Pamiętacie
jeszcze rok 2017? Blisko dwa tygodnie on był! Namacalnie obecny.
Wszyscy zastanawiali się, co przyniesie przyszły rok. Robili na
niego plany, postanowienia noworoczne. Zastanawiali się, czy w Nowy
Rok będą spać do 12.00 i leczyć kaca. A teraz zdaje się, że
odszedł on w niepamięć. Nikt już go nie wspomina. Zaraz, moment.
Nikt? A ja? W dalszym ciągu uważam temat zeszłego roku za nie do
końca wyczerpany. Pewnie część z Was przewróci oczami na wieść
o kolejnym podsumowaniu, ale nie opowiedziałam Wam jeszcze jak
prezentował się ten rok pod kątem prywatnym.
Serdecznie
zapraszam na wpis powstały przy pomocy mojego Pudełka Wspomnień z
roku 2017!
W którymś z postów wspominałam Wam, że często zdarza mi się wymyślać nowe słowa, a neologizmy są w naszym domu często obecne. W dodatku należę do osób, które najpierw mówią, a potem myślą, co doprowadza nieraz do komicznych sytuacji i cytatów, które w towarzystwie krążą później latami jako żarty. W ramach bonusu do tego wpisu chciałabym zatem podzielić się z Wami kilkoma takimi cytatami, które zdołałam zapisać w ciągu roku 2017. Są perełki!
STYCZEŃ
Styczeń
2017 r. był jednym z najszybciej pędzących miesięcy w roku. W
przeciwieństwie do początku tego roku był on niesamowicie śnieżny
i zimny. Teoretycznie miałam nieco więcej wolnego (w sensie
zawodowym), lecz prywatnie – istny kocioł. Naturalnie sen z powiek
spędzało mi planowanie ślubu i wesela oraz ogarnięcie czasowe
naszego wyjazdu do Polski. Musieliśmy wszystko bardzo dokładnie
zaplanować, by wyrobić się w tak krótkim czasie. Na bloga
przygotowywałam zapasowe posty, które pojawiały się następnie
podczas mojej nieobecności, a prywatnie szalałam w kuchni, czego
skutkiem było chociażby przygotowanie pierwszej bezy. Powstało
wtedy również selfie, które królowało jako moja profilówka na
większości kont przez prawie cały rok.
LUTY
Luty
rozpoczęłam od urlopu, podczas którego wybraliśmy się na szybkie
zwiedzanie Berlina i do Polski. Nie będę tu jednak opowiadać o
naszych podróżach, bo takie podsumowanie mogliście już zobaczyć
na blogu, a relacje z tych miejsc można łatwo odszukać. Naturalnie
cały nasz pobyt w kraju był bardzo intensywny i wróciliśmy z
niego jeszcze bardziej zmęczeni niż wyjeżdżaliśmy. Roznosząc
zaproszenia ślubne, nie przespaliśmy porządnie ani jednej nocy (w
dzień załatwialiśmy sprawy ślubne, wieczorami byliśmy umówieni
z rodziną i znajomymi). Całe szczęście udało nam się także
spędzić czas we dwoje, co przecież jest najważniejsze. Miłym
akcentem było dla mnie otrzymanie dużego pudła z czekoladkami od
Wedla, a także poznanie uczestnika Top Chefa, który przygotowywał
dla nas menu weselne. Pan Dawid Łagowski okazał się być bardzo
rzeczowym, a przy tym sympatycznym i otwartym człowiekiem. Moja
siostra przesunęła swoje przyjecie urodzinowe na początek lutego,
byśmy też mogli wziąć w nim udział. Odebrałam moją suknię
ślubną i stałam w ogromnych korkach w drodze do Wrocławia. Po
powrocie zastałam zmiany w moim godzinnym planie pracy i zwiększoną
ich ilość, a stan taki trwa do dziś. Rozpoczęłam
także kurację przeciwtrądzikową, ale po ponad miesiącu musiałam
jej zaprzestać z powodu okropnych skutków ubocznych i dolegliwości,
które jej towarzyszyły.
MARZEC
W
marzec weszłam z bardzo skrajnymi emocjami. Przede wszystkim
okropnie panikowałam, że nie zdążę na czas z wszystkimi
przygotowaniami ślubnymi. Awans w pracy spowodował z jednej strony
radość i ekscytację, ale z drugiej większą ilość obowiązków,
co akurat w tamtym okresie nie było dla mnie marzeniem. Na blogu
pojawił się pięćsetny wpis i zostałam zaproszona do wzięcia
udziału w kampanii Dr. Oetkera i przetestowanie ich pizz. W celu
odstresowania po całych tygodniach pracy zwiedzaliśmy pobliskie
szwajcarskie zamki. Z okazji Dnia Kobiet mąż sprezentował mi
piękny zestaw biżuterii, a ja po nocach formowałam różyczki z
wstążek, przygotowywałam pudełko na koperty i inne dekoracje
ślubne DIY. Tworzyłam różne makijaże, by wybrać ten idealny,
który będzie towarzyszył mi w dniu ślubu. Marzec
przyniósł mi również wypad na bowling i pierwszą wygraną z
mężem, co było nie lada wyczynem.
KWIECIEŃ
Ten
miesiąc przyniósł mi nie tylko duży sukces w postaci 200 tys.
wyświetleń na blogu, ale także zmianę stanu cywilnego. Szczerze
mówiąc, jak o tym myślę, wydaje mi się dość niezwykłe, że już
niedługo będziemy świętować rocznicę naszego ślubu. Z
zaskoczeniem dla wszystkich wybraliśmy się w podróż przedślubną,
a naszym celem były Czechy. W Polsce spędziliśmy Wielkanoc, która
miała miejsce tydzień przed najważniejszym w naszym życiu dniem.
Już następnego dnia po ślubie musieliśmy wracać w stronę
Szwajcarii. Droga była dla nas niczym katusze, byliśmy potwornie
zmęczeni i pełni emocji, co spowodowało, że trwała ona dwa dni!
MAJ
Maj
wspominam pod kątem dwóch rzeczy: wydania sporej ilość pieniędzy
i chorowania. Przez spory czas męczyłam się z paskudnym zatruciem,
które spowodowało utratę dobrych kilku kilogramów. W maju kupiłam
nowego laptopa, lecz dziś mogę śmiało powiedzieć, że jestem nim
okropnie zawiedziona i w dalszym ciągu częściej sięgam po mój
stary, wysłużony sprzęt. Mój mąż jest jednak nadal zachwycony
majowym zakupem w postacie auta, a konkretniej mówiąc Audi A6. W
tym miesiącu rozpoczęliśmy także sezon grillowy, a ja obchodziłam
26-te urodziny. W tym roku jednak nie świętowałam ich w szczególny
sposób. Maj
był również miesiącem, w którym mój mąż sprzedał pierwszą z
14 własnoręcznie zrobionych lampek nocnych.
CZERWIEC
Pierwszy
dzień czerwca przyniósł nam niesamowity prezent. Chyba w ramach
Dnia Dziecka nasz ślubny fotograf przesłał nam zdjęcia ze ślubu
(a my, co tu kryć, faktycznie cieszyliśmy się z nich jak dzieci).
Przez cały miesiąc temperatury były bardzo wysokie, co nie
zniechęciło nas do kilku mniejszych wyjazdów po Szwajcarii. W tym
miesiącu wymieniłam się także pocztówkami z Sylwią. W kwestii
bloga – przeżyłam dość spory kryzys twórczy. Straciłam
motywację i zastanawiałam się nad zamknięciem strony. Mam
nadzieję, że już więcej nie dopadną mnie takie odczucia.
LIPIEC
Wraz
z przyjściem lipca na blogu pojawiły się drobne zmiany.
Ograniczyłam liczbę pojawiających się wpisów do 3 w tygodniu, co
funkcjonuje do tej pory. W ramach testów otrzymałam paczkę od
Ovomaltine. Rozpoczęłam czytanie sagi Stulecie Winnych, która
spowodowała, że zaczęłam spędzać o wiele więcej czasu przy
książkach. Pogoda w lipcu nie należała do dobrych. Mieliśmy
jednak sporo szczęścia i w czasie naszego wyjazdu pod namiot
pojawiło się piękne słońce. Był to mój pierwszy camping i w
dodatku w szwajcarskich górach, więc z ogromnym sentymentem
wspominam ten wyjazd. Bardziej z obowiązku niż dla przyjemności
musieliśmy także jechać do Berna, a ściślej mówiąc do polskiej
ambasady, gdzie starałam się o wyrobienie nowego paszportu z nowym
nazwiskiem. Od lipca poprawiło się także nasze połączenie z
internetem. W ramach abonamentu, który posiadamy zwiększono
szybkość łącza, a nawet zmniejszono miesięczną opłatę i dziś nie wyobrażam sobie, jak mogłam czekać 45 minut na wgranie jednego zdjęcia do postu.
SIERPIEŃ
Sierpień
był chyba najnudniejszym miesiącem, który nie wyróżniał się
niczym szczególnym. Bardzo dużo pracowałam zarówno w miejscu
pracy jak i w domu. Koniec lata zazwyczaj spędzam na gruntownych
porządkach i tym razem również tak było. Dojrzałam do decyzji o
pozbyciu się wielu rzeczy. Przetrząsnęłam do góry nogami
wszystkie półki, szafki i szafeczki. Przysłano
mi do przetestowania trzy duże paki płatków Fitness Granola. Spośród ciekawszych wydarzeń
wyróżnić można poznanie właściciela przedsiębiorstwa Jelly
Belly (słynne kolorowe fasolki), który przyjechał z USA, a ja
musiałam oprowadzić go po naszej firmie.
WRZESIEŃ
W
taki sposób weszliśmy w deszczowy wrzesień, a jego pierwsze dni
przyniosły nam wyjście na urodziny, które rozpoczęły cały
urodzinowy maraton, ciągnący się do końca października. Ten
miesiąc obfitował również w nowe doświadczenia. Po raz pierwszy
od 5 lat rozstałam się z moim mężem. Rozłąka trwała zaledwie 3
dni, a wydawała się być wiecznością. Artur jednak zyskał na tym
wyjeździe sporo zawodowych znajomości i kulinarnych odkryć.
Pierwszy raz próbował typowe dania kuchni greckiej i tajskiej.
PAŹDZIERNIK
W
październiku dość niespodziewanie dostałam dodatkowy tydzień
urlopu. Postanowiliśmy to wykorzystać i wyjechać do Werony. Ta
podróż była zdecydowanie najlepszą zeszłego roku (już niedługo
powracam z relacjami). Nadal stawialiśmy się na wszelkich
urodzinowych imprezach i poznawaliśmy wiele nowych osób. Na
blogu wybiło mnóstwo okrągłych liczb: pojawił się 250-ty
obserwator, opublikowałam 600-tny post, a w niedługim czasie łączna
liczba wyświetleń przekroczyła 250 tys. W tym miesiącu założyłam
także drugie konto na Instagramie, gdzie wrzucam moje fotografie
krajobrazów i przyrody (dla zainteresowanych LINK). Otrzymaliśmy
również „namacalne” zaproszenie na ślub, na który wybieramy
się w przyszłym roku do Krakowa.
LISTOPAD
Listopad
musiałabym wspominać jedynie pod kątem stresu i negatywnych
emocji, a takich wspomnień zdecydowanie nie chcę w sobie
pielęgnować. Nie bez powodu w moim Pudełku Wspomnień nie znalazła
się ani jedna kartka z wydarzeniami z tego miesiąca. Powracając do
konkretnego roku, nie chciałabym pamiętać tego co złe. Cieszę
się tylko, że obecnie sytuacja się już nieco uspokoiła. Koniec
listopada wiązał się z wyborem prezentów dla najbliższych i
odliczaniem dni do grudniowego Blogmasa, którego planowałam już od
jakiegoś czasu.
GRUDZIEŃ
Nadszedł
i grudzień! Chyba nie ma sensu, bym rozpisywała się na jego temat,
bo byliście na bieżąco z tym, co akurat u mnie się dzieje. Na
blogu hulał Blogmas, na Instagramie – codzienne zdjęcia i
otwieranie kalendarza adwentowego. Urodziny mojego męża i przyjazd
rodziców oraz siostry, z którymi spędziliśmy bardzo wesołe
Święta. Wspólnie odwiedziliśmy zaśnieżone, urocze miasteczko
Einsiedeln i skocznie narciarskie. Ostatni tydzień roku był
spokojny, pełen przemyśleń, podsumowań i … seriali, które z
pasją zaczęliśmy chłonąć. W Nowy Rok weszliśmy bardzo
spokojnie, we dwoje.
Jeśli nadal Ci mało, zapraszam na podsumowanie roku 2016 -> LINK
W którymś z postów wspominałam Wam, że często zdarza mi się wymyślać nowe słowa, a neologizmy są w naszym domu często obecne. W dodatku należę do osób, które najpierw mówią, a potem myślą, co doprowadza nieraz do komicznych sytuacji i cytatów, które w towarzystwie krążą później latami jako żarty. W ramach bonusu do tego wpisu chciałabym zatem podzielić się z Wami kilkoma takimi cytatami, które zdołałam zapisać w ciągu roku 2017. Są perełki!
Moje
słowotwórstwo w czystej postaci: szampinionsy (pieczarki),
szamrotać (kłuć 3-dniowym zarostem), wąższczkoplaszczka (na
określenie wąskiej i płaskiej ryby), Kleopetra (to chyba niemiecka
wersja Kleopatry;)), pedał deszcz (przejęzyczenie: chciałam
naturalnie powiedzieć „padał”), Artuszka (skrót od
Artur-poduszka: onesie wypchane poduszkami, by imitowało mojego męża
podczas nieobecności – Wiem, że jestem nienormalna), wygodnia
(miejsce, na którym wygodnie się siedzi, śpi). Miałam też
„świniaka” na nodze.
Cytaty:
„Można się pomylić o jedną zero piątą” (oczywiście
chodziło o 0,5); „Gdybym nie miała takiego oka, że widzę, to by
nie zobaczyła” (lepiej nie drążyć:P); „Mieliśmy tego tyle,
że aż dużo” (bardzo logiczne, a mąż za każdym razem się z
tego śmieje); „Każde przewrócenie kończy się upadkiem”.
Mam
nadzieję, że tym drobnym akcentem poprawiłam Wam nieco humor. Jak
widać prawie 6 lat na obczyźnie jednak nieco uwstecznia pod
względem językowym ;)
A
dziś nietypowo spytam Was jak oceniacie mój rok 2017?