Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wołowina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wołowina. Pokaż wszystkie posty

Bułeczki pszenno-orkiszowe i Sloppy Joe

Na Sloppy Joe miałam ochotę już od dawna. W moim mniemaniu to połączenie wołowego chilli (które uwielbiam) oraz hamburgera (którego także uwielbiam). Ale jakoś ciągle nie było okazji. Poza tym nie wyobrażam sobie by takiego, powiedzmy sobie szczerze, nieco luźnego w konsystencji hamburgera, zjadł mój A. Pominęłam go więc w degustacji.

Sloppy Joe to klasyka kuchni amerykańskiej. Ta kanapka ma swoje korzenie w latach 30-tych ubiegłego stulecia. Do dziś serwują ją w barze Sloppy Joe's Bar w Key West na Florydzie, miejscu silnie związanym z Hemingwayem (doprawdy nie wiem ileż to jest barów na świecie związanych z tym pisarzem ;). Od tego czasu oczywiście powstało wiele jej wariacji i odmian. Tej oryginalnej nigdy nie jadłam. Pewnie dlatego, że nigdy jeszcze nie byłam na Florydzie. Jak będę na pewno spróbuję. To jedna z tych rzeczy, które koniecznie trzeba zjeść w Stanach. Dziś prezentuje Wam wersję wyszukaną u Ree. To danie słodko-pikantne, wbrew pozorom i mojemu wstępowi mięso nie smakuje w nim ani jak chilli, ani jak hamburger. Warto spróbować. W wersji dietetycznej można użyć mielonego mięsa z indyka (smażymy i dusimy nieco krócej w takim wypadku). Ja jednak takiego mięsa nie lubię. A wołowinę bardzo, bardzo.

Zamiast typowych bułek hamburgerowych do moich Sloppy Joes upiekłam bułeczki pszenno-orkiszowe wyszperane u Liski. Pasują idealnie.

BUŁECZKI PSZENNO-ORKISZOWE
16-18 sztuk

zaczyn
150g mąki orkiszowej
200g mąki pszennej (dowolnego typu)
20g świeżych drożdży lub 1 łyżeczka suszonych
400g wody w temperaturze pokojowej
ciasto właściwe
350g mąki pszennej
120g miękkiego masła
2łyżeczki soli
30g wody
60g mleka w proszku
dodatkowo: roztopione masło do obtaczania, gruba sól, rozmaryn, mak lub sezam (wedle uznania)

zaczyn
Wszystko wymieszaj w naczyniu, przykryj folią i odstaw w ciepłe miejsce na godzinę.

ciasto właściwe
Do zaczynu dodaj pozostałe składniki. Wyrób gładkie ciasto, które nie powinno się kleić (10 minut). Odstaw do wyrastania na 1,5 godziny. 2 okrągłe formy posmaruj masłem. Ciasto podziel na małe kawałki (16-18 bułeczek). Uformuj okrągłe bułeczki, obtocz w roztopionym maśle i włóż do formy zostawiając 1,5 cm odstępy między nimi. Wierzch obsyp solą i rozmarynem lub inną ulubioną posypką. Odstaw do ponownego wyrastania na około 30-40 minut.

Piekarnik nagrzej do 180 stopni. Bułeczki piecz 30-40 minut.

SLOPPY JOE
4-6 porcji

1 łyżka
masła

500g mielonej wołowiny (lub mielonego mięsa z indyka)
1/2 małej cebuli, posiekanej
1/2 dużej zielonej papryki, pokrojonej w kostkę
3 ząbki czosnku, zmiażdżone
3/4 szklaki ketchupu
1/2 szklanki wody
1 łyżka brązowego cukru
1 łyżeczka chilli w proszku
1 łyżeczka musztardy francuskiej lub Dijon
1/4 łyżeczki grubo zmielonego czerwonego pieprzu
sos
Worcestershire do smaku
1 łyżka pure pomidorowego (opcjonalnie) - ja dodałam więcej
sos Tabasco do smaku (opcjonalnie)
sól, świeżo zmielony pieprz
dodatkowo: bułki (bułki hamburgerowe, kajzerki lub inne)

Na patelni rozgrzej masło, wrzuć wołowinę i smaż często mieszając, aż mięso całkowicie zabrązowi się. Mięso odsącz z tłuszczu, dodaj cebulę, paprykę oraz czosnek. Gotuj przez kilka minut, aż warzywa lekko zmiękną. Dodaj ketchup, dokładnie wymieszaj, dopraw solą i świeżo zmielonym pieprzem. Wlej wodę, następnie dodaj cukier, chilli i musztardę. Gotuj pod przykryciem na małym ogniu przez 15-20 minut. W czasie gotowania dodaj jeszcze czerwony pieprz, chlust sosu Worcestershire oraz opcjonalnie (w zależności od tego, jak ostre chcesz uzyskać danie) tabasco. Jeśli chcesz by twoje Sloppy Joes były nieco bardziej pomidorowe dodaj także pure do smaku.

Bułki przekrój na pół, podsmaż na rozgrzanej patelni lub grillu, po czym nadziej je wołowiną i od razu podawaj. Ree radzi podawać z chipsami. Ja podałam z sałatką z rukoli i parmezanu :).

Smacznego!

Ps. Przepraszam za zdjęcia, ale teraz mam czas jeść tylko późnymi wieczorami :(

Hamburger na piwie

Bardzo lubię domowe hamburgery. Albo hamburgery w naprawdę dobrym miejscu. Te tradycyjne składające się jedynie z mięsa i przypraw. Do nich mięso kupuje w budce pod Halą Targową. Tylko we wtorki, ponieważ w ten dzień jest dostawa. Mięso na hamburgery powinno być trochę tłuste (15-18%), polędwica się tutaj nie nada, hamburger nie jest więc daniem drogim. Mięso powinno być także naprawdę wysokiej jakości. Z jakością bywa ciężko, ponieważ nie zawsze uda się akurat we wtorek albo akurat pod Halę zajrzeć. Wtedy naprawdę dobrym wyjściem są poniższe hamburgery na piwie. Ja używam ciemnego Żywca, ale Guinness też będzie tu bardzo dobrym dodatkiem. Piwo dodane do mięsa nadaje hamburgerom nieco specyficznego, bardzo dobrego posmaku, a jednocześnie maskuje wszelkie niedoskonałości mięsa. Jeśli więc nie jesteście pewni czy kupione przez Was mięso jest naprawdę dobre, wypróbujcie ten przepis, na pewno się nie zawiedziecie. Inspirację zaczerpnęłam z książki Grillhouse. Gastropub at home.

HAMBURGER NA PIWIE
4 porcje

1 mała cebula, drobno posiekana

1 ząbek czosnku, zmiażdżony

500g mielonej wołowiny
60ml ciemnego piwa
1 jajko, lekko roztrzepane

sól, pieprz
dodatkowo:
bułki do hamburgerów (polecam te), sałata, pomidory, ketchup, ser lub inne dodatki wedle uznania

Wołowinę wymieszaj z cebulą, czosnkiem oraz piwem, dopraw wedle uznania. Mięso owiń folią spożywczą i wstaw do lodówki na kilka godzin. Po tym czasie do mięsa wmieszaj roztrzepane jajko, całość podziel na 4 części. Odstaw na 20-30 minut w temperaturze pokojowej. Hamburgery grilluj z obu stron na dużym ogniu (5-7 minut z każdej strony). Podawaj w lekko podpieczonych bułkach z ulubionymi dodatkami.

Przy okazji korzystam z sezonu na młodą kapustę. Dziś u mnie sałatka w stylu coleslaw, ale z azjatycką nutą. U mnie bez orzechów (A.!), ale Wy dodajcie je, wspaniale uzupełniają tu smak, bez nich sałatka jest jakby niepełna. Przepis pochodzi z książki 90 lat KitchenAid.

AZJATYCKA WERSJA SAŁATKI COLESLAW
6 porcji


500g białej kapusty
100g marchwi

75g szalotek - u mnie czerwona cebula

2 łyżki drobno posiekanej kolendry

2 łyżki drobno posiekanej mięty
50g prażonych solonych orzeszków ziemnych

sól, świeżo zmielony pieprz

sos*

50g cukru

75ml octu ryżowego
sok z 1 limonki

2 łyżki słodkiego sosu chilli

2 łyżki sosu rybnego (lub mniej do smaku)

1 zmiażdżony ząbek czosnku

Najpierw przygotuj sos. Do rondelka wsyp cukier i wlej ocet. Zagotuj na małym ogniu i mieszaj, aż do całkowitego rozpuszczenia się cukru. Zdejmij z ognia i dodaj sok z limonki, chilli, sos rybny i czosnek. Odstaw do całkowitego wystudzenia.

Kapustę posiekaj, marchew i szalotki poszatkuj. Polej sosem, dopraw do smaku i dobrze wymieszaj. Przykryj i schładzaj przez noc (lub przynajmniej przez kilka godzin). Tuż przed podaniem do przygotowanej sałatki dodaj zioła i grubo posiekane orzeszki ziemne.

* według mnie na podaną ilość warzyw wystarczy połowa proponowanej w książce ilości sosu.

Smacznego!

Kawa czy herbata?

Pozostając w jakże aktualnym temacie grillowym chciałam Wam zaproponować dwie ciekawe mieszanki przypraw do mięs. Metodą prób i błędów ostatnich tygodni stwierdziłam, że zdecydowanie bardziej wolę mięso natarte przyprawami od tego marynowanego. Pocierka kawowa bardziej mi smakowa, jest wyrazista i pikantna, ale ja nie jestem wielką fanką herbaty w potrawach, nie jestem więc obiektywna. Druga propozycja też jest interesująca i może się komuś spodoba. U nas oczywiście wołowina, bo cóż by innego ?:)

KAWOWA MIESZANKA Z CHILLI I KUMINEM
6 porcji

2 łyżeczki ziaren kuminu, uprażonych na suchej patelni
2 łyżki ziaren kawy

1 łyżeczka chilli

1 łyżeczka słodkiej papryki

1 łyżeczka soli

1 łyżeczka zmielonego czarnego pieprzu

Kumin oraz kawę zmiel w młynku (do przypraw lub po prostu w młynku do kawy*), po czym dodaj pozostałe składniki. Całość wymieszaj. Mięso, najlepiej steki wołowe, wyciągnij z lodówki na 20-30 minut** przed grillowaniem, posmaruj oliwą z oliwek, a następnie z obu stron posyp przygotowaną mieszanką, dociskając ją do mięsa. Odstaw. Grilluj na dużym ogniu.

* jeśli masz zwykły młynek do kawy, po mieleniu przypraw zmiel nieco zwykłego ryżu - w ten sposób pozbędziesz się aramatu przypraw i młynek będzie mógł nadal spełniać swoją pierwotną funkcję.
** nie należy robić tego wcześniej, ponieważ mieszanka zawiera sól, a gdy wołowina zbyt długo ma kontakt z solą to twardnieje, 20-30 minut to czas optymalny: mięso uzyska temperaturę pokojową, przejdzie przyprawami, ale nie stwardnieje w środku.

Oczywiście można dodać nieco mniej chilli, jeśli nie lubicie pikantnych potraw. Ta mieszanka jest naprawdę bardzo ciekawa i wspaniale pasuje do czerwonego mięsa, warto więc choć raz spróbować. Ten oraz poniższy przepis pochodzi z książki Weber's Complete Barbecue Book.

PASTA HERBACIANO-ZIOŁOWA
4-6 porcji


2 łyżeczki herbaty Earl Grey
(można wysypać z 2 torebek :)
1 łyżeczka ziaren czarnego pieprzu

1 łyżeczka suszonego estragonu
1 łyżeczka soli

1/2 łyżeczki suszonego tymianku

3 łyżki oliwy z oliwek

Wszystkie składniki (oprócz oliwy) umieść w młynku i drobno zmiel. Dodaj oliwę z oliwek, wymieszaj. Mięso, wyciągnij z lodówki na 20-30 minut przed grillowaniem, posmaruj przygotowaną pastą ze wszystkich stron. Odstaw. Grilluj na średnim ogniu.

Ostatnio dużo grillowaliśmy. Mam więc przygotowane dość sporo zdjęć i przepisów. Niestety ciągle chorujemy, już całą rodziną, co nie świadczy zapewne najlepiej o poziomie higieny w naszym domu... W każdym razie jest dość ciężko znaleźć czas na pisanie, ponieważ głównie martwimy się o maluszka, który chorobę przechodzi najgorzej. Postaram się w miarę możliwości powrzucać co mogę, jako że wakacje już niedługo, a sezon grillowy w pełni pewnie także i u Was.

Smacznego!

Zakochany kundel

Chyba wszyscy znacie film rysunkowy Zakochany Kundel. Jest tylko jedna potrwa, która może się z nim kojarzyć, a o której myślałam przez ostatnie tygodnie praktycznie cały czas. Dziś więc i u mnie danie z filmu w wersji Gordona Ramsay's (Best Menus). To świetny, szybki obiad (mięso można przygotować wcześniej, a po podsmażeniu także zamrozić), który na pewno zasmakuje też wszystkim dzieciom.

Ponadto scena jedzenia spaghetti z klopsikami w Zakochanym Kundlu to według mnie jedna z lepszych scen kulinarnych w historii kina. Czy ktokolwiek z Was jej nie pamięta? :)

SPAGHETTI Z KLOPSIKAMI GORDONA
4 porcje (25-30 sztuk)


klopsiki

3 łyżki bułki tartej

odrobina mleka
200g mielonej wołowiny

200g mielonej wieprzowiny

2 ząbki czosnku, posiekane

1/2 pęczka natki pietruszki, posiekanej

2 łyżki startego parmezanu

sól, pieprz
mąka do obtaczania, 2 łyżki oliwy z oliwek do smażenia
sos pomidorowy

1 łyżka oliwy z oliwek

2 szalotki, obrane i posiekane

3 ząbki czosnku, posiekane

1/2 papryczki chilli, pokrojonej w plasterki - z pestkami lub bez wedle uznania
chlust białego wina

2 puszki (2x400g) pomidorów krojonych

mały pęczek bazylii
2 łyżki zielonych oliwek (opcjonalnie)

1 łyżka posiekanego oregano
- użyłam bazylii

Piekarnik rozgrzej do 180 stopni.

Bułkę tartą wsyp do miski i zalej mlekiem, tylko na tyle by płyn przykryj całą bułkę, odstaw.

Przygotuj sos pomidorowy: w rondelku rozgrzej oliwę, wrzuć szalotki, czosnek i chilli, smaż przez 2-3 minuty, aż warzywa zmiękną. Podlej winem, a gdy alkohol odparuje dodaj pomidory oraz bazylię (gałązki z liśćmi w całości). Wrzuć oliwki jeśli używasz. Gotuj na małym ogniu przez 5-10 minut, aż sos nieco zgęstnieje.

W międzyczasie przygotuj klopsiki. Oba rodzaje mięsa zmieszaj z namoczoną bułką tartą (jeśli to konieczne odciśnij nadmiar mleka), czosnkiem, posiekaną natką i parmezanem. Dopraw solą i pieprzem, całość dokładnie wymieszaj, najlepiej rękoma. Z powstałej masy uformuj klopsiki wielkości orzecha włoskiego, każdy z nich obtocz lekko w mące.

Oliwę rozgrzej na patelni o grubym dnie. Lekko podsmaż klopsiki (tak by się nieco zabrązowiły z każdej strony). Wrzuć klopsiki do sosu pomidorowego, wymieszaj, całość wstaw do nagrzanego piekarnika. Piecz przez 10 minut. Po wyjęciu z piekarnika wyciągnij z sosu gałązki bazylii.

Klopsiki podawaj z makaronem (lub ryżem według Gordona, ale jakoś tego nie widzę :). Przed podaniem posyp świeżymi ziołami i parmezanem.

Smacznego!

Chilli Con Carne z gorzką czekoladą

Zaczynamy Czekoladowy Weekend :). W tym roku będzie u mnie nieco bardziej wytrawnie, chociaż znajdzie się czas na jeden deser. Zaczynam od chilli z gorzką czekoladą z przepisu krakowskiego kucharza i restauratora, którego bardzo lubię i cenię, czyli Adama Chrząstowskiego.

To chilli jest bardzo przyjemne, inne, takie lekko meksykańskie, ponieważ mi osobiście połączenie mięsa i czekolady kojarzy się tylko i wyłącznie z Meksykiem :). Słodko-pikantne. Niech Was nie kusi pominięcie śmietany, bez niej to danie smakuje zupełnie inaczej, warto jej użyć w naprawdę dużych ilościach.

Polecam też inne czekoladowe słodkości, których znajdziecie u mnie sporo.

CHILLI CON CARNE Z GORZKĄ CZEKOLADĄ
6 porcji

3 łyżki oliwy
4 czerwone cebule, pokrojone w kostkę

1kg chudej zmielonej wołowiny
2 posiekane ząbki czosnku
2 papryczki chili posiekane (z pestkami)
1kg pomidorów obranych ze skórki i pokrojonych w grubą kostkę
- można użyć krojonych z puszki
3 łodygi selera naciowego pokrojonego w plastry
1 i 1/2 łyżki mielonego kuminu
1 łyżka suszonego oregano
500g namoczonej i ugotowanej fasolki kidney
- lub 2 puszki
1 tabliczka (100g) czekolady gorzkiej 70% kakao
sól, pieprz, liść laurowy
kwaśna śmietana
- KONIECZNIE! ewentualnie gęsty, grecki jogurt

Na oliwie przesmaż cebulę i czosnek, po chwili wrzuć mięso. Gdy odparują soki i całość lekko zbrązowieje, dodaj papryczkę, seler i pomidory. Duś pod przykryciem do momentu, aż mięso zmięknie (około 15-20 minut). Dodaj przyprawy i fasolę, po czym duś na wolnym ogniu kolejne 10 minut (jeśli używasz fasoli z puszki dodaj ją pod sam koniec gotowania, tak by tylko się podgrzała). Pokrusz czekoladę i wymieszaj. Chili podaj w misce z odrobiną kwaśnej śmietany i posypane posiekaną nacią selera.

Smacznego!

Przemyślenia młodej matki. Tybetańskie momos.

Może to trochę mało matkopolkowo ;), ale z lekką niecierpliwością czekam, aż dziecko uśnie wieczorem :). Przez te 2-3 godziny (później niestety i ja padam) mam czas dla: 1) swojego mężczyzny, 2) siebie (tak, tak w tej kolejności :), 3) zaległych filmów i 4) lektury... czasem niestety też pracy i bieżącej administracji domem. Niestety czytanie spadło bardzo nisko, ponieważ nie daje się go połączyć z punktem 1). Czytam powoli i mozolnie, ale ciągle czytam, co i tak jest ogromnym sukcesem. Teraz np. nowego Dukaja, którego po prostu uwielbiam. Ostatnio wybieram wielu polskich autorów, wcześniej chyba nieco przeze mnie niedocenianych. Dukaj jest dla mnie pisarzem szczególnym, polską literaturę sci-fi i fantasy z reguły omijam, na bieżąco czytam właściwie tylko jego, każdą wydaną pozycję. Dwie książki mam nawet z autografem, choć nigdy nie bawiło mnie stanie w kolejce po podpis. Ale przemogłam się. Możecie być ze mnie dumni.

Co zabrzmi może jeszcze mnie matkopolkowo nie ucieszyłam się na wiadomość o córce. Strasznie chciałam mieć syna :). Z którym mogłabym czytać Tolkiena, oglądać Gwiezdne Wojny, chodzić po drzewach... Córka niesie pewne ryzyko koloru różowego i bajek o księżniczkach. Mam jednak nadzieję, że choć trochę osobowości odziedziczy też po mnie (tatuś to sci-fi nie lubi, oj nie lubi :). Nie zrozumcie mnie źle, jeśli polubi falbanki, Hello Kitty i kucyki też nauczę się z tym żyć. Zobaczymy. Póki co największe zainteresowanie wykazuje telefonem komórkowym, co dobrze wróży.

Dziś więc u mnie cytat z książki, którą obecnie czytam, czyli z Króla Bólu Dukaja. Dowód na to, że i z pozoru lekka literatura może dawać do myślenia.

Na przykład.
Obudziłem się. Chcę wstać.
Chcę wstać. Co to znaczy. Jest taki czas, że chcę wstać, a nie wstaję. Bo skoro wstaję, to nie "chcę"; ot, wstaję. Wstałem.
A tu nie.
Chcę.
Co to za granica? Co takiego oddziela "chcę" od "robię"?
Co za dziwny bufor intencji?
Nie ciało.
Nie niemoc fizyczna.
Nie niedowład woli. (Bo CHCĘ!)
Dlaczego zatem chcę, a nie wstaję?
(Chcę, a nie pracuję. Chcę, a nie idę. Chcę, a nie jem. Chcę, a nie mówię. Na przykład.)
Nawet jeśli tylko przez chwilę, przez sekundę, ułamek.
Jak nazwać ów ośrodek, który stawia mi opór?
Dla pływaka jest to woda. Dla dżdżownicy - ziemia. Dla jonu - pole elektromagnetyczne.
A dla woli - co?
Coś. Przeciwchcenie.
Nolensum.


A poza tym dziś u mnie pierożki tybetańskie, które niedawno zrobiłam. Niestety nie miałam akurat urządzenia do gotowania na parze, ani bambusowego koszyczka. Ugotowałam je więc za pomocą garnka do makaronu :). Co odjęło im nieco delikatności, mimo to były bardzo smaczne. Momos to pierożki dość często spotykane w Azji. W Tybecie nadziewa się je z reguły mięsem jaka (gdy akurat nie mamy pod ręką, lub skończyło się w pobliskim sklepie, to używamy wołowiny). W innych rejonach kontynentu możemy znaleźć i inne wersje.

MOMOS TYBETAŃSKIE
4 porcje/24 sztuki

ciasto
2 szklanki (280g) mąki pszennej
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 szklanki (125ml) wody
- według mnie więcej, aż do uzyskania miękkiego ciasta
nadzienie
450g mielonej wołowiny lub wołowiny posiekanej w malakserze
6 dymek (tylko szczypior), posiekanych
3/4 szklanki posiekanych liści chińskiego selera lub kolendry - nie trudno zgadnąć co łatwiej u nas dostać :)
1 łyżeczka pasty chilli lub 2 suszone papryczki chilli, połamane
2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki pieprzu

ciasto
Zagnieć miękkie, gładkie ciasto pierogowe. Przykryj folią spożywczą i odstaw na 20-30 minut.

nadzienie
Mięso zmieszaj z dymką, kolendrą, chilli, solą i pieprzem. Nadzienie przełóż do miski, odstaw.

Ciasto podziel na 3 części, a następnie każdą z nich na 8 kawałków. Każdy z nich rozwałkuj w okrąg o średnicy 10cm. Na środku każdego placka połóż 1 łyżkę nadzienia. Pierożki złóż w kształt sakiewek, lekko przekręcając górną część. Momos umieść w urządzeniu do gotowania na parze lub w natłuczonym bambusowym koszyczku. Gotuj na parze przez 12-15 minut, aż mięso w środku ugotuje się.

Podawaj na ciepło lub zimno z sosem sojowo-octowym.

SOS SOJOWO-OCTOWY

4 łyżki sosu sojowego
2 łyżki ciemnego lub jasnego octu ryżowego
1 łyżka świeżego imbiru, obranego i pokrojonego w cienkie słupki

Wszystkie składniki sosu wymieszaj tuż przed podaniem. Podawaj do pierożków gotowanych na parze oraz do orientalnych zup z makaronem.

Oba przepisy pochodzą z książki Beyond the Great Wall Jeffrey'a Alforda i Naomi Duguid. Pierożki włączam do akcji Z widelcem po Azji.

Smacznego!

Dożynki gminne i początek końca sezonu grillowego

Tak naprawdę to najpierw był grill, a dopiero potem dożynki, ale zacznę od końca.

Gminne dożynki w tym roku odbyły się w naszym sołectwie, czyli w Rdzawce. Gościliśmy także sołectwo Ponice i sołectwo Chabówka. Oczywiście to były pierwsze moje dożynki w tym miejscu: naprawdę nie pamiętam by coś takiego odbywało się tu, gdy byłam dzieckiem i przyjeżdżałam na wakacje. Tradycja to więc nowa, a i zaskakująca niezwykle, jeśli wziąć pod uwagę, że tylko Henio ma we wsi ciągnik i od czasu do czasu kosi. Reszta nic nie uprawia poza przydomowymi ogródkami (choć mogę się tu mylić - wieś nasza duża jest, a i ja nie znam prawie nikogo). Dziękowanie za plony jest jednak u nas nieco przesadzone :).

Ale wesoło było :). Lokalne kapele góralskie uprzyjemniały nam czas występami. Gospodynie z 3 sołectw karmiły domowymi przysmakami (darmowymi, więc ciężko było się dopchać :) - największa kolejka stała do straganu z Chabówki, mniemam więc, że tam karmią najlepiej w regionie... Poza tym piwo, wódka i mróz. Oraz straż z OSP Rdzawka, którą miałam przyjemność pierwszy raz zobaczyć z bliska i nieco się przeraziłam :).

Zaskoczyło nas, że ponad połowa gości przywdziała stroje góralskie. Ładnie to wyglądało i aż chciałoby się coś takiego oglądać na codzień. A. odmawia jednakże zakupu góralskich portek... Szkoda. Góralskich spodni nie przywdziewa też mój wujek, jedyny z naszej rodziny, który ciągle mówi gwarą, ale twierdzi, że góralem nie jest, a poza tym taki przyodziewek jest drogi, dlatego nigdy go nie kupił i nie kupi. Wujek ten, zwany przez nas wszystkich Chłopem, był prawdziwym powodem naszego pojawienia się na dożynkach. Otóż we wsi naszej działa chór Adoramus i Chłop tam śpiewa. To chór kościelny, a że my do kościoła nie chodzimy, specjalnie pojawiliśmy się na dożynkach razem (ja, A., Róża i tato), coby wujka posłuchać, jak śpiewa ludowe piosenki. Chłop oczywiście musiał nam się schować za najwyższą dziewczyną, ale dopadliśmy i jego z aparatem, co widać poniżej. Piknie śpiewoli, piknie.


A teraz o grillu i sezonie grillowym, który zaczął się u nas w maju. Aż wstyd mi, że wcześniej nic na ten temat nie napisałam, bo w tym roku grillowaliśmy dużo: w każdy weekend, a nawet i częściej. Grill to jednak impreza towarzyska, a mi głupio tak jakoś przy ludziach fotografować jedzenie :). Tym razem się przemogłam i napiszę choć trochę o tym, co na grillu przyrządzaliśmy.

Głównie jedliśmy wołowinę :). Kupujemy steki z udźca - argentyńskie lub polskie (tych jednak nigdy w sklepie, ale bezpośrednio u rzeźnika). Może to mało partyjotyczne, ale wołowina argentyńska jest nieporównywalnie lepsza (ale niestety dużo droższa), naprawdę warto jej spróbować lub kupić choć raz na specjalną okazję. I tutaj właśnie zaprezentuję nasz sposób na steki:
Najpierw mięso polewamy oliwą i posypujemy mieszanką grubo mielonych przypraw (suszony czosnek i cebula, pieprz, papryka, chilli), nie solimy (!), ponieważ wołowina od soli twardnieje (nie dajcie się też nabrać na sole zmiękczające). Następnie mięso można lekko rozbić, my używamy jednak specjalnego narzędzia, które przerywa włókna i jednocześnie wbija składniki marynaty w mięso; cały proces widać na zdjęciu poniżej.

Zamarynowane mięso wkładamy do lodówki na kilka godzin lub na całą noc, a następnie grillujemy. Sukces zależy tu od grilla. Używamy zwykłego, węglowego Webera z pokrywą, którego udaje się bardzo mocno rozgrzać. Temperatura wewnątrz grilla jest bardzo ważna, musi być bardzo wysoka, aby mięso szybko ścięło się na zewnątrz, szybko doszło w środku i pozostało soczyste, miękkie, a nie suche i gumowate :). Naczelnym grillmanem, jak na mężczyznę przystało, jest oczywiście A.

Steki grillujemy z pokrywą przez 3-5 minut z każdej strony, w zależności od pożądanego stopnia wysmażenia. Z uwagi na moją niedawną ciążę i obecne karmienie, steki w tym roku robiliśmy w wersji well done, w przyszłym sezonie na pewno będą dużo bardziej krwiste.

Na zdjęciach powyżej widać też mój ukochany Naan, upieczony w piekarniku i podgrzany na grillu, przez co zyskał nieco drzewnego aromatu, co bardzo mu służy.

W tym roku grillowaliśmy także pstrągi, łososie i jednego jesiotra, a także boczek, kurczaka i mnóstwo kiełbasy. Może zdążę jeszcze coś wam zaprezentować we wrześniu, chociaż wieczory są już bardzo zimne i wiem, że to już koniec naszych późnych kolacji na zewnątrz :(.

A na deser grillowany banan :).

Smacznego!

Ps. Ponieważ okazało się, że Chłop zdążył zgromadzić już mały fanclub, dla wszystkich zainteresowanych wrzucam także krótki filmik prezentujący jego poczynania wokalne (jakość kiepska, aparatowa, ale co nieco słychać :).


Blog Widget by LinkWithin