W
dzisiejszym poście przygotowałam dla Was garść informacji
związanych z zakupami, widzianymi okiem klienta. Jest to zbiór
moich osobistych przemyśleń na ten temat, które są oczywiście
spowodowane wieloma czynnikami, w tym regionem, jaki zamieszkuję,
czy sklepami, w których często robię zakupy. Chciałabym poruszyć
dziś 6 różnych kwestii, które nasuwają się już podczas
pierwszych zakupów w Szwajcarii. W pewnym stopniu można nazwać je
także różnicami pomiędzy Polską, a krajem zegarków i czekolady.
Zapraszam
na przegląd ciekawostek ze Szwajcarii związanych z zakupami!
Różnorodność to podstawa?
W
ciągu całego mojego pobytu w Szwajcarii nasunęło mi się wiele
wniosków i obserwując sytuację na rynku mogę wysnuć teorię, że
o wiele większa część społeczeństwa nie gotuje samodzielnie. W
każdym supermarkecie istnieje ogrom gotowców, produktów do
odgrzania, półproduktów. Asortyment produktów, które można
wykorzystać do stworzenia potraw „od zera” jest bardzo niewielka
i nieróżnorodna. Za przykład niech posłuży moja reakcja, która
zwróciła uwagę wszystkich dookoła, gdy zobaczyłam, że w ofercie
marketu, w którym robię cotygodniowe zakupy pojawiły się na stałe
surowe buraki. Prawie skakałam z radości! Gdyby pojawiły się
jeszcze ogórki, które nadawałyby się do kiszenia, czułabym się
jak w domu.
Kolejnym przykładem, tym razem totalnego lenistwa są
ugotowane jajka czy obrane i ugotowane ziemniaki w folii, które
kupić można w ilości 5-6 szt za cenę 2,5-kg opakowania. Mimo
wysokiej ceny ten produkt jest nadal często kupowany, a przecież
ugotowanie ziemniaków nie jest wcale trudne. Po kilku latach
robienia zakupów w jednym miejscu powoli łapię się na tym, że
nie mam już co kupować. Kolejnym przykładem z mojego życia jest
kupno mięsa. Ciężko jest w mojej okolicy dostać mięso, którym
nie byłby kurczak, indyk, mięso mielone, czy karkówka (od dawna
poluję na golonkę, która miałaby większą średnicę niż 3 cm),
ale już 10 półek z przeróżnymi, zapanierowanymi kotletami wraz z
gotowym makaronem (danie typowo do mikrofali) lub gotowym spaghetti
znajdę bez problemu.
Okazja czyni złodzieja?
Odwiedzając
polskie sklepy, często już po wejściu czuję się jak złodziej.
Kilka razy zdarzyła mi się nieprzyjemna sytuacja, w której bez
powodu pikały bramki antykradzieżowe – często już w momencie
wejścia do sklepu – czy gruboskórny ochroniarz chodził za mną
krok w krok, patrząc czy aby przypadkiem żaden produkt nie ląduje
w mojej torebce. W Szwajcarii sytuacja jest bardzo odmienna. Tu nikt
na wstępie nie zakłada, że jesteś złodziejem. Po pierwsze
wspomniane bramki występują dość rzadko i nawet jeśli zaczynają
pikać, często jest to ignorowane. Gdy kiedyś taka bramka zapikała
podczas mojego wyjścia z supermarketu, pani spytała mnie tylko, czy
mam na sobie rzecz z C&A. Odpowiedziałam, że tak, ponieważ
faktycznie miałam stamtąd bluzkę. Pracownica mogłaby oczywiście
prześwietlić mój koszyk, który wypchany był po brzegi, kazać mi
przechodzić ponownie przez bramki, prosić o pokazanie wnętrza
torebki, ale powiedziała tylko: „Wszystko jasne. Miłego dnia!”.
Zaufanie czuć na każdym kroku.
Za
inny przykład może posłużyć centrum handlowe, które znajduje
się w moim mieście. Są w nim cztery większe supermarkety
spożywcze i większość osób nie ogranicza się do zrobienia
całościowych zakupów tylko w jednym z nich. W praktyce wygląda to
w ten sposób, że klienci biorą duży wózek zakupowy i idą
najpierw do jednego, potem do drugiego i jeszcze pięciu innych
sklepów z każdego wynosząc minimum jedną torbę z zakupami. Nigdy
nie spotkałam się z żadnym problemem, że nie mogę wejść do
jakiegoś sklepu z wypełnionym po brzegi wózkiem z towarami z
innego sklepu. W Polsce jest już problem z wejściem do Tesco z
reklamówką z Biedronki... Sklepy w Szwajcarii nie posiadają
również ochroniarzy i zawsze śmieszy mnie wejście do polskiego
sklepiku o wymiarach 10 x 10, gdzie Security jest wymagana.
Klient staje się kasjerem
Pozostając
jeszcze chwilę przy temacie zaufania w stosunku do klienta, pamiętam
reakcje Polaków na pojawienie się kas samoobsługowych i nie
wyobrażam sobie (na dzień dzisiejszy) wprowadzenia takiego systemu,
który w Szwajcarii staje się coraz powszechniejszy. Większość
supermarketów wprowadziła systemy oparte na zasadzie Self-Scanning.
Polega to na tym, że przy wejściu do marketu znajduje się ścianka
z urządzeniami do skanowania. Po zeskanowaniu karty klienta można
wziąć jedno z urządzeń, po czym robiąc zakupy, skanować każdy
produkt przy jego jednoczesnym pakowaniu. Po zakończeniu zakupów
wystarczy odłożyć urządzenie w wyznaczone miejsce, podejść do
kasy i ponownie zaskanować kartę klienta, na której znajduje się
już paragon i kwota, którą należy uiścić. Podczas całego
pobytu w sklepie można nawet przez moment nie mieć kontaktu z
pracownikiem i nikt nie myśli nawet o tym, by nie zeskanować połowy
produktów, będących w koszyku (co pewnie miałoby nagminnie
miejsce w Polsce...). Jest to bardzo praktyczne rozwiązanie,
ponieważ na bieżąco można śledzić wysokość rachunku, jak i
kontrolować cenę konkretnej rzeczy, dlatego też przy kasie nie
okaże się nagle, że musimy za coś zapłacić więcej.
Łatwy dostęp do zagranicznych produktów
Kuchnie
zagraniczne występują w wielu supermarketach i nie muszą to być
ogromne megastore. Nawet w moim osiedlowym sklepie (wielkości
polskiego Lewiatana) znajdę kilka półek z takimi produktami. Jakie
kuchnie można spotkać najczęściej? Nikogo nie zdziwi obecność
produktów bałkańskich, azjatyckich czy meksykańskich. Licznie
występującymi sklepami wolnostojącymi są sklepy z cyklu: U Turka,
U Bułgara itp.
Kartony na półkach
Polskie
markety wyglądają dla mnie w porównaniu ze szwajcarskimi tak jakoś
… niechlujnie. Wpływ ma na to głównie sposób wypakowywania
produktów. Zauważyłam w Polsce tendencję do układania na półkach
całych kartonów z towarami. Kończy się to w ten sposób, że na
sklepowych regałach zalega więcej pustych kartonów niż produktów.
Tutaj każdy produkt jest wypakowywany na półkę i ustawiany według
konkretnego schematu (sklepy mają powiedziane, że ten produkt musi
być ułożony w dwóch rzędach, a inny w 10) i nie ważne, czy są
to chipsy czy sosy w proszku, do ich ułożenia nie zostaną użyte
kartony. Nawet, gdy konkretny produkt zostanie wykupiony, o wiele
estetyczniej wygląda luka na półce niż pusty karton.
Mieszkasz w Szwajcarii? Zbieraj punkty!
Sam
system kart lojalnościowych jest w Szwajcarii bardzo rozbudowany i
działa na korzystnych zasadach. Karty nie tylko umożliwiają
korzystanie z wcześniej opisywanego Self-Scanningu,
ale także zapisują na koncie punkty, dzięki którym zakupy stają
się przyjemniejsze. Co jakiś czas są one wymieniane na gotówkę,
którą otrzymujemy w postaci bonów do wykorzystania w tym sklepie.
Jeden z mocarzy wśród supermarketów – Coop – ma również
ofertę płacenia punktami za poszczególne produkty czy np.
doładowania do telefonu. Posiadając kartę lojalnościową
supermarketu, mamy również dostęp do kuponów rabatowych. Na
stronie internetowej można zalogować się na swoje konto, gdzie
przetrzymywane są paragony z zakupów, mamy wgląd do ilości
zebranych punktów, czy też proponowane są nam produkty, na które
powinniśmy zwrócić uwagę przy następnych zakupach (według tego,
co kupujemy najczęściej).
Co
sądzicie o takich zakupach? Czy znaliście wcześniej taki system
zakupowy? A może któryś z opisywanych punktów jest dla Was
totalnym absurdem?