środa, 1 października 2014

wtorek, 16 września 2014

Smak Lata - relacja z warsztatów



W takich chwilach, kiedy do okien puka mokra, mglista jesień lubię wędrować myślami z powrotem, w stronę lata. 
Dziś wspomnienia prowadzą na Warmię, gdzie w sierpniu zgromadziły nas Smaki Lata, kolejne warsztaty kulinarne, które poprowadziłam w Siedlisku. 



wtorek, 9 września 2014

Kropla oliwy. Moje sycylijskie wakacje. Recenzja i konkurs.



Pewnie macie często wrażenie, że są książki, które wydają się być Wasze.
Nie w sensie posiadania, ale autorstwa.
Myśli, spostrzeżenia, punkt widzenia świata, emocje - dokładnie takie, jak te, które chowamy w sobie i nagle, ku radosnemu zaskoczeniu, odnajdujemy na kartach książki. 

poniedziałek, 1 września 2014

Kasza i spółka, warsztaty bezglutenowe. I dla kogo Toskania?

Lubicie kaszę i ziarna? 
Lubicie kuchenne eksperymenty, nowe smaki i kulinarne wyzwania? 
Sprawia Wam przyjemność gotowanie w towarzystwie innych miłośników dobrego jedzenia?
Jeśli choć na jedno z tych pytań udzieliliście odpowiedzi twierdzącej, zapraszam Was bardzo na wspólne gotowanie. 
Dostaję od Was wiele pytań i próśb związanych z kuchnią bezglutenową, stąd powstał pomysł warsztatów, których bohaterami będą kasze i ziarna.



środa, 20 sierpnia 2014

"Kocham Toskanię. Kolory, smaki i zapachy" - recenzja i konkurs




Marzycie czasem, aby móc przenosić się w czasie? 
Tak po prostu, jak za dotknięciem magicznej różdżki znaleźć się w jednej chwili w zupełnie innym miejscu - w dodatku w takim, o którym zawsze się marzy?
Jeśli do tego kochacie jedzenie i piękne widoki, mam dla Was bilet. 

Jest większy niż myślicie - nie zmieści się w kieszeni spodni.
Jest pełen pięknych zdjęć i smakowitych receptur. 
Nie ma terminu ważności - zabierze Was w pewne cudowne miejsce, kiedy tylko zechcecie. 
I wiecie co? Nakarmi  Was i Wasze zmysły - począwszy od przekąsek po desery. 
I jak? Chcecie wyruszyć? 

"Kocham Toskanię. Kolory, smaki i zapachy" to książka-bilet dla wszystkich, którzy cenią prawdziwe toskańskie jedzenie. Dla miłośników smaków nieoszukanych, takich, które w toskańskich kuchniach powstają od dziesiątek lat i czynią ten region wyjątkowym. Nie ma tu nienaturalnie wystylizowanych potraw. Nie znajdziecie wymyślnych receptur, które stworzył opętany kuchnią molekularną kucharz. Wszystkie dania cechuje prostota i sezonowość. W połączeniu z rustykalnym otoczeniem - takim, jakie można oglądać na co dzień w toskańskich domach - daje to książkę prawdziwą - szczerze oddającą hołd smakom Toskanii.

Autorką książki jest Giulia Scarpaleggia, jedna z najbardziej popularnych włoskich blogerek. Jej blog - Juls' Kitchen (klik) został w 2013 roku uznany za najlepszy we Włoszech. Możemy zatem śmiało zaufać włoskim gustom i bez obaw podążać śladem Giuli, która zgromadzone w książce przepisy podzieliła na osiem rozdziałów: przekąski, pierwsze dania, zupy, drugie dania, jaja i warzywa, pieczywo i kanapki, słodkości, przetwory. Wraz z Giulią wędrujemy na piątkowy targ, poznajemy rodzinę truflarzy, odwiedzamy Lukkę i Garfagnana, zwaną ziemią pośrodku. Na tym jednak nie koniec. W prezencie od Giuli dostajemy adresy wszystkich godnych polecenia miejsc, które zostały wymienione w książce. 

To co ujęło mnie od pierwszego spojrzenia to cudowna prostota - w najlepszym znaczeniu tego słowa. Potrawy pachną ze zdjęć. Są pokazane tak, jak naprawdę gotuje się je i podaje w Toskanii. Pachną słodkimi pomidorami i najlepszej jakości oliwą. Pokazują przywiązanie do sezonowości i tego, co lokalne, tradycyjne. Nie znajdziecie więc tutaj dań "na pokaz" ani "mini-porcyjek" podawanych w modnych knajpach. Tutaj jedzenie kusi z drewnianej dechy pełnej okruchów, przyciąga nos nad parujący cudownym aromatem garnek i po raz kolejny pokazuje, że to co decyduje o smaku ukryte jest w najlepszej jakości produktach. 

Klimat toskańskiej duszy udało się stworzyć także dzięki pięknym, naturalnym zdjęciom, rustykalnej kolorystyce i jakości papieru, lekko szorstkiego - bardzo pasującego do całości konceptu. Nie wiem już ile razy brałam książkę w ręce, by zafundować sobie kulinarną ucztę i podróż w miejsce, które zachwyca wszystkich miłośników dobrego jedzenia. Za każdym razem odkrywam coś nowego i inspirującego. Jestem pewna, że i dla Was lektura książki będzie cudowną przygodą i zabierze Was w niezwykle apetyczną podróż w jedno z najbardziej czarujących miejsc Europy. 

Książka "Kocham Toskanię. Kolory, smaki zapachy" autorstwa Giuli Scarpaleggia została wydane przez wydawnictwo Jedność (klik). Dzięki uprzejmości wydawnictwa mam dla Was jeden bilet - egzemplarz książki, który z wielką radością podaruję jednej osobie. 

Jak zostać posiadaczem książki? 

W komentarzu pod tym postem napiszcie dlaczego chcielibyście odwiedzić Toskanię. Wybiorę powód, który najbardziej poruszy moje serce. Na Wasze komentarze czekam do 28 sierpnia, do godz, 24.00. O tym, kto otrzyma książkę poinformuję na blogu najpóźniej do 30 sierpnia. Bardzo proszę o pozostawianie swoich adresów mailowych.Wysyłka książki jedynie na terenie Polski.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Fotografia kulinarna dla blogerów - rozwiązanie konkursu



Dziękuję wszystkim za zabawne i szczere opowieści z kulinarnego zaplecza blogowania. Czytanie Waszych komentarzy było dla mnie niczym terapia - poczułam, że nie tylko ja przechodzę przez te wszystkie dziwaczne stany, jakie zwykle towarzyszą niemal każdej sesji. 

Poczucie humoru to rzecz względna, dlatego wybór nie był łatwy i być może znajdziecie w komentarzach opowieści, które rozśmieszą Was bardziej niż te, które ja wybrałam.
Najbardziej rozbawiła mnie wizja tortu z kredkami, którą "wymalowała" Paulina J. 
Nie mogę uwolnić się od wielkich kapci i srebrnej tacy, którą trzymała w zębach Mucha. 
I cieszę się, że nie spotkał mnie jeszcze taki finał sesji, jaki "wyprasowała" sobie Polaca Mala

Gratuluję Wam nie tylko wygranej, ale także zachowania zimnej krwi:)
Czekam na Wasze adresy korespondencyjne - wyślijcie je na adres: kucharnia@wp.pl najpóźniej do piątku. 

A wkrótce na blogu kolejne recenzje i konkursy, w których będziecie mogli zdobyć niezwykle smakowite książki "Kocham Toskanię" (klik) i "Kroplę oliwy" (klik). 

czwartek, 7 sierpnia 2014

Fotografia kulinarna dla blogerów - recenzja i konkurs dla czytelników.





Matt Armendariz i jego blog Matt Bites znany jest chyba każdemu blogerowi kulinarnemu. Ja przyglądam się prezentowanym tam przepisom i zdjęciom od bardzo dawna i z przyjemnością podziwiam zdjęcia i czytam zabawne teksty Matta. Ucieszyła mnie więc bardzo informacja, iż postanowił wydać książkę poświęconą fotografii kulinarnej i to w dodatku dedykować ją blogerom. Równie miłą niespodzianką okazała się polska wersja książki wydana całkiem niedawno przez wydawnictwo HELION - klik.  Warto zaznaczyć, iż jest to już trzecia pozycja tego wydawnictwa poświęcona fotografii kulinarnej (wcześniej ukazały się "Fotografia kulinarna" i "Ujęcia ze smakiem")

To co spodobało mi się od razu, to format książki i papier na jakim została wydana. Jest bardzo przyjemna w dotyku, co dla mnie - osoby stawiającej zmysły na pierwszym miejscu - jest bardzo istotne i często ma decydujący wpływ na zakup książki. Uwielbiam ten rodzaj papieru, jego grubość i delikatny połysk. 
A co kryją te apetyczne strony?


"Fotografia kulinarna dla blogerów" podzielona jest na cztery główne części - Elementarz, Kreatywność, Stylizacja i Praktyka, czyli wszystko to, co najważniejsze. W każdej części znajdziecie mnóstwo praktycznych i bardzo przejrzyście podanych informacji dotyczących każdego etapu i elementu związanego z przygotowaniem zdjęć na bloga. Nie brak tu cennych wskazówek dotyczących wyboru aparatu, rodzaju oświetlenia, metod pracy, kompozycji i aranżacji, a nawet sposobu przechowywania wszystkich rekwizytów, których każdy z blogerów ma przecież mnóstwo i dobrze wiemy, że nikt z nas nie powiedział w tej kwestii ostatniego słowa;)

W książce znajdziecie także wskazówki dotyczące tego, jak radzić sobie z potrawami trudnymi do sfotografowania, np. niesfornymi zupami. Na koniec Matt puszcza oko chyba do każdego blogera (i jego rodziny) - radzi, jak zrobić piękne zdjęcia i jednocześnie zdążyć zjeść potrawę zanim zupełnie wystygnie - na pewno doskonale wiecie co mam na myśli :) 


Dużą zaletą jest przejrzysty tekst - wszystkie informacje podane są w bardzo czytelny i zrozumiały sposób. Nawet te najbardziej teoretyczne wskazówki zawsze podparte są zdjęciami/obrazkami przedstawiającymi opisywane treści. Bardzo cenne są moim zdaniem przedstawienia pokazujące różne wersje omawianego oświetlenia/aranżacji, łącznie z tymi, które są najmniej korzystne czy wręcz nie udane. 
Książka odpowiada na wiele moich wątpliwości i pytań i jestem pewna, że będzie stanowiła źródło inspiracji dla wielu osób zajmujących się fotografią kulinarną. 
Jeśli więc macie blog lub właśnie postanowiliście zacząć go prowadzić - bardzo polecam! 


I jeszcze jedna dobra wiadomość - dzięki uprzejmości wydawnictwa HELION mam dla Was3 egzemplarze "Fotografii kulinarnej dla blogerów" Matta Armendariza. Co trzeba zrobić, aby stać się jej szczęśliwym posiadaczem? Wystarczy w komentarzu pod tym postem opisać najbardziej zabawną sesję fotograficzną, jaka Wam się zdarzyła. Na pewno większość z Was ma takie historie na koncie - pieczołowicie układana potrawa zniknęła nagle w paszczy Waszego pupila, mąż się obraził, bo jedzenie wystygło, małe łapki zjadły słodką dekorację, itp. Na Wasze historie czekam do 12 sierpnia - bardzo proszę o wpisywanie adresów mailowych. Autorów trzech moich zdaniem najbardziej zabawnych historii podam do 19 sierpnia. Wysyłka nagród wyłącznie na terenie Polski.

A zatem odłóżcie na chwile aparaty i dla odmiany "pióra w dłoń":)

środa, 30 lipca 2014

Galaretka z miodu pitnego z jabłkami łąckimi i miodem kurpiowskim



Fascynował mnie od zawsze.
Kolor jak najpiękniejszy bursztyn.
Smak niepodobny do niczego innego.
I te "matematyczne" nazwy: półtorak, dwójniak, trójniak, czwórniak....
Miód pitny -  brzmi zacnie i smakuje wybornie.


W rumieniec jabłek łąckich wgryzłam się po raz pierwszy przed wielu laty i była to jedna z tych chwil, które zawsze rozbudzać będą najlepsze wspomnienia.
Choć nazwa jabłek pochodzi od Kotliny Łąckiej, mnie zawsze kojarzyć się będą z pewną piękną łąką i pełnym słońca latem.



Pierwszy słoik był podarunkiem.
Słodkim, lekko korzennym, o ślicznej słomkowej barwie.
Wyjadany łyżeczka za łyżeczką oblepiał brodę i sklejał palce.
Pachniał kwiatową łąką.
Miód kurpiowski.


Tyle dobra ukrytego w przepięknych zakamarkach Polski.
Tyle nazw i smaków, które cierpliwie czekały na swój czas.
Oto i on, i oby trwał jak najdłużej. 
Nareszcie przestajemy patrzeć daleko i zaczynamy dostrzegać to, co tak blisko - nasze kulinarne bogactwa. 


Czasem zdaje mi się, że kuchnie innych krajów znam lepiej niż moją, polską. 
Czuję niedosyt, głód smaków, składników i nazw, które kryją prawdzie regionalne skarby. 
Wspaniale, że odkrywanie i promowanie wyjątkowych produktów polskiej kuchni regionalnej stało się tematem przewodnim wielu zacnych akcji kulinarnych. 

Uwielbiam te chwile, kiedy mogę łączyć ulubione smaki. 
Chwile, kiedy nie muszę wybierać między jednym a drugim, i zamiast tego po prostu użyć obu, a nawet trzech - Trzech znaków smaku (klik).
Wybrałam więc dwójniak, jabłka łąckie i miód kurpiowski - cudowne trio, z którego powstał niebywale pyszny i aromatyczny deser - galaretka z miodu pitnego z musem z jabłek łąckich i miodem kurpiowskim. 


Każdy z trzech głównych składników deseru znajduje się na liście produktów chronionych.

Dwójniak:   Miód pitny dwójniak to napój alkoholowy powstający w wyniku fermentacji alkoholowej brzeczki (czyli miodu pszczelego rozcieńczonego wodą). W zależności od sposobu przygotowania brzeczki lub zastosowanych dodatków rozróżniamy różne rodzaje miodów pitnych. Sycone, w których brzeczkę się gotuje i niesycone (naturalne) – niegotowane. 29 lipca 2008 r. dwójniak wraz z pozostałymi miodami pitnymi uzyskał unijne oznaczenie Gwarantowanej Tradycyjnej Specjalności.Dwójniak musi zawierać 15-18% alkoholu, a jego czas leżakowania nie może być krótszy niż dwa lata. *

Jabłka łąckie:  Określenie „jabłka łąckie” jest zarezerwowane dla grupy określonych odmian z terenu Kotliny Łąckiej. Owoce te charakteryzują się dość wysoką kwasowością, tzw. „górską zieloną nutką”, wyjątkową soczystością i aromatem, a także wysoką jędrnością miąższu oraz rumieńcem większym i wyraźniejszym niż jabłka danego gatunku pochodzące z innych miejsc. W dodatku, jak mawiają sadownicy, „nie rdzewieją” – czyli obrane nie brązowieją. Swój wyjątkowo wyrazisty smak i zapach oraz piękne wybarwienie jabłka łąckie zawdzięczają mikroklimatowi Kotliny Łąckiej (tj. dużym wahaniom temperatury między dniem i nocą), glebie, która pozwala na dobre ukorzenienie drzew oraz ukształtowaniu terenu – nachylenie około 15 stopni sprzyja odprowadzaniu nadmiaru wody i wpływa na korzystne rozłożenie rocznych temperatur. *

Miód kurpiowski: Miód kurpiowski, jak sama nazwa wskazuje, pochodzi z obszaru Kurpiów. Jest miodem wielokwiatowym, nektarowym z ewentualnym dodatkiem spadzi. Produkcja miodu zakorzeniona jest w historii Kurpiów bardzo mocno – dokumenty każą liczyć jej dzieje od czasów średniowiecza.Wszystkie etapy produkcji miodu, od stacjonowania pasiek do rozlewania i pakowania miodu odbywają się na ściśle określonym obszarze historyczno-etnograficznym nazywanym Kurpiami, który obejmuje tereny znajdujące się w województwie mazowieckim i podlaskim.*

* informacje cytuję za Trzy znaki smaku (klik)


GALARETKA Z MIODU PITNEGO Z JABŁKAMI ŁĄCKIMI i MIODEM KURPIOWSKIM
/przepis własny; składniki na 4 porcje/

Deser jest kwintesencją smaków, które od dawna fascynowały mnie kulinarnie i które zawsze chciałam razem połączyć. Udało się. Bardzo polecam wszystkim pełnoletnim smakoszom polskich regionalnych smaków. 

Na galaretkę
250 ml miodu pitnego dwójniak 
100 ml wody
30 g cukru
2 łyżki żelatyny
1/2 laski wanilii

Żelatynę zalać 2 łyżkami zimnej wody i odstawić, by napęczniała. W tym czasie dwójniak przelać do rondelka, dodać wodę, ziarenka wanilii oraz cukier. Doprowadzić do wrzenia na małym ogniu tak, by rozpuścił się cukier. Zdjąć z ognia, dodać namoczoną wcześniej żelatynę i dokładnie wymieszać do jej całkowitego rozpuszczenia. Przelać do naczynek i wstawić od razu do lodówki, aby stężała. 
Przed podaniem naczynka z galaretką zanurzyć na kilka sekund w gorącej wodzie - wówczas bez problemu będzie można przełożyć galaretki na talerze. Podawać z musem z jabłek łąckich oraz z gotowanymi w całości małymi łąckimi jabłuszkami. 


 Na mus z jabłek łąckich
/proporcje na kilka małych słoików - mus jest cudowny i warto od razu zadbać o zapas/ 
10 jabłek łąckich, obranych i wypestkowanych
3 laski cynamonu
1/2 filiżanki cydru jabłkowego
1/4 filiżanki miodu kurpiowskiego
1/2 laski wanilii

Wszystkie składniki umieścić w garnku i ustawić na dość dużym ogniu. Doprowadzić do wrzenia i trzymać na średnim ogniu przez 45 minut, od czasu do czasu mieszając. Usunąć laski cynamonu. Zdjąć z ognia. Przelać do blendera i dokładnie zmiksować.
Przelać do żaroodpornego naczynia i wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 140 stopni na 2 godziny lub do momentu aż wystarczająco zgęstnieję. Piec bez przykrycia od czasu do czasu mieszając. Po tym czasie wyjąć z piekarnika, przelać do słoiczków.  Mus należy spożyć do tygodnia czasu od upieczenia lub pasteryzować, wówczas będzie można przetrzymać go dłużej.


Jabłuszka do dekoracji:
kilka sztuk malutkich jabłek łąckich (najlepiej zrywać te najmniejsze, jeszcze nie do końca dojrzałe)
1/2 l wody
cukier do smaku
kilka goździków
laska cynamonu

Jabłuszka umyć, przełożyć do garnka z wodą, dosypać cukier i kilka goździków oraz laskę cynamonu. Gotować na wolnym ogniu tak długo, aż zmiękną.Odcedzić. Używać do dekoracji potraw, a powstały w wyniku gotowania płyn schłodzić i wypić - smakuje jak pyszny kompot.

Przepis bierze udział w konkursie Blog ze znakiem smaku (klik) organizowanym przez Trzy znaki smaku - duma regionu. (klik)


poniedziałek, 28 lipca 2014

Przecieram oczy ... Kurki, groszek, cukinia czyli trzy razy tarta



Przecieram oczy...
Aż tyle?
Niemal dwa miesiące?
Tak długo?
Jak to?
A jednak....


A jednak blogowe lenistwo sięgnęło zenitu.
Bardzo chciałam coś napisać - mam na to dowody ukryte w folderach, plikach, wciąż nieuporządkowanych zdjęciach, skrawkach myśli spisanych na wszędobylskich kartach i schowanych w zakamarkach pamięci.
A jednak rzeczywistość okazała się silniejsza, bardziej atrakcyjna.


Chwile nie o odrzucenia.
Poranki niespieszne, o smaku skąpanych rosą owoców.
Leniwe przedpołudnia beztrosko gubiące balast "przed" i dryfujące sennie do złocistych, słonecznych popołudni, z których nie chce się już wysiadać i płynie się rozkosznie do rozegranej świerszczami nocy.


Lato, wakacje. Dni nad rzekę, godziny na hamaku, chwile, gdy znów jest się dzieckiem.
Nic nie muszę, choć pewnie czasami powinnam.
To mój luksus.
Zasłużyłam i nie oddam.
Tak mi dobrze, choć obok pierwszych fioletów na jeżynach, zaczynam już dostrzegać delikatne jak babie lato nitki tęsknoty.


Popołudniowy deszcz zamyka mnie w domu. Krople grają na parapecie znajomy rytm.
W tym rytmie lubię pisać. Lubię snuć myśli o jedzeniu.
Dziś krążą wkoło trzech tart.


Tarta.
Jak talerz, okrągła i gotowa przyjąć cokolwiek mamy ochotę na nią położyć.
Pieczenie tart jest cudowną zabawą. Najpierw trochę rzemiosła, praca rąk, które wyrównują brzegi i wylepiają dno. Potem już czysta fantazja. Zdobimy "talerz" własnym smakiem, porą roku, fantazją chwili.


Trzy talerze, trzy wytrawne tarty. Dwie jasne, jedna z domieszką razowego koloru i smaku.
Doskonałe na ciepło, idealne na zimno.
Będą Wam smakować na pikniku i na letnim przyjęciu.

Tarty upiekłam dla magazynu Spring Plate, którego cały piękny i smaczny nowy numer możecie obejrzeć tutaj - klik.


TARTA Z KOLOROWĄ CUKINIĄ
/składniki na formę o średnicy 27 cm/

Na spód
1 1/2 szklanki mąki
szczypta soli
1 żółtko
1-2 łyżki zimnej wody
125 zimnego masła

Na nadzienie
1/2 zielonej cukini
1/2 żółtej cukini
1 opakowanie sera feta
1 jajko
1-2 ząbki czosnku
1/2 szklanki śmietany kremówki 30%
sól, pieprz do smaku
oliwa z oliwek

Wszystkie składniki na spód tarty przełożyć do miski i zagnieść na gładkie, elastyczne ciasto. Zawinąć w folię kuchenną i schłodzić w lodówce minimum przez 2 godziny, a najlepiej przez całą noc.
Schłodzone ciasto rozwałkować dość cienko i wyłożyć nim wysmarowaną lub wyłożoną papierem do pieczenia formę. Spód nakłuć widelcem w kilku miejscach – zapobiegnie to wybrzuszaniu się ciasto podczas podpiekania. Piekarnik z termoobiegiem nagrzać do temp. 190 stopni i wstawić spód tarty do wstępnego podpieczenia na kilka minut.
W tym czasie przygotować nadzienie. Fetę przełożyć do miski, dodać jajko, śmietanę i rozgniecione ząbki czosnku. Całość rozgnieść widelcem i wymieszać (mogą zostać grudki sera). Doprawić do smaku solą i pieprzem. Masę przełożyć na podpieczony spód, wyrównać. Cukinie pokroić na dość cienkie plasterki i układać na masie serowej. Posmarować z wierzchu oliwą i wstawić do piekarnika na kolejne 15-20 minut. Tarta jest gotowa kiedy masa serowa zetnie się, a cukinia zacznie się leciutko rumienić. Pyszna zarówno na ciepło, jak i na zimno. Idealna na piknik. 


TARTA Z MIĘTĄ I GROSZKIEM CUKROWYM

/składniki na formę o średnicy 27 cm/

Na spód
1 1/2 szklanki mąki
szczypta soli
1 żółtko
1-2 łyżki zimnej wody
125 zimnego masła

Na nadzienie
250 g kremowego serka
spora garść świeżej mięty
1 jajko
1/3 szklanki śmietany kremówki 30 %
groszek cukrowy (kilkanaście strąków)
sól, pieprz do smaku

Wszystkie składniki na spód tarty przełożyć do miski i zagnieść na gładkie, elastyczne ciasto. Zawinąć w folię kuchenną i schłodzić w lodówce minimum przez 2 godziny, a najlepiej przez całą noc.
Schłodzone ciasto rozwałkować dość cienko i wyłożyć nim wysmarowaną lub wyłożoną papierem do pieczenia formę. Spód nakłuć widelcem w kilku miejscach – zapobiegnie to wybrzuszaniu się ciasto podczas podpiekania. Piekarnik z termoobiegiem nagrzać do temp. 190 stopni i wstawić spód tarty do wstępnego podpieczenia na kilka minut.
Strąki groszku obrać z włókien i wstawić do lekko osolonej wody na kilka minut. Powinny tylko lekko się podgotować, aby nie stracić chrupkości.
Serek przełożyć do miski, dodać jajko, śmietanę i posiekane liście mięty. Całość wymieszać, aby składniki połączyły się razem. Doprawić do smaku solą i pieprzem. Masę przełożyć na podpieczony spód, wyrównać. Udekorować z wierzchu strąkami zielonego groszku i wstawić do piekarnika na kolejne 15-20 minut. Tarta jest gotowa kiedy masa serowa się zetnie i zacznie leciutko rumienić. Pyszna zarówno na ciepło, jak i na zimno. Idealna na piknik. 


TARTA Z KASZĄ GRYCZANĄ I KURKAMI
/składniki na formę o średnicy 27 cm/

Na spód
1 szklanki mąki pszennej
1/2 szklanki mąki pszennej razowej
szczypta soli
1 żółtko
1-2 łyżki zimnej wody
125 zimnego masła

Na nadzienie
1/2 szklanki kaszy gryczanej /przed ugotowaniem/
ok. 150 g twarogu
1 jajko
1-2 ząbki czosnku
1/2 szklanki śmietany kremówki 30%
sól, pieprz do smaku
3-4 łyżki masła
spora garść kurek

Wszystkie składniki na spód tarty przełożyć do miski i zagnieść na gładkie, elastyczne ciasto. Zawinąć w folię kuchenną i schłodzić w lodówce minimum przez 2 godziny, a najlepiej przez całą noc.
Kaszę gryczaną ugotować na sypko, przestudzić i wymieszać dokładnie z twarogiem. Doprawić do smaku solą i pieprzem, dodać czosnek.
Kurki lekko posiekać i wrzucić na patelnię z rozgrzanym masłem. Doprawić solą i pieprzem i podsmażać lekko przez 2-3 minuty (nie dłużej, bo staną się „gumowate”).
Schłodzone ciasto rozwałkować dość cienko i wyłożyć nim wysmarowaną lub wyłożoną papierem do pieczenia formę. Spód nakłuć widelcem w kilku miejscach – zapobiegnie to wybrzuszaniu się ciasto podczas podpiekania. Piekarnik z termoobiegiem nagrzać do temp. 190 stopni i wstawić spód tarty do wstępnego podpieczenia na kilka minut .
Kurki przełożyć do miski z kaszą, dodać śmietanę, jajko i wymieszać całość. Jeśli trzeba, doprawić do smaku solą i pieprzem. Masę przełożyć na podpieczony spód, wyrównać. Można udekorować z wierzchu kilkoma kurkami. Wstawić do piekarnika na kolejne 15-20 minut. Tarta jest gotowa kiedy masa się zetnie i zacznie leciutko rumienić. Pyszna zarówno na ciepło, jak i na zimno. Idealna na piknik. Można podawać z sosem grzybowym lub podsmażonymi lekko na maśle kurkami.

Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails