piątek, 31 lipca 2015

Zapraszam Cię na śniadanie - zjedzmy je razem

Śniadanie - parę lat temu było moim najmniej lubianym posiłkiem. 
Nie mogło konkurować z trzema filiżankami kawy wypijanymi w pośpiechu, by dawką uderzeniową zmusić organizm do zawsze zbyt wczesnej pobudki. 
Na szczęście z wiekiem człowiek mądrzeje, a ja rozkochałam się w śniadaniach. 
Kolorowych, chrupiących, sezonowych, pełnych ziaren, owoców, warzyw i wszystkich dobrodziejstw, jakie oferuje sezon. 
Letnie śniadania to oczywiście moje ulubione. 
Smakują najlepiej, jeśli do stołu siadamy wspólnie, a jedzenie staje się nie tylko celem, ale i pretekstem. Do rozmów, uśmiechu, planów i tego trudno uchwytnego szczęścia, jakim jest wspólne celebrowanie chwil. 
A może dacie Cię zaprosić na takie wspólne śniadanie?


W sobotę , 8 sierpnia na pięknym, otoczonym zielenią tarasie Ciachomanii - klik w Bielsku-Białej poprowadzę warsztaty Zdrowe śniadania, na które zapraszam wraz z Agencją Kulinarną Laboratorium Smaku - klik. 
Chcemy Wam pokazać, że śniadania wcale nie muszą być nudne, a te pyszne niekoniecznie są czasochłonne.
Na warsztatach wspólnie przygotujemy słodkie i słone, zdrowe śniadania, których bohaterami będą amarantus, jarmuż, bób, marchewka, pokrzywa, mango, gryka, chrupiące ziarna, pyszne owoce, aromatyczne pasty i domowy chleb. 
Menu warsztatów obejmuje aż 6 wyjątkowych śniadaniowych propozycji i dwie niespodzianki. 
Takiego śniadania na pewno jeszcze nie smakowaliście! Zróbmy i zjedzmy je razem! 

Data: 8 sierpnia 2015 (sobota)
Godzina: 10 - 13
Miejsce: Ciachomania
Koszt: 90zł/os.

Obowiązują wcześniejsze rezerwacje* pod adresem: rezerwacje@agencjakulinarna.pl

*Tylko wpłata na konto jest gwarantem uczestnictwa.

Ilość miejsc ograniczona 

 
Partnerami warsztatów są: 





czwartek, 2 lipca 2015

Truskawkowy milkshake. Radość jest prosta!



Truskawki kocham odkąd pamiętam.
W dzieciństwie uwielbiałam, kiedy babcia podawała mi je ze śmietaną - rozgniecione widelcem, posypane cukrem i wymieszane z wiejską śmietaną były ukochanym wakacyjnym deserem.


Z czasem, gdy moja świadomość zdrowego odżywania wzrosła, a apetyt nie zmalał, wymieniłam śmietanę na jogurt i zrezygnowałam z cukru.
Pokrojone drobno truskawki z naturalnym jogurtem od lat są moim wakacyjnym śniadaniem.
Zjadane na tarasie, w pierwszych promieniach słońca, w pidżamie pamiętającej ostatnie skrawki snu, to poranna dawka szczęścia.

Jednak, jak to ze szczęściem bywa, zawsze ma się ochotę na więcej.
A latem, w gorące, upalne dni nic nie daje więcej szczęścia od czegoś chłodnego, lekkiego i niewymagającego zachodu.


Milkshake spełnia wszystkie te warunki.
Chociaż sam też stawia wymagania - musimy zadbać o dobre lody, słodkie truskawki i pamiętać, że milkshake smakuje jak należy wyłącznie wtedy, gdy jest mocno schłodzony, dlatego błędem jest robienie dużych porcji na zapas.


Idealnie sprawdzają się tutaj ... lody na patyku! Jedna porcja to idealna ilość na przygotowanie indywidualnej, pysznej i chłodzącej dawki truskawkowego milkshake'a! 
Jakie wybrać? Doskonale nadają się do tego nowe jogurtowe Big Milki z truskawkami -
Big Milk Yogurt Strawberry. 


Wyprodukowane na naturalnym jogurcie mają jedynie 110 kcal, są pysznie kremowe i kryją w środku rześki mus truskawkowy! Dla mnie ideał, tym bardziej, że dostępne też są w wersji z karmelem!!! (wyobraźcie sobie, jak bosko musi smakować karmelowy shake!)
Wystarczy, że dorzucicie garść słodkich, dojrzałych truskawek i dodacie odrobinę mleka, a w kilka sekund powstanie aksamitny, orzeźwiający milkshake, którym możemy opijać się bezkarnie, nie martwiąc się o nadmiar kalorii czy cukru. 


A nie mówiłam, że to ideał i w dodatku łączy to, co idealnie do siebie pasuje - jogurt i truskawki!  
P.S. Nie muszę chyba wspominać, że same lody na patyku smakują doskonale - w zasadzie nie widzę przeszkód, żeby jednego zjadać w całości, a drugiego wrzucić do milkshake - to zdecydowanie najrozsądniejszy lodowy duet tego lata ;)


TRUSKAWKOWY MILKSHAKE
/składniki na 1 osobę/ 

1 lód na patyku Big Milk Yogurt Strawberry
1 garść słodkich, dojrzałych truskawek
1/2 szklanki schłodzonego mleka


Do kielicha blendera włożyć truskawki, wlać mleko oraz dodać zdjęty z patyka lód Big Milk Yogurt Strawberry. Całość zmiksować na gładko, przelać do szklanki lub butelki i wypić od razu - najlepiej smakuje latem, w upalne wakacyjne dni! 
 

*wpis zamówiony powstał przy współpracy z Big Milk w ramach promocji nowych lodów jogurtowych #BigMilkYogurt #joyissimple #fun #summer #radoscjestprosta #BigMilk #BigMilkJoyIsSimple

niedziela, 14 czerwca 2015

Risotto pomidorowe. Osobowość ziarnka.



Jak ugotować idealne risotto?
" ... posiekanej cebuli włóż, pół kostki masła,
postaw rondel na ogniu, co wesoło trzaska,
a gdy cebula zacznie się zrumieniać, 
surowego wsyp ryżu, ile ci potrzeba, 
by do dna nie przywarł, mieszaj bez wytchnienia, 
po czym rosół gorący zaczniesz doń dolewać. 
Dodawaj go po trochu, żeby stale wrzało, 
i na chwilę nawet by nie wysychało.
Na koniec dosyp parę szczypt szafranu, 
żeby wszystko żółtego odcienia nabrało.
Nie dolewaj rosołu niczym wody z kranu, 
by gęsty ryż był, gdy skończysz gotowanie, 
tartym parmezanem posyp wreszcie całość
i będziesz miał risotto, tak jak w Mediolanie. *

Czy wiecie, że Włoski Instytut Ryżu (!) przetestował dotychczas ponad 25 000 (!) jego odmian i przyporządkował je czterem kategoriom: riso comune (idealny do słodkich potraw), riso semifino (wskazany do zup), riso fino (najlepszy do risotto) i riso superfino, do którego należy m.in. popularna w Polsce odmiana Arborio - najczęściej używana do risotto. 


"Risotto to gadatliwa potrawa. Przyrządzać risotto, znaczy rozmawiać. Przede wszystkim dlatego, że gotowanie risotta kończy się w chwili, gdy zgłodniali biesiadnicy już są, a nawet tłoczą się w pobliżu kuchni.  Nie ulega wątpliwości, że przygotowanie risotta jest też po trosze czynnością, która sprzyja filozoficznej zadumie. Długie i monotonne zajęcie nieuchronnie rozjaśnia nasze myśli. 

Przyrządzenie dobrego risotta wymaga ryżu wysokiej jakości. (...) Po należytym ugotowaniu otrzymuje się z niego wspaniałe pożywne risotto, bogate w same witaminy. Klasycznym garnkiem do risotta jest okrągły albo owalny rondel z cynowanej miedzi ze stalową rączką. Do rondla, który trzymamy na ogniu lewą ręką za uchwyt owinięty filcem, wkładamy ćwiartki albo drobne kawałki miękkiej cebuli i wlewamy ćwierć wazowej łyżki do rosołu oraz dodajemy dobrego masła z Lodi, quantum prodest, to jest stosownie do liczby biesiadników.


Gdy tylko ta skromna maślano-cebulowa mieszanka się podsmaży, zaczynamy dodawać ryż: dosypujemy po trochu, aż jego ilość dojdzie do dwóch, trzech garści na osobę, w zależności od spodziewanego apetytu siedzących przy stole. Nie wolno dopuścić do wrzenia - zajęcie, polegające na bezustannym mieszaniu, znajdzie tu drewniana warząchew. 

Tymczasem, w tej fazie rytuału, ziarenka zaczną się podrumieniać i chwilami przywierać do gorącego dna, przy czym każde powinno zachować swoją "osobowość" - nie zlepiać się z innymi ani zbytnio nie "ścinać". Bardzo Was proszę, dodawajcie masło quantum sufficit, nie więcej, ryż nie powinien w nim pływać jak w jakimś sosie - każde ziarnko ma się tylko zwilżyć tłuszczem bez topienia się w nim. 
Jeśli chodzi o rosół, musi być ugotowany z wołowiny z marchewką i selerem, przy czym cała trójka powinna pochodzić z równin padańskich, ale nie z jakiegoś byka na emeryturze o bałkańskiej duszy i rogach. 


Risotta w żadnym wypadku nie wolno przegotować! Ryż, który znajdzie się na talerzu, powinien mieć konsystencję tylko odrobinę miększą niż al dente. Ziarnka powinny być nasiąknięte, nasycone sosami, ale sypkie, nie zlepione z innymi, nie zamienione w pływającą w sosie nieprzyjemną breję. 


Wzorem znawców przedmiotu, można je posypać ledwie odrobiną tartego parmezanu, tak aby zaznaczyć tylko z czułością wstrzemięźliwość i elegancję. Po pierwszych wrześniowych deszczach w rondlu może się znaleźć kilka świeżych grzybków albo gdy minie dzień świętego Marcina, na gotowym risotcie mogą skończyć swój żywot płatki suszonej trufli, otrzymane ze specjalnego przyrządu do ich cięcia, na życzenie upartego biesiadnika, który koniec końców został należycie wynagrodzony i odniósł wrażenie, że uczta była kompletna. " ** 


A co zrobić jeśli nie ma się rondla z cynowanej miedzi, masła z Lodi i nawet z tym bykiem na emeryturze morze być kłopot? Ja skorzystałam z bogactwa doskonałych włoskich produktów, jakie z okazji Tygodnia Włoskiego otrzymałam od Lidl Polska. Do tego dodałam odrobinę wyobraźni i wsparłam żelaznymi zasadami, jakie obowiązują przy gotowaniu risotto - nie zapominając przy tym o osobowości ziarna! Powstało pyszne, aromatyczne, pachnące słoneczną Italią risotto, w którym króluje aromat pomidorów i bazylii. Bardzo Wam polecam, tym bardziej, że Tydzień Włoski jeszcze trwa i możecie bez trudu zaopatrzyć się we wszystkie potrzebne składniki. 


RISOTTO POMIDOROWE
/na 2 porcje, pomysł własny/  
Pyszne, aromatyczne, pachnące wakacjami i słoneczną Italią. To risotto powinno jak najszybciej trafić na Wasze talerze!
 
2 szalotki
200 g ryżu arborio Italiamo
300 ml bulionu warzywnego 
ok. 70 ml czerwonego wina
4 łyżki masła
kilka łyżek oliwy extra vergine Italiamo
1 słoik sugo di Datterimi con Basilico Italiamo (sos z pomidorów daktylowych z bazylią)
1/2 słoika częściowo suszonych pomidorów czereśniowych Italiamo
sól, pieprz do smaku
spray chilli  Italiamo do smaku
garść świeżych listków bazylii
garść świeżo startego parmezanu


Szalotki obrać i drobno pokroić. Do garnka z grubym dnem dodać dwie łyżki masła i pokrojone szalotki i lekko podsmażyć, aż staną się szkliste. Wsypać ryż i cały czas mieszać. Trzeba pilnować, aby nie zaczął przywierać do dna. Kiedy ryż się zeszkli, wlać ok. 1/3 bulionu (oczywiście domowej roboty, nie z kostki!) i nadal mieszać. W momencie kiedy ryż wchłonie płyn, dolać kolejną porcję bulionu oraz stopniowo zacząć dolewać wino. Powtarzać tą czynność do momentu aż ryż ugotuje się al dente. Pod koniec gotowania dodać sos z pomidorów i wlać resztę wina oraz lekko odparować, a następnie na sam koniec wrzucić częściowo suszone pomidory czereśniowe, listki bazylii, resztę masła i odrobinę parmezanu. Garnek zdjąć z ognia i delikatnie zamieszać risotto, aby wszystkie składniki równo się rozeszły. Podawać od razu. Na talerzu dodatkowo skropić oliwą i posypać parmezanem. Można także skropić chilli - jeśli lubimy ostrzejsze smaki.

* cytuję wiersz autorstwa Giovanni Pascoli Il risotto in ai - znaleziony w książce Sekrety kuchni włoskiej, Eleny Kostioukovitch 
**cytuję fragmenty rozdziału Risotto z książki Sekrety kuchni włoskiej, Eleny Kostioukovitch 

Dziękuję LIDL Polska za pyszną i aromatyczną przesyłkę z produktami z Tygodnia Włoskiego.

środa, 3 czerwca 2015

Granita z bzu. Jak zjeść zapach?



Jak zjeść zapach? 
Czy to w ogóle możliwe? 
Położyć go na talerzu, podzielić na porcje, wpisać do menu ...
Przecież jest niewidzialny. Pojawia się równie niespodziewanie co znika. 
Jest zapowiedzią, bywa wspomnieniem, ale czy może stać się czymś więcej?


Kocham zapachy maja i czerwca. 
Uwielbiam się w nich zanurzać. 
Wsiadać na rower i dać się porwać po drodze odurzającej woni goździków, słodko-mdławym aromatom róż, zmysłowym zapachom jaśminu...
Wstęgi zapachu snują się wszędzie wokół i tylko czekam, aby wplątały się we włosy, wpełzły pod ubranie i zostały na skórze... 


A taki zapach babcinego drożdżowego ciasta ?
Gdyby można go było uchwycić i podawać w chwilach największej tęsknoty?
Albo zapach ciepłych od snu mięciutkich policzków mojego synka, gdy był jeszcze malutki?
Ileż bym dała za ogromną porcję tego najpiękniejszego aromatu, którego skrawki wyłapuję desperacko gdzieś w otchłaniach pamięci...


Zapach i smak zdają się być nierozłączne, choć smak odbiera zapachowi to co najbardziej magiczne, zmysłowe. To proza, wspaniała, ale nie tak cudowna, jaką jest poezja zapachu.


Wśród ukochanych, zapach dzikiego bzu od zawsze jest tym, dla którego zupełnie tracę głowę.  
Jest ideałem. 
Żółtym pyłkiem pudruję nos za każdym razem, gdy nurkuję w pięknych baldachach i wdycham łapczywie całą jego rześkość, cytrusowość i kwiatowość. 


To jeden z zapachów, który naprawdę udaje się zjeść! 
Drobniutkie kwiaty bzu oddają całe swe dobro i pozwalają uchwycić ten cudowny aromat. 
Zamykam go w butelkach z syropem, przechowuję w gąsiorach z nalewką, trzymam w słoikach z truskawkową konfiturą, a od tego lata zamrażam.


Tylko czy zapach da się zamrozić?
Ależ tak!   I to prostsze niż może się wydawać. 
Granita z dzikiego bzu smakuje tak, jak pachnie bez. 
Białe kryształki lodu rozpływają się na podniebieniu uwalniając najpiękniejszy kwiatowo-cytrusowy aromat.
Jest delikatna jak jego białe kwiatki i cudownie rześka, jak jego niespotykany zapach. 

Od kliku dni zjadam ten zapach codziennie...


GRANITA Z BZU 

Inspiracją do tego przepisu była granita, jaką zobaczyłam w książce Julie Biuso "Lato bez końca" i oczywiście zakochałam się w pomyśle na takie zaczarowanie bzu. Jak pisze Julie granita to "mrożony puchar puszystego, aromatycznego lodu" i chyba nie można tego deseru nazwać lepiej. Moją granitę zrobiłam zupełnie inaczej, przede wszystkim rezygnując z cukru i gotowania go z wodą. Myślę jednak, że dzięki temu "zapach" bzu jest jeszcze lepiej zachowany. Uwierzcie mi - na upalne dni, jakie nadchodzą nie ma nic lepszego od porcji zmrożonego zapachu bzu.


1/2 litra zimnej wody /przegotowanej/
ok. 1/4-1/3 szklanki syropu z bzu 
sok z cytryny


W misce/garnku mieszamy wodę z syropem i dodajemy sok z cytryny. Proporcje są bardzo orientacyjne i na oko - musicie smakować i zdecydować jaki smak płynu najbardziej Wam odpowiada. Płyn przelać do zamykanego szczelnie pojemnika i wstawić do zamrażarki, aby zaczął częściowo zamarzać. Po ok. 1-2 godzinach wyciągnąć z zamrażarki i przy pomocy widelca pokruszyć zmrożone kawałki. Wstawić ponownie do zamrażarki i powtarzać tą czynność kilkakrotnie, aż całość zamieni się w puchate kryształki. Serwować w schłodzonych pucharkach. Rozkosz!

środa, 27 maja 2015

Bazyliowa panna cotta z truskawkami i syropem z bzu. Odwagi!




Panna cotta.
Truskawki.
Klasyka.
Właściwie nic więcej nie trzeba. 
Zestaw idealny. 


A jednak gdzieś tam w środku - czasem nieświadomie, a często z czystej przekory - przychodzi ochota, by nieco napsocić. 
Naciągnąć strunę i z szelmowskim błyskiem w oku sprawdzać, jak długo wytrzyma. 


Co by było, gdyby...?
A może by tak....?
Dlaczego by nie ... ?
Zrobić jeden krok dalej, zamienić role, podmienić składniki, dodać jedno, odjąć drugie ...
Sprawdzić, przekonać się, żyć - odważnie. 
Cienka linia oddziela klasykę od znużenia.
Ogranicza Cię tylko wyobraźnia.


Wszystko wokół czeka na Twój ruch. 
Jeśli go nie zrobisz, nigdy się nie przekonasz. 
Szkoda marnować chwile. Nie warto tracić szans. 
Wszystkie są Twoje i zależą wyłącznie od Twoje odwagi.
Odważysz się?


Może zaczniesz od kuchni?
Spojrzysz na bujny krzaczek bazylii i wyobrazisz ją sobie nie tylko na pomidorach. Naciągniesz strunę jeszcze ciut mocniej i pomyślisz o niej na słodko. Tak, na słodko. Zaczniesz od kilku listków wrzuconych do owocowego smoothie. Zdziwisz się, że tam idealnie pasuje. Nabierzesz ochoty na więcej. 


Upieczesz zielony biszkopt - bazyliowy, a jakże! Dojdziesz do wniosku, że stworzona jest do deserów, że pizza czy caprese to tylko namiastka jej cudowności. A potem pewnego razu wejdziesz do kuchni, spojrzysz na to samo okno po raz nie wiadomo już który i patrząc na bazylię zobaczysz ją tam, gdzie nikt się jej nie spodziewa. 


Bazyliowa panna cotta - dlaczego nie?! 
Z truskawkami i majowym syropem z bzu. Oczywiście! 
Cudownie seledynowa, aromatyczna, dopieszczona słodyczą truskawek i kwiatową rześkością bzu. 
Wszystko idealnie wyważone. Zaczynasz myśleć, że to teraz Twoja klasyka. 
I już wiesz, że zrobisz kolejny krok. To tylko kwestia czasu.


BAZYLIOWA PANNA COTTA Z TRUSKAWKAMI I SYROPEM Z BZU
/pomysł własny, składniki na 4 porcje/ 

Po pierwszej porcji doszłam do wniosku, że bazylia rośnie wyłącznie po to, by robić z niej panna cottę. Już dawno przekonałam się, że jest stworzona do deserów, a ten przepis jest tego najlepszym dowodem. Musicie się koniecznie odważyć! 

2,5 łyżeczki żelatyny  w proszku
430 ml śmietany kremówki 
1 duża garść bazylii /ok. 1 szklanki listków/
1/4 filiżanki cukru 
250 g świeżych truskawek
syrop z bzu


Przygotować 4 ramekiny lub inne naczynka na panna cottę. W miseczce zalać żelatynę 2 łyżkami zimnej wody i odstawić na kilka minut, by napęczniała. W tym czasie do niewielkiego rondelka z grubym dnem wlać śmietanę, wsypać cukier i dodać posiekaną drobno bazylię. Wstawić na średni ogień. Gdy cukier się rozpuści i całość się zagotuje zdjąć z ognia i odstawić na 2-3 godziny, aby śmietana jak najmocniej przeszła aromatem bazylii. 


Wstawić ponownie na mały ogień i podgrzać. Zdjąć z ognia, dodać namoczoną żelatynę i mieszać aż się całkowicie rozpuści. Przelać przez sitko i mocno odcisnąć bazylię, aby oddała całą swoją moc i kolor. Dwie, trzy łyżeczki siekanej bazylii dodać z powrotem do masy, resztę wyrzucić. Wymieszać i wlać masę do przygotowanych naczynek, a następnie wstawić do lodówki, by zastygła (u mnie trwało to 1,5 h). 


W tym czasie truskawki umyć i pokroić na drobne kawałki. Przełożyć do miski i zalać syropem z bzu. Dodać dla smaku kilka drobno posiekanych listków bazylii. Wymieszać i wstawić do lodówki. 
Przed podaniem naczynka z panna cottą zamoczyć na kilka sekund w naczyniu z wrzącą wodą. Delikatnie przełożyć deser na talerze - na wierzchu widoczne będą drobinki bazylii. Podawać z truskawkami i syropem z bzu.
Poezja! Najprawdziwsza!


Przepis na biszkopt bazyliowy znajdziecie tutaj - klik. 
Polecam też bardzo "pływające wyspy" , czyli "cytrynowy śnieg" z sosem bazyliowym  - klik

wtorek, 12 maja 2015

Sernik fistaszkowy z dulce de leche i solonymi migdałami. Idealny.



Jak upiec idealny sernik?
Często słyszę to pytanie i wszystko wskazuje na to, że mam na nie idealną odpowiedź.
Odkryłam ją niedawno i odkąd jestem jej wierna, serniki  wychodzą doskonale za każdym razem.
Brzmi to okrutnie bałwochwalczo i nieskromnie, ale powód do radości jest wielki i chcę się nim z Wami podzielić.


Wszystko zaczęło się od poszukiwań przepisu na sernik nowojorski. Bardzo chciałam go upiec, jego sława i renoma znane są wtajemniczony sernikofanom, zaczęłam więc poszukiwania. Oczywiście znalezienie jednego dobrego przepisu jest, jak szukanie igły w stogu siana. 


Co przepis, to inne wskazówki i proporcje. Doszłam szybko do wniosku, że odmian sernika nowojorskiego jest tyle, ile kultur i narodowości splata się w tym wielkim mieście i jedyne co może mnie uratować, to stworzenie własnej wersji.


Tak też się stało. Pierwsza "moja-klasyczna" odsłona sernika okazała się spektakularnym sukcesem. Sernik był po prostu DOSKONAŁY. Cudownie delikatny, kremowy, najprawdziwsza serowa chmurka rozkoszy z cudownie cytrusową nutą, której echo przez długi czas rozbrzmiewało na podniebieniu. Nigdy wcześniej żaden sernik nie wprowadził nas w taki stan rozkoszy, choć zawsze zdawało mi się, że moje serniki są bardzo udane;)


Nie byłabym sobą, gdybym nie chciała tej idealnej klasyki nieco udoskonalić - ale czy to możliwe?
Czy można coś doskonałego jeszcze dodatkowo ulepszyć?
Okazuje się, że tak - nawet constans zasługuje na tuning.
Postawiłam na kolor ecru, dobrałam stosowne dodatki, tak aby sernik pasował do filiżanki ulubionego espresso i zabrałam się do pieczenia.




I teraz następuje moment najtrudniejszy. Właściwie powinnam przestać pisać, bo czuję się niezręcznie. Zawsze miałam problem z zachwalaniem własnych sukcesów i wolę po prostu je przemilczeć ciesząc się cichutko i w skrytości. Tym razem jednak taka taktyka nie jest możliwa. Czemu? Po prostu - sernik jest tak doskonały, że mam ochotę obwieszczać to na głos całemu światu!


Wyobraźcie sobie cudowną lekkość, miękkość i kremowość - taką, w którą się zapadacie i nie chcecie się podnieść. Taką, która kryje w sobie dużą porcję masła orzechowego. Wyobraźcie sobie, że delektując się tą kremową puszystością możecie zlizywać z warg dulce de leche, rozgryzać z rozkoszą  prażone lekko solone migdały i delektować maślanym, chrupkim caiseczkowo-migdałowym spodem. Wyobraźcie sobie, że taki sernik ląduje w Waszym łóżku w sobotni poranek - czy można bardziej rozkosznie i rozpustnie rozpocząć weekend?


Zgadzam się, że w kwestii sobotniej porannej rozkoszy możecie mieć odmienne zdanie, śmiem jednak twierdzić, że co do doskonałości sernika nie mylę się i trudno będzie mnie przekonać - jeśli w ogóle to się uda - że jest jakaś lepsza wersja. A zatem bierzcie, pieczcie i dzielcie się dalej....


SERNIK FISTASZKOWY Z DULCE DE LECHE I SOLONYMI MIGDAŁAMI
/przepis inspirowany sernikiem nowojorskim pochodzącym z tej strony - klik/

1 kg dobrego twarogu na serniki
5 jajek
1 szklanka masła orzechowego typu "crunchy"
ok. 1 szklanki cukru pudru - użyłam trzcinowego /ilość zależy od Waszego "progu słodkości"
1 szklanka kwaśnej śmietany
1/4 szklanki śmietany kremówki 30%
1 mały słoik - ok. 200 ml domowego dulce de leche lub w wersji dla leniwych - kajmaku z puszki
spora garść prażonych solonych migdałów - wykorzystałam kupione podczas tygodnia hiszpańskiego w pewnej sieci;)
180 g ciasteczek - u mnie pół na pół migdałowe biscotti i herbatniki kakaowe
90 g masła


Piekarnik rozgrzać do temperatury 160 stopni.
Spód formy do pieczenia wyłożyć folią aluminiową i owinąć nią także dokładnie całą tortownicę od strony zewnętrznej - spód i boki. Ciasteczka zmielić lub rozkruszyć i wymieszać ze stopionym masłem - masa będzie przypominała kruszonkę. Rozłożyć ją równomiernie na spodzie tortownicy i wstawić do nagrzanego piekarnika na ok. 5-7 minut, aby lekko się podpiekła. 


W tym czasie do misy miksera włożyć twaróg, jajka, masło orzechowe, obraz rodzaje śmietany i cukier. Zmiksować całość na gładką masę - nie za długo, jedynie do momentu aż całość się dobrze połączy. Masę wylać na podpieczony spód. Sernik upiec w kąpieli wodnej. Tortownicę włożyć do drugiego, większego naczynia i napełnić wrzątkiem przynajmniej do połowy wysokości tortownicy. 


Wstawić do piekarnika, po 10 minutach zmniejszyć temperaturę do 150 stopni i piec przez ok. 40-45 minut, czasem krócej - do momentu aż środek - cytując Nigellę "będzie ścięty, ale pod skórką będzie nadal wyczuwalne  delikatne, seksowne drżenie". Zaraz po upieczeniu wyjąć z piekarnika, wystudzić i włożyć na noc do lodówki. Następnego dnia posmarować z wierzchu delce de leche (lub kajmakiem) i posypać grubo siekanymi migdałami. Nie pytać o ilość kalorii, bo szczęśliwi ich ie liczą, tylko kroją kolejna dokładkę! 


Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails