Nie tylko kosmetyczne, choć w większości owszem. Ogólnie jestem osobą, która często praktykuje poprawianie sobie nastroju zakupami, nawet jakichś totalnych pierdółek. Wprawdzie, ze względu na swoją skłonną do alergii cerę w większości zwykłych drogerii jestem po tzw. "bezpiecznej stronie", czyli mijam półki z wszelkiego rodzaju kremami i specyfikami do twarzy i ciała z idealną (przez lata wyuczoną) obojętnością, za to odbijam to sobie w sklepach internetowych :)
Oto, co zagościło u mnie w ciągu kilku ostatnich dni.
Na pierwszy ogień lecą nowe produkty do paznokci - mam problem ze zrobieniem ładnych zdjęć moim paznokciom po pomalowaniu, więc na razie tylko suchy opis.
Lakiery - od lewej - słynny już, niemal "kultowy" Essie Mademoiselle, czyli najbardziej klasyczny z klasycznych - typowy delikatny kolor na dzień do pracy. Bardzo ładny i elegancki - uwielbiam! Potem jest OPI Miami Beet, czyli przepiękna głęboka malina i faktycznie coś z buraczka - na razie robiłam malutki test na jednym paznokciu i wydaje mi się, że ten kolor będzie cudownie wyglądał na stopach (na dłoniach oczywiście też - jest diabelnie seksowny, tzn dla mnie); obok China glaze Sweet Cream - odcień bardzo "nieoczywisty", jak to oceniły moje koleżanki z pracy, taki trochę koral, ale zwraca uwagę - mnie totalnie zauroczył; i ostatni to zakup spontaniczny, bo raczej rzadko noszę takie barwy - Miss Sporty (nie widzę na nim nazwy, a pierwszy raz kupiłam tę firmę, więc nie wiem, czy to znaczy, że mają tylko numerki? W każdym razie to pastelowy nr 14, taka lekka miętka.
Do tego doszły dwa produkty, bez których nie wyobrażam sobie ładnego ani udanego manikiuru, czyli baza - w tym wypadku gumowaty Bonder firmy Orly - sprawia on ponoć, że lakiery lepiej się trzymają płytki i przez to nie mają tendencji do odpryskiwania - pożyjemy, zobaczymy - na razie mam go na sobie jeden dzień. Do samodzielnego noszenia się nie nadaje, bo sprawia, że paznokcie się lekko kleją i są takie właśnie chropowato - gumowe, nie gładkie. Obok niego znany już pewnie wszystkim top coat Seche Vite - bardzo skuteczny, ale niemiłosiernie śmierdzący.
Ok, następne w kolejce są nowe produkty do włosów. Przez większość czasu mam włosy kręcone (no, chyba, że postanowią się zbuntować i wtedy mam na głowie bliżej nieokreślone "COŚ", lub też kiedy raz na przysłowiowy "ruski rok" wyprostuję je na szczotce) i dlatego zawsze i uparcie poszukuję nowych skutecznych produktów do loków, które oczywiście ich NIE WYSUSZAJĄ (większość kosmetyków drogeryjnych, nie łudźmy się, po dłuższym używaniu, robi z włosów kręconych totalne i mało estetyczne sianko).
Na zdjęciu poniżej przedstawiam produkty, które są aktualnie w fazie testów, ale już mogę powiedzieć, że kremem do stylizacji Macadamia jestem zachwycona - poza tym, że obłędnie pachnie, to jeszcze nie skleja loków, tylko podkreśla ich naturalny skręt - szkoda tylko, że nie jest tani, a używam go co drugi dzień, więc pewnie nie będzie specjalnie wydajny. Z kolei olejek w sprayu - też z orzechów macadamia ma jak dla mnie trochę zbyt intensywny zapach - po pierwszym użyciu obudziłam się w nocy, przy przekręcaniu z boku na bok - pierwszy raz w życiu obudził mnie mój ZAPACH! Teraz głównie psikam nim na końcówki, przed wysuszeniem włosów.
Toni&Guy to firma, której w ogóle nie znałam, kupiłam trochę w ciemno i jeszcze nie za dużo mogę powiedzieć o tym sprayu do loków, poza tym, że na pewno trochę włosy dyscyplinuje - trzeba uważać, żeby nie przesadzić z nim, bo wtedy je sklei, ale używany rozsądnie, utrzyma ich kształt.
Tu do zdjęcia doszedł szampon przeciwłupieżowy Lavera z bławatkiem - na mnie działa średnio, tzn zdecydowanie zbyt słabo - nie mam jakichś ogromnych problemów z łupieżem, ale coś mi się zaczęło pojawiać jakiś czas temu, a Lavera nie za bardzo jest sobie z tym w stanie poradzić. Pewnie skończy się jakimś specyfikiem aptecznym.
Żeby Was totalnie nie zanudzić, rozdzielę moje nabytki na dwa posty - jak się okazuje, chociaż wydawało mi się, że nie szalałam jakoś specjalnie, trochę się tego uzbierało.
To, co widać poniżej, to moje debiutanckie zamówienie z
Lawendowej Farmy - już mogę powiedzieć, że jestem zachwycona samym sklepikiem i przemiłą panią Ewą. Na razie wypróbowałam (raz)
mydełko jogurtowe - jest bardzo delikatne i faktycznie działa łagodząco na skórę; oraz (z niemałym stresem) odważyłam się na umycie zębów (sic!)
czarnym mydłem węglowym - moje odczucia są na razie pozytywne, no może poza lekkim posmakiem mydła (:)), które pojawia się chwilę po wypłukaniu ust. Podczas samego mycia nie odczułam żadnego dyskomfortu - czuć delikatną miętę, ładnie się pieni i nie ma się wrażenia, że najedliśmy się mydła właśnie :) Sama jestem ciekawa, czy dam radę przestawić się z pasty do zębów na mydło - w sumie chciałabym, bo do tej pory nie trafiłam na pastę naturalną (bez fluoru), której działanie by mnie satysfakcjonowało, więc może takie mydełko jest jakimś rozwiązaniem.
Masełko Shea jest delikatne (choć osobiście nie miałabym nic przeciwko, żeby trochę mocniej pachniało migdałami) i dobrze nawilża - to tak po pierwszym, szybkim teście. Natomiast Gorczycowych łaskotek, które wyglądają absolutnie obłędnie jeszcze nie sprawdzałam na sobie - podobno trochę rozgrzewają, więc myślę, że to dobre rozwiązanie na wieczór po jakimś szczególnie męczącym dniu.
Pod zdjęciami pozwalam sobie wkleić opis produktów z
Lawendowej Farmy - gdyby ktoś był zainteresowany szczegółami.
Mydło Aktywny Węgiel Lux:
Mydło zawiera
aktywny węgiel drzewny, który dzięki swej ogromnej powierzchni
adsorpcyjnej pochłania bakterie, trucizny, przykre zapachy, a do tego
wybiela zęby, skutecznie oczyszcza skórę trądzikową; tworzy obfitą,
chociaż szarą pianę. Mydło węglowe w wersji "lux" dzięki zawartości
oleju migdałowego i rycynowego skutecznie natłuszcza i nawilża skórę,
bardzo dobrze zastępuje pastę do mycia zębów; pachnie miętowo-goździkowo
Skład:
olej kokosowy,
oliwa, olej ze słodkich migdałów, olej rycynowy, wodorotlenek sodu,
węgiel drzewny, woda destylowana, olejki eteryczne: miętowy i goździkowy
Mydło jogurtowe:
Skład:
oliwa (70%), olej kokosowy, pełnotłusty naturalny jogurt, wodorotlenek sodu
Masełko Shea:
Mix masełko shea to
rafinowane masło shea zmiksowane na krem z olejem ze słodkich migdałów,
z dodatkiem witaminy E (zapobiega jełczeniu) i wosku pszczelego (stabilizacja w trakcie wysyłki).
Nie zawiera wody, a więc nie potrzebuje dodatku żadnych konserwantów. Nie zawiera olejków eterycznych, a więc mogą je stosować osoby o
bardzo wrażliwej skórze, sprawdza się jako krem do
twarzy (całodobowy), tylko w mniejszych ilościach niż do ciała (smaruj
cienką warstwą); wygładza skórę, likwiduje zmarszczki, szybko się
wchłania.
Skład:
rafinowane masło shea, olej ze słodkich migdałów, wosk pszczeli (1%), wit. E
Gorczycowe Łaskotki z cynamonem:
Małe ziarenka gorczycy bardzo dobrze
rozgrzewają nasze mięśnie, przez to, że są drobne i kuliste, sprawiają
wrażenie "łaskotek". Olejek cynamonowy, oprócz przyjemnego zapachu,
wzmacnia rozgrzewające działanie balsamu. Masło shea, wosk pszczeli i
tłuszcz kokosowy skutecznie natłuszczają i zmiękczają skórę.
Skład:
masło shea, wosk pszczeli. tłuszcz kokosowy, olejek eteryczny cynamonowy, ziarenka gorczycy
Na koniec pierwszej, kosmetycznej części, jeszcze dwa produkty, które przyznaję, są w mojej łazience totalną nowością - plastry do depilacji Joanna (nie dlatego, że lubię to imię, tylko naczytałam się tyle pozytywnych opinii na ich temat, że postanowiłam sprawdzić na sobie w czym rzecz) oraz bibułki matujące Wibo - kosztują parę złotych, więc nawet jeśli okażą się totalnym bublem, to nie będę żałować.
dla wytrwałych c.d.n. :)