Pokazywanie postów oznaczonych etykietą produkty do paznokci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą produkty do paznokci. Pokaż wszystkie posty

sobota, 8 lutego 2014

Jesienno-zimowi ulubieńcy lakierowi

Zgodnie ze wspomnianym przeze mnie ostatnio postanowieniem zamieszczania tematycznie zróżnicowanych postów, dziś będzie coś dla lakieromaniaczek, czyli jak widać po tytule posta - zestawienie moich ulubionych lakierów jesienno-zimowych. Wyraźnie piszę MOICH, bo wiem, że po pierwsze lakieromaniaczki dzielą się na te, które różnicują odcienie ze względu na porę roku oraz te, które tego nie robią, przy czym obie grupy uważają, że ta druga postępuje kompletnie bez sensu, a po drugie ogólnie dobieranie kolorów to kwestia czysto subiektywna i ja np nie znoszę (i nie noszę) na moich paznokciach zieleni, żółci, ani fioletu (chociaż z tym ostatnim jestem najmniej radykalna), ale wiem też, że jest sporo osób, które w ten sam sposób podchodzą do uwielbianych przeze mnie od niedawna granatów i nie chciałabym ani nikogo przekonywać, że to ja mam lepszy gust, ani też być o tym przekonywana przez jakiegoś uparciucha :)

Poza tym w pierwotnym planie miało być 5 lakierów, ale jak widać, trochę mi się w międzyczasie buteleczki rozmnożyły i ostatecznie wyszło 9, bo z żadnej nie chciałam zrezygnować. Powiem więcej - już po zrobieniu zdjęć i wpisu przypomniałam sobie jeszcze o co najmniej dwóch, które przecież też lubię i noszę, ale cóż - widocznie tak miało być i spóźnialscy może załapią się na kolejną odsłonę tego posta :)

Ok, tyle słowem wstępu, czas na pokaz. 

Tak wyglądają wszyscy szczęśliwcy razem. Jak widać, jestem raczej monotematyczna pod względem producentów, ale zanim na czyichś ustach pojawi się określenie "snobka", powiem tylko tyle - jeśli ktoś kiedykolwiek miał do czynienia z reakcją alergiczną na kosmetyk, ten będzie siedział cicho, a reszcie życzę, aby nigdy Was to nie spotkało. Okazuje się bowiem, że nawet te lakiery, które teoretycznie nie zawierają najszkodliwszych składników (a wśród firm produkujących takie kosmetyki niestety znajduje się m.in. Models Own, na której się srodze zawiodłam!), mogą wywoływać podrażnienie skóry. W moim przypadku najbezpieczniejsze okazały się właśnie Essie oraz OPI, co zresztą mnie cieszy, jako że naprawdę lubię ich produkty. 


A poniżej macie rozpiskę, jak prezentują się poszczególne odcienie - oczywiście przed potencjalnym zakupem i tak zachęcam Was do dokładnego obejrzenia mnóstwa zdjęć w przeglądarce, ponieważ czeluści internetu mają to do siebie, że można w nich znaleźć WSZYSTKO (a czasem nawet więcej niż byśmy chcieli) i naprawdę warto sprawdzać jak dany odcień prezentuje się w różnym świetle i np przy różnych karnacjach. 
Mimo przyznanych im numerków, kolejność jest totalnie przypadkowa. 


Oczywiście doskonale wiem, że dla niewprawnego oka poniższe trzy lakiery mogą wydawać się IDENTYCZNE, ale zapewniam Was, że wcale tak nie jest :) To, za co je uwielbiam to fakt, że żaden z tych kolorów nie jest tak naprawdę typowym granatem - BfB niekiedy wpada w szarość, ASBB potrafi przypominać czerń, a MYM jest taką trochę wypadkową obu pozostałych (najbliżej jest mu do BfB, więc jeśli ktoś nie jest kompletnym lakierowym freakiem, to pewnie spokojnie wystarczy mu jeden z tych odcieni). 


Kolejne trzy kolory to pewnie żadne zaskoczenie, bo takie barwy mi osobiście bardzo kojarzą się z jesienią, a zimą noszę je trochę z rozpędu (i żeby nie było tak strasznie mroczno). Wszystkie są bardzo eleganckie, klasyczne i może dla niektórych trochę nudnawe (chociaż to też subiektywna ocena) :) 


Wśród trzech ostatnich wybrańców są aż dwaj moi ulubieńcy i akurat przy tych odcieniach bardzo Was namawiam do poszukania zdjęć na paznokciach, bo warto! Mówię o Sable Collar (który "wziął" mnie kompletnie z zaskoczenia i przyznam się, że już dawno nie byłam aż tak oczarowana żadnym kolorem - nosiłam go właściwie non stop przez cały miesiąc, co zdarza mi się naprawdę rzadko!) oraz My Private Jet, które należą do lakierów-kameleonów, zmieniających się w zależności od światła - bardzo ciężko jest więc uchwycić ich faktyczną barwę, jak i opisać je w sensowny sposób - najlepiej sprawdzić na sobie :) 


a Wy co najchętniej nosiłyście na paznokciach ostatniej jesieni i (ciągle) aktualnej zimy?


Przy okazji chciałam się także spytać Was, czy macie jakieś specjalne życzenia odnośnie blogowych postów? Bo oczywiście przede wszystkim staram się pisać o tym, co interesuje mnie i o czym sama lubię czytać, z nadzieją, że temat okaże się w miarę ciekawy także dla kogoś jeszcze, ale może chodzi Wam po głowie coś, co chcielibyście tu zobaczyć? 

niedziela, 15 grudnia 2013

Grudniowe paznokcie - combo Essie + Barry M.

Jako że dawno nie było żadnego postu "paznokciowego" (pomijając oczywisty fakt, że dawno nie było JAKIEGOKOLWIEK postu), to dziś wrzucam coś do szybkiego obejrzenia przy niedzielnej kawie :)

Osobiście bardzo lubię takie połączenia (chociaż nie ukrywam, że kiedyś, w czasach "przedblogowych" było inaczej) - niby nic wymyślnego, ale daje ciekawy, nienachalny efekt. A ciemnobordowy lakier w połączeniu z biżuteryjnym złotem to niezłe zestawienie na nadchodzące Święta!


To maleństwo w kolorze ciemnego czerwonego wina (lub krwi żylnej - hehe) to Essie Shearling Darling z zimowej kolekcji o tej samej nazwie. Przyznam się, że na początku ten odcień zrobił na mnie najmniejsze wrażenie - owszem, ładny, elegancki i ...totalnie powtarzalny. Ale ostatecznie polubiliśmy się i mogę go polecić, bo jest niezmiernie łatwy w aplikacji (jeśli ktoś jest bardzo precyzyjny, to nawet jedna warstwa da radę!) i wygląda naprawdę atrakcyjnie na paznokciach. 


A żeby nie było tak całkiem nudno i poważnie, to Essie został "podpimpowany" złotym brokatem od Barry M. o nazwie Yellow Topaz Glitter. 
A efekty możecie obejrzeć poniżej :)



Dla zainteresowanych dodam jeszcze, że od jakiegoś czasu jako bazę stosuję preparat z firmy P2 Perfect Nail Harderer, a mani wykańczam Top Coatem od Sally Hansen Insta-Dri (moja skóra wokół paznokci zbuntowała się przeciwko Seche Vite - najwyraźniej jest tam więcej szkodliwej chemii, niż u Sally - to taka ciekawostka dla tych z Was, które mają wrażliwą skórę). 


Lubicie takie połączenia na paznokciach? Czy wolicie klasyczny, jednobarwny manicure? Przy okazji jestem ciekawa, czy macie jakieś ulubione ozdobne topy (tzn te z Was rzecz jasna, które takie rzeczy uznają)? Bo ja jestem w trakcie polowania na Fairy Dust od China Glaze, ale niestety chwilowo nigdzie nie mogę tego dostać :( Ktoś ma? Albo chce się pozbyć? :)) 

Miłej niedzieli, kochani!

środa, 3 października 2012

Promocyjna dziewczyna...

Co robi blogerka, która ma kiepski dzień i chce w szybki sposób poprawić sobie humor?

Oczywiście zakupy :)

A co robi blogerka, która ma kiepski dzień / miesiąc / rok i w dodatku w oczy jej zaczyna zaglądać widmo bezrobocia? 

Zgadza się, zakupy na promocjach :) 

Tak więc większość tego, co dziś przytargałam do domu, to produkty z promocyjnymi cenami. Wszystkie (poza jednym) pochodzą z Rossmana i właściwie wszystkie były na mojej liście - zabrakło jedynie ściereczek Domol do prania, które bardzo chciałam w końcu wypróbować. Mam nadzieję, że jeszcze zdążę, zanim ww widmo ostatecznie zajrzy mi w oczy...

Trochę się tego nazbierało, ale w sumie żadnych fanaberii nie zauważam :) 


W zbliżeniach pokażę kilka rzeczy, z których cieszę się (i które ciekawią mnie) najbardziej - żadnej z nich nie miałam wcześniej :)

A więc na pierwszy ogień idą olejki do kąpieli Wellness & Beauty (są w promocyjnej cenie za jakieś 7 zł) - jeden jest ożywiający (jest takie słowo w jęz. polskim??? :)) z zieloną trawą i bambusem, a drugi relaksujący z wanilią i olejkiem makadamia. Miałam wziąć jeden, ale nie mogłam się zdecydować. Dziś będę chyba któryś testować (chociaż w sumie lepszym pomysłem w moim obecnym stanie ducha i ciała byłaby odprężająca lawenda...). 
Pomiędzy nimi jest jedyny "obcy" produkt, czyli olejek z czarnej porzeczki firmy Alverde, który dotarł pocztą. Byłam na niego tak napalona odkąd ciągle się natykam wszędzie na jego opisy, że po prostu musiałam! Bardzo mnie nęci, ale w sumie powinnam najpierw wykończyć olejek z Alterry, zanim się zabiorę za ten - no nic, zobaczymy na jak długo mi starczy cierpliwości :)



To masełko (tzn właściwie tej firmy, bo jest jeszcze drugie arbuzowo-jakieś tam) chodziło za mną od jakiegoś czasu, ale do tej pory jakoś się powstrzymywałam. Dziś jednak stwierdziłam, że połączenie wanilii z czekoladą będzie idealne na zimę, więc chętnie się przekonam, co to za cudo :)


O poszukiwaniach lepszego niż Isana zmywacza do paznokci pisałam TUTAJ.
Potem jakoś gdzieś trafiłam na całkiem zachęcający opis tego zmywacza firmy Eva Schmidt, który po 1) jest w żelu (co już mi się podoba), po 2) kosztuje jakieś 8 zł (więc jak najbardziej przyzwoicie) i po 3) zawiera olejek z zielonej herbaty, więc jest szansa, że może nie będzie wysuszał mi paznokci i skórek. Dam znać po przetestowaniu.
 

Ten szampon znają chyba wszyscy (oprócz mnie oczywiście) :) Jak się nie sprawdzi, to skończy jako płyn do prania pędzli - zobaczymy.


A to mój pierwszy zakup z myślą o świętach :) wkład zapachowy do psikacza, który stoi sobie u mnie w łazience, z limitowanej serii o zapachu mrożonego jabłka z cynamonem :) Nie wiem, czy po kilku dniach nie wyjdzie mi ten zapach bokiem, ale wąchałam świeczkę z tej samej serii i pachniała ślicznie. 


 Z innych, nie pokazanych na zbliżeniach rzeczy, w poniższej stercie znalazły się jeszcze:
- płyn do płukania ust Colgate total bez alkoholu,
- płatki do demakijażu (te większe) Lilibe,
- farba do włosów Schwarzkopf Palette w kolorze średni brąz, 
- wkładki higieniczne Facelle,
- płytki na mole o zapachu Clean cotton (albo jakoś podobnie),
 i dwa produkty spożywcze, czyli 
- czekolada pistacjowa
- herbata z melisy z dodatkiem melona i czegoś tam jeszcze - pachnie pięknie, smakuje też dobrze i miejmy nadzieję, że uspokaja :) 



 Nie wiem, czy pytać, czy znacie te produkty, bo z moim refleksem to pewnie mnie wyśmiejecie, ale ciekawa jestem, czy któryś może wyjątkowo lubicie lub nie? Chętnie poczytam Wasze opinie.
A Wy skorzystałyście z rossmanowych promocji?

sobota, 29 września 2012

Taupe po raz drugi

W tym poście (KLIK) pokazywałam lakier z H&M, który ma wprawdzie świetny kolor, ale niestety jest fatalnej jakości. Od tamtej pory szukałam jakiegoś lepszego odpowiednika, który sprawdziłby się jesienią, kiedy będę chciała odpocząć od czerwieni, bordo czy nude...

Niedawno oglądałam na zdjęciach kolekcję niemiecką OPI i zdecydowałam się na zakup jednego z odcieni o wdzięcznej (jak wszystkie zresztą) nazwie Berlin There Done That :) 

Jak widać na zdjęciach poniżej, nie jest to specjalnie oryginalny kolor, ale też nie szukałam niczego oryginalnego - chciałam znaleźć ładny odcień taupe, czyli coś, co nie będzie wpadało ani za bardzo w szarość, ani w fiolet, ani w brąz. Wprawdzie na żywo Berlin jest jednak trochę bardziej "szarawy" niż na fotkach, ale moim zdaniem jak najbardziej do przeżycia. 


To takie typowe "błotko", które albo się lubi, albo nie (mój tata np za każdym razem kiedy widzi mnie z takim odcieniem na paznokciach, krzywi się ostentacyjnie i mówi, że wyglądam, jakbym sobie przycięła palce drzwiami...No, ale to samo mówi jak mam na dłoniach piękne bordo :) Ja twierdzę, że to szlachetny i elegancki kolor :)


Tu w trochę innym oświetleniu - bardziej wygląda jak kawa z mlekiem, ale to raczej tylko na zdjęciu (lub w pełnym słońcu). 


Krycie i trwałość są typowe dla OPI, czyli bardzo dobre - właściwie już jedna warstwa wystarczy, ale ja jestem maniakiem dwóch warstw, więc jakoś robię to odruchowo :)  Mój standard, czyli: Orly Bonder, 2x OPI + Essie GtG wytrzymują spokojnie do trzech, czterech dni w stanie idealnym, potem zaczynają się ścierać na końcówkach (ale bardzo delikatnie), tak więc na jakieś 5 dni mam święty spokój, a potem i tak lubię zmienić kolor :)


Nie jestem w 100% pewna, czy znalazłam swój ideał taupe (swoją drogą nadal próbuję zlokalizować miejsce, gdzie mogę kupić stacjonarnie Miss Mole Gosha), ale na pewno Berlin There Done That zagości na moich paznokciach jeszcze nie raz tej jesieni...

niedziela, 23 września 2012

Co wykończyłam...czyli Denko 2 :)

Tak, jak obiecałam, dziś będzie znowu kosmetycznie, czyli pooglądamy sobie moje ostatnie zużycia. 
 
Po pierwszym denku (chyba się powoli oswajam z tą nazwą :)) sądziłam, że kolejne nigdy nie nadejdzie - przez ostatni okres (dość długi) miałam wrażenie, że moje kosmetyki należą do tej samej kategorii, co bajkowy stoliczek, który się nakrywał ponownie, kiedy tylko coś z niego znikało...No, po prostu zużywałam, zużywałam, a dna jakoś nie było nigdzie widać. 

Tak więc chwilę to trwało, ale ostatecznie coś się uzbierało :) 

Wprawdzie z przeglądu zdjęć można wysnuć wniosek, że przez ten czas praktycznie się nie myłam (bo wykończyłam zaledwie jeden żel pod prysznic), za to najwyraźniej bez przerwy zmywałam paznokcie (3 zmywacze!), no ale cóż - jest jak jest :) 


Nie wszystko się załapało do zdjęcia zbiorowego, ponieważ kilka rzeczy dokończyłam trochę później. 

No dobrze, lecimy z tym koksem. 

Na początek pielęgnacja ciała: 

1. Moje ulubione masło do ciała z TBS o zapachu różowego grejpfruta. Idealne w okresie wiosenno-letnim, więc skończyło się w optymalnym momencie :) Teraz czekam na jakąś promocję, żeby kupić mojego drugiego ulubieńca, czyli malinę. A w międzyczasie zużywam zapasy, których mam duuuuużo, więc w najbliższym czasie nie spodziewajcie się raczej denek z tej kategorii (no, chyba, że nie będę nic robić, tylko się smarować, zmywać i smarować)...


2. Żel do golenia Gillette Satin Care Floral Passion. Zapach ok, konsystencja też, ogólnie nie mam mu nic do zarzucenia poza stwierdzeniem, że w zasadzie to dla mnie to trochę zbędny produkt, bo na ogół i tak z lenistwa używam do golenia odżywki do włosów (jakiejkolwiek), lub nawet żelu pod prysznic (tak, wiem, straszna jestem)... Niemniej jednak mam jeszcze jedno opakowanie w zapasie, bo kupiłam dwupak.



3. Płyn do higieny intymnej Lactacyd. Mój nr 1 od lat. Jest delikatny, nie podrażnia i na pewno kupię go jeszcze nie raz, chociaż chwilowo testuję płyn Biały Jeleń (który też jest całkiem ok). 


Kategoria druga, czyli coś do włosów.

4. Próbki szamponu i odżywki L'Occitane z serii Repairing do włosów suchych i zniszczonych. Cóż, próbki były mikroskopijne i naprawdę nie wiem jak ktoś po ich zużyciu jest w stanie podjąć decyzję o zakupie pełnowymiarowego opakowania - ja w każdym razie się nie zdecyduję, bo po tym jednym razie (na tyle mi starczyły, szaleństwo!) nie zauważyłam, żeby zrobiły z moimi włosami cokolwiek. Tak więc na razie dziękuję, postoję, zużywam dalej swoje wielkie butle...

5. Fluid do układania loków firmy Macadamia. Dla mnie to świetny produkt, na tyle świetny, że już się zaopatrzyłam w kolejne opakowanie. Jedynym minusem (poza średnim składem, mimo fajnej nazwy) jest cena, zwłaszcza że produkt jest średnio wydajny. Ale moje włosy go lubią i ładnie się po nim układają, więc dopóki nie znajdę czegoś równie dobrego, pewnie jeszcze trochę sobie razem popracujemy...



Pielęgnacja twarzy. 


6. Od lewej: miniaturka płynu micelarnego Effaclar LRP. Tyłka nie urywa, wolę moją Biodermę, ten akurat testowałam na jakimś wyjeździe i był ok. Do kompletu miałam jeszcze próbkę kremu Effaclar K i powiem krótko - wolę Effaclar Duo :) 

7. Naturalny krem do twarzy różany Lavera Faces. To był z tych kosmetyków, którym na początku byłam totalnie zachwycona, ale mniej więcej od połowy opakowania zaczęłam z utęsknieniem wypatrywać końca naszej współpracy - niby nic mi złego nie zrobił, ale właściwie pozytywnych efektów też nie zauważyłam. Przyzwoicie nawilżał i to tyle, zapach zaczął mnie denerwować po zużyciu 1/3 opakowania. Nie kupię go ponownie.

8. Próbka serum z witaminą C z firmy Lierac. Podczas zakupów w SP nie mogłam się zdecydować, czy wolę słynne Flavo C, czy właśnie Mesolift Lierac, czytałam dużo dobrego (i niezbyt dobrego też) o jednym i o drugim produkcie, więc zdałam się trochę na pomoc konsultantki. Ona poradziła mi, żebym z moją wrażliwą cerą ze skłonnościami do dziwnych reakcji spróbowała najpierw jednak Flavo C (i tak zrobiłam), a Lierac (który ma w składzie więcej potencjalnie uczulających składników), wzięła na przetestowanie. Po wstępnych testach wiem już, że dokonałam dobrego wyboru - bardziej pasuje mi serum firmy Auriga i do niego na pewno wrócę (może potem do tej silniejszej wersji), a Lierac pozostanie moim "second choice" :) 

9. Woda termalna Vichy. Dostałam jako gratis do jakichś zakupów. Nie jest to zły produkt, powiedziałabym, że w swojej kategorii jest całkiem niezły, ale wolę Avene, a teraz czaję się na chwaloną wszędzie Uriage, więc do Vichy raczej nie wrócę (no, chyba, że znowu dostanę ją w prezencie). 

10. Dwufazowy płyn do demakijażu oczu Yves Rocher.  Mój numer 1 już od wielu, wielu lat (myślę, że w tym momencie to już idzie w dziesiątki :)) Uwielbiam i raczej nie zmienię - łapię się na tym, że nawet nie korci mnie testowanie czegokolwiek innego - ten jest dla mnie po prostu idealny - delikatny, zmywa wszystko, nie podrażnia oczu, nie robi mgły, normalnie cudo :) Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to może stosunek ceny do wydajności, ale i tak zawsze kupuję go na jakichś promocjach. To jeden z moich kosmetyków wszechczasów i produkt, który ZAWSZE mam w zapasie :) 

Mikro kategoria - kolorówka:


11. Cała seria próbek, głównie z firmy Everyday Minerals (plus jedna z Lily Lolo) - to był okres, kiedy próbowałam się zdecydować na podkład mineralny (udało się, ale o tym za chwilę), a spory wybór doprowadzał mnie do szału. 

Poniżej widać próbki podkładów w kolorach: Fairy Light, Light Neutral oraz pudry wykańczające EM i LL (gdybym nie miała już pudru bambusowego z BU, to myślę, że moim wyborem byłby Flawless Silk z Lily Lolo, bo jest naprawdę świetny). Niestety dwóch pudrów to ja nie zużyję pewnie przez całe lata, więc chwilowo skończy się na próbce.


12. Tu z kolei widać próbki podkładu Everyday Minerals z nowej formuły Jojoba Base, w trzech odcieniach. Ostatecznie wybrałam pełnowymiarowy podkład w odcieniu Vanilla, który idealnie stapia się z moją skórą i daje autentyczny efekt Photoshopa :) Jestem zachwycona i raczej nie wyobrażam sobie powrotu do normalnego podkładu (chociaż oczywiście "nigdy nie mów nigdy")...


Na koniec kategoria mieszana, czyli coś do ciała, zębów i paznokci :)


13. Pasta do zębów BLANX Med. Lubię i pewnie kupię kolejne opakowanie, chociaż z reguły czekam w SP na obniżkę, bo jeśli dobrze pamiętam, nie jest ona najtańsza. Ale moje zęby też ją lubią, więc na pewno wkrótce u mnie zagości ponownie.

 14. Żel pod prysznic Nivea Sunny Melon. Przyznam się, że ciężko mi idzie ocenianie żeli i produktów do mycia, ponieważ ciągle je zmieniam i właściwie nie pamiętam, żebym kiedykolwiek kupiła jakiś dwukrotnie. Ten był świetny latem, bo pachniał przepięknie i dobrze się sprawdzał, nie wysuszał mojej skóry, ale czy kupiłabym go ponownie? Nie sądzę, zwłaszcza przy tak ogromnym wyborze w sklepach. To, co było w nim fajne, to małe kuleczki, perełki olejku, które rozpuszczały się w trakcie mycia i dawały wrażenie dodatkowego nawilżenia. Ogólnie przyjemny produkt.

15, 16 i 17, czyli seria zmywaczy do paznokci. Nie, żebym miała jakiegoś fioła na tym punkcie, po prostu korzystając z tego, że akcja denko mobilizuje mnie do wykańczania posiadanych przeze mnie produktów, zamiast kupowania w nieskończoność nowych, postanowiłam pozbyć się tego, co zalegało w szafce od nie pamiętam kiedy. W każdym z nich zostało trochę zmywacza, a ponieważ ja praktycznie zawsze mam pomalowane paznokcie, to siłą rzeczy, zużywam tego produktu całkiem sporo.

Ten poniżej to ziołowy zmywacz z olejkiem z kiełków pszenicy firmy Delia Cosmetics. Wbrew obietnicom producenta, nie zauważyłam wzmocnienia moich paznokci, wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że mi dodatkowo wysuszał płytkę. Zmywał ok, ale moje skórki go nie polubiły. Zawiera aceton. Nie sądzę, żebym jeszcze do niego wróciła.


 Kolejny w tej grupie to zmywacz Killys, tym razem bez acetonu.Niestety u mnie się nie sprawdził, tzn przy delikatnych, jasnych lakierach jakoś dawał radę, ale już przy ciemniejszych, kiedy miałam na paznokciach swoje standardowe kilka warstw, można było dostać szału, bo był po prostu za słaby. Tak więc to był nasz pierwszy i ostatni raz.


Na koniec ostatni już produkt ( i ostatni zmywacz :)), czyli słynna rossmanowska Isana, ta zielona (widać ją na zdjęciu powyżej, obok żelu Nivea).  Używam go regularnie od kilku lat i chociaż nie jest idealny (aceton w składzie) i trochę jednak wysusza paznokcie, to jak dotąd nie znalazłam nic lepszego. Bo skuteczny jest bardzo - zmywa wszystko, łatwo go dostać, jest raczej tani. Wprawdzie po mojej ostatniej wizycie na ulubionych blogach zapisałam sobie nazwę jakiegoś zmywacza w żelu, który zamierzam przetestować przy okazji, ale póki co na półce czeka kolejna duża butla Isany. 
No, chyba że znacie i polecicie mi coś lepszego?

Całkiem sporo się tego nazbierało, ale oczywiście nie były to zużycia jednego miesiąca :) Znacie któryś z ww produktów? A może macie odmienną opinię?

wtorek, 21 sierpnia 2012

Maleństwo do paznokci :)

Jakoś mniej mnie tu ostatnio, a to dlatego, że dopadło mnie tzw. życie i to przez duże Ż. 

Mało tego, że dopadło. Dopadło i się znęca :(

Moje ostatnie atrakcje zakupowe są takie, że zamiast kosmetyków, kupuję pralkę :) No, dobra, nie do końca "zamiast", może raczej "głównie" :) Coś tam się nowego kosmetycznego pojawia w międzyczasie, dzisiaj np znowu kliknęło "mi się" parę razy, za co moja karta nie będzie mi zbyt wdzięczna, ale w sumie chyba mogę sobie zrobić prezent imieninowy :)

Ten najfajniejszy, najbardziej wyczekany i jeszcze pachnący drukarnią, czekał dziś na mnie w skrzynce, ale napiszę o nim za kilka dni, jak uda mi się zrobić lepsze zdjęcia, bo wieczorem w amoku nie bardzo dałam radę. Mogę tylko powiedzieć, że to przykład na to, że jak się coś bardzo kocha i bardzo się czegoś chce, to można wszystko, a blogosfera to również miejsce dla marzycieli i ludzi niezwykłych, idących pod prąd i nie do końca zgodnie z wszechobecnymi trendami :) aaa, i żeby nie było - nie piszę o sobie, tylko o kimś, kto mimo odległości jest dla mnie nieustającą inspiracją i kto potrafił stworzyć wokół siebie niezwykły świat pełen serdecznych i ciepłych osób, bez zawiści, złośliwości i wzajemnych animozji. Kto zna Mimi, ten wie dokładnie, co mam na myśli :)

Dziś za to będzie o słodkim gadżeciku, który sprawiłam sobie niedawno i nadal nie mogę uwierzyć, że tyle czasu z tym zwlekałam :)

Mowa o kryształowym pilniczku do paznokci.  

Nie wiem, naprawdę nie wiem jak ktoś, kto ma fioła na punkcie paznokci i nie wyobraża sobie wyjścia do ludzi tak całkiem sauté, mógł jeszcze do niedawna obyć się bez tego sprzętu. Owszem, mam kilka pilniczków, polerkę i diabli wiedzą co jeszcze, ale kryształowego jakoś dotąd wśród nich nie było. 

Skusiłam się na wersję mini firmy Nail Tek, w kolorze różowo-fioletowym (jakżeby inaczej). 


Pilniczek schowany jest w metalowym etui, który po pierwsze chroni go przed zniszczeniem, a po drugie umożliwia zabranie go ze sobą np do torebki. 


Opakowanie przypomina mi pendrive. 


 Całość jest bardzo kobieca i naprawdę poręczna.


Tak pilniczek prezentuje się w całości. 


Przyszedł do mnie zapakowany w plastikowe pudełeczko.




Opisane, żeby nie było wątpliwości, z czym mamy do czynienia :) 

 
Co do użytkowania, to mogę powiedzieć na razie tyle, że moje paznokcie go pokochały. Nie wiem, ile prawdy jest w stwierdzeniu, że takie pilniczki zapobiegają rozdwajaniu się płytki i wzmacniają ją, ale na pewno łatwo i przyjemnie się nim posługuje. Mam tylko nadzieję, że uda mi się go nie stłuc i że będzie mi długo służył. 

A Wy macie / używacie / lubicie kryształowe pilniczki? 


wtorek, 14 sierpnia 2012

Nowości kosmetyczne. Głównie pielęgnacja.

Pogoda za oknem taka, że pożal się, Boże (chociaż jeśli mam być całkiem szczera, to wolę taką sierpniową "jesień" niż 30-stopniowy skwar), kończę urlop walką z moją tchawicą oraz uboższa o jedną ósemkę, dlatego też w ramach relaksu i oderwania myśli od tych mniej przyjemnych rzeczy, postanowiłam pokazać Wam moje ostatnie nabytki kosmetyczne :) 

Nie jest tego dużo, bo od jakiegoś czasu staram się kupować rzeczy, które naprawdę mi są potrzebne. 

No dobra, lub przydadzą się w jakiejś tam przyszłości :)

Tak więc zawitały do mnie takie oto nowości: 

1. Plasterki oczyszczające na nos Beauty Formulas. Wcześniej nie mogłam ich znaleźć i za namową sprzedawczyni, skusiłam się na inne, choć tej samej firmy, z których nie byłam w ogóle zadowolona, więc mam nadzieję, że te spełnią swoją rolę.

2. Coś, na co się czaiłam od dłuższego już czasu, czyli Serum FLAVO-C firmy Auriga. Na razie skusiłam się na tę wersję z 8% wit. C, ze względu na to, że z moją wrażliwą skórą nigdy nie wiadomo. Jeśli się sprawdzi, być może przetestuję wersję forte.


Na razie użyłam go zaledwie parę razy, więc nie wypowiadam się na temat działania, poza tym, że ma specyficzny zapach, do którego muszę się przyzwyczaić. Stosuję go pod krem, bo nie zauważyłam żadnego nawilżenia, ale wchłania się dobrze i moja skóra (tfu, tfu, odpukać!) wydaje się go lubić, bo po użyciu sprawia wrażenie lepiej napiętej.


Ponieważ wahałam się pomiędzy nim, a serum z firmy Lierac, poprosiłam o próbkę tego drugiego. Ma ono bowiem więcej składników i przy takiej skórze, jak moja, siłą rzeczy, jest większe prawdopodobieństwo uczulenia, dlatego przed ewentualnym kupnem, sprawdzę jak moja buzia na nie zareaguje. 
 

3. Jeśli chodzi o maseczki, to jestem potwornym leniwcem (tzn gwoli ścisłości jestem leniwcem ogólnie, nie tylko jeśli chodzi o maseczki :)), więc na ogół kuszę się na te już gotowe, do nałożenia na twarz. Nie znam firmy, ale sprawdzimy co to za cudo :)
 

Wprawdzie długi skład mnie trochę niepokoi, ale mam nadzieję, że uda mi się nie zrobić nią wielkiej krzywdy. I ten kasztanowiec mi się podoba :) Maseczka jest Made in Korea.


W moje ręce wpadły jeszcze trzy produkty, które są przykładem na to, jak uzależniające / inspirujące jest czytanie blogów :) 

Nissiax83 chwaliła kiedyś bardzo maskary firmy Cover Girl, więc wykorzystałam nadarzającą się okazję, zwłaszcza, że jest to produkt, który zmieniam często i jakoś do tej pory nie udało mi się trafić na ideał (ani na nic mu bliskiego). 

Moja nowa maskara to lashblast 24HR. Pierwszy plus za bezpieczne opakowanie, które gwarantuje  świeżość produktu. Minus za silikonową szczotę - być może są zwolenniczki takich szczoteczek, ale jak się okazuje, ja chyba do nich nie należę. Chociaż może się przyzwyczaję, bo za którymś razem jest łatwiej, tylko zauważyłam, że niestety maluję rzęsy dłużej niż zwykle. 

Co do samej maskary, to choć nie jest ona wodoodporna i zmywa się bez problemu moim standardowym preparatem do demakijażu oczu, to jestem w pozytywnym szoku, bo naprawdę mocno trzyma się na rzęsach! Ja należę do płaczek i czasem mam problemy w ciągu dnia z łzawieniem, natomiast przy tym tuszu nie zauważyłam ŻADNEGO rozmazywania, ani smug, ani kruszenia. Będę ją jeszcze testować, ale na razie muszę powiedzieć, że sprawuje się bardzo poprawnie :)


Tu zbliżenie na rzeczoną szczotę - jak dla mnie ma ona za krótkie "włoski".


Inną rzeczą podpatrzoną również u Nissix83 są przezroczyste słoneczka, czyli próbniki do lakierów. To przykład na to, ile radości może sprawić taka banalna rzecz :) Dzięki tym śmiesznie tanim gadżecikom udało mi się w końcu ogarnąć moją kolekcję lakierów, sprawdzić jakimi kolorami dysponuję, czego chcę się pozbyć (bo i takie się znalazły), co zostawiam, a co mam dokupić :)
Polecam, bo to bardzo praktyczna rzecz.



 I na koniec produkt zachwalany z kolei przez Nieesię25 i to w taki sposób, że spędziłam chyba ze dwa dni na poszukiwaniach najlepszego dostępu do niego. Okazało się niestety, że nie jest tak prosto i udało mi się go dopaść dopiero z pomocą rodziny z Francji. 

Mowa o Cudownej wodzie różanej z firmy Melvita, czyli Eau Extraordinaire Rose. Jest to coś w rodzaju bardzo delikatnego serum / żelu, który zawiera w sobie również kwas hialuronowy oraz oczywiście szereg wyciągów z róży damasceńskiej i cytryny. Ja używam go na ogół rano, po przemyciu twarzy, a potem ewentualnie nakładam krem, chociaż czasem nawet nie jest on już potrzebny, ponieważ ten produkt fantastycznie nawilża moją skórę. Ponieważ mam wersję mini, czyli 28 ml, to mimo jego wydajności, obawiam się, że na długo mi nie starczy, dlatego więc moje poszukiwania dojścia do Melvity trwają, bo jestem tym preparatem zachwycona. Wiem też, że są inne wersje (jakaś kwiatowa do cery mieszanej i bodajże pomarańczowa). 
 


I to już wszystkie moje zakupy. Tak jak pisałam na wstępie, nie szalałam jakoś specjalnie, nie ma też żadnej kolorówki (nie licząc tuszu), po prostu rozsądek górą :)

Aktualnie jestem w trakcie intensywnych poszukiwań dobrego kremu na noc. Waham się pomiędzy Lierac Mesolift (czyli z tej samej serii, co pokazywane wyżej serum), a moim ulubionym Nuxe (Nuxuriance) - z całą pewnością nie będzie to łatwa decyzja...
Follow on Bloglovin
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...