czwartek, 10 października 2013

Wszystko powraca. TU I TAM # 32 i Książę Jarmuż w Krainie Gratin.


Gdzie byłyśmy? Tu i tam.
Co robiłyśmy? To i owo.
Czemu tak długo nas nie było? Długo by pisać.
Ale nieważne gdzie, co i dlaczego.
Ważne tu i teraz.
Wracamy.
W powrotach najważniejszy jest spokój.
Pewność, że tam, gdzie wracamy, czeka na nas ciepło i stary, dobry porządek.
Tak jak stary, dobry jarmuż - powraca po latach na stragany, do kuchni i na nasze stoły.
Czas zatacza koło. Jesień, jarmuż, TU i TAM - wszystko powraca. 
Zapraszamy na spotkanie z jarmużem u Amber w Kuchennymi Drzwiami i u mnie w Kucharni. 


Jako pierwsza rosła  kukurydza, obok niej alejka śliwek i gruszy. 
Dalej ziemniaki i kapusta.
Potem ogórki i pomidory.
W głębi, najdalej na lewo, brukselka i On. 


W kukurydzy grałyśmy w chowanego. 
W cieniu śliw i gruszy planowałyśmy podróż dookoła świata i zastanawiałyśmy się, jak to będzie, gdy zostanę kosmonautą (naprawdę chciałam nim być).
Pół wiaderka świeżo wykopanych ziemniaków wrzucałyśmy do ogniska i walczyły o te z najbardziej przypaloną skórką. 


Cieszyły nas motyle w kapuście, nasze latające elfy, choć Babcia nie podzielała tego zachwytu. 
Ścigałyśmy się po młodziutkie ogórki, by zanurzać je potem w miodzie i chrupać zamiast nieosiągalnej czekolady.
Soczyste pomidory wpadały prosto z tyczek do fartuszków ogrodniczek. 
Brukselka rosła niewzruszona czekając na swój jesienny czas. 
A obok wyrastał On - jarmuż. Brrrr...
To słowo wzbudzało niepokój. 
Chłodne, drapieżne, z tym ostrym jak sztylet "ż" i sztywnymi, karbowanymi liśćmi, które omijałyśmy wielkim łukiem wracając biegiem na podwórko. 


Zamykam oczy i wracam.
Najpierw zanurzam się w szeleście kukurydzianych liści. 
Potem wędruję między śliwami przez kolejne grządki.
Idę do końca. Już nie uciekam.
Staję tam, gdzie rósł On i tęsknię. 


Dziś tylko trawa rośnie na tym polu pełnym wspomnień. 
Niektóre powroty są niemożliwe. 
A jednak On wrócił - wysłannik szczęśliwych czasów. 
Ucieszył mnie, choć kiedyś był dla mnie grządkowym straszydłem. 


Królewicz z bajki. Książę Jarmuż. 
Wyjątkowy. Tak, jak zaprzyjaźniony staruszek, od którego kupuję go w piątkowe poranki. 
Stare czasy.
Bywa, że uda się złapać choć skrawek i szczęśliwie powrócić. 


Książę Jarmuż w Krainie Gratin.
Zapiekanka z cieniutkich ziemniaczanych plasterków - sprawdzona klasyka i zapomniane liście, które szczęśliwie wracają na stoły. 
Ciepłe, sycące danie. Rozgrzewa i otula poczuciem szczęścia. 
Bez wymyślnych dodatków i zaskakujących połączeń.
W powrotach najważniejszy jest spokój.
Pewność, że tam, gdzie wracamy, czeka na nas ciepło i stary, dobry porządek.


GRATIN Z JARMUŻEM
/przepis własny/ 

duża wiązanka liści jarmużu 
1 kg ziemniaków, obranych, pokrojonych w cieniutki plasterki
3/4 szklanki tartego sera /użyłam delikatnego cheddara/ 
400 ml śmietany kremówki 30%
sól, pieprz do smaku
gałka muszkatołowa
kilka ząbków czosnku
2 łyżki masła + dodatkowo do wysmarowania naczynia



Plasterki ziemniaków ugotować al dente, odcedzić i odstawić.
Liście jarmużu opłukać i przy pomocy noża wyciąć stwardniałe łodyżki. Przełożyć do garnka, zalać wrzącą wodą i pozostawić na ok.3-5 minut. Następnie odcisnąć nadmiar wody i pokroić. Czosnek pokroić w cieniutkie plasterki. Naczynie do zapiekania wysmarować masłem. Na dno wyłożyć część porcji ziemniaków,  a następnie część porcji jarmużu i plasterki czosnku. Posypać częścią sera i powtórzyć warstwy, pozostawiając trochę sera do posypania z wierzchu. Kremówkę wymieszać z solą, pieprzem i gałką muszkatołową i zalać całość. Na koniec posypać pozostałą porcją sera. Wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 200 stopni i zapiekać przez ok. 25 minut lub do momentu, gdy ziemniaki zmiękną, a całość nabierze ładnego, złotego koloru. 


Polecam Wam także moją wariację na temat ribollity z dodatkiem jarmużu i pieczonej dynii - cudowna, sycąca zupa. Przepis znajdziecie na stronach KUKBUK-a - klik



W imieniu niezwykłego miejsca, jakim jest Pracownia Manualna i swoim zapraszam na warsztaty kulinarne, które poprowadzę w pięknych wnętrzach Pracowni 
w Józefowie k/Warszawy. 

To pierwsze z serii palety kolorowych warsztatów kulinarnych, jakie prowadzone będą cyklicznie w Pracowni Manualnej (klik)

Tematem warsztatów, które odbędą się w dniach 19-20 października
będzie kolor POMARAŃCZOWY.

Warsztaty skierowane są do wszystkich, dla których jedzenie to nie tylko gotowanie, ale także magia wspólnych rozmów, podróż przez zmysły, w czasie której, kolor nabiera smaku.

Podczas warsztatów przygotujemy pomarańczową kolację oraz energetyzujące, pomarańczowe śniadanie.
Wszystkie potrawy są bezmięsne. 


piątek, 13 września 2013

Niezłe ziółka - Baziółka, czyli tam, gdzie szczęście kiełkuje przez cały rok


Są zaproszenia, które z miejsca odrzucam.
Są takie, nad którymi się waham, a potem grzecznie odmawiam.
Są takie, które zaczynam poważnie rozważać, by w końcu  odpisać "nie, dziękuję".
I są takie, nad którymi nie trzeba się zastanawiać - są po prostu nie do odrzucenia. 
(Tylko czemu tych jest najmniej?! )


Magia ziół, ich zapach, kolor i to, co potrafią w kuchni to temat od zawsze mi bliski. 
Lubię niekonwencjonalne połączenia, dodawanie ziół do potraw, w których zaskakują, pozwalając zrobić krok dalej - tak, to lubię. 
Lubię też wiedzieć skąd pochodzą i kto je wyhodował. 
Jaki z tego wniosek? Otóż taki, iż oczywistym było, iż z radością przyjęłam zaproszenie do Kraśniczej Woli, gdzie ma swoją siedzibę firma Swedeponic, promująca właśnie swoją nową markę, Baziółka (klik) .  

I co myślę? Jak było?
Otóż mogę śmiało powiedzieć, że trafiłam wraz z 11 blogerkami i blogerami do ziołowego raju!
Tak jest! W tym raju jest zielono, słonecznie, ciepło i pachnie tak, że ....och! 
I czy to nie raj, skoro zioła dla poprawy "nastroju", czyli lepszego wzrostu słuchają sobie muzyki, a ich opiekunowie - pracownicy Swedeponic należą do najbardziej uśmiechniętej i zadowolonej załogi, jaką przyszło mi spotkać. Przy takiej ilości światła i ciepła nie ma mowy o smutkach. A jeśli można jeszcze skubnąć (chyba można? my skubaliśmy bez ogródek) przy pracy listki stewii, boskiej rukoli, greckiej bazylii czy uspokajającej melisy, to przyznacie, że to raj na ziemi! 

Dwie wielkie hale (wkrótce dołączy trzecia) produkują rocznie ok. 10 mln ziół!  Na stoły smakoszy, do wielkich sieci handlowych, restauratorów i za granicę wędrują stąd: bazylia, cząber, estragon, kolendra, koper, lubczyk, majeranek, melisa, mięta, oregano, pietruszka, rozmaryn, rukola, szałwia, soliród, stewia, szczypiorek, trawa cytrynowa, trybula i tymianek. 
Po obu halach oprowadzał nas sam właściciel z radością i widoczną pasją dzieląc się z nami wieloma ciekawostkami na temat ziół i nie tylko (nareszcie wiemy, jak należy używać lubczyku, by rzeczywiście zadziałał;) .


Przyglądaliśmy się ziołom we wszystkich fazach rozwoju (trwa ok. 36 dni) od nasionek po doniczki gotowe do podróży w świat. Skubaliśmy przy tym wszystko co się da i był to cudowny przedsmak tego, co czekało na nas później! Zwiedziliśmy sialnię, kiełkowalnię, by na końcu trafić do miejsca kulminacyjnego, skąd nikt nie miał ochoty wyjść -  do tonącej w ziołach, przepięknie udekorowanej sali (nad ziołowym wystrojem czuwała Kornelia Stalewicz), gdzie czekała na nas prawdziwa ziołowa uczta skomponowana przez Witka Iwańskiego. Witek, na co dzień szef kuchni w restauracji Aruana w hotelu Narvil , skomponował fantastyczne menu, którego tematem przewodnim były oczywiście Baziółkowe zioła, rzecz jasna w nieoczywistych wcieleniach.

Ziołową ucztę otwierał zielony, bazyliowy brioche z bazylii i pietruszki z brązowym masłem i majerankową solą, a po nim nieprzyzwoicie orzeźwiający i pyszny sok z pomidorów malinowych z dodatkiem oleju z czerwonej bazylii. 


Następnie podano pieczonego szparaga w kolendrze z kolendrową pianą, szałwiowym ciastkiem i pestkami z dyni oraz łososia przygotowanego metodą sous vide z kompresowanym ogórkiem z koprem i emulsją z estragonu. Na tym etapie lewitowaliśmy już  z zachwytu unosząc się nad ziołowym stołem, na którym pojawiły się lody waniliowo-rozmarynowe z białym kremem z octu balsamicznego (czemu wszystko co najlepsze znika tak szybko?!). 


Mylicie się sądząc, że to już koniec. Otóż nie. Nadszedł czas na kurczaka ze szczypiorkowym żółtkiem i esencją z trybuli - ponownie przygotowanego metodą sous vide i nieprzyzwoicie wręcz delikatnego - och i ach po prostu! 


Uczta, prawdziwa! A skoro uczta, to musi być i deser. Sezonowe owoce z miętową, musująca czekoladą (ha! i wiem od samego mistrza, jak ją zrobić!) i coś co tygryski lubią najbardziej, czyli trufelki z białej i ciemnej czekolady wypełnione ganache ze stewią i tymiankiem - poezja w czystej postaci (czego nie można było powiedzieć o naszych czekoladowych buziach i palcach;). 


Dopieszczeni kawą i świetnym winem, obdarowani pięknymi skrzynkami ziół, byliśmy zdecydowanie w ziołowej ekstazie. Trwa ona u mnie nieprzerwanie za każdym razem, gdy skubnę to i owo z Baziółkowych ziół nadal pięknie zieleniących się na moim kuchennym oknie. 
Jestem pewna, że nie raz spotkaliście takie niezłe ziółka - ze Swedeponic, w różnych opakowaniach, trafiają one do chyba wszystkich znanych sklepów i sieci w Polsce. Od niedawna mają nową nazwę Baziółka, zdecydowanie bardziej kojarzącą się z polskimi ziołami od polskiego producenta. 



Dziękuję organizatorom za zaproszenie i udostępnienie części zdjęć.
Pełna fotorelacja do obejrzenia tu - klik.

wtorek, 10 września 2013

Chwile jak bilety. Lemon rosemary bread i my cztery.



Są chwile nijakie.
Są chwile stracone.
Są też niechciane.
I są takie, które raz złapane, czasem przypadkiem, będą jak bilet - przepustką.
Do osób i miejsc, gdzie wstęp mają posiadacze tylko takich samych biletów.
Oznaczonych przez słowa, jakie wtedy padły,
przez gest, który zastygł w pamięci,
przez uczucie, które jak koło ratunkowe potrafi cierpliwie utrzymać na powierzchni. 


Mam po bilecie do każdej z nich. 
One mają taki sam.
Możemy podróżować do siebie zawsze, kiedy tylko chcemy, potrzebujemy.
Szanujemy go.
Nie nadużywamy.
Czasem odkładamy na dłużej, a czasem jeździmy w te i wewte. 


Mamy swoje trasy, po których nasze myśli i słowa snują się najchętniej.
Bywa, że zapowiadamy się z wizytą na długo wcześniej.
Bywa też, że wpadamy zupełnie niespodziewanie. 


One.Trzy. 
Każda inna, a jednak tak samo bliskie.
I ta na północy z uśmiechem rozciągniętym od piega do piega.
I te dwie, niemal sąsiadki, zabiegane, zajęte, z mnóstwem planów splecionych między długie loki.
I ja, jedna. Na dalekim południu, z biletem do każdej z nich.


My cztery. Razem.
Z tym samym biletem i planem podróży. 
Do kuchni, piec i plotkować - wirtualnie.
Plotkować i piec - rzeczywiście.
Chleb. A może drożdżówkę. A może coś pomiędzy...


Potrzebna mi była ta podróż, potrzebny powrót do chwil, kiedy zapach chleba otula jak najlepszy przyjaciel i przynosi spokój, po prostu.
Potrzebujemy się.
I Wy też potrzebujecie takich biletów w tylko Wam znanym kierunku.
Nie zgubcie ich, zbierajcie.
Są ważne w dwie strony.  


Chleb cytrynowo-rozmarynowy, a może drożdżowa buchta, a może coś pomiędzy.
Cudowny, puszysty, wilgotny, o aromacie, który nie pozwala na smutek.
Pachnie, jak najlepsze wspomnienia. Smakuje jeszcze lepiej.
Idealny z masłem, domową konfiturą, wspaniały z kozim serem i świeżymi figami.
Rośnie - jak na drożdżach. Znika jeszcze szybciej.
Świąteczny, bo chwile w kuchni, z Nimi, to przecież zawsze święto. 

Dziękuję Magdzie (klik) za zaproszenie w tą wspaniałą, aromatyczną podróż i moim towarzyszkom Asi (klik) i Asiejce (klik) za te uczucia i chwile, które nas łączą.  


CHLEB CYTRYNOWO-ROZMARYNOWY, ŚWIĄTECZNY
/Lemon Rosemary Bread, przepis autorstwa Deborah Madison, cytuję za Magdą, z moimi zmianami/  

1 szklanka pełnego mleka 
5 łyżek masła, krojonego na drobne kawałki 
¼ szklanki miodu (dałam więcej) 
2 łyżeczki drobno posiekanego rozmarynu (sugeruję dać więcej)
skórka starta z jednej dużej cytryny 
2 jajka, roztrzepane 
¼ szklanki ciepłej wody 
2 ¼ łyżeczki drożdży instant (lub 20 g świeżych - w tym wypadku należy zrobić wcześniej rozczyn) 
¾ łyżeczki soli 
1 szklanka uprażonych orzeszków piniowych lub pokrojonych orzechów włoskich (zastąpiłam prażonymi ziarnami słonecznika)
1 szklanka rodzynek sułtanek (*oczywiście zastąpiłam żurawiną) 
4 szklanki mąki

Glazura:
1 żółtko lub całe jajko roztrzepane z łyżką wody, mleka lub śmietany
1 łyżeczką cukru


Drożdże wsypać do ¼ szklanki ciepłej wody i odstawić na ok. 15 min., dopóki nie pojawi się piana. 
W niewielkim rondelku na średnim ogniu podgrzać mleko z masłem, miodem, rozmarynem i skórką cytrynową, mieszając od czasu do czasu. Przelać do miski, odstawić do ostygnięcia i wbić jajka. Następnie wlać do mikstury mlecznej, dodając sól, orzechy i rodzynki. 
Energicznie wmieszać mąkę, dodając po jednej szklance, aż do momentu, kiedy ciasto zacznie odchodzić od brzegów miski. Następnie zagniatać ciasto przez kilka minut, dopóki nie stanie się gładkie. Umieścić w nasmarowanej masłem misce i odstawić, aż podwoi objętość (1-1 ½ godz.). W tym czasie nasmarować formę lub formy masłem. Ponownie zagnieść ciasto, uformować w kulę i umieścić w formie/formach. Pozwolić ciastu wyrastać, aż będzie bardzo miękkie w dotyku i ponownie podwoi swoją objętość (kolejna godzina). Podczas ostatnich 15 minut nagrzać piekarnik do 180 stopni. Ciasto posmarować glazurą i posypać cukrem. Piec ok. 40- 45 minut, studzić na kuchennej kratce. 

* ustawowo, od urodzenia, nie tolerują rodzynek w cieście:)


* ustawowo, od urodzenia, nie tolerują rodzynek w cieście:)


Cieszę się, że chwile spędzone z uczestnikami  podczas sierpniowych warsztatów Smak Lata (klik) także zamieniły się w niezwykłe bilety i nasza wspólna podróż trwa nadal. 
Mam nadzieję, że podobnie stanie się podczas wrześniowego spotkania w Siedlisku na warsztatach PIĄTA PORA ROKU, które tam poprowadzę. Jest jeszcze kilka wolnych miejsc - serdecznie zapraszam. 


PIĄTA PORA ROKU

Kiedy się kończy, kiedy zaczyna?

Jak smakuje? Jak pachnie? Jaki ma kolor?

Odpowiedź jest tylko jedna – WARSZTATY KULINARNE  w Siedlisku

Tu poznacie smak, zapach i magię pory roku, której na próżno szukać w kalendarzach.

Zapraszamy na wyjątkowe, jedyne takie w Polsce

WARSZTATY KULINARNE - PIĄTA PORA ROKU
26-29 września
 W programie cztery dni pobytu, trzy sesje warsztatowe – dwie popołudniowe zakończone wspólną kolacją i jedna poranna kończąca się wspólnym brunchem.
 Na wszystkich uczestników codzienne rano czeka śniadanie. Każdy otrzymuje też w prezencie siedliskowy fartuch oraz smaczne upominki.
Spotykamy się i gotujemy w kameralnej atmosferze, dlatego ilość miejsc jest ograniczona.

Rezerwacja i zapisy do 20 września

Informacje i rezerwacje – warsztaty@siedliskoblanki.com  tel. 696 871 139
Więcej informacji na stronie Siedliska www.siedliskoblanki.com
Relacje z poprzednich warsztatów tu i tu (klik)  

niedziela, 1 września 2013

You sexy thing! Figi, lody. Ostro i pieprznie. I kiedy przypada Piąta Pora Roku?




Jej oddech jest niczym miód przyprawiony goździkami.
Jej wargi - słodkie jak dojrzały owoc mango.
Całować jej skórę - to jak dotykać płatków lotosu.
Głębia jej pępka kryje w sobie aromat wszystkich przypraw. 
Jakież rozkosze kryją się dalej - wie tylko język,
ale nie potrafi tego opowiedzieć.
/Srngarakarika, Kumaradadatta, XII w./ 


Jedzenie i rozkosz.
Rozkosz podniebienia. 
Zmysłowość kształtów, woni, smaków.
Słuch, dotyk, węch. 
Jedzenie jest tańcem zmysłów. 


Kocham jeść. 
To dla mnie zmysłowa przyjemność.
Rozkosz, której nie potrafię i nie chcę sobie odmówić.
Już same dźwięki są afrodyzjakami.
"Synkopowy dźwięk noża przy krojeniu warzyw, cierpliwy śpiew moździerza ucierającego ziarenka, płynne nuty wina rozlewanego do kieliszków, brzdęk srebrnych sztućców, kryształów i porcelany, melodyjny szept rozmów przy stole, pomruki zadowolenia i niemal nieuchwytne skwierczenie świec oświetlających jadalnię."


Ktoś powiedział, że gotowanie jest dowodem miłości.
A więc ja kocham, kocham bardzo.
Kocham jeść, kocham gotować, kocham....

Ale nie znoszę nudy. Uwielbiam ryzyko, dreszcz emocji i podekscytowanie, jakie towarzyszy kolejnym eksperymentom. 


Tiramisu... Tak, lubię, ale znowu? 
Ten romans już przygasł, jest sentymentalny, ale już nie ekscytuje. 
W karcie deserów szukam czegoś bardziej podniecającego. 
I nie jest to kolejna szarlotka na ciepło z lodami ani tym bardziej porcja tortu, która pod fikuśnym makijażem kryje wszystkie niedoskonałości mało pociągającego wnętrza. 


Chcę tort bezowy. 
Chcę patrzeć na jego nieregularne, czasem ostre rysy. 
Wyobrażać sobie, że w środku ta kusząca kruchość topnieje i zamienia się w słodką, zniewalająco ciągnącą miękkość, która muśnięta językiem zaczyna powoli rozpływać się na podniebieniu. 


Chcę wsłuchiwać się, jak ostrze noża powoli, choć zdecydowanie przełamuje kruchość i ląduje między aksamitnymi warstwami kremu. Tam, gdzie kajmak otula orzechy i spływa powoli złączony dekadenckim uściskiem z czekoladowym ganache. 

Chcę koniuszkiem języka zlizać ostatni bezowy okruch wtulony w krągłości warg wraz ze słodką kroplą kajmaku.
Chcę....
A figa!


A figa, to prawdziwa kurtyzana.
Zmysłowa, uwodzicielska, kusząca, stworzona do tego, by grzeszyć w kuchni, eksperymentować. 
Na ostro, na słodko, solo, w duecie i w zmysłowym trójkącie z gorgonzolą i lodami. 
Gorgonzola - ostra.
Lody - pieprzne.
Figa - oblana sokami rozkoszy. 
Jakież rozkosze kryją się dalej - wie tylko język,
ale nie potrafi tego opowiedzieć. 

Zanurzam się w tym grzechu po uszy, bezkarnie, z apetytem na więcej.
I Wam też polecam. Rozkoszujcie się! 


TARTA TATIN Z FIGAMI I GORGONZOLĄ
/pomysł własny/ 

Słodkie figi i ostra gorgonzola to cudowne połączenie, ale osiąga prawdziwy ideał pod gęstymi kroplami kremu z octu balsamicznego i w towarzystwie absolutnie cudownych lodów z kolorowym pieprzem. Zwolennikom ostrej jazdy nie muszę nawet polecać, by lody dodatkowo oprószyli świeżo mielonym pieprzem - mrauuuu  


Na spód
płat gotowego ciasta francuskiego (do tarty tatain można używać ciasta kruchego, jak i francuskiego - w tym wypadku, ze względu na lekko słony posmak, wybieram właśnie to drugie)
80 g masła
80 g cukru

Na nadzienie
6 dojrzałych fig
kawałek gorgonzoli piccante
dodatkowo - krem z octu balsamicznego i świeżo mielony, gruboziarnisty kolorowy pieprz, świeży tymianek


W formie o średnicy 21 cm  ogrzewać masło z cukrem na średnim ogniu do momentu aż cukier się roztopi - można od czasu do czasu mieszać. Trzymać dalej na ogniu ok. 5-6 minut, aż masa nabierze lekko karmelowego odcienia. W tym momencie zdjąć z ognia. Figi przeciąć na pół i w środku każdej połówki zrobić łyżeczką zagłębienie. Układać w nich kawałki gorgonzoli. Nadziane połówki fig układać w formie nadzieniem do góry. Na wierzchu rozłożyć płat ciasta francuskiego, przycinając nadmiar i upychając brzegi do wnętrza tarty. Nakłuć widelcem w kilku miejscach i wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 210 stopni przez ok. 15-20 minut lub do momentu aż wierzch ciasta ładnie się zrumieni. 
W trakcie pieczenia figi puszczają dużo soku - przed przełożeniem na talerz polecam lekko przechylić formę i do podstawionego naczynka odlać nadmiar płynu - będzie idealny do polania tarty z wierzchu przed podaniem. W przeciwnym wypadku spłynie pod spód i nawilży go, co moim zdaniem odbiera tarcie cały urok. 
Naczynie z tartą nakryć talerzem i sprawnym ruchem odwrócić formę do góry dnem - uwaga na gorące krople karmelu! 
Podawać na ciepło posypaną z wierzchu listkami tymianku, z pokruszonymi kawałkami gorgonzoli. Słodkie figi i ostra gorgonzola to cudowne połączenie, ale osiąga prawdziwy ideał pod gęstymi kroplami kremu z octu balsamicznego i w towarzystwie absolutnie cudownych lodów z kolorowym pieprzem. Zwolennikom ostrej jazdy nie muszę nawet polecać, by lody dodatkowo oprószyli świeżo mielonym pieprzem - mrauuuu


LODY Z KOLOROWYM PIEPRZEM
/trzyskładnikowe, bez użycia maszynki do lodów, przepis własny/

4 szklanki śmietany kremówki
420 ml mleka słodzonego skondensowanego
kolorowy pieprz – do smaku, gruboziarnisty

W misce ubić śmietanę aż zacznie nabierać objętości. Odstawić. W oddzielnym naczyniu zmieszać mleko skondensowane z kolorowym pieprzem i połączyć z ubitą śmietaną. Mieszać tak długo, aż całość dokładnie się połączy. Przełożyć do zamykanego pojemnika i chłodzić w zamrażarce przez min. 6 godzin lub najlepiej przez całą noc.


Postaram się, by jeszcze bardziej ekscytujące rozkosze czekały na uczestników kolejnych warsztatów kulinarnych, które pod nazwą PIĄTA PORA ROKU poprowadzę w Siedlisku w dniach 26-29 września.  

PIĄTA PORA ROKU

Kiedy się kończy, kiedy zaczyna?

Jak smakuje? Jak pachnie? Jaki ma kolor?

Odpowiedź jest tylko jedna – WARSZTATY KULINARNE  w Siedlisku

Tu poznacie smak, zapach i magię pory roku, której na próżno szukać w kalendarzach.

Zapraszamy na wyjątkowe, jedyne takie w Polsce

WARSZTATY KULINARNE - PIĄTA PORA ROKU

 W programie cztery dni pobytu, trzy sesje warsztatowe – dwie popołudniowe zakończone wspólną kolacją i jedna poranna kończąca się wspólnym brunchem.

 Na wszystkich uczestników codzienne rano czeka śniadanie. Każdy otrzymuje też w prezencie siedliskowy fartuch oraz smaczne upominki.

Spotykamy się i gotujemy w kameralnej atmosferze, dlatego ilość miejsc jest ograniczona.


Rezerwacja i zapisy do 20 września


Informacje i rezerwacje – warsztaty@siedliskoblanki.com  tel. 696 871 139

Więcej informacji na stronie Siedliska www.siedliskoblanki.com
Relacje z poprzednich warsztatów tu i tu (klik) 



* cytaty pochodzą z książki Isabel Allende, Afrodyta, wyd.Muza

Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails