poniedziałek, 5 listopada 2012

Drzewo pamięci. Kandyzowana pigwa, zielone orzechy, tartaletki.



Wiatr.
Ballada liści. 
Szeptana od drzewa do drzewa.
W każdym liściu zapisane jedno słowo, wspomnienie, uśmiech. 


Wiatr. 
Długa ballada. 
Pisana od wiosny, gdy liście nie wiedzą jeszcze, że przyjdzie im zapamiętać każdy kolejny dzień. 
I szeleścić o nim. I szumieć. I szeptać.
I odlecieć z nim tam, gdzie drogę zna tylko wiatr. 


Siedzę przy oknie. 
Przyglądam się wiatrowi. 
Wsłuchuję w jego historię. 
Każda inna. 
Liście klonu szumią zupełnie inaczej od jabłoni. 


Nagle ballada nabiera tempa. 
W rytmie allegro liście układają się na niebie jak nuty szalonego kompozytora. 
Jedne znikają w okamgnieniu. Inne wirują unosząc się w miejscu, jakby wiatr specjalnie dla nich nagle się zatrzymał. 
Wsłuchuję się w wiatr i myślę o drzewie. 
O takim drzewie, którego liście byłyby kartami pamiętnika. 


Jakby to było, gdyby istniało. 
Od wiosny do jesieni każdego dnia jeden liść zachowywałby coś w pamięci. 
Nie to, co chcemy, ani nie to,co  wolelibyśmy zapomnieć. 
Wybierałoby coś, czego nie zdołaliśmy zauważyć. 
Uczucie, gest, słowo. 


Codziennie aż do późnej jesieni. Wtedy usiedlibyśmy przy oknie czekając aż nadejdzie wiatr i zacznie swoją opowieść. 
O nas. O tym, czego nie dostrzegaliśmy. 
Jedyny i ostatni seans zanim opadnie ostatni liść. 


Koniec. Drzewo pamięci już nic więcej nie pamięta. 
Wiatr opowiedział wszystko. 
Teraz nasza kolej. Co zrobimy dalej?
Czy ta opowieść doda nam sił, czy nauczy patrzeć dalej, wyostrzyć zmysły i dojrzeć istotę rzeczy w tym, co najbardziej niepozorne? 


Drzewo pamięci. 
Rośnie w mojej głowie. Zrzuca ostatnie liście. 
Zbieram te najpiękniejsze. 
Już wiem, co przeoczyłam i rozumiem, lepiej. 
I myślę o tym, by utrwalić te najsmaczniejsze chwile, zanim listopadowy wiatr zdmuchnie ostatni liść pamiętający lato. 


Czerwiec.
Kilka dni przed św. Janem. Czas zielonych orzechów. Zbieram je dla Taty. Za kilka tygodni dostanie smak, o jakim marzył. Kandyzowane zielone orzechy.
Lipiec.
Czerwone palce, usta, broda. Podrapane ręce, poplamione szorty. Śmiech i opowieści od krzaczka do krzaczka. Malinowe popołudnia. 


Sierpień. 
Korale od Marysi. Ulubione. I radość, że pamięta. Słoiki z perłowym agrestem przechowywane staranniej niż cenna biżuteria. 
Wrzesień. 
Jabłka i karmel. Karmel i jabłka. Kruche tarty pieczone niemal codziennie. Zawsze oblane karmelem. Nie umiem już inaczej. Nie chcę. Zapas kruchego ciasta ukryty w zamrażalce "na zaś". 


Październik. 
Czas pigwy. Wielkie szklane słoje czekają na nalewkę. A ja czekam na małe słoiczki ze złoto-bursztynowymi kawałkami kandyzowanej pigwy. 
Listopad. 
Słucham wiatru i piekę tartaletki. Niektóre mają kształt jesiennych liści. Malutkie. Na jeden raz. Do zapamiętania na zawsze. Każda smakuje innym miesiącem. 


Tartaletki to moja pożegnalna opowieść o lecie i początku jesieni. Smak wspomnień kruchych jak ciasto i słodko-kwaśnych jak ulubione owoce. 
Jaki smak mają Wasze wspomnienia?


TARTALETKI Z CREME PATISSIERE, KANDYZOWANĄ PIGWĄ, ZIELONYMI ORZECHAMI, AGRESTEM I MALINAMI

KRUCHY SPÓD
125 g mąki
szczypta soli
75 g schłodzonego masła
zimna woda


Mąkę, masło i sól połączyć, dodać niewielką ilość zimnej wody (ok. 2 łyżek) i zagnieść razem. Foremki na tartaletki natłuścić. Ciasto dość cienko rozwałkować, wyłożyć nim foremki . Do środka włożyć arkusz pergaminu i wysypać go fasolkami przeznaczonymi wyłącznie do pieczenie (lub służącymi do tego specjalnymi kuleczkami) - zapomniałam o papierze i wrzuciłam fasolki bezpośrednio na ciasto - bez szkody dla efektu końcowego;) Przełożyć do lodówki na 30 minut. Po tym czasie wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 minut i piec przez ok. 10 minut, następnie ostrożnie usunąć pergamin z fasolkami i piec jeszcze dalej przez kolejne 5 minut, do momentu aż całość ładnie się zezłoci.


CREME PATISSERIE 

 2 żółtka
1 białko

50 g drobnego cukru do wypieków

25 g mąki 

300 ml mleka

1/4 łyżeczki esencji waniliowej

1-2 łyżeczki soku z cytryny



Żółtka z białkiem przełożyć do miksera, dodać cukier i ubić razem do uzyskania niemal białej, puszystej masy. Stopniowo dodawać mąkę i mleko. Przelać do garnka o grubym dnie i trzymając na małym ogniu zagotować, stale mieszając. Gotować przez 3-5 minut, do momentu aż krem zgęstnieje
. Doprawić do smaku wanilią i sokiem cytrynowym. Przełożyć do schłodzonej wcześniej miski i nadal co chwilę mieszać, co zapobiegnie utworzenie się na wierzchu kożucha.
Wystudzonym kremem nadziewać upieczone wcześniej korpusy tartaletek.
* przepis na creme patissere pochodzi z książki Pudding and Desserts, Elizabeth Pomeroy.


DODATKOWO

Od Was zależy czym zechcecie udekorować tartaletki. Ja wybrałam:  
kandyzowane zielone orzechy - przepis od Moniki tu - klik 
kandyzowaną pigwę
agrest - u mnie w syropie
mrożone maliny

Na tartaletki wypełnione creme patissiere nakładać wybrane dodatki. Zjadać jedna za drugą delektując się wspomnieniami lata i jesieni.


środa, 31 października 2012

TU I TAM nr 28. Brrr ... brukselka, małpa i Tom Waits.


Mała zielona główka.
Kapuściana.
Ubrana w zielone bufiaste spódnice.
Zakłada je jedna na drugą.
A każda inaczej udrapowana.
Pojawia się późną jesienią, kiedy nad pustymi już polami snują się mgły.
I zostaje do wiosny.
Budzi mieszane uczucia.
Jedni ją kochają, inni nie znoszą.
A u nas - u Amber i u mnie w Kucharni, zajmuje wysoką pozycję.
Uwielbiamy ją.
Brukselka podana.
Zapraszamy!


Słyszałam, że nie przepadacie za brukselką.
Nie Ty, ani Ty, ale On i Ona.
Tak Wy!
Nie dziwi mnie to, choć zupełnie nie rozumiem - dlaczego?


Mówicie, że od dzieciństwa?
Rozgotowana, mdły smak, kolor jak wyblakły ręcznik po wielu praniach. 
No tak, to może być argument. 
Ale dlaczego?


Dlaczego uwierzyliście, że to jedyny sposób?
Dobrze. Przyznaję, że kiedyś też podobnie myślałam.
Myślałam, że nie można inaczej,
że wyobraźnia ma granice.
Nie ma.


Tu wszystko jest dozwolone.
Czasem lepsze, czasem zupełnie niewyobrażalne, a jednak możliwe. 
Wędrówki wyobraźni fascynują bardziej niż realne podróże.
Nigdy nie wiadomo dokąd doprowadzą, często nie wiadomo nawet kiedy się zaczęły. 


Bez map i przewodników.
Utkane z myśli, oswobodzonych, wolnych. 
Wszystkie trasy dozwolone.
Żadnych ograniczeń.
Wystarczą trzy słowa: "Wyobraź sobie, że...".


Tylko tyle. 
I już mnie nie ma tu, gdzie jestem.
Zaglądam teraz do pudła w szafie, z którego zniknęły tabliczki z nazwiskami. Zaraz się dowiem, że ukradła je małpa. Sama się do tego przyznaje. * 
I zupełnie mnie to nie dziwi. 


Wracam do siebie. Jedynie na chwilę.
Zachrypły, niski głos zabiera mnie zaraz wprost pod scenę. 
Siedzę przy okrągłym stoliku w zaciemnionej sali i wierzę na słowo, że "piano has been drinking, the carpet needs a haircut". ** 
Dzisiejszy wieczór w klubie sponsoruje Tom Waits. 


A jak będzie z Wami?
Dacie się przekonać wyobraźni?
Uwierzycie, że ten sprany ręcznik to nie jedyne wcielenie brukselki?
Zejdźcie z wydeptanych ścieżek.
Dajcie się ponieść fantazji.


Zaskoczcie samych siebie.
Kupcie świeżą brukselkę. Podsmażcie ją na oliwie. 
Dobrze się poczuje w towarzystwie czerwonej cebuli.
Wybierzcie dojrzałe winogrona, posiekajcie dorodne orzechy. 
Nie żałujcie octu balsamicznego i przypraw. 


Otulcie to wszystko ciastem.
Otrzymacie chrupiące galette z brukselką, winogronami i orzechami
Tak. Wyobraźcie sobie, że galette wcale nie musi być okrągłe, a brukselka nie jest wyłącznie więźniem własnego stereotypu.
Choć to właściwie nasza wina. 


Od lat wrzucana do osolonej wody i rozgotowywana, skutecznie utraciła zainteresowanie otoczenia. 
Jakże niesłusznie.
Uwierzcie wyobraźni. Tu wszystko jest możliwe.
Nawet to, że pokochacie brukselkę.


GALETTE Z BRUKSELKĄ, WINOGRONAMI I ORZECHAMI

Na spód:

1 1/4 szklanki mąki
1/4 łyżeczki soli
8 łyżek zimnego masla
1/4 szklanki kwaśnej śmietany
1 łyżeczka soku z cytryny
2-3 łyżki zimnej wody
1 żółtko

Na nadzienie:

oliwa z oliwek
1 nieduża czerwona cebula
ok. 250 g świeżej brukselki
2-3 łyżki octu balsamicznego
1/3 szklanki siekanych orzechów włoskich
1/3 szklanki czerwonych winogron
sól i pieprz do smaku
1/3 szklanki tartego parmezanu
krem balsamiczny - do smaku


Wszystkie składniki do spodu przełożyć do miski i zagnieść na gładkie ciasto. Wstawić do lodówki na ok. 1 godzinę. W tym czasie przygotować nadzienie. Brukselkę obrać z wierzchnich liści, jeśli trzeba odciąć twardy trzonek i opłukać. Pokroić na połówki lub ćwiartki. 
Na patelni rozgrzać oliwę i wrzucić na nią posiekaną czerwoną cebulę, a po ok. 3 minutach dorzucić brukselkę. Trzymać na ogniu przez kolejne 7-8 minut, do momentu aż brukselka zacznie się lekko rumienić. Przełożyć do miski. Na tą samą patelnię wlać ocet winny i wrzucić posiekane grubo orzechy oraz połówki czerwonych winogron. Wymieszać i zdjąć z ognia i połączyć z brukselką. 


Schłodzone ciasto rozwałkować - u mnie na kształt prostokąta.  Posypać tartym parmezanem zostawiając ok. 3 cm z każdej strony - boki będą zawijane. Rozłożyć brukselkowe nadzienie i założyć boki ciasta, by przytrzymały nadzienie. Wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 190 stopni i piec przez ok. 30 minut, do momentu aż ciasto i nadzienie ładnie się zarumienią. Podawać skropione kremem balsamicznym.


    * Malpa pochodzi z opowiadania H. Murakami pt. "Małpa z Shinagawy".
    ** fragment piosenki T. Waitsa pt. "The piano has been drinking" - do posłuchania na pasku bocznym. 
    *** inspiracją był przepis znaleziony na tej stronie - klik

    wtorek, 23 października 2012

    Jesienny pulower i ziemniaki z ogniska. Rieska, fiński chleb.



    Zawsze się okazuje, że jest już później niż myślałeś. 
    Tak szybko minął wrzesień, pełen niemiłych obowiązków po powrocie z wakacji. 
    Z nadejściem deszczów mówisz sobie: "No to koniec lata, znowu mamy jesień" - i musisz się pogodzić z tym, że na jakiś czas wszystko będzie tylko nawiasem przed nadejściem zimy. 


    Ale gdzieś tam, w głębi, nie bardzo się przed sobą przyznając, na coś jednak czekałeś. 
    Październik.
    Noce naprawdę chłodne, a w dzień błękitne niebo i pierwsze żółte liście. 
    Październik - grzane wino, subtelna miękkość światła i prawdziwe słońce jedynie koło czwartej, kiedy wszystko nabiera słodkiej obłości gruszek, które spadają w sadzie. 
    Potrzebny Ci zatem sweter. 


    Pragniesz się ubrać w kasztany, w ich kolczaste łupiny, w podszycie leśne i w różowawą czerwień surojadek. 
    Chciałbyś tę porę roku odtworzyć w miękkiej wełnie. 
    To musi być nowy pulower - namiętność zupełnie nowa ...


    A gdyby tak w zieleniach? 
    Irlandzka zieleń, zamglony seledyn, podeschnięta trawa, chropawa whisky, samotna i dzika niczym torfowisko.
    Może tak rudawy? 


    Tyle jest na tym świecie różnych zrudziałości - rude włosy Ofelii i to pragnienie, by tak jak kiedyś dostać na podwieczorek chleb z masłem posypany kruszonym piernikiem...
    I lasy przede wszystkim - zrudziała ziemia i zrudziałe niebo, leciutki zapach zbutwiałego drewna, prawdziwków i wody. 


    A surowy jedwab? A czemuż nie?
    Sweter grubo tkany ryżowym ściegiem. Czy ktoś jeszcze ma czas, by go na drutach zrobić...?
    Bardzo obszerny sweter: ciało gdzieś się zagubi - zamienisz się w porę roku. 


    Luźny pod pachami - w oczekiwaniu. 
    Dobrze brzmi, zagrany w taki sposób, ton po tonie, rzeczy koniec. 
    Wybrać wygodę melancholii. 
    Sprawić sobie nowy jesienny pulower w kolorach odchodzących dni. * 


    A Ty?
    Masz już swój jesienny pulower?
    Założyłeś go czy jeszcze czeka na Ciebie w ponurej ciemności szafy?
    Wyjmij go stamtąd. Już pora.
    Ciepły jesienny pulower. 
    Miękki przyjaciel z zapasem ciepła na długie wieczory i zimne poranki. 


    W takim swetrze znów stajesz się dzieckiem. 
    Tam, w środku, otulony jego ciepłem jesteś tylko Ty i Twoje marzenia.
    O tym, by Ktoś podał Ci kubek gorącej herbaty z cytryną. 
    O tym, by to ciepło trwało bez końca.
    O tym, by zostało w nas nawet wtedy, gdy przyjedzie pora odłożyć pulower z powrotem do szafy. 


    Coraz zimniej. Ogrzewam się ciepłym swetrem.
    Choć czasem i on nie starcza. 
    Dłonie szukają ciepła nad jesiennym ogniskiem. 
    W dymie palonych liści i połamanych gałęzi snuję jeszcze ostatnie myśli o lecie. 


    I czekam. 
    Czekam aż skorupka zagrzebanych w popiele ziemniaków przypali się tak jak lubię. 
    Grubym patykiem rozgrzebuję ognisko. Uwalniam zapach - ciepły, jesienny, ziemniaczany. 
    Tylko masło i sól - ziemniaczana uczta.


    Myślę o chlebie. Jak smakuje tam, gdzie jest jeszcze zimniej. 
    Odkładam część ziemniaków.
    Rieska. Fiński chleb. Taki upiekę. 
    Jest inny. Płaski,malutki, pyszny. 
    Ma smak pieczonych ziemniaków. 
    Rozgrzewa i budzi apetyt na kolejny. 


    Pierwszy z kwaśną śmietaną, łososiem i koperkiem.
    Drugi z kremowym twarożkiem, chutneyem z czerwonych porzeczek i tymiankiem. 
    Trzeci, czwarty ... Na co masz ochotę?
    Masło, sól, czosnek? 
    Załóż swój ulubiony pulower.
    Upiecz rieska.
    Otul się ciepłem, podziel się chlebem.


    PERUNARIESKA - FIŃSKI CHLEB Z ZIEMNIAKÓW

    Rieska - fiński chleb pieczony najczęściej z mąki jęczmiennej, bez użycia drożdży, w formie płaskich okrągłych placków podobnych do chrupkiego pieczywa. Chleby rieska podawane są najczęściej na ciepło, zaraz po upieczeniu. Istnieje kilka rodzajów rieska - wersja, w której używane są gotowane ziemniaki nosi nazwę Perunarieska
    Chlebki są pyszne, lekko wilgotne  w środku, z chrupiącymi brzegami. Zapach pieczonych wcześniej w ognisku ziemniaków dodał im wyjątkowego aromatu.


    Składniki na 4 chlebki

    300 g ugotowanych i przetartych ziemniaków - u mnie ziemniaki były wcześniej upieczone w ognisku - ziemniaki powinny być wystudzone
    100 g mąki - u mnie orkiszowa
    1 jajko
    szczypta soli 


    Piekarnik nagrzać do temperatury 220 stopni. Przełożyć do miski wszystkie składniki i zagnieść na gładką masę. Jeśli będzie zbyt lepka, można dosypać więcej mąki. Podzielić na cztery części. Przełożyć je na wyłożoną papierem do pieczenia formę i przy pomocy rąk nadać kształt cienkiego placka o wysokości. ok. 1/2 cm. Nakłuć z góry widelcem i wstawić do piekarnika na ok. 15 minut, aż ładnie się przyrumienią. 
    Podać na ciepło z ulubionymi dodatkami - np. kwaśną śmietaną, łososiem i koperkiem, żurawiną. itp.  
     

    * cytuję esej Jesienny pulower autorstwa P. Delerm z książki Pierwszy łyk piwa i inne drobne przyjemności.
     ** korzystałam z przepisu znalezionego na tej stronie - klik

    Drukuj przepis

    LinkWithin

    Related Posts with Thumbnails