Wiatr.
Ballada liści.
Szeptana od drzewa do drzewa.
W każdym liściu zapisane jedno słowo, wspomnienie, uśmiech.
Wiatr.
Długa ballada.
Pisana od wiosny, gdy liście nie wiedzą jeszcze, że przyjdzie im zapamiętać każdy kolejny dzień.
I szeleścić o nim. I szumieć. I szeptać.
I odlecieć z nim tam, gdzie drogę zna tylko wiatr.
Siedzę przy oknie.
Przyglądam się wiatrowi.
Wsłuchuję w jego historię.
Każda inna.
Liście klonu szumią zupełnie inaczej od jabłoni.
Nagle ballada nabiera tempa.
W rytmie allegro liście układają się na niebie jak nuty szalonego kompozytora.
Jedne znikają w okamgnieniu. Inne wirują unosząc się w miejscu, jakby wiatr specjalnie dla nich nagle się zatrzymał.
Wsłuchuję się w wiatr i myślę o drzewie.
O takim drzewie, którego liście byłyby kartami pamiętnika.
Jakby to było, gdyby istniało.
Od wiosny do jesieni każdego dnia jeden liść zachowywałby coś w pamięci.
Nie to, co chcemy, ani nie to,co wolelibyśmy zapomnieć.
Wybierałoby coś, czego nie zdołaliśmy zauważyć.
Uczucie, gest, słowo.
Codziennie aż do późnej jesieni. Wtedy usiedlibyśmy przy oknie czekając aż nadejdzie wiatr i zacznie swoją opowieść.
O nas. O tym, czego nie dostrzegaliśmy.
Jedyny i ostatni seans zanim opadnie ostatni liść.
Koniec. Drzewo pamięci już nic więcej nie pamięta.
Wiatr opowiedział wszystko.
Teraz nasza kolej. Co zrobimy dalej?
Czy ta opowieść doda nam sił, czy nauczy patrzeć dalej, wyostrzyć zmysły i dojrzeć istotę rzeczy w tym, co najbardziej niepozorne?
Drzewo pamięci.
Rośnie w mojej głowie. Zrzuca ostatnie liście.
Zbieram te najpiękniejsze.
Już wiem, co przeoczyłam i rozumiem, lepiej.
I myślę o tym, by utrwalić te najsmaczniejsze chwile, zanim listopadowy wiatr zdmuchnie ostatni liść pamiętający lato.
Czerwiec.
Kilka dni przed św. Janem. Czas zielonych orzechów. Zbieram je dla Taty. Za kilka tygodni dostanie smak, o jakim marzył. Kandyzowane zielone orzechy.
Lipiec.
Czerwone palce, usta, broda. Podrapane ręce, poplamione szorty. Śmiech i opowieści od krzaczka do krzaczka. Malinowe popołudnia.
Korale od Marysi. Ulubione. I radość, że pamięta. Słoiki z perłowym agrestem przechowywane staranniej niż cenna biżuteria.
Wrzesień.
Jabłka i karmel. Karmel i jabłka. Kruche tarty pieczone niemal codziennie. Zawsze oblane karmelem. Nie umiem już inaczej. Nie chcę. Zapas kruchego ciasta ukryty w zamrażalce "na zaś".
Październik.
Czas pigwy. Wielkie szklane słoje czekają na nalewkę. A ja czekam na małe słoiczki ze złoto-bursztynowymi kawałkami kandyzowanej pigwy.
Listopad.
Słucham wiatru i piekę tartaletki. Niektóre mają kształt jesiennych liści. Malutkie. Na jeden raz. Do zapamiętania na zawsze. Każda smakuje innym miesiącem.
Słucham wiatru i piekę tartaletki. Niektóre mają kształt jesiennych liści. Malutkie. Na jeden raz. Do zapamiętania na zawsze. Każda smakuje innym miesiącem.
Tartaletki to moja pożegnalna opowieść o lecie i początku jesieni. Smak wspomnień kruchych jak ciasto i słodko-kwaśnych jak ulubione owoce.
Jaki smak mają Wasze wspomnienia?
TARTALETKI Z CREME PATISSIERE, KANDYZOWANĄ PIGWĄ, ZIELONYMI ORZECHAMI, AGRESTEM I MALINAMI
KRUCHY SPÓD
125 g mąki
szczypta soli
75 g schłodzonego masła
zimna woda
szczypta soli
75 g schłodzonego masła
zimna woda
Mąkę, masło i sól połączyć, dodać niewielką ilość zimnej wody (ok. 2 łyżek) i zagnieść razem. Foremki na tartaletki natłuścić. Ciasto dość cienko rozwałkować, wyłożyć nim foremki . Do środka włożyć arkusz pergaminu i wysypać go fasolkami przeznaczonymi wyłącznie do pieczenie (lub służącymi do tego specjalnymi kuleczkami) - zapomniałam o papierze i wrzuciłam fasolki bezpośrednio na ciasto - bez szkody dla efektu końcowego;) Przełożyć do lodówki na 30 minut. Po tym czasie wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 minut i piec przez ok. 10 minut, następnie ostrożnie usunąć pergamin z fasolkami i piec jeszcze dalej przez kolejne 5 minut, do momentu aż całość ładnie się zezłoci.
CREME PATISSERIE
2 żółtka
1 białko
50 g drobnego cukru do wypieków
25 g mąki
300 ml mleka
1/4 łyżeczki esencji waniliowej
1-2 łyżeczki soku z cytryny
Żółtka z białkiem przełożyć do miksera, dodać cukier i ubić razem do uzyskania niemal białej, puszystej masy. Stopniowo dodawać mąkę i mleko. Przelać do garnka o grubym dnie i trzymając na małym ogniu zagotować, stale mieszając. Gotować przez 3-5 minut, do momentu aż krem zgęstnieje . Doprawić do smaku wanilią i sokiem cytrynowym. Przełożyć do schłodzonej wcześniej miski i nadal co chwilę mieszać, co zapobiegnie utworzenie się na wierzchu kożucha.
Wystudzonym kremem nadziewać upieczone wcześniej korpusy tartaletek.
DODATKOWO
Od Was zależy czym zechcecie udekorować tartaletki. Ja wybrałam:
kandyzowane zielone orzechy - przepis od Moniki tu - klik
kandyzowaną pigwę
agrest - u mnie w syropie
mrożone maliny
Na tartaletki wypełnione creme patissiere nakładać wybrane dodatki. Zjadać jedna za drugą delektując się wspomnieniami lata i jesieni.