Pokazywanie postów oznaczonych etykietą galaretka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą galaretka. Pokaż wszystkie posty

środa, 30 lipca 2014

Galaretka z miodu pitnego z jabłkami łąckimi i miodem kurpiowskim



Fascynował mnie od zawsze.
Kolor jak najpiękniejszy bursztyn.
Smak niepodobny do niczego innego.
I te "matematyczne" nazwy: półtorak, dwójniak, trójniak, czwórniak....
Miód pitny -  brzmi zacnie i smakuje wybornie.


W rumieniec jabłek łąckich wgryzłam się po raz pierwszy przed wielu laty i była to jedna z tych chwil, które zawsze rozbudzać będą najlepsze wspomnienia.
Choć nazwa jabłek pochodzi od Kotliny Łąckiej, mnie zawsze kojarzyć się będą z pewną piękną łąką i pełnym słońca latem.



Pierwszy słoik był podarunkiem.
Słodkim, lekko korzennym, o ślicznej słomkowej barwie.
Wyjadany łyżeczka za łyżeczką oblepiał brodę i sklejał palce.
Pachniał kwiatową łąką.
Miód kurpiowski.


Tyle dobra ukrytego w przepięknych zakamarkach Polski.
Tyle nazw i smaków, które cierpliwie czekały na swój czas.
Oto i on, i oby trwał jak najdłużej. 
Nareszcie przestajemy patrzeć daleko i zaczynamy dostrzegać to, co tak blisko - nasze kulinarne bogactwa. 


Czasem zdaje mi się, że kuchnie innych krajów znam lepiej niż moją, polską. 
Czuję niedosyt, głód smaków, składników i nazw, które kryją prawdzie regionalne skarby. 
Wspaniale, że odkrywanie i promowanie wyjątkowych produktów polskiej kuchni regionalnej stało się tematem przewodnim wielu zacnych akcji kulinarnych. 

Uwielbiam te chwile, kiedy mogę łączyć ulubione smaki. 
Chwile, kiedy nie muszę wybierać między jednym a drugim, i zamiast tego po prostu użyć obu, a nawet trzech - Trzech znaków smaku (klik).
Wybrałam więc dwójniak, jabłka łąckie i miód kurpiowski - cudowne trio, z którego powstał niebywale pyszny i aromatyczny deser - galaretka z miodu pitnego z musem z jabłek łąckich i miodem kurpiowskim. 


Każdy z trzech głównych składników deseru znajduje się na liście produktów chronionych.

Dwójniak:   Miód pitny dwójniak to napój alkoholowy powstający w wyniku fermentacji alkoholowej brzeczki (czyli miodu pszczelego rozcieńczonego wodą). W zależności od sposobu przygotowania brzeczki lub zastosowanych dodatków rozróżniamy różne rodzaje miodów pitnych. Sycone, w których brzeczkę się gotuje i niesycone (naturalne) – niegotowane. 29 lipca 2008 r. dwójniak wraz z pozostałymi miodami pitnymi uzyskał unijne oznaczenie Gwarantowanej Tradycyjnej Specjalności.Dwójniak musi zawierać 15-18% alkoholu, a jego czas leżakowania nie może być krótszy niż dwa lata. *

Jabłka łąckie:  Określenie „jabłka łąckie” jest zarezerwowane dla grupy określonych odmian z terenu Kotliny Łąckiej. Owoce te charakteryzują się dość wysoką kwasowością, tzw. „górską zieloną nutką”, wyjątkową soczystością i aromatem, a także wysoką jędrnością miąższu oraz rumieńcem większym i wyraźniejszym niż jabłka danego gatunku pochodzące z innych miejsc. W dodatku, jak mawiają sadownicy, „nie rdzewieją” – czyli obrane nie brązowieją. Swój wyjątkowo wyrazisty smak i zapach oraz piękne wybarwienie jabłka łąckie zawdzięczają mikroklimatowi Kotliny Łąckiej (tj. dużym wahaniom temperatury między dniem i nocą), glebie, która pozwala na dobre ukorzenienie drzew oraz ukształtowaniu terenu – nachylenie około 15 stopni sprzyja odprowadzaniu nadmiaru wody i wpływa na korzystne rozłożenie rocznych temperatur. *

Miód kurpiowski: Miód kurpiowski, jak sama nazwa wskazuje, pochodzi z obszaru Kurpiów. Jest miodem wielokwiatowym, nektarowym z ewentualnym dodatkiem spadzi. Produkcja miodu zakorzeniona jest w historii Kurpiów bardzo mocno – dokumenty każą liczyć jej dzieje od czasów średniowiecza.Wszystkie etapy produkcji miodu, od stacjonowania pasiek do rozlewania i pakowania miodu odbywają się na ściśle określonym obszarze historyczno-etnograficznym nazywanym Kurpiami, który obejmuje tereny znajdujące się w województwie mazowieckim i podlaskim.*

* informacje cytuję za Trzy znaki smaku (klik)


GALARETKA Z MIODU PITNEGO Z JABŁKAMI ŁĄCKIMI i MIODEM KURPIOWSKIM
/przepis własny; składniki na 4 porcje/

Deser jest kwintesencją smaków, które od dawna fascynowały mnie kulinarnie i które zawsze chciałam razem połączyć. Udało się. Bardzo polecam wszystkim pełnoletnim smakoszom polskich regionalnych smaków. 

Na galaretkę
250 ml miodu pitnego dwójniak 
100 ml wody
30 g cukru
2 łyżki żelatyny
1/2 laski wanilii

Żelatynę zalać 2 łyżkami zimnej wody i odstawić, by napęczniała. W tym czasie dwójniak przelać do rondelka, dodać wodę, ziarenka wanilii oraz cukier. Doprowadzić do wrzenia na małym ogniu tak, by rozpuścił się cukier. Zdjąć z ognia, dodać namoczoną wcześniej żelatynę i dokładnie wymieszać do jej całkowitego rozpuszczenia. Przelać do naczynek i wstawić od razu do lodówki, aby stężała. 
Przed podaniem naczynka z galaretką zanurzyć na kilka sekund w gorącej wodzie - wówczas bez problemu będzie można przełożyć galaretki na talerze. Podawać z musem z jabłek łąckich oraz z gotowanymi w całości małymi łąckimi jabłuszkami. 


 Na mus z jabłek łąckich
/proporcje na kilka małych słoików - mus jest cudowny i warto od razu zadbać o zapas/ 
10 jabłek łąckich, obranych i wypestkowanych
3 laski cynamonu
1/2 filiżanki cydru jabłkowego
1/4 filiżanki miodu kurpiowskiego
1/2 laski wanilii

Wszystkie składniki umieścić w garnku i ustawić na dość dużym ogniu. Doprowadzić do wrzenia i trzymać na średnim ogniu przez 45 minut, od czasu do czasu mieszając. Usunąć laski cynamonu. Zdjąć z ognia. Przelać do blendera i dokładnie zmiksować.
Przelać do żaroodpornego naczynia i wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 140 stopni na 2 godziny lub do momentu aż wystarczająco zgęstnieję. Piec bez przykrycia od czasu do czasu mieszając. Po tym czasie wyjąć z piekarnika, przelać do słoiczków.  Mus należy spożyć do tygodnia czasu od upieczenia lub pasteryzować, wówczas będzie można przetrzymać go dłużej.


Jabłuszka do dekoracji:
kilka sztuk malutkich jabłek łąckich (najlepiej zrywać te najmniejsze, jeszcze nie do końca dojrzałe)
1/2 l wody
cukier do smaku
kilka goździków
laska cynamonu

Jabłuszka umyć, przełożyć do garnka z wodą, dosypać cukier i kilka goździków oraz laskę cynamonu. Gotować na wolnym ogniu tak długo, aż zmiękną.Odcedzić. Używać do dekoracji potraw, a powstały w wyniku gotowania płyn schłodzić i wypić - smakuje jak pyszny kompot.

Przepis bierze udział w konkursie Blog ze znakiem smaku (klik) organizowanym przez Trzy znaki smaku - duma regionu. (klik)


wtorek, 8 stycznia 2013

Tylko nie kisiel. Gelo di canella i laski w kuchni.



Napisała: "A może zrobimy razem kisiel?"
Zamarłam.
Ciarki przeszły mi po plecach, włosy stanęły dęba, nie wspomnę już o gęsiej skórce.
Zwariowała?!
Żartuje?!


Gorzej. 
Pisze całkiem poważnie!
I co teraz?
Odmówić, najprościej.
Waham się. 


Nie chcę robić przykrości. 
Tyle umawiania się, taka radość ze wspólnego wejścia do kuchni...
I wszystko po to, żeby zrobić za przeproszeniem ... kisiel?!
Przesadziła!


Mogę biegać godzinami po sklepach w poszukiwaniu koniecznego składnika; mogę odwołać spotkanie, żeby wejść do kuchni i gotować tylko z Nią; mogę poświęcić wolne popołudnie na niezbędne przygotowania i mogę nawet wstać o świcie, żeby złapać dobre światło, ale robić to wszystko dla kisielu?! 
O nie!


Są granice przyzwoitości, których się nie przekracza.
Szykuję się do odmowy. Kisielu robić nie będę. 
Nie przełknę. Nie ugotuję. Nie powącham. Nie!
Nienawidzę kisielu!


Powiedzieć jej wprost czy ubrać w elegancję?
Ale po co? Czy kisiel na nią zasługuje?
Ciągnąca się, kleista zawiesina. Kto ją w ogóle wymyślił? 
Po co komu na talerzu galaretowata meduza? 


Wiem. Nie jestem obiektywna. Znam nawet takich, którzy za porcję kisielu są w stanie oddać ostatnią czekoladkę...
Ale ja jeść ani gotować kisielu nie będę. Nawet z Małgosią
Koniec kropka. 


Zabieram się za odpisanie. 
Szukając mimo uniesienia odpowiednich słów odmowy, wzrok schodzi niżej i zaczyna prowadzić po końca wiadomości, której na widok słowa "kisiel" nie doczytałam.
"Wiesz, to właściwie nie jest kisiel, tylko galaretka".


Brakuje mi powietrza!
Nie daruję jej.
Omal nie zemdlałam z przerażenia na myśl o kisielu, a jej chodzi o galaretkę?! 
Dziewczyno! Nie rzuca się takich słów jak "kisiel" nadaremno!


Nabieram więcej powietrza, żeby dotrwać do końca wiadomości:
"... Wiesz, chodzi o taki sycylijski deser" - zaczynam się uspokajać, tętno wraca do normy - " To właściwie galaretka. Cynamonowa."
Mów do mnie jeszcze... 


Cynamonowa.... , to słowo uspokaja jak kołysanka z dzieciństwa. 
Z tego niespodziewanego, cynamonowego błogostanu wyrywa mnie jedno zasadnicze pytanie: 
"Nie mogłaś pisać od razu zamiast straszyć tym kisielem?!"


W zasadzie nie powinno mnie to jednak dziwić. Ukończyła dziennikarstwo - wykorzystała swoje umiejętności: zbudowała napięcie, rozpętała aferę i wyszła z tego obronną ręką, bo gelo di cannella okazała się strzałem w dziesiątkę! 


Nie jest z kisielem! To najważniejsze:)
Smakuje doskonale.
Robi się bardzo prosto, choć wymaga czasu. 
I jest tak cudownie cynamonowa, że ukojona tym wspaniałym smakiem zupełnie zapomniałam o koszmarnej meduzie.
Co dalej? 
Odpowiedź jest tylko jedna - chwytajcie za laski i pędźcie do kuchni. 

 ***

U Małgosi na blogu Desperate Housewife zobaczycie jej wersję gelo di cannella
Małgosiu! Dziękuję za wspólne, cynamonowe chwile i za przepis, do którego wrócę jeszcze nie jeden raz.


GELO DI CANNELLA - GALARETKA CYNAMONOWA
/proporcje na 4 osoby/

500 ml wody
15 gr cynamonu w laskach
160 gr cukru
60 gr mąki kukurydzianej
50 gr gorzkiej czekolady
pistacje do ozdoby
*opcjonalnie adwokat


Deser jest dla mnie skrzyżowaniem galaretki z budyniem. Ma kremową konsystencję, dodatek czekolady idealnie współgra z cudownym, cynamonowym aromatem.
Bazowałam na przepisie przesłanym przez Małgosię. Jego autorką jest mieszkająca we Wloszech Brytyjka, Valentina Harris. Zmieniłam nieco proporcje, zmniejszając przede wszystkim ilość użytego cukru. Oryginalny przepis podawał 300 gr, co wydało mi się zdecydowanie za dużo.
Przygotować garnek z zimną wodą, wrzucić laski cynamonu. Zagotować, gotować 5 minut, po czym odstawić na 12 godzin. Ostrożnie przecedzić, płyn wlać z powrotem do garnka. Dodac cukier i rozpuszczoną w części wody cynamonowej mąkę kukurydzianą. Zagotować i gotować powoli aż masa zgęstnieje. Zdjąć z ognia, dodać czekoladę i mieszać aż się rozpuści. Przelać do jednego dużego lub kilku małych naczyń i odstawić do schłodzenia. Po schłodzeniu i stężeniu wyjąć z naczynia, obrócić do góry nogami i podawać udekorowane np. pistacjami. Świetnie smakuje podany z adwokatem.

piątek, 30 listopada 2012

TU I TAM nr 29. Niech króluje czosnek! Pieczony. I galaretka



 
Allium.
Ma ponad 5000 lat i około 700 odmian.
Zapach ostry, intensywny, dla wielu kontrowersyjny.
Jego siła tkwi w ząbkach zebranych wokół niewielkiej główki, 
w której drzemie wielka moc,
silniejsza od antybiotyków.
Lekarstwo i smakołyk.
Podstawa wielu dań, których smak i aromat byłby niczym gdyby nie on ... czosnek!
W listopadzie nasze kuchnie - Amber i moja - pachną właśnie czosnkiem.
Zapraszamy!





Czosnek.
Uwielbiam go. 
W każdej postaci, o każdej porze roku. 
Rozsmarowany na grzance.
Pieczony z ziemiakami.
Zmiksowany w zupie. 
Leczący gardło w mleku z miodem. 
Na pomidorach.
W prowansalskim aioli. 
W sałatce. 
Na parapecie okna, gdzie leży w specjalnym koszyku i czeka, aż wyrwę kolejny ząbek - to chyba moja ulubiona czynność, zapewne podyktowana niesłabnącą chęcią odwetu na pewnej dentystce-sadystce. 


Nie tylko w listopadzie, ale przez cały rok moja kuchnia pachnie czosnkiem.
Właściwie nie ma dnia, w którym nie sięgnęłabym po kolejny ząbek czy główkę. 
W tych rzadkich chwilach, gdy nagle czosnku zabraknie, czuję prawdziwy niepokój, jakby kuchnia nagle stała się niekompletna, pozbawiona jednego z głównych filarów. 


Podobny niepokój, a może raczej zakłopotanie odczuwam, gdy spotykam osoby, które jak twierdzą nie jadają czosnku.  
Jak to? Nie pojmuję.
Mimo, jak mi się zdaje sporej dawki wyrozumiałości i szacunku wobec przeróżnych "odmienności", niechęć do czosnku nie znajduje u mnie żadnego zrozumienia. 


Tym bardziej, iż czasem takie osoby zasiadają u mnie do stołu, na którym zdecydowana większość podawanych potraw - nie wliczając jeszcze deserów (nad tym wciąż pracuję;) - zawiera właśnie czosnek. 
I co? I jedzą, chwalą, biorą dokładki, ale czosnku nie jadają .... Czyżby?


Zastanawia mnie ta kontrowersyjność czosnku. Domyślam się, że chodzi głównie o silny zapach, ale przecież można temu zaradzić. Dla mnie ten zapach jest wysłannikiem dobrego smaku, zapowiedzią dań, które prowadzą mnie do cudownej, aromatycznej kuchni prowansalskiej i do pewnej galaretki, której smak po latach udało mi się odtworzyć.
Ale o tym za chwilę. 


Teraz czas na czosnek i jego historię. To on jest dziś bohaterem. 
Pewnie nie tylko mnie najbardziej kojarzy się właśnie z kuchnią francuską, zwłaszcza z Prowansją. W książce Ludwika Lewina zatytułowanej "Podróż po stołach Francji" czytam, że "nie ma kuchni prowansalskiej bez czosnku". Uśmiecham się, bo moja kuchnia też bez niego nie istnieje. 


"Upodobanie do czosnku pochodzi od starych cywilizacji śródziemnomorskich. Już Egipcjanie cenili czosnek. Według Herodota dawali go na wzmocnienie niewolnikom pracującym przy Wielkiej Piramidzie. 
Powszechnie wiadomo, że Mojżesz wyniósł z Egiptu mąkę na mace. Choć Biblia o tym milczy, schował też pewnie do kieszeni kilka główek czosnku. 


Tak czy inaczej, Żydzi w starożytnym Izraelu za czosnkiem po prostu przepadali. Ze względu na smak, ale również dlatego, że święcie wierzyli, iż jest wspaniałym afrodyzjakiem. Ponieważ w noc sobotnią spełnienie obowiązku małżeńskiego to dla Żydów mus przymus, na piątkowej wieczerzy czosnek serwowano obficie.  Uważano też, że roślina ta chroni przed złym okiem i wszelkimi urokami. 


Nie jest wykluczone, że to Żydzi byli promotorami czosnku wśród Prowansalczyków, którzy przypominają, że "na bankiecie Platona więcej jedzono czosnku niż kremu śmietankowego!".  Dwa tysiące lat po tym filozofie i dwa tysiące kilometrów na północ William Shakespeare zapewniał " wolałbym w wiatraku żyć serem i czosnkiem niż zapychać się ciastkami!".  


Upodobanie do czosnku wywodzą Marsylczycy od Hipokratesa i Homera. Wielki doktor, idąc śladem Egipcjan, uważał czosnek za potężne lekarstwo, niemal panaceum. A Homer w Odysei czosnkiem ratuje Ulissesa przed czarodziejką Kirke. 


Prowansalczycy wierzą święcie, że czosnek w Prowansji nie jest tą brutalną przyprawą, którą w krajach  północy zionie dech pospólstwa. Czosnek w kuchni prowansalskiej wcale się nie narzuca nieprzyjemną goryczą. Jest delikatny i czysty jak strofa Mistrala, zjada się go bez wysiłku i trawi, nie psując nocy. Więcej - sprowadza sny pełne róż i laurów albo srebrzystych gajów oliwkowych".


Poezja, prawda? Uwielbiam, gdy  jedzeniu mówi się z taki dostojeństwem.
Czosnek w pełni na nie zasługuje!
Taką poezją smaku jest dla mnie galaretka z pieczonego czosnku, którą poczęstowaną mnie kiedyś w Prowansji. Wówczas nie udało mi się zdobyć przepisu, ale po latach poszukiwań odnalazłam go w książce Ball Complete Book of Home Preserving i tylko czekałam na odpowiednią okazję. Było nią listopadowe spotkanie z Amber. 


Wszystko w niej jest poezją - cudowny aromat czosnku, delikatny, lekko słodki smak i jasno bursztynowy kolor. Czosnkowy poemat. 
Posmarujcie nią opieczoną bagietkę lub domowy chleb z twarogiem - będziecie zachwyceni tym niezwykłym smakiem. 
Już za parę godzin grudzień - słoiczek tej wyjątkowej galaretki może być wspaniałym pomysłem na prezent dla kogoś, kto tak ja kocha czosnek i docenia niezwykłe smaki. 


GALARETKA Z PIECZONEGO CZOSNKU
/przepis z książki Ball Complete Book of Home Preserving - klik/

3 średnie główki czosnku
1 łyżka oliwy
1 łyżka octu balsamicznego
1 szklanka wytrawnego białego wina
2/3 szklanki wody
1/2 szklanki białego octu balsamicznego
1 łyżeczka ziaren czarnego pieprzu delikatnie rozgniecionych
3 łyżki soku z cytryny
3 szklanki cukru
ok. 25gr pektyny owocowej


Z każdej główki czosnku ściąć górną część (małe kawałeczki ząbków na pewno przydadzą się do innych celów). Główki owinąć folią i wstawić do żaroodpornego naczynia. Zalać z wierzchu oliwą i octem balsamicznym i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Piec ok. 50 minut lub do momentu aż miąższ będzie miękki, a wierzch główek przypieczony. Wyjąć z piekarnika i odstawić do przestudzenia, a następnie obrać ze skórki i oddzielić upieczony miąższ ząbków. 
Upieczone i obrane ze skórki ząbki przełożyć do średniego rondelka. Zalać winem, wodą i białym octem balsamicznym, dodać ziarna pieprzu. Wstawić na średni ogień i zagotować. Zmniejszyć ogień i delikatnie gotować jeszcze przez ok. 5 minut. Zdjąć z ognia i odstawić na kwadrans.


Sitko wyłożyć gazą lub umieścić w nim filtr do kawy i odcedzić czosnkową miksturę. Najlepiej odstawić nie dociskając na ok. 30-40 minut - niech płyn sam powoli przecieka, będzie dzięki temu bardziej klarowny.  Po odcedzeniu odmierzyć 1 i 2/3 szklanki płynu - jeśli jest go mniej, uzupełnić go dolewając wytrawne wino lub wodę.
Przelać do rondla, dodać sok z cytryny oraz cukier. Wstawić na duży ogień i trzymać tak do momentu aż porządnie się zagotuje. Dodać pektynę, zamieszać i trzymać na ogniu jeszcze przez minutę, cały czas mieszając. 
Zdjąć z ognia, usunąć pianę, która utworzy się na wierzchu i natychmiast przelać do suchych, wyparzonych słoików. Dokładnie zakręcić i pasteryzować ( ok. 10 minut w piekarniku nagrzanym do 90 stopni). 

* cytuję fragmenty książki "Podróż po stołach Francji" autorstwa Ludwika Lewina. 

środa, 29 sierpnia 2012

Na jeżyny! TU I TAM nr 26 w trzech odsłonach - creme caramel, crostini i galaretka.




Jeżyny.
Delikatne perły dojrzewające w sierpniowym słońcu.
Dzikie chowają się wśród bezdroży i lasów.
Kolcami bronią swych czarno-granatowych jagód.
Ogrodowe z wdziękiem wystawiają się ku światłu.
Dumnie prezentują kiście urodziwych owoców.
Docenione w naszych kuchniach - u Amber i u mnie.
Smakują solo i w duetach.
Jeżynowe piękności.

Zapraszamy!


Na jeżyny.
Wybrać się trzeba późnym latem, w towarzystwie starych przyjaciół. Koniec wakacji tuż, tuż. Za kilka dni wszystko zacznie się znów - to ostatnia prawdziwa włóczęga , pachnąca już wrześniem. (...)
Zawsze powracamy w to samo miejsce. Z roku na rok gęstnieją jeżynowe krzaki i coraz trudniej się w nie wedrzeć. Matowa zieleń liści, pędy i kolce w barwach osadu wina - to koloru papieru do obkładania zeszytów i szkolnych podręczników. (...) 


Najpyszniejsze będą jeżynowe lody, jeszcze dziś wieczorem - zamrożona słodycz, w której drzemią uśpione ostatnie promienie słońca, podszyte mrocznym chłodem. 
Jeżyny, czarne i błyszczące. Ale przy zbieraniu najlepiej smakują te, w których tkwi jeszcze kilka czerwonych paciorków - mają z lekka kwaskowaty smak. I tak, już po chwili, mamy dłonie w czarne plamy. Wycieramy je, na ile się da, w wypłowiałą trawę. 


Wracając rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Dzieciaki nagle poważnieją - trapi je niepokój, kto będzie je uczył w nadchodzącym roku. To jest przecież ich powrót, a jeżynowa ścieżka pachnie dla nich szkołą.  Łagodna droga troszkę faluje - znakomita droga, by sobie pogadać. Pomiędzy dwoma deszczykami ożywa światło, wciąż jeszcze gorące. 
Zebraliśmy jeżyny, zebraliśmy lato. 
Na małym zakręcie, tam gdzie rosną leszczyny, wkradamy się w jesień.  *

* Philippe Delerm, Na jeżyny - fragmenty 

A Wy chodzicie na jeżyny?
Sami czy z przyjaciółmi?
Myślicie wtedy o lecie czy Wasze myśli powoli, niepozornie, jak nitki babiego lata, dryfują już w stronę jesieni?


Lubię przełom sierpnia i września. 
To ciepłe, dojrzałe światło.
I łagodność z jaką układa się na łące szepczącej pierwszymi suchymi liśćmi.
I pazerność jeżynowych pnączy.


Pełzają zachłannie po ścianie domu, wplątują się między drewniane sztachety płotu. 
Każdego dnia ich królestwo dramatycznie się rozrasta. 
Zachłannie władają ogrodem. 
Jest w nich siła grubych pnączy i  zwinnych odrostów wślizgujących się w każdy przesmyk, dziurkę...


Obejmują dom splątanym uściskiem, z którego nawet nie próbuje się uwolnić.
Jest w tym coś niepokojącego. Ta jeżynowa ekspansja z ciemnym granatem owoców, które w każdej czarnej perle schowały najcieplejsze sierpniowe słońce.


Moja droga na jeżyny to zaledwie kilka kroków. 
Za mało na długą rozmowę, ale wystarczy by dać się oplątać myślami o wszystkim i o niczym. 
Myśli, jak jeżynowe pnącza, pełzają we wszystkich kierunkach. Wbijają się wstecz, do początku latu. Pną się ku górze, by dojrzeć choć rąbek tego, co dopiero ma przyjść. Obejmują tu i teraz - dojrzały smak lata zapisany jeżynowym atramentem.


Pierwsze zbiory wprost ze splątanych krzaków trafiają wprost do buzi.
Druga porcja obowiązkowo zawiruje w koktajlu. 
Trzecia popłynie kroplami jeżynowego soku. 
Cała reszta czeka na to, co przyjdzie mi do głowy.


A przyszła mi parę lat temu chęć na jeżynową galaretkę. Odtąd ma stałe miejsce wśród rozpamiętujących lato słoików. 
Komuś innemu przyszedł do głowy pomysł na jeżynowy creme caramel - uwierzcie mi - jeżyny stworzone są do tego deseru!


Nie wiem kto i kiedy podszepnął mi pomysł na tartę z kozim serem i jeżynami, ale chwała mu za to. Gdy więc zobaczyłam te crostini, wiedziałam już, że jeżynowe masło zamienię na jeżynową pastę z kozim serem - i chwała mi za to;) 


Nie mam pojęcia co Wam przychodzi teraz do głowy, ale jeśli jest to chęć na choć jedno z tych jeżynowych wcieleń, to uwierzcie mi - jesteście na drodze do jeżynowego raju!

Polecam Wam także pyszną galaretkę z jeżyn, którą pokazywałam tu (klik) chyba już dwa lata temu... Ależ ten czas pędzi!
Jeżynowy wpis dedykuję A. z krainy mirabelek - pamiętasz pytałaś mnie kiedyś o jeżyny i co z nich zrobić jeśli ma się ich dużo, za dużo. To moja druga odpowiedź:)


CROSTINI Z JEŻYNOWĄ PASTĄ Z KOZIM SEREM

opakowanie twarożku koziego
ok. 1/3 szklanki jeżyn - ilość zależy od wielkości jeżyn
szczypta pieprzu
szczypta soli
łyżeczka miodu
kilka jeżyn do ozdoby
bagietka
oliwa z oliwek
świeży tymianek


Jeżyny rozgnieść widelcem i wymieszać z kozim twarożkiem i miodem. Doprawić do smaku solą i pieprzem. Bagietkę pokroić na cienkie kromki i przygotować grzanki. Skropić je oliwą z oliwek i posmarować pastę jeżynową. Na wierzch ułożyć kilka jeżyn i przybrać świeżym tymiankiem. Ja dodatkowo dodaję jeszcze odrobinę samego koziego twarożku.


GALARETKA Z JEŻYN

1 kg jeżyn
1 kg cukru
sok z 1-2 cytryn

Jeżyny wsypać do garnka. Gotować ugniatając przez ok. 15 minut. Dosypać cukier i wymieszać do rozpuszczenia. Gotować dalej przez kolejne 15-20 minut. Pod koniec dodać sok z cytryny - do smaku. Zdjąć z ognia i przecedzić przez gęste sito. Natychmiast przelewać do wyparzonych suchych słoików.
 
Słoik z jeżynową galaretką zdobi serwetka haftowana przez Amber - jeszcze raz dziękuję:)


JEŻYNOWY CREME CARAMEL 
/na 6 porcji/

Na karmel
125 ml wody
200 g cukru
Na masę
350 ml śmietany kremówki 30%
50 ml wody
150 ml zmiksowanych lub rozgniecionych widelcem jeżyn
 2 jajka
6 żółtek 
75 g cukru

Przygotować sześć ramekinów. Do rondelka z grubym dnem wsypać cukier i wodę, podgrzewać na średnim ogniu aż cukier się rozpuści i nabierze karmelowego koloru. Natychmiast zdjąć z ognia i przelać do ramekinów, obracając nimi tak, by gorący karmel osiadł na całym dnie naczynek. Trzeba to robić bardzo szybko i sprawnie, bo karmel szybko twardnieje. Jeśli nie uda Wam się za jednym razem, ustawcie ponownie rondel na małym ogniu, po chwili karmel znów stanie się płynny (nie trzymajcie jednak zbyt długo, bo równie szybko się przypala!). 


Śmietanę przelać do rondelka i podgrzewać na wolnym ogniu aż zacznie wrzeć. Tak samo zrobić z jeżynami, dodając do nich 50 ml wody. Zdjąć z ognia. W czasie, gdy śmietana i jeżyny lekko się studzą, w misce ubić delikatnie jajka i żółtka z cukrem, a następnie powoli wlać do nich śmietaną i jeżyny. Wymieszać, by całość się dobrze połączyła. Przelać przez gęste sitko, by oddzielić pestki. Tak przygotowaną masę przelać do ramekinów i ustawić je w żaroodpornym naczyniu wypełnionym wrzącą wodą do 3/4 wysokości foremek. Wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 150 stopni i  piec ok. 35 minut. Deser jest gotowy, kiedy włożony do środka czubek ostrego noża po wyjęciu jest czysty. Po wyjęciu z piekarnika krem całkowicie ostudzić, a następnie włożyć na kilka godzin (lub na całą noc do lodówki). Schłodzony krem przełożyć na talerze -  wyjmując z foremek można lekko okroić ostrym nożem wokół brzegów foremek i ostrożne wyłożyć na talerz - karmel spłynie i utworzy cudowny sos. 

* przepis na jezynowy creme caramel pochodzi z tej strony - klik ; inspiracją do pasty jeżynowej były grzanki z jeżynowym masłem podpatrzone na tej stronie - klik




Bardzo dziękuję za wyróżnienie Versatile Blogger Award otrzymane od Zytki, fuNi!ty, Olesi, beti, Joanny, Jelki, abcmojejkuchni, ellea, Mai Skorupskiej, crummble, Bryśce, Ewie , Aleex, Veggie, Marzenie, Agacie, Facetowi z nożem, Limonce i Gosi.  
 Wybaczcie, że nie będę kontynuować zabawy.
Uwielbiam setki blogów, wszystkie z nich są wyjątkowe i zasługują na wyróżnienie. 
Piszę o sobie nieustannie i mam wrażenie, że wszystko już o mnie wiecie, a to czego nie wiecie pewnie już zawsze zostanie moją tajemnicą, albo nie ...

Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails