Jako że zauważyłam, że nie przepadam za poświęcaniem całego wpisu jednej rzeczy (naprawdę rzadko zdarza się, że coś mnie zachwyci do tego stopnia, żebym miała chęć o tym pisać cały elaborat), zdecydowanie wolę wpisy zbiorcze, w których mogę podzielić się z Wami większą liczbą moich odkryć. Niektóre z rzeczy, które Wam dziś pokażę, mam i używam już znacznie dłużej niż dwa miesiące, niektóre są ze mną stosunkowo od niedawna, ale przez ten czas wszystkie zdążyły mnie oczarować i zapewniam, że wszystkie polecam w 100% szczerze i gorąco! No i wiadomo (tzn wydaje mi się, że wiadomo, a jeśli nie, to już tak :)), że to nie jest żaden wpis sponsorowany (w sumie to szkoda), bo wszystko kupiłam za własne miliony monet**.
*AKCESORIA/UBRANIA
1. Zdecydowanie na pierwszym miejscu plasuje się mój świeżutki, bo sierpniowy zakup, czyli rower. Do tej pory męczyłam się (dosłownie) na dość starym (choć nadal w niezłej formie) "góralu", którego - przyznam się - po prostu nie znosiłam. Wiem, że kiedyś to był szczyt marzeń, ale niestety wymuszona przez jego kształt półleżąca pozycja jest zabójcza dla moich pleców i głównie z tego powodu jeździłam na nim coraz rzadziej, a w ostatnim roku praktycznie wcale. Od dobrych kilku lat zbierałam się do zakupu przyzwoitego roweru miejskiego, który służyłby mi i moim plecom znacznie lepiej, ale jakoś zawsze było coś ważniejszego w planach. Jednak w końcu po rozmowie z Tatą jakoś tak wyszło, że oboje stwierdziliśmy, że zamiast inwestować w odnowienie naszej wiekowej (starszej ode mnie!), leżakującej na balkonie rodziców Gazelki, bardziej opłaca się dołożyć paręset złotych i kupić nowy rower.
Mój wprawdzie nie jest salonowo nowy, bo odkupiłam go od kogoś, ale praktycznie był nieużywany, więc można powiedzieć, że dopiero u mnie ma szansę pokazać na co go stać :) Rower to Kross Grand Vienna, model z 2014 roku. Nie jest to jakiś super wypasiony sprzęt, ale pokochałam go od pierwszej jazdy - w dodatku połączenie ciemnej zieleni, beżu i czerni naprawdę do mnie przemawia (oczywiście najpierw obejrzałam wszystkie kremowe i pastelowe modele, ale potem zobaczyłam wersję czarną, którą polecała Julia Caban i się zakochałam, a ten na zdjęciach był numerem dwa - a zapewniam Was, że na żywo wygląda po prostu bosko). No i do takiej rekreacyjnej jazdy po miejskich ścieżkach rowerowych, którą ja uskuteczniam, jest idealny. Brakuje mu jeszcze tylko koszyka na bagażnik (niestety większe zakupy jeszcze przez chwilę muszę wozić na raty) i uchwytu na butelkę z wodą i będę super zadowolona :)
Jeśli ktoś z Was waha się, czy warto zainwestować (nie takie znowu duże) pieniądze w takiego rumaka, to nie ma co się nad tym zastanawiać - każda, nawet kilkukilometrowa przejażdżka to ogromna przyjemność i samo zdrowie! Nawet jeśli jesteście takim tchórzem, jak ja (w życiu nie jeżdżę ulicą, bo nie mam za grosz zaufania do warszawskich kierowców) - infrastruktura rowerowa (przynajmniej w Warszawie) jest naprawdę dobrze rozwinięta!
Kolejne punkty postaram się omówić już nieco krócej :)
Mój wprawdzie nie jest salonowo nowy, bo odkupiłam go od kogoś, ale praktycznie był nieużywany, więc można powiedzieć, że dopiero u mnie ma szansę pokazać na co go stać :) Rower to Kross Grand Vienna, model z 2014 roku. Nie jest to jakiś super wypasiony sprzęt, ale pokochałam go od pierwszej jazdy - w dodatku połączenie ciemnej zieleni, beżu i czerni naprawdę do mnie przemawia (oczywiście najpierw obejrzałam wszystkie kremowe i pastelowe modele, ale potem zobaczyłam wersję czarną, którą polecała Julia Caban i się zakochałam, a ten na zdjęciach był numerem dwa - a zapewniam Was, że na żywo wygląda po prostu bosko). No i do takiej rekreacyjnej jazdy po miejskich ścieżkach rowerowych, którą ja uskuteczniam, jest idealny. Brakuje mu jeszcze tylko koszyka na bagażnik (niestety większe zakupy jeszcze przez chwilę muszę wozić na raty) i uchwytu na butelkę z wodą i będę super zadowolona :)
Jeśli ktoś z Was waha się, czy warto zainwestować (nie takie znowu duże) pieniądze w takiego rumaka, to nie ma co się nad tym zastanawiać - każda, nawet kilkukilometrowa przejażdżka to ogromna przyjemność i samo zdrowie! Nawet jeśli jesteście takim tchórzem, jak ja (w życiu nie jeżdżę ulicą, bo nie mam za grosz zaufania do warszawskich kierowców) - infrastruktura rowerowa (przynajmniej w Warszawie) jest naprawdę dobrze rozwinięta!
2. Następne w kolejności są buty New Balance, model 373, czyli coś, co pewnie większość z Was doskonale zna. NB albo się uwielbia, albo ich nie znosi - ja przez dłuższy czas miałam do nich totalnie obojętny stosunek, niektóre modele zwracały na siebie moją uwagę, inne mnie odrzucały na kilometr. Ale kiedyś w końcu, z okazji jakichś megaprzecen (chyba 50%), zdecydowałam, że sprawdzę, o co tyle hałasu. I przepadłam. To są naprawdę jedne z najwygodniejszych (albo nawet NAJWYGODNIEJSZE) buty, jakie kiedykolwiek miałam! Od pierwszego założenia mogę w nich chodzić cały dzień i NIC mi się nie dzieje, a wierzcie mi - mam najgorsze stopy świata (po pierwsze: obciera mnie 99,9% butów, które kupuję i to nie tylko kiedy są nowe, ale też po założeniu ich po przerwie, po drugie: b. często mam problem z bolącym podbiciem i wreszcie po trzecie: mam wiecznie opuchnięte kostki, więc część wyższych butów mi je po prostu dodatkowo podrażnia). Serio - dla kogoś takiego jak ja, to był strzał w 10! Poza tym uważam, że są naprawdę ładne, a zestawienie czerni, różu i turkusu bardzo do mnie przemawia kolorystycznie :)
3. Niejako w komplecie z butami idzie kolejny ulubieniec, czyli...skarpetki... Wiem, że może nie jest to najbardziej podniecająca część garderoby, ale znowu - ten konkretny model to było naprawdę moje odkrycie ostatnich miesięcy! Moje są firmy Nike (z serii Dri Fit, najbardziej opłaca się kupować je w trójpaku), ale bardziej niż o firmę, chodzi mi o ich wykończenie z tyłu - tym, co zmienia całą bajkę, jest ich przedłużony "zapiętek" (nie mam pojęcia, czy to się tak fachowo nazywa), który po pierwsze ułatwia ich zakładanie, ale co najważniejsze - zapobiega ich zsuwaniu podczas ruchu! Niestety ale (znowu ukłon w stronę moich problematycznych stóp) zawsze, ale to zawsze męczyłam się ze stopkami, które "uciekały" mi z pięty i do szału doprowadzało mnie ich wieczne podciąganie (o obcieraniu stopy nie wspomnę) - więc - dla mnie takie rozwiązanie to prawdziwa bomba. Szkoda tylko, że nie tak łatwo znaleźć ten typ skarpetek.
Biorąc pod uwagę liczbę rzeczy powiązanych z uprawianiem aktywności fizycznej pokazanych w tym poście, sprawię pewnie wrażenie osoby szalenie fit, ale bez zbędnych dywagacji uznajmy po prostu, że tym razem tak się jakoś złożyło :)
4. Ostatnią rzeczą, którą również wykorzystuję głównie podczas jazdy na rowerze, jest mój cudny plecak z firmy Cayler and Sons. Plecak - worek, bo to jest ten typ ze sznurkami zamiast rączek. Ogólnie jest lekki, ładny, pojemny i kupiłam go w megapromocji, a sprawdza się naprawdę świetnie. No i poza tym, że jest z grubego materiału (więc zakładam, że nie przemaka), to ma jeszcze stylowe wykończenie a'la struś na dole - a ja jestem szalenie łasa na takie smaczki :) Jedyna uwaga - nie należy do niego pakować całego swojego dobytku (do czego ja oczywiście, jako wielbicielka ogromnych torbiszczy mam tendencje), bo wówczas sznurki będą nam się bezlitośnie wpijać w ramiona. Na Zalando jest spory wybór wzorów (cudny jest zwłaszcza taki typowo wakacyjny w kwiatki z napisem "Hi haters").
4. Ostatnią rzeczą, którą również wykorzystuję głównie podczas jazdy na rowerze, jest mój cudny plecak z firmy Cayler and Sons. Plecak - worek, bo to jest ten typ ze sznurkami zamiast rączek. Ogólnie jest lekki, ładny, pojemny i kupiłam go w megapromocji, a sprawdza się naprawdę świetnie. No i poza tym, że jest z grubego materiału (więc zakładam, że nie przemaka), to ma jeszcze stylowe wykończenie a'la struś na dole - a ja jestem szalenie łasa na takie smaczki :) Jedyna uwaga - nie należy do niego pakować całego swojego dobytku (do czego ja oczywiście, jako wielbicielka ogromnych torbiszczy mam tendencje), bo wówczas sznurki będą nam się bezlitośnie wpijać w ramiona. Na Zalando jest spory wybór wzorów (cudny jest zwłaszcza taki typowo wakacyjny w kwiatki z napisem "Hi haters").
5. I ostatni ulubieniec z tej kategorii, to moja letnia torba z firmy Franklin Marshall. I tu właściwie mogę tylko napisać, że ją po prostu UWIELBIAM - jak widać poniżej, jest szalenie pojemna, lekka, prześliczna i tak charakterystyczna, że "robi" cały strój - bez względu na to, czego bym na siebie nie założyła, ona jest taką "wisienką na torcie". A ponieważ kiedy jest gorąco, nie przepadam za noszeniem skórzanych ciężkich toreb (które nawet kiedy nie są fizycznie ciężkie, to i tak jakoś niespecjalnie kojarzą mi się "letnio"), to to był zdecydowanie jeden z moich najlepszych zakupów tego lata (oprócz roweru).
6. Po krótkim namyśle postanowiłam dorzucić tu jeszcze jeden punkt, a mianowicie ubrania sportowe z Lidla. Ostatnio Agnieszka z kanału Lifemanagerka też o nich wspominała, a ja mogę się tylko z nią zgodzić - mam cztery koszulki z serii Crivit i zakładam je zarówno do ćwiczeń jogi, jak i na rower i sprawdzają się świetnie! Naprawdę warto się nimi zainteresować.
*JEDZENIE
Z kategorii żywieniowej w tej odsłonie mam tylko jeden produkt, a mianowicie kawę Inkę bio z figami. Kupuję ją w Leclercu i od niej właściwie zawsze zaczynam dzień. Ma delikatny smak i dobry skład (rozpuszczalna kawa zbożowa - zboża 59%, w tym jęczmień i słód jęczmienny, korzeń cykorii i figi 13% - wszystko z certyfikowanych upraw ekologicznych) - ja wprawdzie tych fig kompletnie w niej nie wyczuwam, ale z jakiegoś powodu i tak smakuje mi bardziej niż taka tradycyjna. Może to moja wyobraźnia :)
*KOSMETYKI
Jako że z kosmetykami też ostatnio nie szalałam (zresztą już od dłuższego czasu nie szaleję), w tym punkcie mam Wam do pokazania dwie rzeczy:
1. Numero uno to woda pielęgnacyjna do ciała Eau des Jardins z firmy Clarins. I tu uwaga - to nie jest ani woda toaletowa, ani woda perfumowana, tylko właśnie kosmetyk, który poza przepięknym zapachem, ma także właściwości pielęgnacyjne! Według opisu, dzięki zawartości odpowiednio dobranych olejków eterycznych, poprawia także nasz nastrój :) Jeśli lubicie świeże, cytrusowo-kwiatowe zapachy, powąchajcie sobie go przy okazji - a nuż przypadnie Wam do gustu.
2. W poprzednim poście z tej serii (do poczytania TUTAJ) wspominałam o balsamach do ust z firmy Hurraw! No i w międzyczasie okazało się, że w ofercie pojawił się kolejny "smak", czyli Papaya&Pineapple, czyli zestaw, który ewidentnie kojarzy mi się z latem. Bardzo przypadł mi do gustu - jak wszystkie pozostałe, oczywiście świetnie nawilża usta, a dodatkowo pachnie tropikalnymi owocami - sama przyjemność.
I tak oto szczęśliwie dobrnęliśmy do końca wpisu. W ogóle to nie wiem jak to się dzieje, że po pierwsze czas ucieka mi jak szalony i zanim się zorientuję i zbiorę w sobie, to właściwie już mija kolejny miesiąc, a po drugie zawsze wydaje mi się, że "tym razem na pewno nie będę miała Wam co pokazać", a potem się okazuje, że wpis z ulubieńcami ciągnie się niczym turecki serial (żeby nie było, że nie jestem na czasie - chociaż sama nie oglądam). Lubicie w ogóle takie posty? (ciekawe swoją drogą, co zrobię, jeśli napiszecie, że nie)...
**sama nie wierzę, że do tego nawiązałam, ale well - chcąc nie chcąc, hasło jakoś weszło do mowy potocznej :)
I tak oto szczęśliwie dobrnęliśmy do końca wpisu. W ogóle to nie wiem jak to się dzieje, że po pierwsze czas ucieka mi jak szalony i zanim się zorientuję i zbiorę w sobie, to właściwie już mija kolejny miesiąc, a po drugie zawsze wydaje mi się, że "tym razem na pewno nie będę miała Wam co pokazać", a potem się okazuje, że wpis z ulubieńcami ciągnie się niczym turecki serial (żeby nie było, że nie jestem na czasie - chociaż sama nie oglądam). Lubicie w ogóle takie posty? (ciekawe swoją drogą, co zrobię, jeśli napiszecie, że nie)...
**sama nie wierzę, że do tego nawiązałam, ale well - chcąc nie chcąc, hasło jakoś weszło do mowy potocznej :)