Cześć! Dziś będzie o kosmetykach brązujących - bo w lato dziewczyny lubią brąz. :) U mnie można je policzyć na palcach jednej ręki, bo nie jestem fanką total tanned looku, ale fakt faktem - brązowe nogi wyglądają pięknie i wyszczuplają. :)
Moim hitem był i chyba już zawsze będzie balsam brązujący Garnier - Skóra muśnięta słońcem którego to niestety wycofano, później dostępny pod nazwą summer body. Nie widziałam go na półkach od kilku lat, ale jeśli ktoś go gdzieś widział to czekam na info :)
Postanowiłam 3 różne produkty umieścić w jednym poście, zamiast robić serię, post jest przez to nieco długi, ale mam nadzieję że wszystko wygląda jak najbardziej czytelnie. :)
Do rzeczy!
Ziaja cupuacu brązujące mleczko do ciała nawilżająco-odżywcze
masła cupuacu i masło karite skutecznie regenerują lipo-strukturę naskórka, wzmacniają barierę ochronną skóry, doskonale nawilżają i uelastyczniają
olej makadamia i z orzechów brazylijskich , regulują aktywność zewnętrznych warstw skóry, zapobiegają nadmiernej utracie wody, zmiękczają i wygładzają naskórek
dihydroxyaceton - DHA, zastosowany w minimalnym stężeniu brązującym, nadaje subtelny, delikatny, odcień opalenizny
specjalnie dobrany zapach wyraźnie redukuje charakterystykę DHA
Mleczko brązujące z serii Cupuacu jest moim zdaniem dosyć ciekawym produktem, tak jak cała seria. Gdy tylko Ziaja wprowadza coś na rynek, niby przechodzę obojętnie, ale zawsze mam chętkę na wypróbowanie tego 'czegoś.' Tak było z manuką - była dosłownie wszędzie, więc niemożliwością było nie wypróbować czegoś z tej serii. Nad cupuacu, a właściwie zapachem kosmetyków zachwycała się znajoma. Zawsze dostawałam wiele próbek i o ile krem do twarzy mnie nie zachęca, balsam do ciała - jak najbardziej.
Zapach jest charakterystyczny dla kosmetyków serii, szczerze mówiąc ciężko mi go określić. Producent w opisie zapewnia, że dihydroksyaceton jest niewyczuwalny, przez zapach zawarty w składzie. Pachnie przyjemnie.
Kosmetyk łatwo się aplikuje, co ważniejsze, nie zostawia nigdzie śladów. Producent zastrzega by nie nakładać dużej warstwy na łokcie i kolana, ale u mnie nie powstają żadne plamy - nawet na dłoniach, jeśli nie umyję ich po aplikacji. Balsam nie nawilża skóry w znaczny sposób, dla mnie jest idealny na codzień - nie brązowi skóry drastycznie, na pewnie nie po jednej aplikacji. Efekt jest bardzo delikatny i naturalny, o czym mówiła też pracownica sklepu. Myślę, że balsamu z powodzeniem może korzystać każdy, nie bojąc się smug, plam, czy znacznego opalenia. To raczej przeciętny nawilżak na codzień, a przy okazji może nieco opalić.
St.
Moriz samoopalacz w musie
Lekki mus samoopalający zapewnia naturalnie wyglądającą opaleniznę o słonecznym, złocistym odcieniu. Specjalnie opracowana, szybkoschnąca formuła zawierająca pigmenty natychmiast nadaje skórze opalony odcień i zapewnia długotrwałą opaleniznę, która rozwija się w ciągu kilku godzin. Mus łatwo się rozprowadza, nie pozostawiając smug. Formuła z mleczkiem z oliwek i witaminą E pielęgnuje skórę.
Ze St. Moriz wiąże się
dosyć ciekawa historia - po pierwsze, to mój pierwszy samoopalacz w życiu.
Serio! Do tej pory wystrzegałam się takich rzeczy i wolałam popracować z
balsamem brązującym kilka dni i zasłużyć tym samym na tanned look :P
St. Moriz to przede
wszystkim bardzo znana Brytyjska marka i wg. Polskiego dystrybutora dostępni sa
wyłącznie w sieci Douglas (32 zł), gdzie ja dorwałam mus w New Looku (10 zł),
który to ponoć wgl ma dobrej jakości kosmetyki. Jak sprawdził się samoopalacz w
nietypowej formie?
Opakowanie to po prostu
zwykła puszka, którą należy wstrząsnąć przed użyciem. Możemy być pewni, że nic
się w torbie nie rozleje. Konsystencja jak przystało na piankę - pianka, tyle,
że brązowa.
Wiele się naczytałam o
zapachu samoopalczy, ale ten wcale nie jest nieprzyjemny, choć oczywiście
wyczuwalny. Pomimo że główny winowajca i zarazem dawca opalenizny jest na
drugim miejscu w składzie, perfum też jest wysoko.
Ok, musicie mi wybaczyć,
bo to mój pierwszy samoopalacz. Wybrałam mus, bo wydawał się najbardziej
wygodny. Fakt fatem jest to odcień dark, ale na swoje usprawiedliwienie mogę
rzecz, że zrezygnowałam z zakupu samoopalcza extra fast, który zwiększa efekt z
upływem godzin. Dla takiego laika jak ja, byłoby to zbyt wiele. Producent
radzi: Najpierw zrobić peeling, nałożyć balsam oraz samoopalacz małymi
partiami. Wszystko zrobiłam jak trzeba, samoopacz działa extra, natomiast na
moich nogach pojawił się niechciany efekt. Kosmetyk zabarwił pozostawił mi
ciemne kropki na nogach, co wyglądało na conajmniej zapalenie mieszków
włosowych. Samoopalacz powchodził w mieszki i brzydko je 'zafarbował.' Efekt
zmalał po peelingu, ale nie wyglądało to zbyt estetycznie. Moim zdaniem nadaje
się np nałożony na balsam brązujący Cupuacu.
Samoopalacz barwi szybko
i mocno - moja przygoda z chusteczkami samoopalającymi kilka lat temu to
nic. Kropka pianki którą widzicie na zdjęciu powyżej pozostawiła brązową
plamkę na dłoni, chociaż była trzymana na niej przez moment. Opalenizna nie
utrzymuje się na skórze długo, ale do tego potrzeba po prostu systematyczności.
Nie jest to sok marchewkowy który działa od środka, ale po prostu coś, co
działa zewnętrznie, więc i krócej.
Aqua (Water), Dihydroxyacetone, Propylene Glycol, Ethoxydiglycol,
Cocamidopropyl Betaine, Polysorbate-20, Dimethicone Copolyol, Sodium
Chloride, Fragrance (Parfum), Tocopheryl Acetate,
2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Glicerin, PEG-40 Hydrogenated Castor
Oil, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Potassium Sorbate, Sine Adipe Lac,
Sodium Benzoate, CI 16035, (Red 40), CI 19140 (Yellow 5), CI42090 (Blue
1), Benzyl Salicylate, Limonene, Linalool
Kolastyna,
brązujący balsam do ciała
Bądź o krok bliżej lata z balsamem brązującym Kolastyna! Wygodna w
aplikacji i szybko wchłaniająca się formuła pozwala uzyskać efekt
równomiernej, długotrwałej i naturalnej opalenizny bez smug i plam.
Balsam wzbogacony w masło kakaowe wygładza skórę i chroni przed procesem
przedwczesnego starzenia. Zawarty w formule ekstrakt z orzecha
włoskiego nadaje skórze delikatny odcień opalenizny.
O Kolastynie
mogę wypowiedzieć się już z pewną dozą śmiałości, bo tak naprawdę balsam
zakupiłam rok temu, za parę groszy na promocji w drogerii. Wybrałam odcień
'ciemna karnacja', bo wiem że jaśniejsze dają bardzo delikatny, wręcz
niezauważalny efekt.
Opakowanie jest najzwyklejsze na świecie, jestem
już przy końcówce i muszę stwierdzić, że na pewno jest mniej wygodne, niż w
przypadku Ziaji z dozownikiem. Ot, zwykła tubka balsamu.
Zapach jest dosyć intensywny, oczywiście balsam
jest perfumowany aby zakryć woń samoopalacza. Niby czuć w nim orzechy, ale jest
dosyć chemiczny. Mam wrażenie, że kiedy aplikuję go na noc, ubrania przesiąkają
mi balsamem, a nie jest to wcale nic przyjemnego.
Mam wrażenie, że Kolastyna działa bardziej
intensywnie niż Ziaja i mocniej pachnie. Po kilku aplikacjach mamy
gwarantowaną opaleniznę, bynajmniej w przypadku wersji 'ciemna karnacja.' Balsam
za to pozostawia nam pomarańczowe dłonie, jeśli ich nie umyjemy po aplikacji,
więc trzeba z nim bardzo uważać. Kosmetyk bardzo ładnie nawilża
skórę, dla mnie tego rodzaju kosmetyki są bardzo wygodne, to takie 2 w 1:
delikatna opalenizna i nawilżenie.
Aqua, Paraffinum Liquidum, Glycerin, Stearyl Alcohol, Dihydroxyacetone, Isopropyl Myristate, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Helianthus Annuus Seed Oil, Juglans Regia Shell Extract, Theobroma Cacao Seed Butter, Butyrospermum, Parkii Butter Extract, Cera Alba, Ceteareth-20, Dimethicone, Polyacrylamide, C13-14 Isoparaffin, Laureth-7, Parfum, Disodium EDTA, Lactic Acid
Benzyl Alcohol, Coumarin, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone