Tak, marchewki.
A właściwie kwiatków z marchewki, jakie zobaczyłam na Stoliczku u Moniki (klik). Cudowny minimalizm, wyjątkowość przepisów splatanych z pięknymi słowami i cytatami zachwyciły mnie. Ten podziw trwa i rośnie nieustannie.
I tak czytając niemal przed rokiem słowa Moniki o tym, jak skrupulatnie wycinała płatki z plasterków marchewki, bo "idealnie kształtne ciasteczka są naprawdę smaczniejsze, a muffinki z kwiatkiem to zupełnie inna jakość niż muffinki bez kwiatka" poczułam, że pisze je osoba, która jest mi bardzo bliska. Przypomniałam sobie chwile, gdy i ja nie raz przesiadywałam godzinami nad przeróżnymi dekoracjami i wypiekami, po to tylko, by zbliżyć je do ideału. Od tamtego czasu regularnie zasiadam do Stoliczka i zawsze niecierpliwe czekam, co Monika na nim postawi (klik).
Możecie sobie zatem wyobrazić jak wielka była moja radość, gdy jakiś czas temu Monika zaproponowała mi wspólne pieczenie. Zgodziłam się bez namysłu, który okazał się jednak bardzo potrzebny przy wyborze przepisu. Moja radość była tym większa, gdy ustaliłyśmy że będziemy piekły w miniony piątek, 18 marca. To dzień pierwszych urodzin mojego bloga. (klik) Kiedy go zakładałam, byłam (i nadal jestem) pełna podziwu, ale i wielkiej nieśmiałości wobec wielu wspaniałych blogerek, których blogi wówczas odkrywałam. Nie sądziłam, że dokładnie za rok będę z jedną z nich cudownie spędzała czas podczas wspólnego pieczenia. A jednak! Piękne są takie chwile i warto na nie czekać!
Zanim Monika podała mi przepis, ja zaocznie zgodziłam się w ciemno na wszystko, co zaproponuje. Wiedziałam, że jej wybór będzie jak zawsze oryginalny i wyjątkowy. A na wieść o purimowych Hamantaschen podskoczyłam z radości! Nie wiem już ile razy miałam je w planach, ale zawsze znalazło się coś, co te kapelusze, zwane też uszami, sakwami lub kapsami Hamana, spychało na dalszy plan.
Teraz w końcu nastał ich czas - dosłownie! Dokładnie w miniony piątek i sobotę był Purim, nazywane też Dniem Odmienionych Losów, święto obchodzone w 14 dniu miesiąca adar * i upamiętniające uchronienie Żydów od zagłady. Historia głosi, iż Żyd Mordechaj, wbrew poleceniu króla, nie oddawał pokłonu królewskiemu ministrowi Hamanowi. Z tego powodu Haman postanowił skazać na zagładę wszystkich Żydów. Los wskazał na 13 dzień adar jako datę zagłady. Dowiedziawszy się o tym planie królowa Estera zwróciła się do króla z prośbą o zmianę tej decyzji. W konsekwencji Hamana i jego rodzinę spotkała śmierć, jaką planował dla Żydów w tymże dniu. Pur oznacza los, bo to właśnie przy pomocy losów Haman pierwotnie wyznaczył dzień zagłady.
W tym dniu, rano i wieczorem, czytana jest w synagodze Księga Estery. Ilekroć pada słowo "Haman", zebrani hałasują, tupią, grzechoczą kołatkami. Obowiązkiem religijnym jest w ten dzień pić alkohol aż do momentu, w którym nie można będzie rozróżnić wznoszonych okrzyków: "Niech będzie błogosławiony Mordechaj" i "Niech będzie przeklęty Haman". Purim ma charakter karnawałowy i jest chętnie obchodzone także przez niereligijnych Żydów. Uczestnicy przebierają się w kostiumy, często mężczyźni w kobiece, a kobiety w męskie.
Purim jest jednym z najradośniejszych żydowskich świąt i jedynym, w czasie którego wolno śmiać się i naigrywać z wrogów. Tradycyjnie w tym dniu Żydzi wysyłają do siebie paczki ze smakołykami, wśród których zawsze znajdują się Hamantaschen, trójkątne słodkie ciasteczka z makiem, zwane uszami Hamana, choć w języki jidisz Hamantaszen oznacza właściwie kieszenie Hamana. Pierwotnie kapsy, które wywodzą się prawdopodobnie z XVI wieku, wypełniane były głównie nadzieniem makowym. Z czasem zaczęto je urozmaicać i zmieniać. Dziś piecze się je nawet w wersji wytrawnej z nadzieniem z ziemniaków i nasion sezamu lub fety i buraków.
Monika wybrała przepis Marcy Goldman. Właściwie nie przepis, a chyba cały rozdział. Ustaliłyśmy, że nie zdradzimy sobie, jaką wersję kapeluszy pieczemy. Zatem pisząc te słowa nadal nie wiem, jak wyglądają uszy Moniki, tzn. Hamana:)
Monika wybrała przepis Marcy Goldman. Właściwie nie przepis, a chyba cały rozdział. Ustaliłyśmy, że nie zdradzimy sobie, jaką wersję kapeluszy pieczemy. Zatem pisząc te słowa nadal nie wiem, jak wyglądają uszy Moniki, tzn. Hamana:)
Miałam wielką ochotę na ciasto z dodatkiem pomarańczy (coś tak myślę, że chyba takie zrobiła Monika...?), ale ostatecznie wybrałam ciasto serowe, gdyż bardzo przypomina ciasto na Rugelach, które z przepisu Moniki (klik) piekłam już niezliczoną ilość razy i które ogromnie nam smakują. Z wyborem nadzienia nie było już tak łatwo. Spośród 10 nadesłanych wersji, miałam ochotę na wszystkie! Przypomniałam sobie jednak żurawinowy post Moniki (klik) i przepiękne zdjęcia jakie w nim umieściła - zatem nadzienie żurawinowe z suszonymi wiśniami, które ja zamieniłam na suszone śliwki. A ponieważ kusiła mnie też perspektywa kieszeni z morelami, drugi tuzin kapeluszy wypełniło nadzienie morelowe.
Obie wersje okazały się wspaniałe. Zapachy, jakie towarzyszą przy szykowaniu nadzienia są absolutnie cudowne i zapowiadają prawdziwą rozkosz, jaką jest zajadanie jeszcze ciepłych Hamantaschen. Ciepłych, bo zjedzonych co do sztuki niemal zaraz po wyjęciu piekarnika - nie licząc kilku chwil, jakie udało mi się wynegocjować na zrobienie zdjęć:) Dwa tuziny kapeluszy zniknęły w niecałe 30 minut, co mam nadzieję jest wystarczającą rekomendacją. Żałuję, że działając w porozumieniu z Moniką, zmniejszyłam ilość składników o połowę, bo 4 tuziny kapeluszy ucieszyłyby nas jeszcze bardziej!
/cytuję za M. Goldman - składniki na 12 sztuk/
1/4 filiżanki cukru (użyłam pudru)
1/2 filiżanki masła
1/2 filiżanki twarogu
1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego (ew. cukier waniliowy)
1 filiżanka mąki
szczypta soli
Wszystkie składniki przełożyć do miski i zagnieść na gładkie ciasto. Jeśli to konieczne, w trakcie wyrabiania można dodać więcej mąki. Ciasto nie powinno się zbytnio lepić do rąk. Uformować w kulę, zawinąć w folię i przełożyć do lodówki na ok. 30 minut.
Schłodzone ciasto rozwałkować na obsypanej mąką stolnicy na grubość ok. 3 mm i wycinać kółka (u mnie o średnicy... cm). Na środek każdego koła nałożyć niecałą łyżeczkę farszu i unosząc krawędzie koła zlepić dokładnie na brzegach w trzech miejscach, nadając im kształt trójkąta. Środek powinien zostać "otwarty", by nadzienie było widzoczne.
Tak przygotowane kapelusze wysmarować jajkiem rozbełtanym z łyżką mleka i wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni. Piec ok. 15-20 minut, do momentu aż ładnie się zrumienią.
NADZIENIE ŻURAWINOWO-WIŚNIOWE
1/2 filiżanki soku z pomarańczy
1/2 filiżanki wody
skórka otarta z pomarańczy
1/2 łyżeczki cynamonu
1/2 filiżanki cukru
1 filiżanka suszonych wiśni ( u mnie suszone śliwki)
1 filiżanka suszonej żurawiny
1 filiżanka rodzynek (pominęłam)
opcjonalnie siekane orzechy włoskie (ok. 1 filiżanki)
Wszystkie składniki (z wyjątkiem orzechów) przełożyć do rondelka i ustawić na średnim ogniu. Gotować przez ok. 5-10 minut, aż owoce zmiękną. Jeśli zaczną przywierać do dna, można dodać więcej wody lub soku. Zdjąć z ognia, lekko przestudzić i przełożyć do blendera. Dodać orzechy i wszystko razem zmiksować na gładką masę. Nadmiar nadzienia można zamrozić, choć w moim wypadku został zjedzony wprost z rondelka:)
/cytuję za M. Goldman - składniki na 2,5 tuzina/
1/2 filiżanki wody lub soku z pomarańczy (użyłam soku)
1/4 filiżanki soku z cytryny
2-3 filiżanki suszonych moreli
1/2 filiżanki cukru
1 filiżanka rodzynek
opcjonalnie siekane orzechy włoskie (ok. 1 filiżanki)
Wszystkie składniki (z wyjątkiem orzechów) przełożyć do rondelka i ustawić na średnim ogniu. Gotować przez ok. 5-10 minut, aż owoce zmiękną. Jeśli zaczną przywierać do dna, można dodać więcej wody lub soku. Zdjąć z ognia, lekko przestudzić i przełożyć do blendera. Dodać orzechy i wszystko razem zmiksować na gładką masę. Jeśli masa jest za mało słodka, można dodać więcej cukru. Podobnie jak w przypadku nadzienia żurawinowego, nadmiar nadzienia można zamrozić, ale jest tak wyborne, że najlepiej smakuje od razu wyjadane łyżeczką:) Ja zrezygnowałam z rodzynek, za którymi nie przepadam i zwiększyłam odpowiednio ilość suszonych moreli.
Polecam!
* adar - szósty miesiąc w żydowskim kalendarzu świeckim, a dwunasty w kalendarzu religijnym. Przypada na miesiące luty-marzec w kalendarzu gregoriańskim. Liczy 29 dni, w roku przestępnym 30 dni