie połowę). W
dodatku żadna z firm nie potrafiła zorganizować mi tego, czego
oczekiwałam. Zamarzyłam sobie bowiem lawendę. Byłam w stanie
zapłacić dużo więcej, by ją mieć, ale okazało się, że jednak
nie wszystko można kupić. Biorąc pod uwagę te dwa aspekty,
stwierdziłam, że jeśli i tak nie będę mieć tego, czego chcę,
zdecyduję się w ciemno na dekorację oferowaną przez salę w
Mierzęcinie. Miało być delikatnie, prosto, bez zbędnych detali.
Delikatne akcenty w postaci fioletowych kwiatów. Na okrągłych
stołach pojawiły się zatem niskie bukiety na samym środku i
pojedyncze róże na chusteczkach. Nasz stół był dodatkowo
ustrojony girlandą w tym samym stylu, a za nami stały wazony na
długich nóżkach z bukietami. Niestety wygląd ten muszę odtworzyć
sobie jedynie w pamięci, gdyż sala była przygotowywana na ostatnią
chwilę i w momencie przyjazdu fotografa, praktycznie nie było co
fotografować. Pod tym względem byliśmy nieco rozczarowani, bo
jestem ogromną fanką detali i chciałam mieć uwieczniony wystrój
sali w szczegółach. Co do samego ozdobienia sali to wysłałam
jedynie kilka przykładowych zdjęć, które znalazłam w sieci i
całość pozostawiłam dekoratorce. Jej praca absolutnie zasługuje
na wyróżnienie, bo oczekiwałam dość pospolitego wystroju, a
całość pozytywnie mnie zaskoczyła.
Wygląd sali weselnej w momencie przyjazdu fotografa. Sala nie była jeszcze skończona.
Idealnie spisała się również kwiaciarnia. Tutaj podobnie posłużyłam się wysłaniem przykładowych zdjęć z sieci, lecz z kwiaciarką nie miałam żadnego kontaktu. Całość spraw związanych z dekoracjami i kwiatami załatwiałam poprzez organizatorkę imprez w Mierzęcinie, która spisała się w swojej roli bardzo dobrze. Ba! Nawet w dniu ślubu to ona odebrała moje wiązanki (identyczne bukiety dla mnie i mojej świadkowej oraz do butonierek męża i świadka) i dostarczyła mi je do pokoju. Pamiętam, że na ostatnią chwilę doprosiłam jeszcze o dodatkowe kwiaty do włosów, co doradziła mi fryzjerka i również nie stanowiło to żadnego problemu, a ostatecznie nawet nie doliczono mi ich do rachunku. Widząc mój bukiet jak i kwiaty z sali weselnej, byłam oczarowana. Efekt był lepszy niż mogłam sobie wyobrażać.
Moje inspiracje w kwestii bukietu ślubnego:
Mój bukiet:
Sala pałacowa podczas naszej ceremonii ślubnej.
Jednak nie wszystkie nasze oczekiwania zostały spełnione ponad normę. Były także wypadki, których zupełnie się nie spodziewaliśmy, a które napsuły nam sporo nerwów. Chyba najwięcej stresu związanego było z samym przybyciem gości. Nie wspominałam Wam o tym, lecz na trzy dni przed ślubem otrzymaliśmy wiadomość o tym, że kilkoro gości nie zjawi się. Miedzy innymi był to samochód wiozący zagranicznych gości. Długi czas przed ślubem organizowaliśmy wszystko tak, by goście nie mieli problemu z dotarciem. Wymyśliliśmy, że spakujemy ich w jedno auto z kierowcą i w ten sposób zmniejszą się chociażby koszty ich dotarcia do innego kraju. Pomysł uważałam za udany do momentu, gdy okazało się, że nasz kierowca spowodował stłuczkę na kilka dni przed ślubem i straciliśmy tym samym 4 osoby spośród gości. Namieszało to nieźle naszej tablicy z rozmieszczeniem gości przy stołach i mimo że brzmi to śmiesznie, na trzy dni przed ślubem zaprosiliśmy kogoś na ich miejsce.
Jednak nie wszystkie nasze oczekiwania zostały spełnione ponad normę. Były także wypadki, których zupełnie się nie spodziewaliśmy, a które napsuły nam sporo nerwów. Chyba najwięcej stresu związanego było z samym przybyciem gości. Nie wspominałam Wam o tym, lecz na trzy dni przed ślubem otrzymaliśmy wiadomość o tym, że kilkoro gości nie zjawi się. Miedzy innymi był to samochód wiozący zagranicznych gości. Długi czas przed ślubem organizowaliśmy wszystko tak, by goście nie mieli problemu z dotarciem. Wymyśliliśmy, że spakujemy ich w jedno auto z kierowcą i w ten sposób zmniejszą się chociażby koszty ich dotarcia do innego kraju. Pomysł uważałam za udany do momentu, gdy okazało się, że nasz kierowca spowodował stłuczkę na kilka dni przed ślubem i straciliśmy tym samym 4 osoby spośród gości. Namieszało to nieźle naszej tablicy z rozmieszczeniem gości przy stołach i mimo że brzmi to śmiesznie, na trzy dni przed ślubem zaprosiliśmy kogoś na ich miejsce.
Nasi
goście byli poinformowani, że dzień po ślubie bezpośrednio
wybieramy się do domu, do Szwajcarii. Z tego też powodu prosiliśmy,
by nie zjawiali się z kwiatami (nie chcieliśmy też niczego w
zamian), byśmy nie mieli problemu z nimi. I tak nie moglibyśmy ich
zabrać, a nie chcieliśmy by goście niepotrzebnie wydawali
pieniądze. Mimo naszych zastrzeżeń wielu z nich się nie
posłuchało i bukiety kwiatów dołączane były do prezentów.
Pałac również nie chciał ich zatrzymać, co skończyło się dla
nas marnowaniem czasu. Wszystkie kwiaty zawieść musieliśmy do
moich rodziców, czego nie mieliśmy już w planach. Ostatecznie nasz
wyjazd opóźnił się o dobre dwie godziny i wyjechaliśmy późnym
popołudniem, a zmęczenie po nocnej zabawie spowodowało, że
byliśmy zmuszeni zatrzymać się po drodze w hotelu, bo nie byliśmy
w stanie dalej jechać. Do Szwajcarii wróciliśmy o wiele za późno,
przez co z drogi musieliśmy kontaktować się z naszymi pracami i
brać urlop na żądanie w ostatniej chwili. Ciąg zdarzeń
rozpoczęty przez … kwiaty.
Nasz
ślub oraz wesele było robione w całości pod nas. Nie interesowało
nas zdanie innych i komentarze typu: „Trzeba było zrobić wesele
tam”, „A dlaczego nie będzie rodziny od strony szwagra męża
mojego dziadka” itp. Cieszę się, że mieliśmy takie podejście,
bo tak czy inaczej w żadnym przypadku nie da się wszystkim
dogodzić. Jak dla mnie to szczyt tupetu, ale po ślubie dochodziły
do mnie zdania twierdzące, że coś się komuś nie podobało. Jedni
mówili, że muzyka była super, inni na nią narzekali. Tak samo
różne zdania otrzymywaliśmy na temat jedzenia czy obsługi. Nie da
się dogodzić każdemu, a skoro i tak zawsze znajdzie się ktoś
niezadowolony, to najlepiej jest wykonać to po swojemu.
Przyznam
Wam, że nie jestem fanką alkoholu i zakrapianych imprez. Denerwuje
mnie obecność pijanych osób i zawsze unikam takich spotkań.
Organizując wesele, całkiem poważnie chodziło mi po głowie, żeby
zrobić imprezę bezalkoholową. W tym przypadku niestety posłuchałam
„rad” rodziny i nie byłam z tego zadowolona. Alkohol miał
pojawić się symbolicznie, by nie było sytuacji, w której
którykolwiek z gości doprowadził się do mocno nietrzeźwego
stanu. Nawet zaznaczaliśmy większości, że na naszej imprezie
wódka nie będzie przelewać się wiadrami i dawaliśmy do
zrozumienia, że nie będzie to wesele z rzyganiem za stodołą.
Niestety nawet jeśli wydaje Ci się, że znasz kogoś bardzo dobrze,
możesz się nieźle pomylić. Ja oczekiwałam nieco innego
zachowania ze strony mężczyzn, ale gdy w grę wchodzi alkohol
ludzie dostają małpiego rozumu i kilka ewenementów sprawiło nam
nie lada problem. Chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego ludzie nie
potrafią bawić się bez alkoholu.
Wiem
jednak, że wpływ na to miał jeden istotny czynnik, którego nie
dopilnowałam. Dla przyszłych par młodych mam tutaj jedną ważną
radę: nie krępujcie się pytać nawet o rzeczy, które wydają się
Wam dziwne i oczywiste. Ja nie zainteresowałam się wielkością
kieliszków do alkoholu, bo wydało mi się normalne, że będą one
klasyczne. Na stołach stanęły jednak istne szklanki, których
wielkość była ponad dwa razy większa niż standardowego
kieliszka, co pogrążyło kilkoro gości nieznających umiaru. Jeśli
jestem już z Wami na tyle szczera, to przyznam Wam, że do tej pory
jeden z kolegów, który popłynął na tyle, że miałam ochotę go
wyprosić z przyjęcia, nie jest w stanie spojrzeć nam w oczy. Po co
doprowadzać do takich sytuacji?
Wraz
z mężem obawialiśmy się o naszych gości zza granicy, którzy nie
porozumiewali się w języku polskim. Baliśmy się, że czegoś nie
zrozumieją, że nie będą wiedzieć dokąd pójść itp. W
Mierzęcinie zaznaczyliśmy, by obsługa posługiwała się językiem
angielskim lub niemieckim i faktycznie takie osoby pojawiły się na
zmianie. My ze swojej strony usadziliśmy ich przy stolikach w ten
sposób, by znalazły się w nich osoby, które znają któryś z
języków. Kilkoro naszych znajomych uczęszczało ze mną na
filologię języka niemieckiego, więc byli nam oni bardzo użyteczni
w wyjaśnianiu, co właśnie dzieje się podczas wesela. Ostatecznie
goście zagraniczni (zwłaszcza z Niemiec i Szwajcarii) byli
zachwyceni naszym ślubem i wspominają go do dziś podczas spotkań.
W niemieckojęzycznych krajach przyjęcia weselne nie są tak hucznie
świętowane i taneczne, więc byli nieźle zaskoczeni, ale wszystko
bardzo im się podobało. Usłyszeliśmy nawet, od jednego z
małżeństw, że gdy ich dzieci będą brać ślub, chcą by
wyglądało to właśnie w ten sposób, co było dla nas niezmiernie
miłe.
Jednym
z ostatnich punktów naszego wesela były oczepiny, których do
ostatniego momentu miało nie być. Nie jestem zwolenniczką takich
zabaw, które źle mi się kojarzą. Nie widzę nic śmiesznego w
przebijaniu balonów za pomocą pośladków czy przekazywaniu sobie
zapałki w ustach czy butelek pomiędzy udami. Przykro mi, lecz mnie
to nie bawi, a żenuje. Z obawą podjęliśmy jednak decyzję, że
krótkie oczepiny mogą się pojawić. Nasza wodzirejka nie chciała
nam zdradzić zbyt dużo, co dodatkowo nieco nas stresowało, jednak
ostatecznie nasze oczepiny wyszły z klasą i były przezabawne.
Goście pękali ze śmiechu i wszyscy dobrze się bawili, nawet z
pominięciem erotycznopodobnych zabaw.
A
jakie Wy macie doświadczenia w tym temacie? Czy Wasze oczekiwania
pokryły się w 100% z rzeczywistością? A może ten dzień jeszcze
przed Wami?