Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Avene. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Avene. Pokaż wszystkie posty

piątek, 11 października 2013

Avene pod oczy - mój mały cudotwórca

Ci, którzy zaglądają tu w miarę regularnie, zapewne zauważyli, że nie wrzucam zbyt często recenzji kosmetyków. Dzieje się tak głównie z tego prostego powodu, że kiedy uda mi się znaleźć coś, co odpowiada mojej kapryśnej i superwrażliwej cerze, to trzymam się tego najdłużej jak się da i rzadko zmieniam swój stały zestaw, który dla części z Was może wydawać się wręcz nudny.

Z tego właśnie względu z reguły nie interesują mnie wszelkie nowinki i drogeryjne promocje (a raczej interesują, ale wyłącznie w kategorii teoretycznych ciekawostek), a rzeczy które się sprawdziły u mnie, mogę z reguły polecić z czystym sumieniem wszystkim wrażliwcom. 
Jeśli chodzi o kremy pod oczy, to przyznaję się od razu z ręką na sercu, że mam w tym obszarze problem z regularnością - najzwyczajniej w świecie zapominam o tej strefie (między innymi dlatego, że swoje kremy trzymam w lodówce i chociaż odległość między moją łazienką a kuchnią nie jest specjalnie powalająca, to jednak wystarcza żeby w międzyczasie zapomnieć o tym, co miałam zrobić i wiadomo jak się to kończy :)). Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że dla niektórych z Was to pewnie niewybaczalny grzech, zwłaszcza jeśli jest się już po trzydziestce (i to całkiem sporo), ale na szczęście patrząc na moją babcię i mamę, natura poza kapryśną cerą, ofiarowała mi również niezłe geny, co oznacza, że nawet przy minimalnej pielęgnacji mam szansę za kilkadziesiąt lat nie wyglądać całkiem jak suszona śliwka i tej myśli się uparcie trzymam :)

No, ale do rzeczy...
Moja strefa pod oczami jest obszarem bardzo newralgicznym, zwłaszcza w okresie, kiedy zmagam się z nękającą mnie alergią i wtedy jedyną rzeczą, na którą nie reaguję palącym bólem i szalonym łzotokiem, jest termalna woda Uriage (swoją drogą, mój kolejny hit wszechczasów). Ostatnio dołączył jednak do niej ten mały kremik francuskiej aptecznej firmy Avene - Soothing Eye Contour Cream i muszę powiedzieć, że to była miłość od pierwszego użycia. I co ważniejsze - miłość, która nie zmniejszyła się wcale z upływem czasu!

Ta mała (10 ml) tubka idealnie nadaje się dla takich wrażliwców jak ja, którzy mają problem z normalnymi (nawet teoretycznie przeznaczonymi dla podrażnionej skóry) specyfikami. Krem jest super łagodny, dobrze nawilża i, co najważniejsze, ŁAGODZI istniejące już podrażnienia. I można nakładać go również NA powieki. Gdybym była mniej ostrożna w wydawaniu radykalnych opinii, to pokusiłabym się o stwierdzenie, że znalazłam swój ideał - z tym, że lojalnie uprzedzam, jeśli komuś zależy na mocnym działaniu i efektach przeciwzmarszczkowych, to Avene może okazać się zbyt delikatny.
Natomiast jeśli bezskutecznie męczyliście (a raczej -łyście) się dotychczas z kremami, które zamiast koić, dodatkowo podrażniały wrażliwą okolicę wokół oczu, to gorąco polecam przetestowanie tego kosmetyku.

Przy okazji jestem ciekaw,a jak wygląda Wasza sytuacja z kremem pod oczy - czy zawsze pamiętacie o jego nakładaniu, macie jakiś wyjątkowo sprawdzony, czy nadal jesteście na etapie poszukiwań?

Follow my blog with Bloglovin

poniedziałek, 8 października 2012

Moje pielęgnacyjne KWC cz.1

Już od jakiegoś czasu zbierałam się, żeby zrobić coś w rodzaju zestawienia moich ulubionych kosmetyków wszechczasów - taki prywatny ranking produktów, których używam od dłuższego czasu (w większości od lat) i których nie zamierzam zmieniać, bo sprawdzają się rewelacyjnie (a jak wiadomo - lepsze jest wrogiem dobrego). Są to po prostu rzeczy, które sprawdziły się u mnie w różnych okolicznościach, nigdy mnie nie zawiodły i sprawiły, że w danej kategorii nie szukam już nawet ich odpowiedników ani nowości. To taka moja osobista Creme de la Creme :)

Oczywiście znając mnie i moją sklerozę (chociaż ja wolę jak moi znajomi mówią, że mam po prostu pamięć złotej rybki - kto ciekaw, niech sobie wygoogla co to znaczy :)), to pewnie zapomniałam o całym mnóstwie rzeczy, stąd cz.1 w tytule. Nie wykluczam bowiem, że pojawią się kolejne, gdy:
a) przybędzie mi ulubieńców
b) coś mi się przypomni
c) postanowię zrobić kontynuację dotyczącą np. pielęgnacji ciała lub kolorówki

Jak widać, poza sklerozą, cierpię również na lekki słowotok :D

Podejrzewam, że większość prezentowanych przeze mnie produktów lepiej lub gorzej znacie, dlatego postaram się ograniczyć do krótkiego (haha!) komentarza, a jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się jakichś szczegółów, to zapraszam na dół do pytań :) 

1. Kultowy płyn micelarny Bioderma Sensibio. 

Nie wiem, czy jest jeszcze coś nowego i odkrywczego, co można o nim napisać - dla mnie to ideał, oczywiście można ponarzekać na cenę, ale przyznam się, że tak jak używam go od dobrych paru lat, to naprawdę chyba ani razu nie zdarzyło mi się go kupić w standardowej cenie - ZAWSZE gdzieś jest na niego promocja, trzeba tylko poszukać. Co tu dużo mówić - uwielbiam go i absolutnie się nie zgadzam z osobami, które twierdzą, że jest przereklamowany i że na rynku są fantastyczne, o połowę tańsze odpowiedniki. NIE MA :P



2. Dwufazowy płyn do demakijażu oczu Yves Rocher z wyciągiem z bławatka. 

Jak już gdzieś pisałam, to kolejny produkt, którego używam od wielu, wielu lat i tak jak Biodermę, także zawsze kupuję go na promocji i mam w szafce zapas kilku buteleczek (inaczej bym chyba nie zasnęła).


3. Żel do mycia twarzy Nuxe Perfection. 

W moim zestawieniu zdarzają się także produkty, które dosyć szybko awansowały do grona ulubieńców i to jest jeden z tych przykładów. To moje pierwsze opakowanie, używam go od kilku miesięcy, natomiast muszę powiedzieć, że skubaniec jest tak wydajny, że mam wrażenie, że chociaż go w ogóle nie oszczędzam, ubywa go niezmiernie wolno. Bardzo delikatny i skuteczny specyfik, idealnie współpracuje z moją ulubioną szczoteczką do mycia twarzy Shiseido - tak więc czegóż chcieć więcej? Nie mówię, że już nigdy nie wypróbuję nic nowego z tej kategorii (bo np na liście jest jeszcze Sanoflore), ale na 100% do tego żelu jeszcze wrócę.




4.  Woda termalna Avene. 

Miałam wprawdzie uogólnić to hasło do samej "wody termalnej", ponieważ cały czas poluję na wodę Uriage, która podobno jest lepsza od Avene, no ale ponieważ ranking robię dziś, to muszę przyznać, że do tej pory nie znalazłam lepszego odpowiednika. Wiem, że niektórzy uważają, że kupowanie takiej wody to fanaberia i ogólnie przewaga techniki nad zdrowym rozsądkiem, ale ten kto jest "szczęśliwym" posiadaczem mega wrażliwej cery z całą pewnością potwierdzi, że taka woda naprawdę potrafi ukoić podrażnioną skórę i nie ma w ogóle porównania ze zwykłą kranówką, nawet przegotowaną, przefiltrowaną czy nie wiem jeszcze jaką.




5. Hydrolat oczarowy. 

Mój kosmetyczny "must have". Używam go jako toniku, a także każdorazowo, kiedy chcę odświeżyć swoją skórę, lub też załagodzić jakieś podrażnienia. To kolejny produkt, który po prostu muszę mieć w szafce, a jak się kończy, to natychmiast zamawiam kolejną butelkę. Od czasu do czasu zdarza mi się przetestować inne hydrolaty (chwilowo mam jeszcze lipowy), ale oczarowy bije wszystkie na głowę.



6. Olejek z drzewa herbacianego. 

Koniecznie ze sprawdzonego źródła (z upewnieniem się, że można go nakładać bezpośrednio na twarz) - produkt maksymalnie wydajny i po prostu cudotwórca - na wszelkie niespodzianki, nieprzyjaciół, czy jakkolwiek nazwiemy te paskudztwa, które postanawiają od czasu do czasu uprzykrzyć nam życie (i twarz) - pięknie dezynfekuje, wysusza (ale tylko punktowo) i sprawia, że to co dopiero się wykluwało, prawdopodobnie nigdy już nie wyjdzie poza tę fazę :)




7. Peeling enzymatyczny z owoców tropikalnych. 

To kolejna rzecz, którą mam od niedawna, ale która momentalnie (właściwie po pierwszym użyciu) wskoczyła na listę ulubieńców i pewnie długo z niej nie zejdzie :) Właściwie ciężko powiedzieć, czy to jest bardziej peeling, czy maseczka, ale na pewno coś, co tacy wrażliwcy jak ja uwielbiają - nawet nie potrafię dokładnie określić, co ten produkt robi z moją twarzą, ale na pewno zostawia ją przepięknie rozjaśnioną, oczyszczoną i szczęśliwą :) Więcej uwag nie mam, mam tylko nadzieję, że moja radość nie okaże się przedwczesna i za miesiąc nie wrócę tu odszczekiwać wszystkie te peany :)




8. Krem Lipobase (a także Elo baza, którego nie ma na zdjęciu, ale uwielbiam oba!)

Kosmetyk, który nie raz uratował mi twarz - tu mała dygresja, ponieważ jak się niedawno okazało, zdiagnozowano u mnie ŁZS (czyli Łojotokowe Zapalenie Skóry), które nasila się w okresach intensywnego stresu i niestety objawia się potwornym wręcz wysuszeniem skóry w niektórych partiach (okolice nosa, brody, uszy, czasem szyja, powieki oraz linia przy włosach) - kto czegoś podobnego nie przeżył, ten pewnie nawet nie jest w stanie sobie tego wyobrazić, bo to jest po prostu koszmar - obłażenie żywcem ze skóry :( 
Dlatego kosmetyki takie jak Lipobase, które jednocześnie nawilżają, natłuszczają i łagodzą te objawy, są prawdziwym skarbem. Minus jest taki, że Lipobase wchłania się tylko do pewnego stopnia, więc generalnie po aplikacji świecę się jak psu jajca, ale cóż - wolę to, niż wyobrażać sobie, że jestem jaszczurką :P




9. Masło shea. 

Właściwie chyba też nie mam co się zbytnio rozwodzić - uniwersalny klasyk - używam go niemal do wszystkiego - począwszy od twarzy, ust, przesuszonych części ciała, jako maskę na stopy, nawilżacz do skórek, a czasem nawet jako okład na włosy. Uwielbiam i koniec. Zwłaszcza w chłodniejszych porach roku staram się wyszukiwać kosmetyki z dodatkiem masła shea - głównie w produktach do rąk i stóp.



10. Olej arganowy.

Kolejny produkt z milionem zastosowań. Ja używam głównie do twarzy i włosów, ale zdarza mi się rozprowadzić kilka kropel na wybrane miejsca na ciele (tam, gdzie pojawiają się jakieś podrażnienia, wysuszenie etc., na wysuszone dłonie, skórki i paznokcie, pod oczy) - często mieszam go z olejkiem ze słodkich migdałów i wówczas to już jest mieszanka prawie wybuchowa, w sensie kosmetyk idealny :)



11. Krem do skórek Burt's Bees. 

Skoro już jesteśmy przy skórkach, to nie mogę nie wspomnieć o tym kosmetyku, który choć niepozorny, naprawdę potrafi wiele :) Moje skórki go uwielbiają, chociaż przyznaję, że czasem są tak wysuszone, że muszę się wspomagać innymi preparatami. Ale używany regularnie (a ze względu na cudowny cytrynowy zapach, to sama przyjemność!), daje widoczne rezultaty. 
Ostatnio jednak (z uwagi na słabą dostępność na polskim rynku) zaczęłam szukać potencjalnego zamiennika i powiem szczerze, że nie wykluczam, że go znalazłam w postaci bardzo podobnego produktu z Lawendowej Farmy - testy trwają, ale póki co muszę powiedzieć, że Balsam do skórek z LF ma szansę zdetronizować BB, głównie ze względu na cenę oraz dostępność.



12. Balsam do ust Reve de Miel firmy Nuxe. 

Chyba nic nie robi tak dobrze moim ustom jak ten balsam - nie wyobrażam sobie nie mieć go przy łóżku, aby móc po niego sięgnąć przed snem. Co wieczór nakładam grubą warstwę i zapominam o problemie pękających i wysuszonych ust :) Można się przyczepić do opakowania (bo to niehigieniczny słoiczek, w którym maziamy paluchami!), ale mnie osobiście to nie przeszkadza, zwłaszcza że używam tego produktu wyłącznie wieczorem przed snem - w torebce noszę inne rzeczy :) 
Aktualnie również testuję kolejny potencjalny zamiennik, czyli Pomarańczowy Cukierek do ust, również z Lawendowej Farmy (jak widać, mamy spory potencjał, który może z powodzeniem konkurować z zagranicznymi firmami) - ten balsamik ma świetny, naturalny skład i póki co sprawdza się wyśmienicie. Na razie nie zdetronizował Nuxe'a, ale kto wie co przyniesie przyszłość :)




13. Balsam ułatwiający zasypianie z lawendą i bergamotką firmy Badger. 

Niestety to najtrudniej dostępny produkt ze wszystkich opisywanych powyżej - znalezienie go i sprowadzenie do Polski wymagało ode mnie trochę trudu, ale muszę powiedzieć, że opłacało się. Nie wiem jak wytłumaczyć fenomen tego produktu - jest to organiczny balsam o dość intensywnym zapachu, który wcieramy w skronie (i ewentualnie w przeguby dłoni) przed snem. Uwalniające się olejki eteryczne sprawiają, że po pierwsze łatwiej przychodzi nam zasypianie (a to liczy się zwłaszcza kiedy mamy jakiś bardziej stresujący okres, jak ja obecnie), a po drugie autentycznie budzimy się w lepszej kondycji i bardziej wyspani - wiem, że brzmi to co najmniej jak bajka o żelaznym wilku, ale u mnie sprawdza się to w 100%. Chwała Bogu, że to taki wydajny produkt, bo przynajmniej mogę mieć nadzieję, że zanim mi się skończy, to uda mi się go znaleźć w jakimś polskim sklepie :)



14. I ostatni produkt na dziś, który oczywiście kompletnie wyleciał mi z pamięci.

A mowa o kultowej oliwce blogerskiego światka, czyli Oliwce HIPP. 

Bardzo ją lubię i stosuję zamiennie ze wszelkimi masłami i balsamami do ciała. Ładnie pachnie, dobrze się wchłania, cudownie nawilża. Większej reklamy chyba nie potrzebuje, bo chyba wszyscy ją znają :)




Ufff, trochę mi się tego nazbierało...Oczywiście miałam rację, że o czymś zapomnę, dlatego sądzę, że za jakiś czas zrobię kontynuację tego mini cyklu.

Podoba Wam się idea przedstawiania takich osobistych Kosmetyków Wszechczasów?

A jak jest z Wami - macie takie produkty, których używacie od lat, czy raczej należycie do grupy poszukiwaczy i wolicie testować ciągle coś nowego? Chętnie poczytam jakie kosmetyki znalazłyby się na Waszej liście.

Follow on Bloglovin
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...