No i nadszedł dzień, w którym mój najdłuższy wpis dobiega końca [fanfary]. Jeśli nie poddaliście się gdzieś w połowie i nadal ciekawi Was, co mam do powiedzenia, to zapraszam na odsłonę pt. seriale, które odpuściłam oraz te, które mam na swojej liście do obejrzenia. Myślę, że to będzie część najbardziej "dyskusyjna", bo na pierwszej liście jest kilka powszechnie uwielbianych tytułów.
No, ale do rzeczy, na pierwszy ogień lecą te odpuszczone (tylko błagam, nie zlinczujcie mnie za niektóre z nich):
- Homeland - pierwszy sezon pochłonęłam bardzo szybko i... niepotrzebnie zrobiłam przerwę, bo od tej pory nie mogę do niego wrócić. I to jest historia, która w tym wątku będzie moim refrenem - nie wiem jak wy, ale ja mam tak, że bardzo często oglądam serial "ciągiem" - tzn dopóki nie padnę ze zmęczenia lub dopóki nie poczuję przesytu. I właśnie w sytuacji, kiedy po zakończeniu sezonu robię przerwę na coś innego, często okazuje się, że gdzieś po drodze umknęła mi wcześniejsza fascynacja. Na pewno planuję powrót, tylko nie mam pojęcia kiedy.
- Breaking Bad - kolejna "kultowa" produkcja i identyczna sytuacja jak poprzednio - tyle, że obejrzałam pełne 2 sezony. Także przewiduję powrót, chociaż nie ukrywam, że jestem antyfanką zarówno Waltera, jak i Skyler (albo raczej - a zwłaszcza Skyler).
- House of Cards - tu było gorzej, bo utknęłam po 1 odcinku. Nie przepadam za wątkami politycznymi i chociaż Kevin Spacey i Robin Wright mnie potwornie wręcz kuszą, to nie wiem, czy nie skończy się na planowaniu.
- Game of Thrones - kurczę, mam wrażenie, że za chwilę naprawdę mnie przestaniecie lubić :) Tu dojechałam do końca 4 sezonu (czyli nie jest źle) i ... się zawiesiłam. Strasznie dużo nerwów mnie kosztował ten serial (pomijam już wkurzającą tendencję do wykańczania niemal każdej postaci, którą polubię!), więc trochę się stresuję, ale powrót na pewno nastąpi.
- The Killing - tu sytuacja jest nieco inna. Bardzo podoba mi się fabuła, ale nie znoszę głównej bohaterki i nie bardzo w związku z tym mam pomysł, co zrobić z tym fantem :) Na razie przebrnęłam przez pierwszy sezon.
- Elementary - ciężko mi powiedzieć, co jest nie tak w tej relacji - niby współczesny Sherlock ok, pomysły fabularne też ok, duet Jonny Lee Miller - Lucy Liu bardzo fajny, ale czegoś mi brakuje (pewnie Cumberbatcha, hue hue). Myślę, że jak się wstrzelę w dobry moment (może przy jakiejś chorobie, czy coś), to powrót będzie (chyba, że w międzyczasie odkryję coś nowego, co mnie wciągnie bez reszty).
- Downton Abbey - pierwszymi dwoma sezonami zachłysnęłam się tak, że prawie się udusiłam z radości - angielski serial kostiumowy, będący zestawieniem życia wyższych sfer i świata pracującego dla nich wydawał się spełnieniem moich marzeń. I tak było. Dopóki nie zaczęło się robić gorzej niż w brazylijskiej telenoweli. Nie wiem, czy wrócę, bo może lepiej zachować dobre wspomnienia?
- Suits - wiem, że wielbicieli tej pozycji jest mnóstwo i przyznaję, że oglądało się ją całkiem sympatycznie, ale jednocześnie po przerwaniu nie zatęskniłam za żadnym z przystojnych panów nawet raz, więc nie sądzę, żebym miała jeszcze kiedyś do tego wrócić. Taki lajf.
- Mad Men - tu miałam bardzo podobną sytuację jak z Downton Abbey - absolutny zachwyt przez pierwsze trzy sezony, a potem emocje zaczęły opadać i nasze drogi powoli zaczęły się rozchodzić. Nie potrafię powiedzieć, czy jestem gotowa na powrót.
- Girls - w tym punkcie pewnie podpadnę wielu osobom, ale nic na to nie poradzę. Przed premierą wszystko wskazywało na to, że to będzie idealny serial dla mnie - no bo NY i perypetie czterech młodych dziewczyn o niewyparzonych językach i wielkim apetycie na życie? Wytrzymałam cały pierwszy sezon (i z tego powodu jestem z siebie szalenie dumna), zanim przyznałam się, że nie dam rady dłużej, bo po prostu NIE ZNOSZĘ Leny Dunham (i pisząc "nie znoszę" jestem naprawdę delikatna). Tak więc NIE i jeszcze raz NIE.
- Bates Motel - sama idea zrobienia prequelu Psychozy bardzo mi się podobała, podobnie jak większość pierwszego sezonu. A potem ... przestało mnie to interesować. Chociaż, znając moją słabość do (filmowych!) psychopatów, nie wykluczam, że jeszcze się spotkam z państwem Bates :)
- Halt and Catch Fire - zapowiadało się świetnie, zdążyłam się wciągnąć, a potem - jak zwykle - niepotrzebnie zrobiłam przerwę i szlag trafił całą magię. A historia komputerowych przepychanek w latach 80. XX wieku wydaje się naprawdę interesująca. Plus Lee Pace jako fantastyczny socjopata, zmierzający do celu po trupach (nie dosłownie - chyba). C.d.n.
- CSI - oryginalne (czyli Las Vegas) - to jest idealny przykład (razem z kolejnym punktem na liście), że dobry serial powinno się skończyć wtedy, kiedy teoretycznie ma coś jeszcze do powiedzenia, a nie ciągnąć w nieskończoność, bo w rezultacie otrzymuje się takiego żywego trupa. To był naprawdę świetny serial przez wiele sezonów (właściwie dopóki William Petersen wcielał się w Gila Grissoma), a za to, co działo się później, mam chęć kogoś własnoręcznie udusić. Z pewnością nie będzie powrotu.
- How I Met Your Mother - o tej pozycji (a zwłaszcza jej finale) napisano już pewnie wszystko, więc nie będę się zbyt długo rozwodzić. To jest właśnie ten drugi przykład (po CSI) na to, czego nie powinno się robić z popularnym serialem - ciągnąć go w nieskończoność, osiągając po drodze kolejne poziomy fabularnej głupoty. Przykre.
- The Vampire Diaries - właściwie to (poza tym, że naprawdę mam słabość do opowieści o wampirach) nie mam pojęcia, co mnie przyciągnęło do tego tytułu - może brwi Iana Somerhaldera, nie wiem. W każdym razie - przerwałam oglądanie dawno temu i raczej nie przewiduję powtórki z rozrywki (chyba, że kiedyś będę długo i obłożnie chora i będę musiała pilnie się odmóżdżyć i skończy mi się Elementary).
- True Blood - pozostając w tematach wampirycznych (oraz seriali, które powinny skończyć się znacznie wcześniej), nie mogę nie napisać o pozycji, z którą miałam długą love-hate relationship. Właściwie oglądałam to wyłącznie ze względu na postaci Erica i Pam, ale nagromadzenie idiotyzmów w pewnym momencie zmogło nawet moją z reguły wysoką tolerancję i poddałam się. Wróciłam na sam finał i muszę powiedzieć, że to bolało (niestety w sensie, że było kompletnie kretyńskie, a nie że zrobiło mi się przykro)...Ale nie ukrywam, że wspomnienie Alexandra Skarsgarda w niektórych odcinkach rekompensuje wiele :)
- The Big Bang Theory - początki były cudowne, bo jak mogło być inaczej w historii czterech totalnie nieprzystosowanych do normalnego życia geeków? A potem zaczęło się robić coraz bardziej słodko (w momencie, kiedy nagle każdy wylądował z dziewczyną) i nudno i mniej śmiesznie. Nope.
- Modern Family - to zdecydowanie JEST dobry serial. I żałuję, że przestałam go oglądać, ale czasem jakiś tytuł za mocno kojarzy mi się z konkretną osobą i po prostu nie jestem w stanie kontynuować swojej przygody nie wracając myślami do przeszłości, o której wolę zapomnieć. Dlatego - żegnaj Modern Family. I żegnaj Californication.
- Spooks - generalnie nie jestem fanką historii szpiegowskich, ani w filmach ani w książkach. Dlatego sam fakt, że wciągnęłam się w jakiś mega długi serial o szpiegach z MI5 był dla mnie niemałym zaskoczeniem. Wytrzymałam naprawdę długo, bo pewnie jakieś 8 sezonów, ale znowu (witaj droga Gro o Tron!) konsekwentne wykańczanie (i to w przeokrutny i grający na emocjach sposób) kolejnych postaci, z którymi zdążyłam się już zżyć sprawił, że zaczęłam bardzo źle życzyć twórcom tego serialu. Ostatecznie poddałam się w momencie, kiedy jedna z fajniejszych postaci, nagle przeszła jakąś kompletnie niewiarygodną zmianę osobowościową i niestety to przelało moją czarę goryczy. Powrotu nie będzie.
- American Horror Story - co do tej pozycji, to mam spore wątpliwości - pierwszy sezon mnie zachwycił, drugi też, przy trzecim zaczęłam odczuwać zmęczenie materiału, a przy opisie aktualnego jakoś zupełnie nie czuję, żebym miała się znowu wciągnąć. Dlatego choć nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa, nie jestem przekonana. Na pewno jednak polecam dwa pierwsze sezony oraz moje dwa aktorskie odkrycia - Evana Petersa i Taissę Farmigę - myślę, że warto zapamiętać oba nazwiska...
No i zostały mi jeszcze seriale, które planuję obejrzeć w niedługim czasie:
- The Affair (update - już zaczęłam, jestem po 5 odcinkach i póki co jest bardzo dobrze!)
- Top of the Lake
- Bosch
- Rebus
- Orange is The New Black
- Spaced
- Happy Valley
- The White Queen (update: zrobiłam próbne podejście, ze względu na Maxa Ironsa w roli Edwarda IV, ale okazało się, że na nim kończą się zalety tego serialu, więc odpuściłam po kilku odcinkach).
I to już wszystko w tym temacie - nie sądzę, żeby ktoś miał szansę poczuć choćby lekki niedosyt, ale gdyby jednak, to dajcie znać w komentarzach. Ciekawa jestem, czy i co oglądacie i jak się mają Wasze upodobania do moich :) A może macie w zanadrzu tytuły, z którymi warto się zapoznać, bo inspiracji nigdy dosyć?